czwartek, 27 listopada 2014

CHAPTER 16: Baby, look, what you've done to me...

Ha! I kto odgadnie, słowa jakiej piosenki zostały zawarte w tytule rozdziału? :D


_____________________________________________________
-Jenny, Jenny, Jenny!- Macy wpadła do domu i prawie stratowała mnie, gdy schodziłam ze schodów. Z trudem odzyskałam równowagę i przytuliłam dziewczynkę.
-Hej, skarbie. Jim cię przywiózł?
-Tak, ksiądz powiedział, że nie możesz się doczekać, kiedy mnie zobaczysz, to ja powiedziałam, żeby mnie teraz do ciebie zawiózł i prosiłam, i prosiłam, i on powiedział Rebece, że mnie weźmie na kilka godzin i teraz wyjmuje zakupy z samochodu, bo wstąpiliśmy do sklep...
-Powoli, powoli.- zaśmiałam się. "Tęskniłam za jej szczebiotem."
-Ale nie mogę powoli, bo muszę powiedzieć dużo rzeczy.
-Może opowiesz je później, co?
-A kiedy? Bo ksiądz Jim mówił, że wybierasz się po choinkę, więc może wtedy i ja pomogę ci wybrać najładniejsze drzewko, bo u nas już stoi i sypie igłami!- mogłam się domyślić, że Jim wymyśli coś, żebyśmy nie mieli chwilki spokoju na pogadanie. Ech, mam dość.
-Jen? Słuchaj, tu mamy zakupy, postawię je w kuchni i lecę...
-Jim, stop!- zatrzymałam go w ostatniej chwili.- Wiesz, że chciałam pogadać z Zaynem na osobności, znowu nam się nie uda!- powiedziałam przyciszonym głosem.
-To akurat nie był mój pomysł.- założył czapkę.- Coś wymyślicie. Ja muszę iść. Growtersowie wydają córkę za mąż, ślub w Boże Narodzenie, potrzebne im nauki przedmałżeńskie. Pa!- wybiegł z domu i pognał przez brejowaty śnieg w kierunku kościoła. W połowie drogi obejrzał się i biegnąc tyłem, wrzasnął na cały głos.- Jennifer, Zayn jedzie!!!
Faktycznie, zza zakrętu wyłoniło się znajome auto. "Ciekawe, czy Jim dałby radę ogłosić to odrobinę ciszej?" zakpiłam w myślach. Krzyknął tak, że pan Malik bankowo słyszał to w zamkniętym samochodzie.
-Cześć.- usłyszałam cichy głos. Spojrzałam na chłopaka wysiadającego z auta.
-Hej.- uśmiechnęłam się szeroko na jego widok. "Mimo wszystko, mimo tego stresu spowodowanego czekającą mnie rozmową... Tak straszne się cieszę, że cię widzę!"
-Cześć, Zayn!- pisnęła Macy, wyskakując z jakiegoś pokoju. Zdziwił się na jej widok, ale zaraz uśmiechnął się krzywo.
-Widzę, że mieliśmy tego samego pecha.- mruknął, pokazując na samochód. Ze środka energicznie machała do mnie Safaa. "No, to może dziewczynki czymś się zajmą, a my spokojnie pogadamy..."
-Taa. To my się już ubieramy i możemy jechać.- skinął głową i wrócił do samochodu. Pospiesznie obwiązałam szyję Macy kolorowym szaliczkiem, wcisnęłam jej czapkę na głowę i podałam rękawiczki. Na szczęście nie zdążyła zdjąć kurtki. Ekspresowo złapałam swój płaszcz, torbę i pobiegłyśmy w stronę auta.
-Nie zamierzasz zamknąć domu?- Zayn popatrzył na mnie kpiąco. Strzeliłam się z otwartej dłoni w czoło i potruchtałam z powrotem pod drzwi, by zorientować się, że klucze były w torebce, którą zostawiłam inteligentnie w samochodzie. "No, cholera jasna!" Klnąc pod nosem, wróciłam do auta, wzięłam torebkę i ignorując tłumiony śmiech Zayna i bardzo głośny chichot dwóch smarkul na tylnym siedzeniu, przekręciłam klucz w zamku.
-Jedziemy.- wymamrotałam, pakując się na siedzenie pasażera.
-A tylne drzwi?- spojrzałam na niego morderczo. Wybuchnął śmiechem. "I teraz dylemat: zabić go za te drwiny czy utonąć w jego boskim uśmiechu???"
-A może wreszcie ruszysz?- odpaliłam. Pokręcił głową i ciągle chichocząc, uruchomił silnik i ruszyliśmy w drogę. Byłam odwrócona do okna, ale i tak widziałam jego odbicie na szybie. I nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu. "Znów się śmiał! Przy mnie!" Jakby mi ktoś normalnie dodał skrzydeł.
-Masz jakieś konkretne miejsce?- spytał, zatrzymując się na czerwonym świetle.
-Nie wiem.- zerknęłam na niego.- Jestem tu dopiero od czerwca, nie mam pojęcia, gdzie się kupuje choinki.
-To chyba... Sam nie wiem... Za miastem jest chyba szkółka. Tak mi się wydaje.
-Nigdy nie kupowałeś choinki?- popatrzyłam na Zayna jak na kosmitę. "Mega przystojnego kosmitę... Jezu, rzuca mi się na mózg!!!"
-Nie.- okeeej.
-Niemożliwe.
-Możliwe.
-Ale jakim cudem?
-Jestem muzułmaninem.- moja szczęka chyba spadła pod koła samochodu. Zayn zerknął na mnie niespokojnie.- Przeszkadza ci to?
-Co? Nie. Nie! Tylko... jakby to... No, nie spodziewałam się.
-Wiesz, nie wrzeszczę na całą szkołę, jakiego jestem wyznania.- prychnął.
-Czyli nie obchodzisz świąt?- spytałam, otrząsając się z szoku.
-Nie. Chociaż ze względu na Saafę i Waliyhę mama wymyśliła, że będziemy organizować jakieś prezenty, choinkę... Ale to ona się tym zajmowała. Wiesz, bez tej otoczki bożonarodzeniowej.
-Zayn, a weźmiemy dla nas choinkę?- zapytała z tylnego siedzenia Saafa.
-Przecież już stoi na balkonie, dziś ją będziesz ubierać. Mam wczoraj przywiozła.
-Nie wiedziałam!
-To teraz już wiesz.
-Chcesz nam pomóc ubierać?- Saafa zwróciła się do Macy. Oczy dziewczynki aż rozbłysły.
-Mogę?!
-Saafa, Macy będzie musiała wrócić do domu.- odezwałam się cicho. Moja przyjaciółka posmutniała. Trzeba coś zrobić.- Ale mogę zadzwonić do Rebeki, czy pozwoli ci zostać trochę dłużej z nami.- dodałam szybko. Macy znowu się uśmiechnęła.
-Tak, tak, tak! Dzwoń! Dzwoń!- nie miałam wyjścia, musiałam wyciągnąć telefon i wykręcić numer opiekunki domu dziecka.
-Tak, Jenny? Coś się stało? Znowu jesteście, nie daj Boże, na izbie przyjęć?!
-Nie, nie, nie... Spokojnie, Rebecco. Wszystko jest pod kontrolą, tylko chciałam się zapytać, czy Macy nie mogłaby zostać ze mną trochę dłużej.
-Trochę dłużej, czyli...?
-Do osiemnastej?- zaproponowałam. "Chyba przesadziłam, nie zgodzi się..."
-Siedemnasta, dobrze? Osiemnasta to troszkę za późno. I pilnuj, proszę, żeby sobie nic nie zrobiła.
-Załatwione, dziękuję bardzo.- rozłączyłam się i odwróciłam do Macy.- Masz trzy dodatkowe godziny. Zadowolona?
-Jeszcze jak!- wrzasnęła radośnie i razem z Saafą mocno się uściskały. W życiu bym nie pomyślała, że mogą się dogadać, przecież Saafa jest od niej parę ładnych lat starsza.
-Dojeżdżamy.- oznajmił Zayn, skręcając w szeroką leśną drogę.
Byliśmy poza miastem, śnieg tutaj nie stopniał i tworzył cudowne, skrzące się w słońcu zaspy i białe czapy na gałęziach drzew. Za chwilę las się przerzedził i przejechaliśmy przez dużą bramę. Zayn zaparkował obok kilku innych samochodów i wysiedliśmy z auta. Przed nami rozciągał się ogromny plac, cały zapełniony iglakami różnej wielkości i gatunku. Z domku obok bramy wyszedł jakiś gruby, niski mężczyzna i podszedł do nas z szerokim uśmiechem.
-Choineczkę dla państwa?
-Tak.- wszyscy razem przytaknęliśmy.
-Jaką? Jodełka, świerk, może daglezja?
-A... możemy się rozejrzeć sami? Jak nam coś wpadnie w oko, to powiemy.- Zayn posłał gościowi wymowne spojrzenie.
-Nie ma sprawy. Jakby co, to w budce jestem.- i wrócił do domku.
-To co?- Saafa rozglądała się wokół uradowana.- Którą bierzemy?
-Trzeba się zastanowić.- powiedziałam, rozglądając się dookoła.- Może popatrzycie tam i powiecie, która wam się najbardziej podoba? My pójdziemy tu.- specjalnie wskazałam na dwie różne strony placu. W końcu mieliśmy dziś z Zaynem pogadać, co nie?!
-Dobra!
-Saafa, czekaj chwilę,- dziewczynka zatrzymała się, patrząc na mnie z niecierpliwością.- Uważaj na Macy, bardzo cię proszę. Nie chcę znowu jechać z nią do szpitala.
-Jasna sprawa.- i pobiegła za moją małą przyjaciółką.
Staliśmy przez chwilę w milczeniu, nawet na siebie nie patrząc. Teraz, kiedy wreszcie byliśmy sami, wyleciały mi z głowy wszystkie scenariusze, które ułożyłam dziś w nocy, żeby jakoś się przygotować do tej rozmowy. "Zayn, ty zacznij!" błagałam go w myślach. Mam nadzieję, że telepatia w tym wypadku podziała. Niestety. "Nadzieja matką głupich."
-Więc...
-Jen...- zaczęliśmy jednocześnie. Spojrzeliśmy szybko na siebie i zaraz spuściliśmy głowy.
-Mów pierwszy.
-Chyba powinniśmy zacząć szukać tej choinki.- och. Liczyłam na to, że powie coś innego.
-Okej.- westchnęłam i poczłapałam za nim w róg placu.
Szliśmy wzdłuż rzędów drzewek, od czasu do czasu pokazując sobie ładniejsze jodły albo świerki. Sosny były okropne, na jakieś inne nie miałam ochoty. Tylko klasyczna choinka.
-A może ta?- dotknęłam ostrożnie gałązki srebrnego świerku.
-Nie, zobacz, z tej strony już się sypie.
-Okej.
-A tamta?
-Za wysoka. Połowę trzeba będzie uciąć. Szkoda.
-Aha.- w końcu straciłam cierpliwość.
-Zayn, mieliśmy pogadać, zapomniałeś?- przez chwilę szedł w milczeniu.
-Nie, nie zapomniałem.- powiedział zachrypniętym głosem.- Boję się zacząć.
-Zayn Malik się czegoś boi?- uniosłam brwi zdziwiona.
-Tak.- podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy.- Ciebie.
Aż wstrzymałam oddech.




W końcu to powiedziałem. "Boję się ciebie i tego, co mi robisz."
-C-co...?- patrzyła na mnie oniemiała, jakbym zrobił przed chwilą nie wiadomo jak szaloną rzecz. "A ja tylko przyznałem się, co tak naprawdę czuję w jej obecności..."
-Posłuchaj.- położyłem rękę na jej ramieniu.- Ja... ja po prostu nie wiem, jak się zachowywać, kiedy jesteś w pobliżu. Normalne dziewczyny... To znaczy takie... No... nie wiem, podobne do ciebie... Nigdy by się do mnie nie zbliżyły. A ty... Na tamtej pierwszej lekcji angielskiego od razu się do mnie odezwałaś, nie zraziło cię nic, co powiedziałem, nie odrzuciło cię moje zachowanie... Chciałaś znać moje imię. Nie wiedziałem, po co, przecież jestem dla ciebie kimś z zupełnie innej planety, nie należę do twojego świata, a właściwie nieba. Bo ty, Jen, jesteś jak jakiś anioł. To, co robisz, jak się uśmiechasz... To wszystko... Nie wiem, jakim trzeba być idiotą, żeby nie zwrócić na ciebie uwagi.
-Co ty mówisz, Zayn?- wyszeptała, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.- Przecież ty mnie cały czas unikałeś. Nie chciałeś, żebym się zbliżała, bałeś się, że jeszcze ktoś nas razem zobaczy, bo ci popsuję reputację...
-Mam w dupie reputację.- przerwałem jej.- Nie chciałem, żebyś się do mnie zbliżała, bo bałem się, że cię zmienię, jasne? Że staniesz się taka jak ja, zepsuta do szpiku kości. Bo ja nienawidzę siebie. Próbuję wrócić do tego, kim byłem kiedyś, ale nie umiem. To, co robię... Wszystko mnie niszczy. Jestem potworem i nienawidzę siebie.- przez chwilę milczała. Spuściła głowę. "Powiedz coś..." W końcu znów spojrzała mi prosto w oczy.
-A ja cię kocham.- powiedziała pewnym głosem, ale z wyczuwalną nutką strachu.
Wbiło mnie w ziemię. "Że... że co?!!! Kocha mnie?!" Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Jakby ktoś zabrał mi głos, wyciął krtań, zostawił tylko pustkę w gardle i głowie. "No, próżnia w głowie to nic nowego..." Jak można wyłączyć ten irytujący głos podświadomości?! No, mniejsza.
Patrzyłem się na nią przerażony, a w jej oczach zaczął pojawiać się coraz wyraźniej strach. Musiałem coś powiedzieć, żeby to wszystko wyjaśnić...
-Hej! Znalazłyśmy idealna choinkę, chodźcie!- zanim się obejrzałem byłem ciągnięty w stronę niewielkiej jodły kalifornijskiej przez Macy, a moja siostra popychała przed sobą Jen. Chyba pierwszy raz w życiu byłem tak wdzięczny Saafie za pojawienie się w nieoczekiwanym momencie.
-Jest pięęęknaaa!- krzyknęła Macy.- Zobaczcie!- faktycznie, drzewko było śliczne. Ale serio, w tej chwili mam myśleć o choince?! Bez kitu, to jakaś jedna wielka farsa.
-Tak. Wspaniała.- potwierdziła Jennifer nieswoim głosem. "Ty durniu, to przez ciebie i twoje..."- Pójdę po właściciela. Kupujemy i wracamy.- patrzyłem za nią, jak odchodzi w stronę budki. Westchnąłem. Jak będę się zbierał do odpowiedzenia jej jak ta sójka za morze, to niedługo zobaczę, jak faktycznie ode mnie odchodzi i nigdy nie wraca.
-To co, zabieramy? Którą? Tą?- jednym szybkim ruchem złapał za gałęzie i wyciągnął choinkę z niewielkiego dołka w ziemi. Zaciągnął ją po zaspach w stronę maszyny zakładającej na nią siatkę i zawiązał na końcu.
-Nic jej nie będzie po takim targaniu?- Saafa patrzyła podejrzliwie na właściciela szkółki,
-Nic nie będzie!- roześmiał się tubalnie.- Każde drzewko jest odporne na masę rzeczy, spokojna głowa. 30 funtów się należy.- Jen wyjęła banknot i mu podała.- No, polecam się na przyszłość. A może pomóc przymocować? Bo trzeba to jakoś dowieźć.
-Dzięki, poradzimy sobie.- powiedziałem i wziąłem drzewko, żeby przymocować do uchwytów na dachu samochodu. Dziewczyny podreptały za mną. Gdy się obejrzałem, zobaczyłem, że Jen idzie parę kroków za nimi ze spuszczoną nisko głową. Czułem wyrzuty sumienia. "To przez to, że cię tak zamurowało i nic nie powiedziałeś. Wstydź się."
-Wsiadajcie, bo zmarzniecie.- Saafa i Macy mnie posłuchały. Jen stanęła koło mnie.
-Pomóc ci?- spytała cicho, nawet nie podnosząc wzroku. W sumie to dobrze, bo czułem, że ma oczy pełne łez.
-Nie, dzięki.- odsunęła się, żeby wsiąść do samochodu, ale złapałem ją za rękę.- Jenny? Dokończymy naszą rozmowę później, tylko odwieziemy dziewczynki do mnie, żeby ubrały tę choinkę, okej?
Przytaknęła bez słów i wsunęła się na miejsce pasażera. Za minutę w milczeniu ruszyliśmy samochodem w stronę Bradford. Powiedziałem "w milczeniu"? Taaa. Cisza panowała między mną a Jen, dziewczynki na tylnym siedzeniu nadawały za całe przedszkole.





"Boże, ale się wygłupiłam! Po co ja mu to powiedziałam?! Przecież on mnie teraz wyśmieje!!!" katowałam się tymi myślami od chwili, gdy zobaczyłam zmieniający się wyraz twarzy Zayna i strach w jego oczach. No, bo tylko ktoś taki jak ja mógł schrzanić tamtą chwilę. Teraz, w samochodzie z trudem powstrzymywałam płacz. Jak można być takim głupim i zdradzić swój największy sekret komuś, kto może z niego zrobić użytek i cię wyśmiać? Chociaż tak naprawdę nie wierzyłam, że Zayn mógłby to wywlec na forum na przykład szkoły, bo to odbiłoby się też na nim. Poza tym... to jego zachowanie ostatnio. On chyba też coś do mnie czuje. Może nie ma tego tak sprecyzowanego, ale...
-Zaczekasz? Odstawię je do domu, mama jest w środku.
-Jasne.- obserwowałam, jak odprowadza je do drzwi, krzyczy coś do kogoś, kto jest wewnątrz i za chwilę truchtem wraca do auta. Mało się nie wywalił na chodniku, ale jakoś utrzymał równowagę.
-To teraz jedziemy do ciebie.- znowu cisza. Zaraz normalnie coś rozwalę. Minęła mi faza na płacz. Teraz byłam wściekła. I to bardzo. Mój dom wyłonił się zza zakrętu. Przy kościele stał Jim z nowym organistą i o czymś z ożywieniem dyskutowali. Nawet nie zauważyli naszego przyjazdu. Po chwili ruszyli w stronę kościoła i zniknęli za drzwiami.
-Zostajesz czy wysiadasz?- zorientowałam się, że Zayn już jest na zewnątrz, a ja siedzę jak sierota i wgapiam się w okno. Wygramoliłam się z auta i po sekundzie obok mnie stanęła też choinka.- To gdzie macie stojak?
-Już niosę.- otworzyłam drzwi do domu i rzuciłam w biegu torebkę na podłogę. Popędziłam schodami w dół do piwnicy i zaczęłam grzebać w pudłach, w których przywieźliśmy stare bombki i światełka na choinkę. Zaraz, za chwilę... Mam. Wyciągnęłam zakurzony stojak i dmuchnęłam na niego, wzniecając ogromną chmurę kurzu. "Rany, zaraz zacznę kichać..." Wróciłam z powrotem na podwórko. Zayn zdjął już z choinki siatkę i naprostowywał jej gałązki.
-Chodź od tyłu domu, lepiej będzie ją wnieść przez taras do salonu.- powiedziałam i pokierowałam chłopaka na tyły podwórka. Położyliśmy choinkę na ziemi.
-Przytrzymaj pień, żebym prosto nałożył stojak.
Tak możemy rozmawiać. Zero głupich komentarzy o uczuciach, zwłaszcza tych prawdopodobnie nieodwzajemnionych, zero kontaktu wzrokowego, co się równa brak zakłopotania, plączącego się języka i problemów z oddychaniem czy niekontrolowanym płaczem. Niestety, przykręcanie stojaczka trwało zaledwie parę sekund. No jasne, Zayn jako dobry matematyk na pewno wie, pod jakim kątem ułożyć podstawkę, aby choinka stała idealnie prostopadle do podłoża. Może nawet zna na pamięć sinusa i cosinusa tego kąta... "Co ja chrzanię?!"
-No, gotowe.- mruknął i doprowadził drzewko do pionu.- Gdzie to stawiamy?
-W środku...
-A już myślałem, że na zewnątrz.- drwina czy żartem próbował rozładować sytuację? Nie wiem, tak czy owak mu nie wyszło.
-Wejdę do domu i otworzę balkon, a ty ją wniesiesz.- i nie patrząc na niego, ruszyłam z powrotem do domu. Nie zdejmując butów, weszłam do salonu i przekręciłam klamkę drzwi balkonowych. Zayn wsunął ostrożnie choinkę, prawie łamiąc jej dolne gałęzie.- Uważaj!- pisnęłam, gdy mało co nie wywalił się na choinkę, bo stanął na roztopionej grudce śniegu.
-Uważam przecież.- sapnął.- Gdzie ma stać?
-Tu w kącie.- wskazałam. Chłopak posłusznie przeciągnął drzewko na miejsce.
-Może być?- wyłączyłam myślenie o nim i całej naszej sytuacji. Musiałam się skupić na choince.
-Może przekręć troszkę w lewo...
-O tak?- wykonał polecenie.
-Jeszcze odrobinę...- przesunął.- Nie, parę centymetrów w prawo.
-Tak dobrze?- przekręciłam głowę na bok.
-Nie wiem, weź zobacz.- stanął tuż za mną. Wstrzymałam oddech. Czułam ciepło jego ciała przebijające przez nasze kurtki. "O rany, Zayn... Co ty ze mną robisz?"
-Co ty ze mną robisz?- to ja powiedziałam? Nie, to on. O Boże, to on to powiedział!
-Ja...?
-Nie, święty Mikołaj.- prychnął. No tak. Romantyzm jak zwykle szlag trafił.
-No jasne. Zawsze wszystko moja wina. Ale to ty, kiedy ci powiedziałam... coś bardzo ważnego, to nic nie powiedziałeś. Zamierzasz mnie teraz ośmieszyć? Przed innymi? Może to ty stałeś za tymi wszystkimi durnymi dowcipami, a teraz chciałeś mnie w sobie rozkochać, żeby tylko mocniej zranić? Przyznaj się!- okej, może za ostro na niego naskoczyłam. Ale mu się należało!
-Jen.
-Dobrze się z tym czujesz?! Fajnie jest ranić innych, co? Ty to wiesz, prawda?!
-Jen, przestań!- złapał mnie za ręce, którymi machałam mu przed twarzą i przycisnął je sobie do piersi.- Jestem zły, ale aż tak mnie jeszcze nie popierdoliło, jasne? I nigdy nie zrobiłbym takiego świństwa osobie, na której mi zależy!- znieruchomiałam.
-Zależy ci na mnie?- wyjąkałam cicho. "Chyba się przesłyszałam..."
-Jak cholera. Bardzo.- "Tlenu, BŁAGAM!!!"- Nie mogę ci powiedzieć, czy cię kocham, bo jeszcze tego zwyczajnie nie odkryłem, ale... Wiem, że zależy mi na tobie bardziej niż na kimkolwiek innym. Pomijając moją rodzinę.
Dobra, teraz się poryczę ze szczęścia. Patrzyłam mu w oczy i na nasze twarze powoli wypłynęły radosne uśmiechy. W pewnej chwili Zayn puścił jedną moją rękę i wyjął coś z kieszeni kurtki.
-Leżała na jednej z choinek. Może nikt nie zauważy, że ją zwinąłem.- popatrzyłam na jego dłoń. Jemioła. Parsknęłam śmiechem.
-Serio?
-A czemu nie?- odpowiedział pytaniem na pytanie i podniósł gałązkę nad naszymi głowami.
Nie czekałam na dalsze słowa. Po prostu go pocałowałam. A on to odwzajemnił.




________________________________________________________
Bardzo Was przepraszam za zwłokę :( miało być szybko, a wyszło jak zwykle...

Sorry też za błędy, jakie się pojawiają, bo na bank wszystkich nie wychwyciłam. Ogólnie nie tak miał ten rozdział wyglądać i nie jestem z niego zadowolona, ale cóż... Chciałam po prostu coś dodać. Nie wiem, kiedy kolejny. Wolę nie podawać konkretnego terminu, bo znowu mogę nie dotrzymać obietnicy, a tego bym nie chciała, naprawdę *.*

Dziękuję za obserwacje bloga, Twittera, Ask'a, za komentarze... Na dzisiaj to chyba tyle. Jestem wykończona, muszę iść spać, bo 4-5 godzin snu na dobę to nic fajnego. Zwłaszcza, gdy codziennie trzeba się zwlec o szóstej, żeby coś jeszcze powtórzyć -.-

Buziaki i jeszcze raz przepraszam :*** <3
Roxanne xD

poniedziałek, 10 listopada 2014

CHAPTER 15: Never felt like this before... Are we friends or are we more?

Ja chyba zaraz umrę. Chłopak, o którym myślę w dzień i w nocy, w którym najprawdopodobniej się zakochałam i za którym tęsknię, gdy znajduje się pół kilometra ode mnie, trzyma mnie w ramionach i całuje! "Oh my God. Oh My God. OH MY GOD!" Wszystko było dokładnie tak, jak zapamiętałam po balu. Ten sam zapach, ta sama skóra, te same usta, intensywnie wpasowujące się w moje wargi, doprowadzające mnie do szaleństwa jednym muśnięciem. Bez zastanowienia podniosłam rękę i wplotłam palce we włosy Zayna. Lekko się na nim opierając, stanęłam pewniej i położyłam drugą rękę, która do tej pory kurczowo ściskała rękaw bluzy Malika, na jego ramieniu. "Ciekawe, czy on ćwiczy na siłowni, bo mięśnie ma... wow." pomyślałam z rozmarzeniem.
Prawie jęknęłam niechętnie, gdy Zayn po dłuższej chwili przerwał pocałunek i z westchnieniem oparł swoje czoło o moje.
-Co ty mi, do cholery, robisz?- spytał zachrypniętym głosem, nie otwierając oczu.
-Mogłabym cię spytać o to samo.- odszepnęłam.
-Jenny, jestem! Mogłabyś... O, święta Barbaro!- odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. Spojrzałam przerażona na Jima, który stał w progu kuchni i próbował znaleźć swoją szczękę leżącą gdzieś na podłodze. Zaraz jednak odzyskał równowagę i podszedł bliżej.
-Cześć, jestem James Sorset, ale możesz mi mówić Jim.- uśmiechnął się szeroko do skołowanego Zayna.
-Zayn Malik.- wymamrotał, ściskając rękę mojego braciszka.
-Aaa, to ty jesteś Zayn!- zerknął na mnie kątem oka. "Nie, Jim, błagam, nie rób mi obciachu!!!"- To ty jesteś tym...
-James!- krzyknęłam rozpaczliwie, bojąc się zerknąć na Malika.
-... korepetytorem Jen, to chciałem powiedzieć. Przecież wiesz, że to chciałem powiedzieć, prawda, siostra?- zabiję drania. Posłał mi niewinne spojrzenie i nagle zmarszczył brwi.- Co ci się stało, Jenny?- podszedł bliżej, potykając się o sutannę i przesunął moją głowę w stronę światła.- Chryste, Jen! Kto ci to zrobił?
-Nikt. Nic się nie stało.- wykręciłam się z jego uścisku i stanęłam parę kroków dalej.
-Zayn, co tu się stało?- o proszę, powstaje komitywa męska przeciwko mnie. Braciszku, twoje dni są policzone.
-Cóż, Jen oberwała od Caitlyn, której się nie spodobało, że się spotykamy. Znaczy, na matmie! Uczymy się razem matmy.- poprawił się zaraz. No tak, bo jeszcze Jim pomyśli, że jesteśmy parą.
-Ahaaa...- rzucił mi przeciągłe spojrzenie.- Przyłożyłaś lód?
-Zayn już o tym pomyślał.- mruknęłam pod nosem.
-Jasne... Ale wiesz, że w wypadku stłuczenia metoda usta-usta nie jest konieczna?- niech mnie ktoś stąd zabierze. Błagam!
-Emm... To ja chyba... Chyba powinienem już iść...- Zayn nerwowym ruchem potarł sobie kark i wbił spojrzenie w podłogę.
-Ale czekaj, Zayn! Nie zostaniesz na obiedzie? Jenny, co jest do jedzonka? Twój braciszek pada z głodu.
-Mój braciszek zaraz padnie trupem, ale nie z powodu pustego żołądka.- syknęłam.- Zaraz coś przygotuję.- ruszyłam wściekle w kierunku lodówki. "Oby tu były jakieś mrożonki na szybko, nie zostawię Zayna samego z moim krwiożerczym bratem!"
-No, to super. Chodź, nie przeszkadzajmy jej, bo jak jest zła, to potrafi rzucać nożami...- dobrze, że już wyszli. Bo na serio rzuciłabym nożem, chociaż wcześniej tego nie robiłam. "Czy ksiądz nie powinien być prawdomówny?!" Niestety, mrożonek w lodówce nie było. Ale za to znalazłam pierś z kurczaka na kotlety i warzywa na sałatkę. Zaczęłam przyprawiać mięso, zerkając co chwila za okno, gdzie Zayn i Jim korzystali z w miarę ładnej jak na grudzień pogody i grali w kosza. "Boże, dałabym wszystko, żeby wiedzieć, o czym gadają!"
Z furią mieszałam składniki sałatki i jedną ręką przykręcałam gaz pod patelnią. Na drugiej patelni smażyły się już frytki z torebki, które znalazłam po dłuższych poszukiwaniach wciśnięte w kąt zamrażarki. Już nawet nie zwracałam uwagi na sytuację za oknem po tym, jak faceci wybuchnęli śmiechem na jakiś durny komentarz Jima. "Przy mnie się nawet się uśmiechnął. Jakim cudem Jim umie tak przekonywać do siebie ludzi? Jak dotarł do Zayna?"
-To co? Jedzonko jest?- James wkroczył z uśmiechem do kuchni i nachylił się nad patelnią.- Mmm, pachnie bosko.- uchylił się od lecącej w jego kierunku ścierki.- To lecę umyć rączki, jestem grzecznym dzieckiem!- pisnął i popędził w stronę łazienki. Prychnęłam śmiechem pod nosem i odwróciłam się od blatu, żeby postawić salaterkę na stole. O mały włos, a bym ją upuściła prosto pod nogi pana Malika.
-Rany, przestraszyłeś mnie.- wymamrotałam, podchodząc do stołu. Zayn siedział na krześle naprzeciwko mnie.
-Jak się uśmiecham, to jestem taki straszny?- uniósł brwi.
-Raczej jest to dziwne.- odparłam, wracając do kuchenki.
-Masz świetnego brata. Mimo że księdza.
-A co to ma do rzeczy?- spytałam zdumiona.- Ksiądz czy nie ksiądz, każdy jest człowiekiem i zachowuje się tak, jak został stworzony.
-No właśnie nie każdy.- mruknął cicho. Okej, trzeba poruszyć wcześniejszy temat, póki wścibski członek mojej rodziny pluszcze swoje lepkie łapy w wodzie.
-Zayn?- podniósł głowę i spojrzał na mnie.- Jeśli chodzi o...
-Jestem!- "Słowo daję, jeszcze chwila, a Jim będzie martwy..."
-Czy ty serio nie możesz wybierać lepszych momentów na wchodzenie?!- zapytałam sfrustrowana.
-Nie.- stwierdził zadowolony.- Lubię mieć wejście smoka.
-To się przebierz za jakiegoś stwora lub dziewczynę, gwarantuję, że zrobisz wejście, ale wybieraj inne momenty!
-A co chciałaś zrobić?- i zaraz się poprawił, widząc moja mordercze spojrzenie.- Lub powiedzieć?
-Już nic.- jęknęłam i postawiłam przed rozbawionym Zaynem talerz.- Smacznego.



Dawno nie czułem się tak dobrze. A już myślałem, że w towarzystwie Jen nie będzie to możliwe. Bałem się, że dostatecznie ją do siebie zraziłem, ale ona jakoś nie mogła się powstrzymać od przebywania w moim towarzystwie. "I ja miałem tak samo..." Jim okazał się zajebistym gościem, choć sam fakt, że był księdzem działał z lekka odpychająco. Ale zachowywał się jak równy gość i dobrze mi się z nim gadało. No... pomijając moment wstępny, gdy prawie przyłapał mnie z Jen. "Taaa... Właśnie... Ten moment." W jednej chwili zepsuł mi się humor. "Chociaż z drugiej strony... nie było tak źle, stary! Na to czekałeś!" I co teraz? Mamy o tym zapomnieć, czyli innymi słowy okłamywać się, że zapomnieliśmy, czy przejść z tym do porządku dziennego? Tak, to był twardy orzech do zgryzienia, z którym sobie ewidentnie nie poradziłem w drodze do wyjścia.
-Mam nadzieję, że się dobrze bawiłeś.- Jennifer lekko się uśmiechnęła. "Jak to jest, że jej uśmiech przyprawiał o palpitacje serca? Może ona o tym wiedziała i robiła to specjalnie?!"
-Chyba dawno się tak nie śmiałem.- przyznałem, mimowolnie odwzajemniając uśmiech.
-Nigdy nie widziałam, jak się śmiejesz... Dopiero dzisiaj. I chyba nigdy bym nie przypuszczała, że zrobisz to w mojej obecności.- powiedziała cicho. Westchnąłem. Czas przejść do najtrudniejszego etapu.
-Jen, co do tego pocałunku...
-Nie, ja wiem.- przerwała mi.- Chcesz, żebym o tym zapomniała. Nie wiem, czemu uważasz, że nie powinniśmy się widywać, spotykać czy cokolwiek, ale nie będę umiała tego zrobić, jasne? Nie zapomnę. Zwyczajnie mi się to nie uda.- popatrzyła mi w oczy z dziwną determinacją. Przygryzłem wargę i obejrzałem się za siebie na korytarz. Jim w każdej chwili mógł wyjść z gabinetu.
-Możemy o tym pogadać kiedy indziej?- spytałem, zwracając się z powrotem do dziewczyny.- To nie jest odpowiedni moment.
-Jasne, a ten odpowiedni nigdy nie nadejdzie? Będziesz mnie unikał, byle tylko nie rozmawiać na kłopotliwe tematy.
-Nie, obiecuję. Pogadamy o tym cał...
-Jeżeli chcecie rozmawiać na osobności, to zróbcie to podczas wyprawy po choinkę, co?
-JIM! Normalnie cię kiedyś zamorduję!- Jennifer miała wyraźną ochotę na rozszarpanie swojego brata gołymi rękami. Chyba bym jej nawet pomógł.
-No co?- wzruszył ramionami i narzucił kurtkę na sutannę.- Idą święta. W domu potrzebna jest choinka. Do kościoła ofiarował już drzewko jeden parafianin, ale ma szkółkę samych dużych świerków, poza tym nie chcę nadużywać jego dobroci. A jutro jest sobota, 20 grudnia, idealna data. Wieczorem chcę mieć w domu choinkę. Najlepiej ubraną, ale nie chcę ryzykować, że w kłótni potłuczecie wszystkie bombki, więc... starczy, że ją osadzicie. I bez wymówek!- poczochrał Jen po włosach.- Lecę do dzieciaków, a potem na wieczorną mszę. Cześć, Zayn, miło cię było poznać. Wpadaj, kiedy chcesz.- uścisnął mi rękę i ulotnił się w tempie ekspresowym. Przez chwilę staliśmy cicho.
-Taaa... To ja wpadnę jutro koło południa. Pojedziemy po tę choinkę i tego... pogadamy.- powiedziałem niepewnie. Jen skinęła głową. Chyba ją też speszyła obecność Jima.
-Okej.- odwróciłem się do drzwi, otworzyłem je, ale w ostatniej chwili jeszcze się cofnąłem.
-Nie musisz zapominać.- szepnąłem i szybko pocałowałem ją w czoło. Nie czekając na jej reakcję, wyszedłem z domu, zamykając za sobą drzwi. I za nic w świecie nie mogłem powstrzymać tego głupawego uśmieszku wypływającego mi na usta. "Chyba czuję... że wszystko zaczyna układać się tak, jak powinno."




-Co ty gadasz?!- wrzasnęłam do telefonu i zgrabnym łukiem ominęłam sporą kałużę.- Pocałował cię?! W czółko?! Nie żałuje???
-Nie musisz powtarzać po mnie każdego słowa.- odpowiedziała Jen.- Tak, tak, tak i jeszcze raz tak.
-On musi coś do ciebie czuć!- wykrzyknęłam podekscytowana.- Nie ma innej opcji, okiełznałaś złego pana Malika!
-Żartujesz?
-Nie! Zayn wreszcie będzie taki, jak kiedyś! Może znowu wróci do starych kumpli, rzuci dilerkę...
-Zayn jest dealerem?- Jen po drugiej stronie aż wstrzymała oddech.
-Podobno, ale już ci to kiedyś mówiliśmy, co nie?
-Chyba Danielle coś wspominała...- usłyszałam wibrację swojego telefonu. Oho.
-Jenny, słuchaj, zaraz padnie mi bateria. Zadzwonię jutro, zdasz mi relację z waszej rozmowy i romantycznej wyprawy po choinkę.
-Scarlett, to nie będzie romantyczna wyprawa. On pewnie powie mi to, co zwykle.
-Nigdy nic nie wiadomo. Buziaki, pa!- rozłączyłam się i od razu skontrolowałam stan baterii. 6%, pięknie.
Schowałam komórkę do kieszeni i przyspieszyłam. "Szybko, szybko, doładować komóreczkę i dokończyć oglądanie filmu na YouTubie...." Uwielbiałam oglądać video na telefonie, przynajmniej mogłam się z tym ulokować, gdzie chciałam i był znacznie lżejszy niż mój laptop. Nagle usłyszałam jakieś krzyki dochodzące z wąskiej uliczki, którą mijałam. "Co jest...?" Zmarszczyłam brwi i ostrożnie podeszłam do zakrętu. Przysunęłam się do ściany i wyjrzałam zza rogu. W ręce już trzymałam komórkę, żeby wezwać policję w razie jakiegoś gwałtu lub morderstwa. Ale moje wyobrażenia chyba przerosły to, co zobaczyłam.
"Harry!" Od razu rozpoznałam osobę stojącą na wprost mnie. "A z nim dziewczyna... Caitlyn! Ależ się dobrali." Wsłuchałam się uważnie w ich rozmowę.
-... i teraz nagle chcesz się wycofać?!- pamiętałam ten agresywny ton chłopaka. Po znalezieniu nowej pracy... Wcześniej nigdy by się tak do mnie nie odezwał. Potem już nie miał skrupułów.
-Bo mam już dość! Nic nie idzie według planu!- krzyknęła ta jędza.
-Bo pewnie spieprzyłaś sprawę na wstępie! Nie pozwoliłem ci do niej iść i walić w twarz!- oni mówią o Jennifer. Na pewno mam rację!
-Nie wytrzymałam. Na każdym kroku widzę ją z Zaynem, dziś po tej akcji odprowadził ją do domu, a wyszedł dopiero przed moim telefonem do ciebie. Cały twój mega inteligentny plan jest do kitu.- syknęła.- Zamiast ich skłócić, to jeszcze bardziej ich zbliżyliśmy.
-Na pewno coś spartaczyłaś.
-Och, jasne, bo pan Harry-Nieomylny-Dupek-Styles wie lepiej i nigdy nie popełnia błędów? To ja ci coś powiem. Zrobiłabym to sama z lepszym skutkiem.- dźgnęła go parę razy wskazującym palcem w pierś.
-Jakoś nie widać było tych efektów.- warknął.- Ale chcesz, to się wycofaj. Sam sobie poradzę z naszą laleczką!
-I dobrze.- prychnęła, wycofując się w stronę wylotu uliczki.
-Zobaczysz, jeszcze ją złamię, a Zayn z podkulonym ogonem będzie chciał do ciebie wrócić! I wszystko będziesz zawdzięczała mnie!
-Ile mam ci powtarzać?! Zayn mnie już interesuje! Starczy, żeby wiedział, jak to jest, gdy ktoś potraktuje cię jak zabawkę i śmiecia!- wrzasnęła i wybiegła na ulicę. Na szczęście, nie zauważyła mnie. Odsunęłam się od muru i otrzepałam płaszcz. "A teraz udajemy, że nic się nie stało... Że jestem tu dopiero od pięciu sekund..." Zrobiłam krok, żeby przejść przez jezdnię tego przeklętego zaułka, gdy z cienia wyszedł Harry.
-O proszę.- zaśmiał się szyderczo.- Kogo my tu mamy?
-Cześć Hazz.- skrzywił się, gdy go tak nazwałam. "No tak, to już nie jest twój przywilej..."
-Zaraz, zaraz... Jak ty masz na imię?- wiedziałam, że się zgrywał. Ale i tak to bolało.
-Czyżbyś nie pamiętał imienia dziewczyny, z którą byłeś jakieś dwa lata? Czy może dragi tak ci przeżarły mózg, że wszystkie szare komórki utracił zdolność do zapamiętywania?- zacisnął pięści tak mocno, że kostki mu pobielały.
-Lepiej trzymaj język za zębami. Nie jestem ćpunem, Scarlett.- wysyczał.
-O, czyli jednak pamiętasz, jak się nazywam... Mam się cieszyć?
-Na twoim miejscu masa lasek by piszczała z zachwytu.- boli, boli, bardzo boli.
-Nie, Hazz. Na moim miejscu każda by płakała, bo wiedziałaby, jakim dupkiem jesteś.- warknęłam i chciałam już odejść, ale jeszcze się odwróciłam.- Aha, jeszcze jedno. Jeżeli skrzywdzisz Jen, bo zachciało ci się jej płaczu, ewentualnie masz ochotę ją zaliczyć... Będziesz miał ze mną do czynienia.- zagroziłam.
-I co mi niby zrobisz?- zarechotał.- Jesteś za słaba, żeby mi się przeciwstawić.
-Nie jestem sama. Mam przyjaciół, w przeciwieństwie do ciebie.- odeszłam szybkim krokiem, nie słuchając już, co on za mną wywrzaskiwał.
"I teraz dylemat: powiedzieć o tym Jenny, czy nie? Chyba lepiej na razie trzymać to w tajemnicy, ale na wszelki wypadek zawsze mieć ją na oku... A co Zayn zrobił Caitlyn, że ona jest taka żądna zemsty?"




____________________________________________
Kochani, mamy kolejny rozdział :) za błędy przepraszam, nie miałam kiedy sprawdzić :*

Ach, ten tydzień był zarąbisty, znaczy roboty od groma, ale jakoś... Był pozytywny :D

Słyszeliście już "Ready To Run"? Głupie pytanie, na pewno słyszeliście :P Gosh, to jedna z ich najlepszych piosenek ^^ zakochałam się i poważnie zastanawiam się nad zmianą dzwonka z "Why Don't We Go There" na "Ready To Run" xD

Co jeszcze z nowości... Zmieniłam zdjęcie profilowe, jakby ktoś jeszcze nie zauważył... Zmianie uległa też moja nazwa na Twitterze :P @Roxanne_Strong to od tej pory Atalia N. ;D Mam już początek świątecznego rozdziału na "Everything's..." :D zaczynam niedługo ściągać świąteczną playlistę na telefon, już się nie mogę doczekać ;)

A! I się wczoraj dowiedziałam, że wyszedł 20. tom "Jeżycjady" Małgorzaty Musierowicz, pod tytułem "Wnuczka do orzechów" i jeśli będę odpowiednio wcześnie w Lublinie, bo dziś tam wracam, to urządzam szturm na Plazę i Empik ^.^

To chyba tyle. Dziękuję za komentarze, obserwatorów tutaj, na Twitterze, Ask'u... I najważniejsze: DZIĘKUJĘ ZA WYROZUMIAŁOŚĆ W SPRAWIE DODAWANIA ROZDZIAŁÓW!!! To dla mnie mega ważne, że tolerujecie spóźnienia, przeciąganie terminów... Nie da rady wyrobić się w terminach, zwłaszcza jeśli chce się mieć zaliczone wszystkie egzaminy, wejściówki, kolokwia... Dlatego dziękuję wam bardzo. Jesteście najlepszymi czytelnikami na świecie, kocham was :*** <3

Roxanne xD