wtorek, 30 grudnia 2014

Liebster Blogger Award po raz pierwszy i po raz drugi...

Misiaczki, dostałam dwie nominacje w tym samym czasie, więc postanowiłam, że odpowiem na nie w jednym poście i nominuję przepisową jedenastkę blogów, bo dwudziestu dwóch to nawet nie znajdę :P

Dziękuję serdecznie Hope i Nobody za nominacje :*** <3

Na początek pytania od Nobody:
1.Ile masz lat?
18 :)
2.Wierzysz w prawdziwą miłość?
Zdecydowanie tak ^^
3.Ile już piszesz?
Piszę od lutego 2014 roku, więc już dziesięć miesięcy z hakiem :P
4.Lubisz czytać książki,jeżeli tak to jaka jest twoja ulubiona/ulubiony autor/autorka?
Uwielbiam czytać książki! A ulubiony autor to na chwilę obecną chyba Harlan Coben, ewentualnie Tess Gerritsen i Suzanne Collins.
5.Ulubiony film?
"Opowieści z Narnii", "Listy do Julii" ;)
6.Ulubione zwierze?
Kot :D konkretnie tygrys xD
7.Twoje hobby?
Pisanie, czytanie książek, oglądanie filmów, słuchanie muzyki...
8.Kim chciałabyś zostać w przyszłości?
Lekarzem, na co się przygotowuję na studiach, ale ostatnio coraz częściej myślę o napisaniu własnej książki, więc pisarka ;D
9.Ulubiona piosenka?
Jest ich duuużo... "Act My Age", "Girl Almighty", "Where Do Broken Hearts Go", "Strong", "C'mon C'mon" One Direction, "Raise Your Glass" Pink, "Really Don't Care" Demi Lovato, "Superheroes" i "Hall Of Fame" The Script... Ciężko się zdecydować :P
10.Kto jest twoim idolem?
One Direction ^^
11.Co skłoniło cię do założenia bloga?
Zamiłowanie do pisania, chęć stworzenia własnej historii... Sprawdzenie, czy nadaję się do pisania <3


A teraz pytania od Hope:
1. Jedna z Twoich ulubionych książek.
"Igrzyska śmierci" Suzanne Collins ^^ właśnie czytam :D
2. Jaki jest Twój ulubiony zespół/wykonawca?
One Direction
3. Jaka była Twoja największa wpadka na imprezie?
Emm... Wstając od stołu na urodzinach przyjaciółki, potrąciłam torebkę innej dziewczyny. Spadła na podłogę, wypadł z niej puder czy cień do powiek, opakowanie się połamało, tak samo zawartość. Oczywiście na oczach wszystkich imprezowiczów musiałam to pozbierać. Gorszej rzeczy nie pamiętam :P
4. Jaki jest Twój ulubiony dzień tygodnia?
Sobota xD powrót do domciu po tygodniu studiowania, zero zajęć, zaliczeń, wolność...
5. Co zabrałabyś na bezludną wyspę?
Telefon z nieograniczonym zasięgiem do neta, najlepszą przyjaciółkę, coś do rozpalania ognia... Starczy :D
6. Lakier do paznokci czy lakier do włosów?
Lakier do paznokci.
7. Czy skorzystałabyś z porady wróżki?
Nie, nie wierzę w to.
8. Leżakowanie na słońcu czy spacer w deszczu?
Słoneczko... ^^
9. Wolisz obejrzeć film czy przeczytać książkę?
A można i to, i to? xD nie no, dobra, wybieram książkę :D
10. Czy wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?
Tak.
11. Co robisz, gdy w życiu znów Ci coś nie wyszło?
Staram się nie poddawać, tylko iść dalej naprzód, bez względu na to, co mnie spotkało.


Moje pytania do nominowanych:
1. Jakie jest twoje życiowe motto?
2. Otrzymałeś milion dolarów. Jak je wykorzystasz?
3. Ulubiony dzień w roku?
4. Ulubiona potrawa?
5. Kawa czy herbata?
6. Ile czasu spędzasz dziennie przed komputerem?
7. Ulubiony sport?
8. Możesz przez pięć minut porozmawiać z dowolnie wybraną osobą na świecie. Kto to będzie?
9. Twój sposób na osiągnięcie celu?
10. Biblioteka czy księgarnia?
11. Miejsce na ziemi, które chcesz odwiedzić?


Nominowane blogi:
1. http://isabellaandlouis.blogspot.com/
2. http://followyourheart-ff.blogspot.com/
3. http://everything-has-its-price.blogspot.com/?zx=86b5a4facd1c5200
4. http://i-lost-my-direction.blogspot.com/
5. http://offthecoast-ff.blogspot.com/
6. http://anonfanfictions.blogspot.com/
7. http://the-policeman.blogspot.com/
8. http://violent-niall.blogspot.com/
9. http://motel6-niallhoranfanfiction.blogspot.com/
10. http://my-story-of-one-direction-saga.blogspot.com/
11. http://nie-kryminalni.blogspot.com/


Jeszcze raz dziękuję za nominację :***

Od razu pragnę oficjalne oznajmić, że
POWSTANIE DRUGA CZĘŚĆ OPOWIADANIA "EVERYTHING'S GONNA BE ALRIGHT..."!!! OKAZUJE SIĘ, ŻE MAM MASĘ POMYSŁÓW I TAK SAMO, JAK WY, NIE MOGĘ SIĘ ROZSTAĆ Z BOHATERAMI :)

Pzdr. <3
Roxanne xD

CHAPTER 17: The way you lie when you look at me, so keep trying but you know I see all the little things that make you who you are...

-Nigdy nie sądziłam, że coś takiego się wydarzy. Wy to zaplanowaliście?- postawiłam z lekkim stukiem biały znicz na marmurowej płycie grobu rodziców.- Jeśli to wy suszyliście Panu Bogu głowę, żeby tak nam ułożył ścieżki, to bardzo wam za to dziękuję.- wyszczerzyłam się jak nienormalna w stronę zachmurzonego nieba.
Pojutrze będzie Wigilia. Z jednej strony bardzo się cieszę. Uwielbiam święta, Boże Narodzenie to taki magiczny okres, kiedy wszystko układa się jak trzeba, kiedy ludzie są razem i mogą spędzić spokojny, radosny czas w gronie najbliższych. "Ten rok jednak będzie inny..." Rodzice. Tak bardzo za nimi tęsknię. Minęło już pół roku od ich tragicznej śmierci, ale tak mocno odczuwałam ich brak chyba tuż po pogrzebie, gdy wróciłam z Jimem do pustego domu i ich tam nie było. No i teraz.
-Wiecie...- usiadłam na ławce przed grobem.- Nigdy nawet nie próbowałam sobie wyobrazić, jak będą wyglądały święta bez was. Kiedy myślałam, jak to będzie, gdy założę rodzinę, może zamieszkam w innym mieście... Zawsze byliście w tej wizji, tuż obok mnie, wspieraliście mnie, pomagaliście... A teraz was nie ma. Nie rozumiem, jak potrafię dalej sobie radzić, skoro was nie ma.- w kącikach oczu zaczęły mi się zbierać łzy.- Czy ja jestem ignorantką?- zapytałam głośniej.- Czy nie za szybko się otrząsnęłam? Na pewno za szybko, kto normalny idzie na imprezę w pół roku po śmierci rodziców, kto umawia się z chłopakiem, wygłupia z przyjaciółmi, nie nosi żałoby! Jestem egoistką.- wyszeptałam, pozwalając łzom spłynąć w dół twarzy.- Cały czas myślałam, że wy wolelibyście widzieć mnie roześmianą i szczęśliwą, ale... Chyba w ogóle nie widać było po mnie żalu. Przepraszam...
-Jenny, ja sobie tak stoję i słucham tych twoich bredni i się zastanawiam, czy cię do reszty pogrzało, czy jest jeszcze co ratować...- zza moich pleców dobiegł mnie głos mojego brata.
-Zawsze musisz się pojawiać w nieoczekiwanych momentach?
-Taka moja natura.- podszedł do mnie.- Cześć, staruszkowie. Co słychać?- objął mnie ramieniem i przytulił do swojego boku.- Weźcie mi powiedzcie, co ja mam z nią zrobić, bo mnie już brakuje pomysłów.
-Jim... Ja po prostu...
-Masz wyrzuty sumienia.- dokończył za mnie.- Zupełnie nie wiem, z jakiego powodu. Masz prawo być szczęśliwa, bez względu na to, co się stało. Mama i tata nie chcieliby, żebyś się ciągle zamartwiała, prawda?
-Zawsze chcieli, żebym się uśmiechała...- pociągnęłam nosem.
-No właśnie, a tu co? Smarkasz, płaczesz, łkasz, zamiast się przygotować na jutro na Wigilię, na którą wiem, że zaprosiłaś Zayna.
-Zrobiło mi się go szkoda, bo on nie obchodzi... Zaraz, skąd wiesz?!- ocknęłam się i spojrzałam na Jamesa. "Jasnowidz czy jak?"- Założyłeś w domu podsłuch?
-Chyba mnie przeceniasz.- prychnął.- Po prostu Zayn jest inteligentnym chłopakiem i wczoraj zadzwonił do mnie, żeby się spytać, czy nie mam nic przeciwko w związku z jego wyznaniem. Ja nie jestem bardzo konserwatywny, więc z przyjemnością będę gościł muzułmanina na katolickiej kolacji wigilijnej, licząc na to, że cudem się nawróci i przestanie planować zamachy terrorystyczne.
-Nie powiedziałeś tego!- aż podniosłam głos. "Nie zrobił tego. Nie nazwał Zayna terrorystą... prawda?"
-Nie powiedziałem.- przyznał.- Ale nie ukrywam, że domyślam się, że... Hmm, powiedzmy... Że Zayn ma jakiś problem... natury prawnej.
-Podobno jest dealerem narkotyków i odpowiada za kilka pobić.- wyznałam niechętnie.
-Trzeba oddzielić ziarno od plew. Co tu jest plotką, a co prawdą?
-Nie wiem.- wzruszyłam ramionami.- Nie mam pojęcia, nigdy nie przyłapałam go z narkotykami, ani nie widziałam, żeby kogoś... Zaraz. W szkole bił się z jakimś futbolistą. Przeszkodziłam im.
-Co?- Jim spojrzał na mnie zdumiony.- Wskoczyłaś między bad boya a futbolistę i posłałaś ich do kąta?!
-Niezupełnie... Po prostu im przerwałam bójkę. Poza tym, wtedy Scarlett skręciła kostkę, bo jeden z nich ją popchnął.
-Aha.- Jim zamyślił się, patrząc w niebo.- Czyli wynika z tego, że znasz, jakby to powiedzieć... Brutalną stronę osobowości Zayna. I nie odstrasza cię to?
-On nie jest taki przez cały czas!- zaprotestowałam.- Potrafi być troskliwy, czuły... Kiedy pomógł mi z tym skaleczeniem u Macy albo kiedy widział, jak płakałam w... W takim miejscu, które odkryłam za szkołą.
-Okej, nie wnikam. A kiedy płakałaś?- zainteresował go fragmencik mojej historii.
-Po tych plakatach...- nie lubiłam tego wspominać.- A Zayn zaraz się wkurzył, bo te plakaty oczerniały też jego... Jakoś nie miał ochoty być łączonym ze mną.
-A teraz?- poczułam na sobie bystry wzrok brata. Krzywo się uśmiechnęłam.
-Teraz chyba mu to nie przeszkadza.- wzruszyłam ramionami.- Wygląda, jakby nawet lubił ze mną przebywać.
-A ty? Lubisz z nim przebywać?
-Już ci mówiłam, Jim.- spojrzałam mu prosto w oczy.- Ja go kocham i to nie jest głupie zauroczenie.
-To masz odpowiedź na to wszystko.- zatoczył szeroki łuk ręką. "O czym on teraz gada?"
-Co?- zmarszczyłam brwi zdezorientowana.- Jaką odpowiedź?
-Jeżeli to naprawdę miłość, to masz prawo być szczęśliwa. Rodzice nigdy nie pozwoliliby, żebyś dla nich odsuwała się od tego, co cię uskrzydla, aniołku.





Harry Pieprzony Styles nie ruszył się z domu.
Sterczałam pod jego willą jak jakaś idiotka, a wszystko po to, żeby wyszpiegować, z kim się spotyka i po co. A przede wszystkim, czy chce zaszkodzić Jen. Nawet choinki nie kupiłam, ale przysięgłam mamie, że własnoręcznie i bez wymówek ją ubiorę. "Jeżeli tylko on raczy wyjść z domu przed południem..." pomyślałam, wciskając ręce do kieszeni. Nagle przyszło mi coś niepokojącego do głowy. "A jeśli on wyszedł wcześniej, zanim tu przybiegłam? Albo nie wrócił na noc?! Cały mój plan nie wypali na starcie!"
Nie zdążyłam wymyślić, co zrobić w.takiej skrajnej sytuacji, gdy zauważyłam jakiś ruch przy drzwiach wejściowych domu Stylesów. Przysunęłam się bliżej lodowatego pnia jakiejś topoli rosnącej przy chodniku i wytężyłam wzrok. "Jest..." Czułam się jak jakiś myśliwy polujący na zwierzynę. Harry przeszedł przez podjazd i stanął przy krawężniku. Zdrętwiałam. Przejdzie przez ulicę! Wejdzie prosto na mnie!!! Ekspresem dałam nurka w krzaki przy czyimś żywopłocie. "Rany, ale kłują..." skrzywiłam się, ale nie mogłam się bardzo ruszać, bo Styles rozejrzał się po jezdni i przebiegł przez ulicę w totalnie niedozwolonym miejscu. "Uuu... Mandacik się należy." Minął mnie i ruszył w stronę centrum miasta. W stronę szkoły, kościoła i domu Jen. Trzeba pójść za nim. Zrobiłam krok, ale zamiast bezszelestnego ruchu superszpiega wykonałam porządne, głośne plaśnięcie prosto w błoto. Super. Nie dość, że będą brudne buty, to jeszcze on mnie usłyszał! A nie, jednak nie. Harry szedł przed siebie, z rękami wciśniętymi do kieszeni. Nagle zatrzymał się, wyciągnął telefon i zaczął coś na nim wystukiwać. Ostrożnie zrobiłam kolejny krok, by być bliżej niego i nie wypaść z krzaków. Na dźwięk szelestu gałęzi i kolejnego plaśnięcia błota uniósł głowę i czujnie rozejrzał się wokół. Zamarłam i zacisnęłam z całej siły powieki. "Jestem niewidzialna, jestem niewidzialna, jestem niewidzialna!"
Kroki. Usłyszałam oddalające się kroki. Ostrożnie otworzyłam oczy. Skręcił za róg! "Nie zauważył mnie! Dzięki Bogu!" Poczekałam, aż zniknął całkiem za zakrętem i wyskoczyłam z krzaków, płosząc jakiegoś bezpańskiego kundla. Otrzepałam się z jakichś dziwnych pyłków i resztek kory z gałęzi i szybkim krokiem ruszyłam za Stylesem. Wyjrzałam zza rogu budynku. Jest... Idzie dalej, lekko przygarbiony, z rękami w kieszeniach, tak jak poprzednio. Wiatr potargał mu i tak roztrzepane włosy. Poprawiłam torbę na ramieniu i poszłam za nim, starając się utrzymywać minimum sto metrów odstępu. Jakby co, to idę do centrum na zakupy świąteczne. Nagle Harry stanął jak wryty, a ja automatycznie zanurkowałam za kolejne drzewo. "Co go tak wbiło w ziemię?" Rozejrzałam się i od razu znalazłam odpowiedź. Staliśmy przed domem Zayna. Malik właśnie wychodził. Spod rozpiętej kurtki wystawał sweter i kołnierzyk białej koszuli. "Cholera, to on ma takie ciuchy?! A gdzie postrzępione jeansy i skórzana kurtka?! I najważniejsze: gdzie on się wybiera popołudniu, w przeddzień Bożego Narodzenia???" Harry chyba też się nad tym zastanawiał, bo zrobił dokładnie to samo, co ja minutę wcześniej: schował się za drzewem. No bez jaj. Ja będę śledziła Harry'ego, który będzie śledził Zayna, który idzie... No właśnie. To też jest ciekawe. Gdzie to on poszedł...
Szczerze mówiąc, to zaczęła mnie bawić ta sytuacja. Ciąg skradających się za sobą osób. Szkoda, że nikt nie idzie za mną... Obejrzałam się kontrolnie za siebie. Nie, nikogo nie ma. Wszyscy siedzą w domu, w końcu komu by się chciało wychodzić na taką ciapę. Zimno, mokro, oprócz błota zaczęło jeszcze siąpić obrzydliwym, lodowatym kapuśniaczkiem. Brrr. Nagle zatrzymałam się raptownie, bo Harry zanurkował za kolejne drzewo. Zayn przeszedł przez ulicę i skierował się prosto do domu... Jennifer?! Aż przetarłam oczy ze zdumienia. Tak, bez wątpienia to była plebania, zaraz za nią widać było wieżę kościoła i światełka na choince przed wejściem do świątyni. W oknie domu mogłam bez trudu zauważyć sylwetkę Jima i jeszcze jakieś postacie. No tak... Przecież oni mają dziś Wigilię... Czy coś w tym guście. Nie wiem, jeszcze nie przeszłam na katolicyzm. Ale Zayn?! Przecież on jest muzułmaninem, do jasnej ciasnej!
Stanął przed drzwiami i widać było, że się waha. W końcu zebrał się w sobie i zadzwonił do drzwi. Za chwilę Jim otworzył drzwi i powitał go z szerokim uśmiechem. Poklepał go po ramieniu i zaprosił do środka. "To oni się przyjaźnią?!" Czułam się porządnie niedoinformowana. Przeniosłam spojrzenie na Harry'ego. Może i zapadł już zmrok, a latarnie dawały bardzo nikłe światło, ale nawet w tym kiepskim oświetleniu widziałam, jak przeklina pod nosem i zaciska pięści. Zbyt często widziałam go takiego, zwłaszcza przed naszym zerwaniem. Był wściekły, ale chciałam się jeszcze upewnić. Wyjęłam telefon i skierowałam się prosto na niego, udając zapatrzoną w ekran. Zrobiłam kilka kroków i z impetem na niego wpadłam. Zachwiał się, ale udało mu się utrzymać równowagę. Przytrzymał mnie za łokieć.
-Sorry, sorry! Nie zauważyłam cię!- mistrzowsko odegrałam swoją rolę. Wbił we mnie gniewne spojrzenie. "Miałam rację. Jest strasznie wściekły."
-Wielka szkoda, Scarlett.- warknął.- Co, nie możesz się powstrzymać przed wpadaniem na mnie?
-Spokojnie.- wyszarpnęłam rękaw z jego uścisku.- Zagapiłam się na telefon. Zresztą, czemu ja ci się tłumaczę?
-Może po prostu nie możesz się pogodzić z tym, że cię zostawiłem.- zmrużyłam oczy. To był błąd, że na niego wleciałam. Teraz byłam chyba bardziej zdenerwowana niż on.
-Nie pochlebiaj sobie.- wycedziłam.- Zerwałeś ze mną, bo chciałam ci pomóc wyjść z tych dragów, ale ty wolałeś się wciągać jeszcze bardziej. I wiesz co?- stuknęłam go palcem w klatkę piersiową.- Cieszę się. Cieszę się, bo mogłabym utonąć razem z tobą. A teraz... Nie zależy mi. Kompletnie mi nie zależy.- odsunęłam się od niego i spojrzałam z triumfem.- Wesołych świąt, Styles.- wyminęłam go i ruszyłam w dół ulicy. Na rogu schowałam się za budynkiem i zerknęłam, co zrobi. Stał samotnie na chodniku i nerwowo przeczesywał włosy palcami. Rzucił jeszcze okiem na rozświetlony dom Jenny i zawrócił. Odetchnęłam z ulgą i skierowałam się w stronę domu. Przez tego cholernego chłopaka musiałam wracać okrężną drogą. Ale przynajmniej mogłam spokojnie porozmyślać.
Punkt pierwszy. Harry'emu nie podobało się, że Zayn poszedł do Jenny. I to bardzo. Był zły jak osa albo jeszcze gorzej. Czy on kocha się w Jennifer, czy może jej nienawidzi i nie chce, żeby była szczęśliwa? Teraz byłam prawie pewna, że to on stoi za tymi wszystkimi akcjami ośmieszającymi dziewczynę.
Punkt drugi. Malik jest mile widziany w domu Jen. Albo go resocjalizują, albo on i Jennifer są razem. W sumie to było do przewidzenia, ale muszę to koniecznie z Jen obgadać. Jutro do niej zadzwonię.
Punkt trzeci. Skłamałam. Skłamałam Harry'emu o tym, co do niego czuję i to chyba wytrąciło go z równowagi. I mnie trochę też.





"A może by tak wrócić do domu?" 
Stałem pod drzwiami Jennifer i wahałem się: zapukać czy odejść? Normalnie, dylemat jak u Hamleta, którego ostatnio przerabialiśmy na zajęciach teatralnych Hollinsa. Uniosłem rękę i w końcu nacisnąłem przycisk dzwonka. Raz kozie śmierć. Drzwi się otworzyły.
-Zayn, witaj!- James szeroko się uśmiechnął na mój widok.- Fajnie, że mogłeś przyjść.- praktycznie wciągnął mnie do środka.- Ściągaj kurtkę i chodź do salonu. Albo do kuchni. Jenny kończy przygotowywać kolację.
Skinąłem głową i skierowałem się do kuchni. Stanąłem w progu i przyglądałem się w milczeniu, jak dziewczyna kręci się po pomieszczeniu, przekłada na półmisek jakąś rybę i miesza sałatkę. Odchrząknąłem cicho.
-Cześć... Przyszedłem.- oznajmiłem i zaraz miałem ochotę dać sobie w twarz. "Aleś odkrywczy, Malik! Bo bez tego nie zauważyłaby, że tu jesteś!"
-Hej!- uśmiechnęła się do mnie. W zasadzie była uśmiechnięta od chwili, gdy zacząłem ją obserwować. Lubiłem ją taką. "A jakiej ty jej NIE lubiłeś, hę?"- Cieszę się, że przyszedłeś, mimo że nie obchodzisz świąt.
-W zasadzie to... Mama urządza coś takiego dla moich sióstr. Ale bardziej jak w Anglii, w sensie wiesz... Obiad jutro.
-Wiem. Mógłbyś to wziąć?- wskazała na jakąś tacę.- Reszta jest już na stole. Chodź.- zabrała salaterkę i pokierowała mnie do salonu. Przy stole stał Jim, a obok niego mężczyzna, kobieta i mała dziewczynka.
-O, jesteście. To chyba możemy zaczynać.- James przesunął szklankę i talerz, żeby zrobić miejsce na rybę i sałatkę.- Zayn, to są państwo Marshall. Winston, Agnes i Katie. Winston jest organistą w kościele. Moi drodzy, to Zayn Malik, przyjaciel Jennifer i jej korepetytor z matematyki.
-Witam.- Winston uścisnął mi rękę.- Nie widziałem chyba pana w kościele.
-Ehmm... Nie jestem katolikiem.- speszyłem się. "Cholera, uspokój się! Denerwujesz się, jakby mieli cię pożreć żywcem!" Ku mojemu zaskoczeniu Agnes uśmiechnęła się na moje słowa.
-Tym lepiej, że przyszedł pan tutaj, na kolację wigilijną. Może przekona się pan, że warto uwierzyć.
-Proszę mi mówić po imieniu.- zaproponowałem z ulgą. Już myślałem, że mnie publicznie zlinczują. Jim zajął miejsce przy swoim krześle i wziął do ręki grubą księgę.
-Kochani, zaczynamy.- otworzył książkę w miejscu oznaczonym zakładką.- Jak zawsze najpierw pomodlimy się, dziękując Bogu za te święta, za miniony rok, za wszystkie łaski, które od Niego otrzymaliśmy. Swoją modlitwą obejmujemy też zmarłych z naszych rodzin... Mamo, tato...- głos mu się lekko załamał.- Wierzę, że tu jesteście i tak jak kiedyś modlicie się z nami. Mam nadzieję, że jesteście teraz w niebie.- poczułem, jak Jennifer ściska mnie za rękę. Spojrzałem na nią, ale ona wpatrzona była w zdjęcie swojej rodziny. Odwzajemniłem uścisk, a ona uśmiechnęła się do mnie przez łzy i znów spojrzała na zdjęcie. "Nie wiem, czy mogę... Ale proszę, kimkolwiek jesteś... Wybacz mi. Nigdy nie chciałem nikogo zabić, a już na pewno nie tamtych ludzi..." pomyślałem na wspomnienie tamtego czerwcowego wieczoru.- Módlmy się także w intencji waszej. Rodziny Marshallów, rodziny Zayna i wszystkich, którzy teraz zasiadają do wieczerzy wigilijnej na pamiątkę Narodzenia Pańskiego. Ojcze Nasz, któryś jest w niebie...- wszyscy zaczęli powtarzać słowa księdza. Tylko ja milczałem. Skąd mogłem znać słowa tej modlitwy...
-Z Ewangelii według świętego Łukasza...- Jim zaczął czytać z księgi. Wsłuchałem się uważnie w te słowa. Jak to możliwe, że nigdy wcześniej nie słuchałem uważnie historii, którą żyją miliony ludzi na świecie? Prawdopodobnie mnie to w ogóle nie obchodziło, ale dzisiaj było inaczej. Starałem się zapamiętać jak najwięcej.
-Amen. Teraz podzielmy się opłatkiem i złóżmy sobie życzenia.- idąc za przykładem innych, wziąłem z talerzyka kawałek białego cieniutkiego jak kartka wafelka.
-Zayn.- odwróciłem się w stronę Jen.- To taki zwyczaj. Składasz życzenia innej osobie i odłamujesz kawałek opłatka od niej i zjadasz go. Ona robi to samo. Więc... Chciałabym ci życzyć wesołych świąt, żeby przyszły rok był dla ciebie jak najlepszy i... żebyś był bardziej otwarty na innych. Niezależnie od tego, jakie nosisz w sobie ciemne sekrety... Daj ludziom poznać takiego Zayna, jakiego ja poznałam. I uśmiechaj się częściej!- żartobliwie trąciła mnie w ramię. Nie mogłem się nie roześmiać. Ułamała kawałeczek mojego opłatka.
-Tak, no cóż...- chrząknąłem, próbując zebrać myśli. "Nie umiem składać życzeń!" pomyślałem spanikowany.- Nie wiem, czego mogę ci życzyć. Nigdy chyba tego nie robiłem.
-Spróbuj.
-Okej...- odetchnąłem, przymykając oczy.- Życzę ci, żeby spotykały cię same najlepsze rzeczy, bo zasługujesz na nie, jak nikt inny. Życzę ci, żebyś miała wspaniałe święta i fantastyczny nowy rok. I żebyś zawsze miała na twarzy ten anielski uśmiech.
-Czy ty powtarzasz życzenia po mnie?- parsknęła śmiechem.
-Wcale nie!- oburzyłem się.- Zaraz dodam ci coś od siebie! Życzę ci... życzę ci... życzę ci, żebyś zawsze pamiętała, niezależnie od tego, co się stanie, że możesz na mnie liczyć...- przez chwilę stała bez ruchu, a po chwili mocno mnie przytuliła.
-Wiem, Zayn. Ja to wiem. Już nie raz to pokazałeś i dziękuję ci za to.- pocałowała mnie w policzek. Odsunęliśmy się od siebie.
-Mam teraz ułamać opłatek?- upewniłem się, czy dobrze zapamiętałem jej instrukcje.
-Tak.- potwierdziła.- Ej! Ale zostaw mi jeszcze trochę!- po moim ułamaniu został jej w palcach tylko okruszek.
Reszta wieczoru minęła strasznie szybko. To dziwne, ale bardzo dobrze czułem się w ich towarzystwie. Jedzenie było wspaniałe, a Marshallowie i Jim chętnie tłumaczyli mi, o co chodzi w poszczególnych tradycjach wigilijnych. Wreszcie usiedliśmy koło wybranej i ubranej przeze mnie i Jen choince. Przyszedł czas na prezenty. Na szczęście, wziąłem coś dla Jima i Jennifer, ale było mi głupio, że nie przyniosłem nic dla Winstona, Agnes i Katie. Z drugiej strony, skąd mogłem wiedzieć, że będzie ktoś jeszcze? Wydaje mi się jednak, że mała była zadowolona, mimo że nie dałem jej prezentu, bo uparła się, żeby siedzieć u mnie na kolanach i bawić się z Jenny nowym misiem i lalką.
Nawet nie zauważyłem, kiedy wybiła jedenasta.
-No, Winston, czas się szykować na pasterkę.- James wstał z fotela i podszedł do okna.- Już nie pada. Może przyjdzie więcej ludzi.
-Przyjdą, proszę księdza, na pewno.- organista stanął koło niego.- W końcu to Boże Narodzenie. Zawsze w kościele jest więcej ludzi.
-Ostatnio odprawiałem mszę rano dla pięciu osób.- Jim westchnął.- Ludzie nie chcą Boga w swoim życiu.
-Chyba że "jak trwoga, to do Boga".- Agnes włączyła się do rozmowy.- Nie może się ksiądz poddawać.
-Nie mam zamiaru, po to wybrałem tę drogę. Żeby wskazać ją innym.- odwrócił się od okna i zwrócił się do mnie.- Chcesz pójść? Nie chcę cię zmuszać, ale zabraniać też nie będę. To, że wyznajesz islam nie znaczy, że masz zakaz wstępu do kościoła.
-W zasadzie to...- zawahałem się. "Iść? A co to w ogóle będzie?"- W sumie mogę pójść.
-Dobrze.- James skinął głową.- Ja idę teraz, żeby się przygotować i jeszcze pomodlić. Winston, idziesz ze mną?
-Tak, muszę sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
-Okej. Przyjdźcie za jakieś pół godziny, chyba że chcecie teraz... Ale ostrzegam, w kościele jest ziąb. Nie mamy ogrzewania. Jeszcze go nie wywalczyłem.
-Najpierw trochę posprzątamy.- odpowiedziała Jen.
-A ja pójdę i ubiorę trochę cieplej Katie, żeby się nie przeziębiła.- odezwała się Agnes i wzięła córeczkę na ręce.
-No, to idźcie.- Winston ucałował Katie w czoło i założył czapkę.- Do zobaczenia po mszy.- ruszył powoli za Jimem w stronę kościoła.
-Do widzenia, Jenny! Dziękujemy za gościnę.- Agnes uściskała dziewczynę.- Miło było cię poznać, Zayn.
-Mnie również.- podała mi rękę na pożegnanie.
-Pożegnaj się ładnie, skarbie.- zwróciła się do Katie. Mała pomachała nam na pożegnanie i niemal natychmiast wcisnęła palec do buzi.- No, nie ssij palca na zimnie, kotku... Do widzenia!
-Do widzenia!- odmachaliśmy dziewczynce i Jen zamknęła za nimi drzwi.
-Pomożesz mi posprzątać?
-Jasne.- zaczęliśmy zbierać brudne naczynia, torebki po prezentach, kolorowy papier, wstążki.
-Jak to w ogóle będzie wyglądało?- zapytałem zaciekawiony.
-Nie byłeś nigdy na mszy? Jakimś nabożeństwie?- zerknęła na mnie znad zmywanych właśnie talerzy.
-Kiedyś ojciec zabrał mnie na jakieś modlitwy rytualne. Klęczeliśmy na specjalnych dywanach, trzeba było się kłaniać i zawodzić jakieś pieśni. Nie podobało mi się.- skrzywiłem się na samo wspomnienie.
-No, mam nadzieję, że to ci się spodoba. Nie będziemy zawodzić, tylko śpiewać kolędy, modlić się, klęczeć tylko trochę, słuchać, co Jim będzie mówił z ołtarza... Możesz się wynudzić, ale możesz też znaleźć coś dla siebie.- stwierdziła, wycierając ręce w ściereczkę.- Gotowy? Czy tchórzysz i wracasz do domu?
-Nie tchórzę. Idę.- odpowiedziałem i po chwili razem, ramię w ramię poszliśmy w kierunku kościoła.
Weszliśmy do środka. Było już kilka osób siedzących lub klęczących w ławkach. Organy grały jakąś nawet wesołą melodię. Na środku stał stół przykryty białym obrusem, na nim jakaś wielka księga podobna do tej, którą miał James przed kolacją. Na ścianie zawieszony wielki, oświetlony od tyłu krzyż z drewna. Po lewej stronie ołtarza ogromna choinka, a pod nią szopka, jak ta, o której czytał dziś Jim. Nawet z daleka mogłem rozróżnić większość ustawionych tam figur. Usiadłem z Jen w jednej ławce.
Stopniowo schodziło się coraz więcej ludzi. Nagle organy zagrzmiały, wszyscy wstali i zaczęli śpiewać jakąś pieśń, której oczywiście nie znałem. Skupiłem się bardziej na księdzu wychodzącym właśnie z jakiegoś pomieszczenia. Ubrany był w białą, długą szatę, na rękach niósł figurkę małego dziecka. "To chyba ten mały Jezus..." Ludzie uklękli, gdy Jim kładł figurkę na sianie w małym żłobie, między postaciami, jeśli się nie mylę, Maryi i Józefa.
I wtedy rozejrzałem się dookoła. Popatrzyłem na Jennifer, na kobiety, mężczyzn i dzieci, którzy nielicznie, ale jednak przybyli na tę mszę o północy i teraz z czcią wpatrywali się w krzyż, w szopkę, w księdza, który właśnie przyklękał i całował stół. I pomyślałem, że chyba dobrze zrobiłem przychodząc tutaj...



__________________________________________________
Oto kolejny, świąteczny rozdział "Would..." :) Mam nadzieję, że spodobało wam się takie odkrywanie świąt z Zaynem i Jen. Troszeczkę różniło się od Bożego Narodzenia z 1D Team na "Everything's...", hmm? ;P

Chcę was serdecznie przeprosić za zwłokę przy dodawaniu tego rozdziału. Naprawdę mi przykro, chciałam dodać to przed świętami, ale najpierw nie było czasu, bo zaliczenia, potem kończyłam świąteczny rozdział na pierwszym blogu, trzeba było pomagać w domu, następnie święta, wyjazdy i tak to zleciało. Ostatecznie rozdział, w tym całą perspektywę Zayna i większość Scarlett napisałam dzisiaj :P

Zapraszam was na świąteczny rozdział na "Everything's gonna be alright..."--->
Zachęcam was do zajrzenia, nawet jeżeli nie czytaliście pierwszej części opowiadania. Ten rozdział jest całkowicie niezależny. Od razu też oficjalnie potwierdzam, że druga część "Everything's..." powstanie! Pierwsze rozdziały spróbuję dodać na wiosnę. Najpierw chcę skończyć "Would..." i aktywować "Dance with me tonight...", które może was odrobinkę zaskoczyć... :D

Chciałabym was też zaprosić na bloga pewnej dziewczyny, która niedawno założyła bloga i się nim ze mną podzieliła... Dodamy jej trochę wyświetleń? xD oto link----->  http://isabellaandlouis.blogspot.com/

Otrzymałam dwie nominacje do Liebster Blogger Award tutaj i jedną na "Everything's..." ^^ postaram się odpowiedzieć na nie dzisiaj ;)

Dziękuję za obserwowanie mnie na Twitterze, Ask'u, blogach, za nominacje, wszystkie życzenia i ciepłe słowa! Jesteście wspaniali, cieszę się, że czytacie i wspieracie mnie na każdym kroku i można z wami porozmawiać :***

Chciałabym też życzyć wam wspaniałego, zarąbistego, szczęśliwego Nowego Roku, poprzedzonego odjechanym Sylwestrem, szampańską zabawą do białego rana, a w kolejnym 2015 roku samym sukcesów, spełnienia marzeń, w tym nowej, genialnej płyty One Direction i koncertu najlepszego zespołu tutaj, w Polsce! ^.^
A wam, chłopaki, chociaż pewnie tego nie przeczytacie, życzę, abyście zawsze śpiewali razem, bo jak widzieliśmy niedawno, bez Zayna albo bez Louisa nie jesteście już tym samym zespołem. One Direction składa się z pięciu chłopaków, czyli Zayna, Louisa, Liama, Nialla i Harry'ego, i tak ma pozostać. A przede wszystkim... ŻYCZĘ WAM, ABYŚCIE W TYM ROKU ZDOBYLI MINIMUM JEDNĄ NAGRODĘ GRAMMY! ZASŁUGUJECIE NA TO!
<3 <3 <3 HAPPY NEW YEAR <3 <3 <3

Roxanne xD

czwartek, 27 listopada 2014

CHAPTER 16: Baby, look, what you've done to me...

Ha! I kto odgadnie, słowa jakiej piosenki zostały zawarte w tytule rozdziału? :D


_____________________________________________________
-Jenny, Jenny, Jenny!- Macy wpadła do domu i prawie stratowała mnie, gdy schodziłam ze schodów. Z trudem odzyskałam równowagę i przytuliłam dziewczynkę.
-Hej, skarbie. Jim cię przywiózł?
-Tak, ksiądz powiedział, że nie możesz się doczekać, kiedy mnie zobaczysz, to ja powiedziałam, żeby mnie teraz do ciebie zawiózł i prosiłam, i prosiłam, i on powiedział Rebece, że mnie weźmie na kilka godzin i teraz wyjmuje zakupy z samochodu, bo wstąpiliśmy do sklep...
-Powoli, powoli.- zaśmiałam się. "Tęskniłam za jej szczebiotem."
-Ale nie mogę powoli, bo muszę powiedzieć dużo rzeczy.
-Może opowiesz je później, co?
-A kiedy? Bo ksiądz Jim mówił, że wybierasz się po choinkę, więc może wtedy i ja pomogę ci wybrać najładniejsze drzewko, bo u nas już stoi i sypie igłami!- mogłam się domyślić, że Jim wymyśli coś, żebyśmy nie mieli chwilki spokoju na pogadanie. Ech, mam dość.
-Jen? Słuchaj, tu mamy zakupy, postawię je w kuchni i lecę...
-Jim, stop!- zatrzymałam go w ostatniej chwili.- Wiesz, że chciałam pogadać z Zaynem na osobności, znowu nam się nie uda!- powiedziałam przyciszonym głosem.
-To akurat nie był mój pomysł.- założył czapkę.- Coś wymyślicie. Ja muszę iść. Growtersowie wydają córkę za mąż, ślub w Boże Narodzenie, potrzebne im nauki przedmałżeńskie. Pa!- wybiegł z domu i pognał przez brejowaty śnieg w kierunku kościoła. W połowie drogi obejrzał się i biegnąc tyłem, wrzasnął na cały głos.- Jennifer, Zayn jedzie!!!
Faktycznie, zza zakrętu wyłoniło się znajome auto. "Ciekawe, czy Jim dałby radę ogłosić to odrobinę ciszej?" zakpiłam w myślach. Krzyknął tak, że pan Malik bankowo słyszał to w zamkniętym samochodzie.
-Cześć.- usłyszałam cichy głos. Spojrzałam na chłopaka wysiadającego z auta.
-Hej.- uśmiechnęłam się szeroko na jego widok. "Mimo wszystko, mimo tego stresu spowodowanego czekającą mnie rozmową... Tak straszne się cieszę, że cię widzę!"
-Cześć, Zayn!- pisnęła Macy, wyskakując z jakiegoś pokoju. Zdziwił się na jej widok, ale zaraz uśmiechnął się krzywo.
-Widzę, że mieliśmy tego samego pecha.- mruknął, pokazując na samochód. Ze środka energicznie machała do mnie Safaa. "No, to może dziewczynki czymś się zajmą, a my spokojnie pogadamy..."
-Taa. To my się już ubieramy i możemy jechać.- skinął głową i wrócił do samochodu. Pospiesznie obwiązałam szyję Macy kolorowym szaliczkiem, wcisnęłam jej czapkę na głowę i podałam rękawiczki. Na szczęście nie zdążyła zdjąć kurtki. Ekspresowo złapałam swój płaszcz, torbę i pobiegłyśmy w stronę auta.
-Nie zamierzasz zamknąć domu?- Zayn popatrzył na mnie kpiąco. Strzeliłam się z otwartej dłoni w czoło i potruchtałam z powrotem pod drzwi, by zorientować się, że klucze były w torebce, którą zostawiłam inteligentnie w samochodzie. "No, cholera jasna!" Klnąc pod nosem, wróciłam do auta, wzięłam torebkę i ignorując tłumiony śmiech Zayna i bardzo głośny chichot dwóch smarkul na tylnym siedzeniu, przekręciłam klucz w zamku.
-Jedziemy.- wymamrotałam, pakując się na siedzenie pasażera.
-A tylne drzwi?- spojrzałam na niego morderczo. Wybuchnął śmiechem. "I teraz dylemat: zabić go za te drwiny czy utonąć w jego boskim uśmiechu???"
-A może wreszcie ruszysz?- odpaliłam. Pokręcił głową i ciągle chichocząc, uruchomił silnik i ruszyliśmy w drogę. Byłam odwrócona do okna, ale i tak widziałam jego odbicie na szybie. I nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu. "Znów się śmiał! Przy mnie!" Jakby mi ktoś normalnie dodał skrzydeł.
-Masz jakieś konkretne miejsce?- spytał, zatrzymując się na czerwonym świetle.
-Nie wiem.- zerknęłam na niego.- Jestem tu dopiero od czerwca, nie mam pojęcia, gdzie się kupuje choinki.
-To chyba... Sam nie wiem... Za miastem jest chyba szkółka. Tak mi się wydaje.
-Nigdy nie kupowałeś choinki?- popatrzyłam na Zayna jak na kosmitę. "Mega przystojnego kosmitę... Jezu, rzuca mi się na mózg!!!"
-Nie.- okeeej.
-Niemożliwe.
-Możliwe.
-Ale jakim cudem?
-Jestem muzułmaninem.- moja szczęka chyba spadła pod koła samochodu. Zayn zerknął na mnie niespokojnie.- Przeszkadza ci to?
-Co? Nie. Nie! Tylko... jakby to... No, nie spodziewałam się.
-Wiesz, nie wrzeszczę na całą szkołę, jakiego jestem wyznania.- prychnął.
-Czyli nie obchodzisz świąt?- spytałam, otrząsając się z szoku.
-Nie. Chociaż ze względu na Saafę i Waliyhę mama wymyśliła, że będziemy organizować jakieś prezenty, choinkę... Ale to ona się tym zajmowała. Wiesz, bez tej otoczki bożonarodzeniowej.
-Zayn, a weźmiemy dla nas choinkę?- zapytała z tylnego siedzenia Saafa.
-Przecież już stoi na balkonie, dziś ją będziesz ubierać. Mam wczoraj przywiozła.
-Nie wiedziałam!
-To teraz już wiesz.
-Chcesz nam pomóc ubierać?- Saafa zwróciła się do Macy. Oczy dziewczynki aż rozbłysły.
-Mogę?!
-Saafa, Macy będzie musiała wrócić do domu.- odezwałam się cicho. Moja przyjaciółka posmutniała. Trzeba coś zrobić.- Ale mogę zadzwonić do Rebeki, czy pozwoli ci zostać trochę dłużej z nami.- dodałam szybko. Macy znowu się uśmiechnęła.
-Tak, tak, tak! Dzwoń! Dzwoń!- nie miałam wyjścia, musiałam wyciągnąć telefon i wykręcić numer opiekunki domu dziecka.
-Tak, Jenny? Coś się stało? Znowu jesteście, nie daj Boże, na izbie przyjęć?!
-Nie, nie, nie... Spokojnie, Rebecco. Wszystko jest pod kontrolą, tylko chciałam się zapytać, czy Macy nie mogłaby zostać ze mną trochę dłużej.
-Trochę dłużej, czyli...?
-Do osiemnastej?- zaproponowałam. "Chyba przesadziłam, nie zgodzi się..."
-Siedemnasta, dobrze? Osiemnasta to troszkę za późno. I pilnuj, proszę, żeby sobie nic nie zrobiła.
-Załatwione, dziękuję bardzo.- rozłączyłam się i odwróciłam do Macy.- Masz trzy dodatkowe godziny. Zadowolona?
-Jeszcze jak!- wrzasnęła radośnie i razem z Saafą mocno się uściskały. W życiu bym nie pomyślała, że mogą się dogadać, przecież Saafa jest od niej parę ładnych lat starsza.
-Dojeżdżamy.- oznajmił Zayn, skręcając w szeroką leśną drogę.
Byliśmy poza miastem, śnieg tutaj nie stopniał i tworzył cudowne, skrzące się w słońcu zaspy i białe czapy na gałęziach drzew. Za chwilę las się przerzedził i przejechaliśmy przez dużą bramę. Zayn zaparkował obok kilku innych samochodów i wysiedliśmy z auta. Przed nami rozciągał się ogromny plac, cały zapełniony iglakami różnej wielkości i gatunku. Z domku obok bramy wyszedł jakiś gruby, niski mężczyzna i podszedł do nas z szerokim uśmiechem.
-Choineczkę dla państwa?
-Tak.- wszyscy razem przytaknęliśmy.
-Jaką? Jodełka, świerk, może daglezja?
-A... możemy się rozejrzeć sami? Jak nam coś wpadnie w oko, to powiemy.- Zayn posłał gościowi wymowne spojrzenie.
-Nie ma sprawy. Jakby co, to w budce jestem.- i wrócił do domku.
-To co?- Saafa rozglądała się wokół uradowana.- Którą bierzemy?
-Trzeba się zastanowić.- powiedziałam, rozglądając się dookoła.- Może popatrzycie tam i powiecie, która wam się najbardziej podoba? My pójdziemy tu.- specjalnie wskazałam na dwie różne strony placu. W końcu mieliśmy dziś z Zaynem pogadać, co nie?!
-Dobra!
-Saafa, czekaj chwilę,- dziewczynka zatrzymała się, patrząc na mnie z niecierpliwością.- Uważaj na Macy, bardzo cię proszę. Nie chcę znowu jechać z nią do szpitala.
-Jasna sprawa.- i pobiegła za moją małą przyjaciółką.
Staliśmy przez chwilę w milczeniu, nawet na siebie nie patrząc. Teraz, kiedy wreszcie byliśmy sami, wyleciały mi z głowy wszystkie scenariusze, które ułożyłam dziś w nocy, żeby jakoś się przygotować do tej rozmowy. "Zayn, ty zacznij!" błagałam go w myślach. Mam nadzieję, że telepatia w tym wypadku podziała. Niestety. "Nadzieja matką głupich."
-Więc...
-Jen...- zaczęliśmy jednocześnie. Spojrzeliśmy szybko na siebie i zaraz spuściliśmy głowy.
-Mów pierwszy.
-Chyba powinniśmy zacząć szukać tej choinki.- och. Liczyłam na to, że powie coś innego.
-Okej.- westchnęłam i poczłapałam za nim w róg placu.
Szliśmy wzdłuż rzędów drzewek, od czasu do czasu pokazując sobie ładniejsze jodły albo świerki. Sosny były okropne, na jakieś inne nie miałam ochoty. Tylko klasyczna choinka.
-A może ta?- dotknęłam ostrożnie gałązki srebrnego świerku.
-Nie, zobacz, z tej strony już się sypie.
-Okej.
-A tamta?
-Za wysoka. Połowę trzeba będzie uciąć. Szkoda.
-Aha.- w końcu straciłam cierpliwość.
-Zayn, mieliśmy pogadać, zapomniałeś?- przez chwilę szedł w milczeniu.
-Nie, nie zapomniałem.- powiedział zachrypniętym głosem.- Boję się zacząć.
-Zayn Malik się czegoś boi?- uniosłam brwi zdziwiona.
-Tak.- podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy.- Ciebie.
Aż wstrzymałam oddech.




W końcu to powiedziałem. "Boję się ciebie i tego, co mi robisz."
-C-co...?- patrzyła na mnie oniemiała, jakbym zrobił przed chwilą nie wiadomo jak szaloną rzecz. "A ja tylko przyznałem się, co tak naprawdę czuję w jej obecności..."
-Posłuchaj.- położyłem rękę na jej ramieniu.- Ja... ja po prostu nie wiem, jak się zachowywać, kiedy jesteś w pobliżu. Normalne dziewczyny... To znaczy takie... No... nie wiem, podobne do ciebie... Nigdy by się do mnie nie zbliżyły. A ty... Na tamtej pierwszej lekcji angielskiego od razu się do mnie odezwałaś, nie zraziło cię nic, co powiedziałem, nie odrzuciło cię moje zachowanie... Chciałaś znać moje imię. Nie wiedziałem, po co, przecież jestem dla ciebie kimś z zupełnie innej planety, nie należę do twojego świata, a właściwie nieba. Bo ty, Jen, jesteś jak jakiś anioł. To, co robisz, jak się uśmiechasz... To wszystko... Nie wiem, jakim trzeba być idiotą, żeby nie zwrócić na ciebie uwagi.
-Co ty mówisz, Zayn?- wyszeptała, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.- Przecież ty mnie cały czas unikałeś. Nie chciałeś, żebym się zbliżała, bałeś się, że jeszcze ktoś nas razem zobaczy, bo ci popsuję reputację...
-Mam w dupie reputację.- przerwałem jej.- Nie chciałem, żebyś się do mnie zbliżała, bo bałem się, że cię zmienię, jasne? Że staniesz się taka jak ja, zepsuta do szpiku kości. Bo ja nienawidzę siebie. Próbuję wrócić do tego, kim byłem kiedyś, ale nie umiem. To, co robię... Wszystko mnie niszczy. Jestem potworem i nienawidzę siebie.- przez chwilę milczała. Spuściła głowę. "Powiedz coś..." W końcu znów spojrzała mi prosto w oczy.
-A ja cię kocham.- powiedziała pewnym głosem, ale z wyczuwalną nutką strachu.
Wbiło mnie w ziemię. "Że... że co?!!! Kocha mnie?!" Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Jakby ktoś zabrał mi głos, wyciął krtań, zostawił tylko pustkę w gardle i głowie. "No, próżnia w głowie to nic nowego..." Jak można wyłączyć ten irytujący głos podświadomości?! No, mniejsza.
Patrzyłem się na nią przerażony, a w jej oczach zaczął pojawiać się coraz wyraźniej strach. Musiałem coś powiedzieć, żeby to wszystko wyjaśnić...
-Hej! Znalazłyśmy idealna choinkę, chodźcie!- zanim się obejrzałem byłem ciągnięty w stronę niewielkiej jodły kalifornijskiej przez Macy, a moja siostra popychała przed sobą Jen. Chyba pierwszy raz w życiu byłem tak wdzięczny Saafie za pojawienie się w nieoczekiwanym momencie.
-Jest pięęęknaaa!- krzyknęła Macy.- Zobaczcie!- faktycznie, drzewko było śliczne. Ale serio, w tej chwili mam myśleć o choince?! Bez kitu, to jakaś jedna wielka farsa.
-Tak. Wspaniała.- potwierdziła Jennifer nieswoim głosem. "Ty durniu, to przez ciebie i twoje..."- Pójdę po właściciela. Kupujemy i wracamy.- patrzyłem za nią, jak odchodzi w stronę budki. Westchnąłem. Jak będę się zbierał do odpowiedzenia jej jak ta sójka za morze, to niedługo zobaczę, jak faktycznie ode mnie odchodzi i nigdy nie wraca.
-To co, zabieramy? Którą? Tą?- jednym szybkim ruchem złapał za gałęzie i wyciągnął choinkę z niewielkiego dołka w ziemi. Zaciągnął ją po zaspach w stronę maszyny zakładającej na nią siatkę i zawiązał na końcu.
-Nic jej nie będzie po takim targaniu?- Saafa patrzyła podejrzliwie na właściciela szkółki,
-Nic nie będzie!- roześmiał się tubalnie.- Każde drzewko jest odporne na masę rzeczy, spokojna głowa. 30 funtów się należy.- Jen wyjęła banknot i mu podała.- No, polecam się na przyszłość. A może pomóc przymocować? Bo trzeba to jakoś dowieźć.
-Dzięki, poradzimy sobie.- powiedziałem i wziąłem drzewko, żeby przymocować do uchwytów na dachu samochodu. Dziewczyny podreptały za mną. Gdy się obejrzałem, zobaczyłem, że Jen idzie parę kroków za nimi ze spuszczoną nisko głową. Czułem wyrzuty sumienia. "To przez to, że cię tak zamurowało i nic nie powiedziałeś. Wstydź się."
-Wsiadajcie, bo zmarzniecie.- Saafa i Macy mnie posłuchały. Jen stanęła koło mnie.
-Pomóc ci?- spytała cicho, nawet nie podnosząc wzroku. W sumie to dobrze, bo czułem, że ma oczy pełne łez.
-Nie, dzięki.- odsunęła się, żeby wsiąść do samochodu, ale złapałem ją za rękę.- Jenny? Dokończymy naszą rozmowę później, tylko odwieziemy dziewczynki do mnie, żeby ubrały tę choinkę, okej?
Przytaknęła bez słów i wsunęła się na miejsce pasażera. Za minutę w milczeniu ruszyliśmy samochodem w stronę Bradford. Powiedziałem "w milczeniu"? Taaa. Cisza panowała między mną a Jen, dziewczynki na tylnym siedzeniu nadawały za całe przedszkole.





"Boże, ale się wygłupiłam! Po co ja mu to powiedziałam?! Przecież on mnie teraz wyśmieje!!!" katowałam się tymi myślami od chwili, gdy zobaczyłam zmieniający się wyraz twarzy Zayna i strach w jego oczach. No, bo tylko ktoś taki jak ja mógł schrzanić tamtą chwilę. Teraz, w samochodzie z trudem powstrzymywałam płacz. Jak można być takim głupim i zdradzić swój największy sekret komuś, kto może z niego zrobić użytek i cię wyśmiać? Chociaż tak naprawdę nie wierzyłam, że Zayn mógłby to wywlec na forum na przykład szkoły, bo to odbiłoby się też na nim. Poza tym... to jego zachowanie ostatnio. On chyba też coś do mnie czuje. Może nie ma tego tak sprecyzowanego, ale...
-Zaczekasz? Odstawię je do domu, mama jest w środku.
-Jasne.- obserwowałam, jak odprowadza je do drzwi, krzyczy coś do kogoś, kto jest wewnątrz i za chwilę truchtem wraca do auta. Mało się nie wywalił na chodniku, ale jakoś utrzymał równowagę.
-To teraz jedziemy do ciebie.- znowu cisza. Zaraz normalnie coś rozwalę. Minęła mi faza na płacz. Teraz byłam wściekła. I to bardzo. Mój dom wyłonił się zza zakrętu. Przy kościele stał Jim z nowym organistą i o czymś z ożywieniem dyskutowali. Nawet nie zauważyli naszego przyjazdu. Po chwili ruszyli w stronę kościoła i zniknęli za drzwiami.
-Zostajesz czy wysiadasz?- zorientowałam się, że Zayn już jest na zewnątrz, a ja siedzę jak sierota i wgapiam się w okno. Wygramoliłam się z auta i po sekundzie obok mnie stanęła też choinka.- To gdzie macie stojak?
-Już niosę.- otworzyłam drzwi do domu i rzuciłam w biegu torebkę na podłogę. Popędziłam schodami w dół do piwnicy i zaczęłam grzebać w pudłach, w których przywieźliśmy stare bombki i światełka na choinkę. Zaraz, za chwilę... Mam. Wyciągnęłam zakurzony stojak i dmuchnęłam na niego, wzniecając ogromną chmurę kurzu. "Rany, zaraz zacznę kichać..." Wróciłam z powrotem na podwórko. Zayn zdjął już z choinki siatkę i naprostowywał jej gałązki.
-Chodź od tyłu domu, lepiej będzie ją wnieść przez taras do salonu.- powiedziałam i pokierowałam chłopaka na tyły podwórka. Położyliśmy choinkę na ziemi.
-Przytrzymaj pień, żebym prosto nałożył stojak.
Tak możemy rozmawiać. Zero głupich komentarzy o uczuciach, zwłaszcza tych prawdopodobnie nieodwzajemnionych, zero kontaktu wzrokowego, co się równa brak zakłopotania, plączącego się języka i problemów z oddychaniem czy niekontrolowanym płaczem. Niestety, przykręcanie stojaczka trwało zaledwie parę sekund. No jasne, Zayn jako dobry matematyk na pewno wie, pod jakim kątem ułożyć podstawkę, aby choinka stała idealnie prostopadle do podłoża. Może nawet zna na pamięć sinusa i cosinusa tego kąta... "Co ja chrzanię?!"
-No, gotowe.- mruknął i doprowadził drzewko do pionu.- Gdzie to stawiamy?
-W środku...
-A już myślałem, że na zewnątrz.- drwina czy żartem próbował rozładować sytuację? Nie wiem, tak czy owak mu nie wyszło.
-Wejdę do domu i otworzę balkon, a ty ją wniesiesz.- i nie patrząc na niego, ruszyłam z powrotem do domu. Nie zdejmując butów, weszłam do salonu i przekręciłam klamkę drzwi balkonowych. Zayn wsunął ostrożnie choinkę, prawie łamiąc jej dolne gałęzie.- Uważaj!- pisnęłam, gdy mało co nie wywalił się na choinkę, bo stanął na roztopionej grudce śniegu.
-Uważam przecież.- sapnął.- Gdzie ma stać?
-Tu w kącie.- wskazałam. Chłopak posłusznie przeciągnął drzewko na miejsce.
-Może być?- wyłączyłam myślenie o nim i całej naszej sytuacji. Musiałam się skupić na choince.
-Może przekręć troszkę w lewo...
-O tak?- wykonał polecenie.
-Jeszcze odrobinę...- przesunął.- Nie, parę centymetrów w prawo.
-Tak dobrze?- przekręciłam głowę na bok.
-Nie wiem, weź zobacz.- stanął tuż za mną. Wstrzymałam oddech. Czułam ciepło jego ciała przebijające przez nasze kurtki. "O rany, Zayn... Co ty ze mną robisz?"
-Co ty ze mną robisz?- to ja powiedziałam? Nie, to on. O Boże, to on to powiedział!
-Ja...?
-Nie, święty Mikołaj.- prychnął. No tak. Romantyzm jak zwykle szlag trafił.
-No jasne. Zawsze wszystko moja wina. Ale to ty, kiedy ci powiedziałam... coś bardzo ważnego, to nic nie powiedziałeś. Zamierzasz mnie teraz ośmieszyć? Przed innymi? Może to ty stałeś za tymi wszystkimi durnymi dowcipami, a teraz chciałeś mnie w sobie rozkochać, żeby tylko mocniej zranić? Przyznaj się!- okej, może za ostro na niego naskoczyłam. Ale mu się należało!
-Jen.
-Dobrze się z tym czujesz?! Fajnie jest ranić innych, co? Ty to wiesz, prawda?!
-Jen, przestań!- złapał mnie za ręce, którymi machałam mu przed twarzą i przycisnął je sobie do piersi.- Jestem zły, ale aż tak mnie jeszcze nie popierdoliło, jasne? I nigdy nie zrobiłbym takiego świństwa osobie, na której mi zależy!- znieruchomiałam.
-Zależy ci na mnie?- wyjąkałam cicho. "Chyba się przesłyszałam..."
-Jak cholera. Bardzo.- "Tlenu, BŁAGAM!!!"- Nie mogę ci powiedzieć, czy cię kocham, bo jeszcze tego zwyczajnie nie odkryłem, ale... Wiem, że zależy mi na tobie bardziej niż na kimkolwiek innym. Pomijając moją rodzinę.
Dobra, teraz się poryczę ze szczęścia. Patrzyłam mu w oczy i na nasze twarze powoli wypłynęły radosne uśmiechy. W pewnej chwili Zayn puścił jedną moją rękę i wyjął coś z kieszeni kurtki.
-Leżała na jednej z choinek. Może nikt nie zauważy, że ją zwinąłem.- popatrzyłam na jego dłoń. Jemioła. Parsknęłam śmiechem.
-Serio?
-A czemu nie?- odpowiedział pytaniem na pytanie i podniósł gałązkę nad naszymi głowami.
Nie czekałam na dalsze słowa. Po prostu go pocałowałam. A on to odwzajemnił.




________________________________________________________
Bardzo Was przepraszam za zwłokę :( miało być szybko, a wyszło jak zwykle...

Sorry też za błędy, jakie się pojawiają, bo na bank wszystkich nie wychwyciłam. Ogólnie nie tak miał ten rozdział wyglądać i nie jestem z niego zadowolona, ale cóż... Chciałam po prostu coś dodać. Nie wiem, kiedy kolejny. Wolę nie podawać konkretnego terminu, bo znowu mogę nie dotrzymać obietnicy, a tego bym nie chciała, naprawdę *.*

Dziękuję za obserwacje bloga, Twittera, Ask'a, za komentarze... Na dzisiaj to chyba tyle. Jestem wykończona, muszę iść spać, bo 4-5 godzin snu na dobę to nic fajnego. Zwłaszcza, gdy codziennie trzeba się zwlec o szóstej, żeby coś jeszcze powtórzyć -.-

Buziaki i jeszcze raz przepraszam :*** <3
Roxanne xD

poniedziałek, 10 listopada 2014

CHAPTER 15: Never felt like this before... Are we friends or are we more?

Ja chyba zaraz umrę. Chłopak, o którym myślę w dzień i w nocy, w którym najprawdopodobniej się zakochałam i za którym tęsknię, gdy znajduje się pół kilometra ode mnie, trzyma mnie w ramionach i całuje! "Oh my God. Oh My God. OH MY GOD!" Wszystko było dokładnie tak, jak zapamiętałam po balu. Ten sam zapach, ta sama skóra, te same usta, intensywnie wpasowujące się w moje wargi, doprowadzające mnie do szaleństwa jednym muśnięciem. Bez zastanowienia podniosłam rękę i wplotłam palce we włosy Zayna. Lekko się na nim opierając, stanęłam pewniej i położyłam drugą rękę, która do tej pory kurczowo ściskała rękaw bluzy Malika, na jego ramieniu. "Ciekawe, czy on ćwiczy na siłowni, bo mięśnie ma... wow." pomyślałam z rozmarzeniem.
Prawie jęknęłam niechętnie, gdy Zayn po dłuższej chwili przerwał pocałunek i z westchnieniem oparł swoje czoło o moje.
-Co ty mi, do cholery, robisz?- spytał zachrypniętym głosem, nie otwierając oczu.
-Mogłabym cię spytać o to samo.- odszepnęłam.
-Jenny, jestem! Mogłabyś... O, święta Barbaro!- odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. Spojrzałam przerażona na Jima, który stał w progu kuchni i próbował znaleźć swoją szczękę leżącą gdzieś na podłodze. Zaraz jednak odzyskał równowagę i podszedł bliżej.
-Cześć, jestem James Sorset, ale możesz mi mówić Jim.- uśmiechnął się szeroko do skołowanego Zayna.
-Zayn Malik.- wymamrotał, ściskając rękę mojego braciszka.
-Aaa, to ty jesteś Zayn!- zerknął na mnie kątem oka. "Nie, Jim, błagam, nie rób mi obciachu!!!"- To ty jesteś tym...
-James!- krzyknęłam rozpaczliwie, bojąc się zerknąć na Malika.
-... korepetytorem Jen, to chciałem powiedzieć. Przecież wiesz, że to chciałem powiedzieć, prawda, siostra?- zabiję drania. Posłał mi niewinne spojrzenie i nagle zmarszczył brwi.- Co ci się stało, Jenny?- podszedł bliżej, potykając się o sutannę i przesunął moją głowę w stronę światła.- Chryste, Jen! Kto ci to zrobił?
-Nikt. Nic się nie stało.- wykręciłam się z jego uścisku i stanęłam parę kroków dalej.
-Zayn, co tu się stało?- o proszę, powstaje komitywa męska przeciwko mnie. Braciszku, twoje dni są policzone.
-Cóż, Jen oberwała od Caitlyn, której się nie spodobało, że się spotykamy. Znaczy, na matmie! Uczymy się razem matmy.- poprawił się zaraz. No tak, bo jeszcze Jim pomyśli, że jesteśmy parą.
-Ahaaa...- rzucił mi przeciągłe spojrzenie.- Przyłożyłaś lód?
-Zayn już o tym pomyślał.- mruknęłam pod nosem.
-Jasne... Ale wiesz, że w wypadku stłuczenia metoda usta-usta nie jest konieczna?- niech mnie ktoś stąd zabierze. Błagam!
-Emm... To ja chyba... Chyba powinienem już iść...- Zayn nerwowym ruchem potarł sobie kark i wbił spojrzenie w podłogę.
-Ale czekaj, Zayn! Nie zostaniesz na obiedzie? Jenny, co jest do jedzonka? Twój braciszek pada z głodu.
-Mój braciszek zaraz padnie trupem, ale nie z powodu pustego żołądka.- syknęłam.- Zaraz coś przygotuję.- ruszyłam wściekle w kierunku lodówki. "Oby tu były jakieś mrożonki na szybko, nie zostawię Zayna samego z moim krwiożerczym bratem!"
-No, to super. Chodź, nie przeszkadzajmy jej, bo jak jest zła, to potrafi rzucać nożami...- dobrze, że już wyszli. Bo na serio rzuciłabym nożem, chociaż wcześniej tego nie robiłam. "Czy ksiądz nie powinien być prawdomówny?!" Niestety, mrożonek w lodówce nie było. Ale za to znalazłam pierś z kurczaka na kotlety i warzywa na sałatkę. Zaczęłam przyprawiać mięso, zerkając co chwila za okno, gdzie Zayn i Jim korzystali z w miarę ładnej jak na grudzień pogody i grali w kosza. "Boże, dałabym wszystko, żeby wiedzieć, o czym gadają!"
Z furią mieszałam składniki sałatki i jedną ręką przykręcałam gaz pod patelnią. Na drugiej patelni smażyły się już frytki z torebki, które znalazłam po dłuższych poszukiwaniach wciśnięte w kąt zamrażarki. Już nawet nie zwracałam uwagi na sytuację za oknem po tym, jak faceci wybuchnęli śmiechem na jakiś durny komentarz Jima. "Przy mnie się nawet się uśmiechnął. Jakim cudem Jim umie tak przekonywać do siebie ludzi? Jak dotarł do Zayna?"
-To co? Jedzonko jest?- James wkroczył z uśmiechem do kuchni i nachylił się nad patelnią.- Mmm, pachnie bosko.- uchylił się od lecącej w jego kierunku ścierki.- To lecę umyć rączki, jestem grzecznym dzieckiem!- pisnął i popędził w stronę łazienki. Prychnęłam śmiechem pod nosem i odwróciłam się od blatu, żeby postawić salaterkę na stole. O mały włos, a bym ją upuściła prosto pod nogi pana Malika.
-Rany, przestraszyłeś mnie.- wymamrotałam, podchodząc do stołu. Zayn siedział na krześle naprzeciwko mnie.
-Jak się uśmiecham, to jestem taki straszny?- uniósł brwi.
-Raczej jest to dziwne.- odparłam, wracając do kuchenki.
-Masz świetnego brata. Mimo że księdza.
-A co to ma do rzeczy?- spytałam zdumiona.- Ksiądz czy nie ksiądz, każdy jest człowiekiem i zachowuje się tak, jak został stworzony.
-No właśnie nie każdy.- mruknął cicho. Okej, trzeba poruszyć wcześniejszy temat, póki wścibski członek mojej rodziny pluszcze swoje lepkie łapy w wodzie.
-Zayn?- podniósł głowę i spojrzał na mnie.- Jeśli chodzi o...
-Jestem!- "Słowo daję, jeszcze chwila, a Jim będzie martwy..."
-Czy ty serio nie możesz wybierać lepszych momentów na wchodzenie?!- zapytałam sfrustrowana.
-Nie.- stwierdził zadowolony.- Lubię mieć wejście smoka.
-To się przebierz za jakiegoś stwora lub dziewczynę, gwarantuję, że zrobisz wejście, ale wybieraj inne momenty!
-A co chciałaś zrobić?- i zaraz się poprawił, widząc moja mordercze spojrzenie.- Lub powiedzieć?
-Już nic.- jęknęłam i postawiłam przed rozbawionym Zaynem talerz.- Smacznego.



Dawno nie czułem się tak dobrze. A już myślałem, że w towarzystwie Jen nie będzie to możliwe. Bałem się, że dostatecznie ją do siebie zraziłem, ale ona jakoś nie mogła się powstrzymać od przebywania w moim towarzystwie. "I ja miałem tak samo..." Jim okazał się zajebistym gościem, choć sam fakt, że był księdzem działał z lekka odpychająco. Ale zachowywał się jak równy gość i dobrze mi się z nim gadało. No... pomijając moment wstępny, gdy prawie przyłapał mnie z Jen. "Taaa... Właśnie... Ten moment." W jednej chwili zepsuł mi się humor. "Chociaż z drugiej strony... nie było tak źle, stary! Na to czekałeś!" I co teraz? Mamy o tym zapomnieć, czyli innymi słowy okłamywać się, że zapomnieliśmy, czy przejść z tym do porządku dziennego? Tak, to był twardy orzech do zgryzienia, z którym sobie ewidentnie nie poradziłem w drodze do wyjścia.
-Mam nadzieję, że się dobrze bawiłeś.- Jennifer lekko się uśmiechnęła. "Jak to jest, że jej uśmiech przyprawiał o palpitacje serca? Może ona o tym wiedziała i robiła to specjalnie?!"
-Chyba dawno się tak nie śmiałem.- przyznałem, mimowolnie odwzajemniając uśmiech.
-Nigdy nie widziałam, jak się śmiejesz... Dopiero dzisiaj. I chyba nigdy bym nie przypuszczała, że zrobisz to w mojej obecności.- powiedziała cicho. Westchnąłem. Czas przejść do najtrudniejszego etapu.
-Jen, co do tego pocałunku...
-Nie, ja wiem.- przerwała mi.- Chcesz, żebym o tym zapomniała. Nie wiem, czemu uważasz, że nie powinniśmy się widywać, spotykać czy cokolwiek, ale nie będę umiała tego zrobić, jasne? Nie zapomnę. Zwyczajnie mi się to nie uda.- popatrzyła mi w oczy z dziwną determinacją. Przygryzłem wargę i obejrzałem się za siebie na korytarz. Jim w każdej chwili mógł wyjść z gabinetu.
-Możemy o tym pogadać kiedy indziej?- spytałem, zwracając się z powrotem do dziewczyny.- To nie jest odpowiedni moment.
-Jasne, a ten odpowiedni nigdy nie nadejdzie? Będziesz mnie unikał, byle tylko nie rozmawiać na kłopotliwe tematy.
-Nie, obiecuję. Pogadamy o tym cał...
-Jeżeli chcecie rozmawiać na osobności, to zróbcie to podczas wyprawy po choinkę, co?
-JIM! Normalnie cię kiedyś zamorduję!- Jennifer miała wyraźną ochotę na rozszarpanie swojego brata gołymi rękami. Chyba bym jej nawet pomógł.
-No co?- wzruszył ramionami i narzucił kurtkę na sutannę.- Idą święta. W domu potrzebna jest choinka. Do kościoła ofiarował już drzewko jeden parafianin, ale ma szkółkę samych dużych świerków, poza tym nie chcę nadużywać jego dobroci. A jutro jest sobota, 20 grudnia, idealna data. Wieczorem chcę mieć w domu choinkę. Najlepiej ubraną, ale nie chcę ryzykować, że w kłótni potłuczecie wszystkie bombki, więc... starczy, że ją osadzicie. I bez wymówek!- poczochrał Jen po włosach.- Lecę do dzieciaków, a potem na wieczorną mszę. Cześć, Zayn, miło cię było poznać. Wpadaj, kiedy chcesz.- uścisnął mi rękę i ulotnił się w tempie ekspresowym. Przez chwilę staliśmy cicho.
-Taaa... To ja wpadnę jutro koło południa. Pojedziemy po tę choinkę i tego... pogadamy.- powiedziałem niepewnie. Jen skinęła głową. Chyba ją też speszyła obecność Jima.
-Okej.- odwróciłem się do drzwi, otworzyłem je, ale w ostatniej chwili jeszcze się cofnąłem.
-Nie musisz zapominać.- szepnąłem i szybko pocałowałem ją w czoło. Nie czekając na jej reakcję, wyszedłem z domu, zamykając za sobą drzwi. I za nic w świecie nie mogłem powstrzymać tego głupawego uśmieszku wypływającego mi na usta. "Chyba czuję... że wszystko zaczyna układać się tak, jak powinno."




-Co ty gadasz?!- wrzasnęłam do telefonu i zgrabnym łukiem ominęłam sporą kałużę.- Pocałował cię?! W czółko?! Nie żałuje???
-Nie musisz powtarzać po mnie każdego słowa.- odpowiedziała Jen.- Tak, tak, tak i jeszcze raz tak.
-On musi coś do ciebie czuć!- wykrzyknęłam podekscytowana.- Nie ma innej opcji, okiełznałaś złego pana Malika!
-Żartujesz?
-Nie! Zayn wreszcie będzie taki, jak kiedyś! Może znowu wróci do starych kumpli, rzuci dilerkę...
-Zayn jest dealerem?- Jen po drugiej stronie aż wstrzymała oddech.
-Podobno, ale już ci to kiedyś mówiliśmy, co nie?
-Chyba Danielle coś wspominała...- usłyszałam wibrację swojego telefonu. Oho.
-Jenny, słuchaj, zaraz padnie mi bateria. Zadzwonię jutro, zdasz mi relację z waszej rozmowy i romantycznej wyprawy po choinkę.
-Scarlett, to nie będzie romantyczna wyprawa. On pewnie powie mi to, co zwykle.
-Nigdy nic nie wiadomo. Buziaki, pa!- rozłączyłam się i od razu skontrolowałam stan baterii. 6%, pięknie.
Schowałam komórkę do kieszeni i przyspieszyłam. "Szybko, szybko, doładować komóreczkę i dokończyć oglądanie filmu na YouTubie...." Uwielbiałam oglądać video na telefonie, przynajmniej mogłam się z tym ulokować, gdzie chciałam i był znacznie lżejszy niż mój laptop. Nagle usłyszałam jakieś krzyki dochodzące z wąskiej uliczki, którą mijałam. "Co jest...?" Zmarszczyłam brwi i ostrożnie podeszłam do zakrętu. Przysunęłam się do ściany i wyjrzałam zza rogu. W ręce już trzymałam komórkę, żeby wezwać policję w razie jakiegoś gwałtu lub morderstwa. Ale moje wyobrażenia chyba przerosły to, co zobaczyłam.
"Harry!" Od razu rozpoznałam osobę stojącą na wprost mnie. "A z nim dziewczyna... Caitlyn! Ależ się dobrali." Wsłuchałam się uważnie w ich rozmowę.
-... i teraz nagle chcesz się wycofać?!- pamiętałam ten agresywny ton chłopaka. Po znalezieniu nowej pracy... Wcześniej nigdy by się tak do mnie nie odezwał. Potem już nie miał skrupułów.
-Bo mam już dość! Nic nie idzie według planu!- krzyknęła ta jędza.
-Bo pewnie spieprzyłaś sprawę na wstępie! Nie pozwoliłem ci do niej iść i walić w twarz!- oni mówią o Jennifer. Na pewno mam rację!
-Nie wytrzymałam. Na każdym kroku widzę ją z Zaynem, dziś po tej akcji odprowadził ją do domu, a wyszedł dopiero przed moim telefonem do ciebie. Cały twój mega inteligentny plan jest do kitu.- syknęła.- Zamiast ich skłócić, to jeszcze bardziej ich zbliżyliśmy.
-Na pewno coś spartaczyłaś.
-Och, jasne, bo pan Harry-Nieomylny-Dupek-Styles wie lepiej i nigdy nie popełnia błędów? To ja ci coś powiem. Zrobiłabym to sama z lepszym skutkiem.- dźgnęła go parę razy wskazującym palcem w pierś.
-Jakoś nie widać było tych efektów.- warknął.- Ale chcesz, to się wycofaj. Sam sobie poradzę z naszą laleczką!
-I dobrze.- prychnęła, wycofując się w stronę wylotu uliczki.
-Zobaczysz, jeszcze ją złamię, a Zayn z podkulonym ogonem będzie chciał do ciebie wrócić! I wszystko będziesz zawdzięczała mnie!
-Ile mam ci powtarzać?! Zayn mnie już interesuje! Starczy, żeby wiedział, jak to jest, gdy ktoś potraktuje cię jak zabawkę i śmiecia!- wrzasnęła i wybiegła na ulicę. Na szczęście, nie zauważyła mnie. Odsunęłam się od muru i otrzepałam płaszcz. "A teraz udajemy, że nic się nie stało... Że jestem tu dopiero od pięciu sekund..." Zrobiłam krok, żeby przejść przez jezdnię tego przeklętego zaułka, gdy z cienia wyszedł Harry.
-O proszę.- zaśmiał się szyderczo.- Kogo my tu mamy?
-Cześć Hazz.- skrzywił się, gdy go tak nazwałam. "No tak, to już nie jest twój przywilej..."
-Zaraz, zaraz... Jak ty masz na imię?- wiedziałam, że się zgrywał. Ale i tak to bolało.
-Czyżbyś nie pamiętał imienia dziewczyny, z którą byłeś jakieś dwa lata? Czy może dragi tak ci przeżarły mózg, że wszystkie szare komórki utracił zdolność do zapamiętywania?- zacisnął pięści tak mocno, że kostki mu pobielały.
-Lepiej trzymaj język za zębami. Nie jestem ćpunem, Scarlett.- wysyczał.
-O, czyli jednak pamiętasz, jak się nazywam... Mam się cieszyć?
-Na twoim miejscu masa lasek by piszczała z zachwytu.- boli, boli, bardzo boli.
-Nie, Hazz. Na moim miejscu każda by płakała, bo wiedziałaby, jakim dupkiem jesteś.- warknęłam i chciałam już odejść, ale jeszcze się odwróciłam.- Aha, jeszcze jedno. Jeżeli skrzywdzisz Jen, bo zachciało ci się jej płaczu, ewentualnie masz ochotę ją zaliczyć... Będziesz miał ze mną do czynienia.- zagroziłam.
-I co mi niby zrobisz?- zarechotał.- Jesteś za słaba, żeby mi się przeciwstawić.
-Nie jestem sama. Mam przyjaciół, w przeciwieństwie do ciebie.- odeszłam szybkim krokiem, nie słuchając już, co on za mną wywrzaskiwał.
"I teraz dylemat: powiedzieć o tym Jenny, czy nie? Chyba lepiej na razie trzymać to w tajemnicy, ale na wszelki wypadek zawsze mieć ją na oku... A co Zayn zrobił Caitlyn, że ona jest taka żądna zemsty?"




____________________________________________
Kochani, mamy kolejny rozdział :) za błędy przepraszam, nie miałam kiedy sprawdzić :*

Ach, ten tydzień był zarąbisty, znaczy roboty od groma, ale jakoś... Był pozytywny :D

Słyszeliście już "Ready To Run"? Głupie pytanie, na pewno słyszeliście :P Gosh, to jedna z ich najlepszych piosenek ^^ zakochałam się i poważnie zastanawiam się nad zmianą dzwonka z "Why Don't We Go There" na "Ready To Run" xD

Co jeszcze z nowości... Zmieniłam zdjęcie profilowe, jakby ktoś jeszcze nie zauważył... Zmianie uległa też moja nazwa na Twitterze :P @Roxanne_Strong to od tej pory Atalia N. ;D Mam już początek świątecznego rozdziału na "Everything's..." :D zaczynam niedługo ściągać świąteczną playlistę na telefon, już się nie mogę doczekać ;)

A! I się wczoraj dowiedziałam, że wyszedł 20. tom "Jeżycjady" Małgorzaty Musierowicz, pod tytułem "Wnuczka do orzechów" i jeśli będę odpowiednio wcześnie w Lublinie, bo dziś tam wracam, to urządzam szturm na Plazę i Empik ^.^

To chyba tyle. Dziękuję za komentarze, obserwatorów tutaj, na Twitterze, Ask'u... I najważniejsze: DZIĘKUJĘ ZA WYROZUMIAŁOŚĆ W SPRAWIE DODAWANIA ROZDZIAŁÓW!!! To dla mnie mega ważne, że tolerujecie spóźnienia, przeciąganie terminów... Nie da rady wyrobić się w terminach, zwłaszcza jeśli chce się mieć zaliczone wszystkie egzaminy, wejściówki, kolokwia... Dlatego dziękuję wam bardzo. Jesteście najlepszymi czytelnikami na świecie, kocham was :*** <3

Roxanne xD

wtorek, 28 października 2014

CHAPTER 14: I used to think that I was better alone... Why did I ever wanna let you go?

"No i po co się zgodziłeś, głupku? Miałeś się od niej trzymać z daleka! Ale nie! Nie dość, że zgodziłeś się na lekcje matmy z Jen, to jeszcze zrobiłeś to tak szybko!!! Nie mogłeś przetrzymać jej dłużej?! W końcu by odpuściła! A jakby nie zdała, to może przestałbyś ją wreszcie widywać..." Rozmyślałem stale o tym, co zrobiłem w sprawie tych nieszczęsnych korepetycji. Widok Jennifer w moim domu... Szok. Zdumienie. Złość. Aż mnie znowu zimny pot oblewa na myśl, że prawie zauważyła mój rysunek przedstawiający Anioła. Znaczy się, ją. Przedstawiający Jen. Narysowałem to zaraz po imprezie i od razu powiesiłem koło biurka. Największy z moich rysunków, miękki ołówek, gumka chlebowa, trochę szkicu węglem, kilka kresek markerem... Wygląda prawie jak czarno-białe zdjęcie. Siedząca na poręczy schodów dziewczyna, twarzą zwrócona do księżyca, widoczna tylko z profilu, długie włosy opadające na ramiona, i lekko odstające skrzydła. Widok, który przez długi czas po balu miałem przed oczami. "Taka piękna..." Ale to Jen. To niestety ona.
Odchyliłem gałązki wierzby i wślizgnąłem się pod nimi do swojej samotni. "No, dzisiaj nie taka samotna..." Stanąłem przy pniu drzewa i po prostu patrzyłem na pochyloną nad zeszytem dziewczynę. Włosy opadły jej wokół twarzy, tworząc jakby zasłonę dookoła notesu. Przygryzała paznokieć kciuka i w skupieniu wczytywała się w swoje zapiski. Wyjąłem powoli z kieszeni paczkę papierosów i ostrożnie podpaliłem jednego. Nawet nie zwróciła na to uwagi. Przekręciła stronę zeszytu i zmarszczyła brwi na widok jakiejś notatki. Wyprostowała się i zaczęła wodzić palcem po tekście. Jak zahipnotyzowany wpatrywałem się w jej rękę rysującą linijki na kartce. "Ocknij się, zakochańcu!" otrząsnąłem się z moich głupich rozmyślań. Odchrząknąłem cicho. Jennifer podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko. "Śliczny uśmiech... Co ja wygaduję?!"
-Cześć! Dobrze, że już jesteś, bo ja w ogóle nie rozumiem tych funkcji...- postukała palcem w zeszyt. Wziąłem głęboki wdech i podszedłem bliżej. Zrzuciłem plecak z ramienia i wskoczyłem na murek obok niej. W odpowiedniej odległości. Dobrze, że nie było bardzo zimno, można było posiedzieć na powietrzu. To co, że w kurtkach. W pomieszczeniu chyba nie dałbym rady z nią wytrzymać. Wsadziłem papierosa między zęby i wyciągnąłem rękę po zeszyt. Nasze ręce przez przypadek się zetknęły. Aż przeszedł mnie dziwny dreszcz. "Co jest...?" Nie patrząc na chyba speszoną dziewczynę, zacząłem przeglądać jej notatki. No, nic dziwnego, że nic nie rozumie, skoro ma tu pobazgrane tak, że nawet Einstein by się nie domyślił, o co chodziło autorowi. I bynajmniej nie chodziło mi o charakter pisma, tylko o chaos w tych jej zapiskach. Gigantyczny chaos.
-I ty się dziwisz, że nic nie czaisz?- prychnąłem.- Co ty, piszesz na lekcji co trzecie słowo?
-Bardzo śmieszne.- skrzywiła się.- To jak, wytłumaczysz mi to?
-Chyba nie mam wyjścia.- stwierdziłem sarkastycznie.- Masz jakiś inny zeszyt?
-Mam.- wyjęła spory brulion i otworzyła na czystej stronie.
-Dobra. To chyba zaczynamy od samego początku...- westchnąłem i przymknąłem oczy, żeby pozbierać myśli. Szykuje się długie popołudnie...




Po trzech lekcjach z Zaynem mogę śmiało stwierdzić, że: po pierwsze, doskonale zna się na matmie; po drugie, umie dobrze tłumaczyć; po trzecie, jeszcze kilka takich lekcji i będę mogła zdać poprawkę na nawet tróję; po czwarte, matma nie jest taka zła, jak mi się wcześniej zdawało.
Podeszłam do swojej szafki. Wyjęłam ze środka całą stertę zeszytów, które za chwilę będą mi potrzebne. Pan Malik stwierdził, że moje notatki to jakaś kpina i kazał założyć zeszycik do teorii, do obliczeń z podręcznika, osobny do zbioru zadań, żeby łatwiej było mi się uczyć. Plus jeszcze stare bruliony, w których się oczywiście nie mogłam połapać, ale on jakimś cudem wyszukiwał w nich informacje. "Cholerny detektyw..." Najgorsze w tych wspólnych lekcjach była jego niecierpliwość. Gdy nie potrafiłam rozwiązać jakiegoś zadania po trzykrotnym powtórzeniu teorii, robił się wkurzony i przeklinał pod nosem. A jak już udało mi się załapać, to miał na twarzy wypisaną taką ulgę, jakby wreszcie zakończyły się dla niego nie wiadomo jakie męczarnie. "Wpieniające."
Wcisnęłam jeszcze do szafki ciuchy na trening kosza, którego na szczęście dziś nie będzie. Cudownie, bo po korkach nie miałabym na to siły. Nagle drzwi mojej szafki same się zatrzasnęły, tuż przed moim nosem. "No, nie zrobiły tego tak samodzielnie..." Bokiem o sąsiednią szafkę opierała się Caitlyn, a zaraz za nią stała Jess. Super.
-Emm... cześć?- uśmiechnęłam się niepewnie. Ich miny wskazywały na to, że nasze spotkanie nie będzie należało do miłych.
-Daruj sobie.- warknęła Jess.- Mamy do pogadania.- jednym gwałtownym ruchem wytrąciła mi zeszyty z rąk. Notatki rozsypały się po całej podłodze korytarza. Zacisnęłam zęby i uniosłam wyżej głowę. Nie dam sobą pomiatać.
-Mogłabyś to łaskawie pozbierać?- zapytałam przesłodzonym głosem.
-Mogłabyś się łaskawie zamknąć?- no tak, bo to bardzo dojrzałe kogoś przedrzeźniać.
-Pięć słów.- odezwała się Caitlyn.- Trzymaj się z daleka od Zayna.- zmarszczyłam brwi. Może i jestem kiepska z matmy, ale do dziesięciu liczyć umiem.
-Ekhem, to było sześć słów.- odchrząknęłam, ale zaraz dotarło do mnie, co za pomocą tych "pięciu" słów przekazała mi dziewczyna.- Ej! Nie możesz mi mówić, z kim mogę się zadawać! To nie twoja sprawa.
-Chyba nie zrozumiałaś, więc powtórzę jeszcze raz.- powiedziała lodowatym głosem.- Zayn jest mój. I nikt, zwłaszcza taka ofiara jak ty, mi go nie odbierze.
-Słuchaj.- zaczęłam spokojnie.- Nie mam zamiaru ci go odebrać, jasne? Zayn tylko mi pomaga w matmie, okej? Między nami nic nie ma.- "A szkoda..."
-Tak, wmawiaj sobie. Wiem, co widziałam. A na balu to niby co było? Całowanie dla rozrywki? Dobrze wiemy, że dziewczyna taka jak ty, nie całuje się z pierwszym lepszym chłopakiem. A może powiesz, że dziewictwo też ci zabrał? Dałaś mu już?- wyraźnie korzystała z większej publiczności, bo wokół nas zebrała się spora grupka osób. Czułam się strasznie, policzki mnie paliły, chciałam tylko zapaść się pod ziemię i nigdy nie pojawić w tej szkole.
-I co? Lepiej ci? Jak mi nagadałaś i upokorzyłaś przed innymi? Ale wiesz co?- znalazłam w sobie tę siłę, żeby się im postawić.- Mam daleko i głęboko to, co ty mówisz. Jeżeli zechcę, to będę spotykać się z Zaynem, nie tylko na matmie, ale też normalnie. A ty nie masz żadnego prawa, żeby mówić mi, co mogę, a czego nie! Musisz być strasznie zdesperowana, skoro na każdym kroku mnie poniżasz. Jakbyś nie mogła tego załatwić w inny sposób. Jest mi ciebie żal.- wycedziłam przez zęby. Nagle jej dłoń głośno odbiła się od mojego policzka. Mało nie uderzyłam głową o kant szafki. Złapałam się odruchowo za bolące miejsce i podniosłam wściekły wzrok na dziewczyny.
-No, na co czekasz? Uderz mnie jeszcze raz.- wyprostowałam się, patrząc jej prosto w oczy. Jessica zmarszczyła brwi.
-Co tu się, kurwa, wyprawia?!- oho. Pan Malik.
-Cześć, Zayn.- Caitlyn uśmiechnęła się do niego promiennie.
-Co ona ci zrobiła, co?!- krzyknął, stając przede mną. "Czy... czy on właśnie stanął w mojej obronie?"- Jeszcze raz się do niej zbliżysz, a pożałujesz.- syknął przez zęby.
-A co?- Jess posłała mu drwiący uśmiech.- To twoja dziewczyna?
-Nie.- warknął.- Ale nie macie prawa tak jej traktować, bo nic nie zrobiła. Jeszcze raz coś takiego zobaczę, to się nie pozbieracie. A teraz...- spojrzał na Caitlyn.- Posprzątasz te papiery.
-Nie ma mowy.- prychnęła.- Nie licz na to.- Zayn podszedł bliżej i nachylił się nad nią.
-Zrób. To.- wysyczał. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami. "Boże, gdyby nie to, że to ja jestem powodem tego zamieszania i jest mi piekielnie głupio... nawet ciekawe widowisko." W końcu Caitlyn odpuściła. Chyba nawet ją rozumiem, czasem wzrok Zayna ma w sobie coś cholernie onieśmielającego.
-Dobra!- sfrustrowana uniosła ręce i schyliła się, żeby podnieść moje zeszyty.- Jess, pomóż mi, do jasnej cholery!- krzyknęła na przyjaciółkę. We dwie szybko się z tym uporały i po chwili wcisnęły mi w ręce stertę notatek.
-A teraz won stąd!- rozkazał. Dziewczyny niechętnie wykonały jego polecenie. Odwrócił się w moją stronę.- Chodź.
-Dokąd?- odważyłam się odezwać. Auć, ale boli... Położyłam rękę na pulsującym miejscu.
-Odwiozę cię do domu.- i nie czekając na moją reakcję, złapał mnie za rękę i pociągnął przez zgromadzony, zszokowany zaistniałą sytuacją tłum do wyjścia. Wyszliśmy przed szkołę i w milczeniu podeszliśmy do samochodu.
-Wsiadaj.- zakomenderował. Wykonałam polecenie bez słowa. Nawet nie wiedziałam, co mogłabym mu odpowiedzieć.- Chcesz się dzisiaj uczyć, czy odpuszczamy?- zapytał, uruchamiając silnik.
-Nie, nie odpuszczamy.- jedna lekcja matmy w plecy może mnie kosztować parę ładnych punktów na teście.
-Jesteś pewna?- zerknął na mnie kątem oka. "Okej, to lekko dezorientujące. Co mu się stało?"
-Dlaczego to właściwie zrobiłeś?- zmarszczył brwi, jakby nie wiedział, o co chodzi.
-To, znaczy co?
-Wiesz dobrze. Po co stanąłeś w mojej obronie.- przez chwilę nic nie mówił.
-Bo wiem, na co je stać. Nie dałabyś sobie z nimi rady, nie odpuściłyby ci. Jak cię uderzyły... Miałem się nie wtrącać?- i znowu agresywny pan Malik.
-Wiesz, to wyglądało, jakbyś...- zawahałam się, wybierając właściwe określenie.-... jakbyś się o mnie... troszczył. A podobno wolisz trzymać się ode mnie z daleka.- przygryzł wargę i zacisnął mocniej dłonie na kierownicy. "Już! Już się nie odzywam."
Nie wypowiedzieliśmy ani jednego słowa aż do mojego domu. Wysiadłam szybko z auta i ruszyłam do łazienki, żeby w lustrze ocenić rozmiary bolącego siniaka. Uuu... Jest nieciekawie. Mój policzek wygląda, jakby wyrywano mi zęba bez znieczulenia. Usłyszałam dziwne odgłosy dochodzące z kuchni. "Co jest?" Poszłam szybko w tamtym kierunku i przyłapałam Zayna na grzebaniu w lodówce.
-Jeśli jesteś głodny, to wystarczyło powiedzieć. Nie musisz od razu grzebać po szafkach jak u siebie.- powiedziałam głośno. Podniósł głowę i popatrzył na mnie z politowaniem.
-Szukam lodu.- "Ty idiotko..."
-Aha.- mruknęłam pod nosem i usiadłam na krześle przy stole. Za chwilę przede mną stanął Malik i delikatnie uniósł moją głowę. Wstrzymałam oddech, gdy jego kciuk pogładził mój policzek. O czym on teraz myślał? Jego wyraz twarzy był nie do odgadnięcia. Nie patrzył mi w oczy, tylko uważnie obserwował fioletowe miejsce. Ostrożnie przyłożył do niego woreczek z lodem. Syknęłam z bólu. Cholera... Jeśli wtedy mnie bolało, to nie wiem, jak określić to, co czułam teraz. Aż łzy stanęły mi w oczach i odruchowo uniosłam rękę do pulsującego siniaka. Traf chciał, że położyłam dłoń na ręce Zayna. Znieruchomiałam, gdy nasze palce się zetknęły. On też.




"Co ja wyprawiam?" pytałem sam siebie, wioząc Jen do domu i potem pomagając jej w ogarnięciu tej śliwki na twarzy. A teraz, gdy dotknąłem jej twarzy... Nie wiem, jak można określić to uczucie. Przeniosłem wzrok z jej policzka na oczy. Wpatrywała się we mnie, ewidentnie zdziwiona moim zachowaniem. "No, nie wiem, kto był bardziej zdumiony. Ja czy ona."
-Lepiej?- spytałem cicho, nie zabierając swojej ręki, czerpiąc przyjemność z dotyku jej dłoni.
-Tak.- odpowiedziała prawie niesłyszalnym szeptem.
-To dobrze.- stałem tam jak idiota. Ale za nic w świecie nie mogłem się ruszyć z miejsca. Jakby jakaś niewidzialna siła trzymała mnie tam, wbitego w podłogę. "Kretynie, to grawitacja!" Taa. Chyba jakaś pieprzona jennitacja. Ja pierdolę. Wreszcie dziewczyna się otrząsnęła i lekko odepchnęła moją rękę. "Dzięki Bogu, bo już myślałem, że skleił nas jakiś Super Glue."
-Chyba odpuścimy sobie dziś te korepetycje.- wymamrotała, wstając z krzesła. Skrzywiła się, gdy docisnęła za mocno lód do policzka. Miałem ochotę lecieć i samemu trzymać jej ten woreczek, byle tylko nie zrobiła sobie gorszej krzywdy. "CO. SIĘ. ZE. MNĄ. DZIEJE?!!!"
-Jak chcesz.- przybrałem na twarz obojętną maskę. Mogłem się tylko domyślać, że przed chwilą wyglądałem, jakbym miał się roztopić. "Zakochany szczeniak... Co?! Nie, ja tego nie pomyślałem, nie jestem zakochany!!!"- To ja już pójdę.
-Okej.- miała chyba zamiar obejść stół, bo odwróciła się w lewo, ale zamiast zrobić krok, potknęła się o sznurówki i mało nie wyrżnęła na podłogę. Ja... Złapałem ją w ostatniej chwili.
Zawsze uważałem, że te niedorzeczne romansidła, te wszystkie komedie romantyczne, historie, w którym kopciuszek spotyka księcia, gdy on przez przypadek zderza się z nią na ulicy i następuje miłość od pierwszego wejrzenia są głupotą i wierutną bzdurą. No bo, bez jaj, jak można się w kimś zabujać od jednego mrugnięcia. Cóż, tak UWAŻAŁEM. Do tej chwili.
Staliśmy w dość dziwnej pozycji. Ja obejmując ją mocno w talii, żeby nie upadła, ona lekko odchylona w tył, jedną ręką wsparta o stół, drugą złapała mnie mocno za rękaw bluzy. I oczywiście te spojrzenia. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Od szeroko otwartych szaro-niebieskich oczu w ciemnej oprawie, czerwonych warg, zarumienionych policzków, w tym jednego niestety uszkodzonego, ciemnych włosów, opadających kręconymi kosmykami na twarz. Podtrzymując uścisk, podniosłem jedną rękę i odgarnąłem jej włosy z oczu. Teraz lepiej. Przygryzłem wargę. Wyglądała jak... anioł. Mój Anioł, którego tak dobrze pamiętałem z balu. I którego chciałem poznać na nowo. "Ale przecież... miałeś się trzymać z daleka..."
-Pieprzyć to.- szepnąłem, nachylając się nad jej twarzą. Wstrzymała oddech.
W jednym ułamku sekundy nasze usta się złączyły w pocałunku. "Teraz... dopiero teraz jest okej..."




__________________________________________________
Uwielbiam trzymać was w niepewności, ale dłużej już nie wytrzymałam :P sorry za długość, ale nie dałam rady pociągnąć dłużej, a chciałam bardzo już dodać :*
Oczywiście---> ROZDZIAŁ NIESPRAWDZONY!!! Anon, masz pole do popisu ;)

Wielki shout-out and congratulations dla mojej BFF za zdane prawo jazdy :*** widzisz, teraz będziesz mnie wozić na moje nieszczęsne egzaminy praktyczne :P ;D

Oczywiście, tradycyjnie będę się żalić, jak to mam wiele nauki itp itd. Ale wiecie co? Dziś mi się nie chce :P powiem tylko, że zawaliłam kartkówkę z anatomii i jutro się okaże, czy oblałam ją totalnie, czy wyżebrzę choć trójeczkę z dwoma minusami xD

Kolejny nie wiem, kiedy... Zobaczy się :) mam nadzieję, że nie będziecie masakrycznie długo czekać ;) po drodze święta, wprawdzie z poniedziałkowym kolokwium z klatki piersiowej, ale potem dłuuugi weekend... no cóż, wygospodaruję chwilkę :P

Dziękuję za wszystkie komentarze, obserwacje, jesteście cudowni, wasz support dodaje powera ^^

Buziaki <3
Roxanne xD

PS: Oglądaliście "Steal My Girl"? :D powiem wam to, co napisałam w tweetach: ciekawi mnie, czy szympans był dobrym piosenkarzem i czemu oni właściwie nie przytulili się do tego boskiego lwiątka? ;P ^.^



I jeszcze aktualizacja:
ZAMIERZAM DODAĆ ROZDZIAŁ ŚWIĄTECZNY NA "EVERYTHING'S GONNA BE ALL RIGHT...", CZYLI MOIM UKOCHANYM PIERWSZYM BLOGU, ZA KTÓRYM CHOLERNIE TĘSKNIĘ!!! JEŚLI BĘDZIECIE CHCIELI SIĘ DOWIEDZIEĆ, JAK BĘDĄ WYGLĄDAŁY ŚWIĘTA 1D TEAM, TO ZAPRASZAM :D 
24 GRUDNIA 2014 r., GODZINA JESZCZE NIE USTALONA ^^
I to tyle <3

niedziela, 19 października 2014

CHAPTER 13: One way or another I'm gonna see you, I'm gonna meet ya, meet ya, meet ya, meet you...

Na początku rozdziału chciałabym pozdrowić Olę Patola, znajomą z Ask'a, której to obiecałam już przed dwunastym rozdziałem, ale z nawału obowiązków i ekspresowego pisania rozdziału zapomniałam, za co przepraszam :***


______________________________________________________________


Zayn przewiercał mnie nieprzyjemnym spojrzeniem. "Tak, wiem, co sobie myślisz! Ale spotykanie się z tobą na matmie nie było moim pomysłem!!!" Zwróciłam się z powrotem w stronę nauczyciela.
-Ale...- wyjąkałam.- Ale ja nie potrzebuję...
-Dziewczyno, masz prawie same niedostateczne, sklecenie jednego prostego ułamka ci nie wychodzi, a co dopiero mówić o równaniach kwadratowych i sześciennych. Nie umiesz się skupić i liczę, że Zayn ci w tym pomoże.- "Ha. Ha. Ha. Zayn mi się pomoże skoncentrować na czymś? Dobry żart!"
-Nie mam zamiaru jej uczyć!- warknął zdenerwowany chłopak. Szybkim ruchem poprawił szelkę plecaka.- Na konkurs też się nie wybieram. Dajcie mi wszyscy święty spokój!
-Kolego, ja się o zdanie nie pytam. Albo uczysz Jen matematyki, albo czekają cię gorsze konsekwencje.- zagroził Gordon. Zayn zacisnął zęby i wyszedł z sali, głośno trzaskając drzwiami.
-Ja... Chyba lepiej już pójdę...- powiedziałam cicho i opuściłam klasę, nie czekając na odpowiedź nauczyciela.
Powiedzieć, że byłam skołowana, to za mało. Czułam się dziwnie. "Zayn Malik ma mnie uczyć matmy... Zayn Malik ma mnie uczyć matmy. ZAYN MALIK MA MNIE UCZYĆ MATMY!!!" Powtarzałam w myślach to proste zdanie, jakbym ciągle nie mogła uwierzyć, że to prawda. A jednak. Kłopot w tym, że Zayn nie ma takiego zamiaru. Na korytarzu go nigdzie nie było widać, co by znaczyło, że poleciał gdzieś, wściekły jak osa i za Chiny nie znajdę go w tej szkole. Westchnęłam ciężko i poczłapałam na trening koszykówki. "Mam już totalnie dość dzisiejszego dnia."



-Jak to Malik?!
-Normalnie. Nie drzyj się tak, Scarlett, wszyscy to słyszą.- wywróciłam oczami i podałam piłkę z powrotem do mojej przyjaciółki. Wrzuciła ją do kosza szybkim, perfekcyjnym ruchem.
-Ale jak normalnie?- odgarnęłam włosy z czoła i podniosłam piłkę z parkietu.- Jenny, to do normalnych sytuacji nie należy. Siedzisz z nim na angielskim, okej. Nic nadzwyczajnego. Potem zderzasz się z nim na korytarzu. No dobra, mogło się przytrafić każdemu. Ale później mamy bal i wy akurat tańczycie ze sobą, gadacie, a wręcz flirtujecie, a potem bum! Buzi, buzi na środku parkietu.- zarobiłyśmy kolejne dwa punkty, dzięki mojemu rzutowi. A mówią, że nie da się czegoś robić i gadać jednocześnie.- Następnie okazuje się, że wy to wy, po czym nie odzywacie się do siebie, choć widać, że każde chce z tym drugim pogadać. Potem trafiacie razem na zajęcia teatralne. No spoko, ludzie czasem coś przeskrobią. Ale korepetycje?! Albo to jest cholerny zbieg okoliczności, albo jesteście sobie przeznaczeni od pierwszego waszego spotkania, kiedy tak go nagabywałaś, żeby powiedział ci, jak ma na imię.
-Skończyłaś?- Jen wreszcie udało się wciąć w mój słowotok.- Na serio, gadasz jak katarynka. Nie myślałaś o polityce? Przegadałabyś nawet Putina.
-Bardzo śmieszne, ale nie.- odbiłam kilka razy piłkę od ziemi. Dobrze, że były Mikołajki i trenerka się nad nami nie znęcała. Przynajmniej można było pogadać o wszystkim i o niczym. W tym wypadku o wszystkim.- Co zamierzasz zrobić?
-A co mogę?- westchnęła i złapała piłkę. Zaczęła obracać ją w rękach.- Potrzebuję tych korepetycji. Nie ma już czasu, żeby szukać kogoś innego. Wychodzi na to, że Zayn będzie moją jedyną nadzieją.
-Jak to zabrzmiało...- zaśmiałam się i szybkim ruchem wyrwałam jej piłkę.
-Dobra, dziewczyny, koniec na dziś!- krzyknęła trenerka.- Pod prysznice!
-Pogadamy później, muszę się szybko zbierać do domu.- powiedziała Jen i poleciała ekspresowo do szatni. Ja wolnym krokiem szłam za wszystkimi dziewczynami. Po co się spieszyć? Nie pali się, zdążę dotrzeć do domu na kolację.
Wypluskałam się w ciepłej wodzie i wycierając ręcznikiem włosy, wróciłam do szatni. "Ooo, chyba przesadziłam z długością prysznica... Nikogo nie ma." Wzruszyłam ramionami i wzięłam torbę z rzeczami. Płaszcz z szafki zgarnęłam już wcześniej i teraz tylko go założyłam podczas krótkiej drogi korytarzem. Wyszłam przed szkołę i momentalnie mnie wmurowało. "O cholera. Harry. I. Niall." Zamrugałam oczami i spuściłam głowę. Nie mogłam patrzeć na Harry'ego. Nie chodziło o to, że go nienawidzę, czy coś... Właściwie wręcz przeciwnie. Ciągle coś do niego czuję. Ale jaki normalny chłopak totalnie odwraca się od swojej dziewczyny, olewa ją, ignoruje jej prośby i dobre chęci, prawie wciska jej dragi, prawie ją bije... Zmienił się. Strasznie się zmienił, teraz udaje, że mnie nie zna... Jestem dla niego nikim. Jakby rozdział ze mną w roli głównej został wycięty z książki zwanej jego życiem.
-Hej, Scarlett!- "mój brat" podniósł rękę i pomachał do mnie. Zatrzymałam się w pół kroku. "Czy oni się do mnie odezwali?!"- Chodź na moment!- "Znaczy się... Ja?! Mam podejść?!!! DO NICH?!!!" Zrobiłam niepewne dwa kroki. Harry nawet nie podniósł głowy znad telefonu.
-Ekhem... Chciałeś coś?- zapytałam cicho. Na dźwięk mojego głosu Styles gwałtownie poderwał głowę do góry i zmarszczył brwi, lustrując mnie przenikliwym spojrzeniem. "Tak, Hazz, skarbie, to ja. Twoja dziewczyna. Była dziewczyna."
-Taa.- Niall posłał mi szeroki uśmiech. "O rany... Mam prawie taki sam!"- Chciałem tylko spytać, czy widziałaś może Zayna? Powinien sterczeć gdzieś przy szafkach, jeszcze nie wyszedł ze szkoły...- "A to ci psikus. Zayn wyszedł jakieś... trzy godziny temu."
-Zayna nie ma w szkole. Wybiegł, gdy się dowiedział, że ze względu na super matematyczne zdolności ma udzielać Jen korepetycji.- Harry wziął głośny wdech. "Aż tak nie lubi Jen?"
-O proszę.- zaśmiał się Horan.- A już myślałem, że będę jego jedynym uczniem.
-Taaa,- mruknęłam.- Nigdy nie myśl, że jesteś jedyny, zawsze ktoś lub coś może cię wykopać.- rzuciłam ostre spojrzenie Stylesowi. "Na przykład dragi..."
-Okeej... Chyba nie rozumiem.- zrobił zabawną minę.
-Jak życie da ci mocnego kopa w dupę, to zrozumiesz.- warknęłam.
Odwróciłam się na pięcie i poszłam w stronę swojego domu. Miałam ochotę się rozpłakać. "Scar, nie kochasz go, ty go nienawidzisz! Nienawidzisz go, jasne??? Niena... Cholera. Dlaczego ja go ciągle kocham? Nie mogę się wiecznie oszukiwać." Otarłam energicznie spływającą po policzku łzę. To bez sensu. Nie ma po co rozmyślać o Harrym, o tym, jak mnie zostawił, jak bardzo za nim tęsknię... To przeszłość. Wystarczył jeden głupi bal, pocałunek z przyrodnim bratem, żeby wszystkie wspomnienia wróciły, żeby wyskoczyły, jak z nagle otwartego pudełka. Dość. Kuferek ze wspomnieniami zamykamy z powrotem na klucz. Jestem silna i nie dam się przeszłości. Teraz jest już inaczej, to nowa "ja" i nowe życie. A Styles jest tylko godnym pożałowania epizodem.




Otworzyłam drzwi i weszłam do domu. Z kuchni od razu wyjrzał Jim.
-O, jesteś! Chodź, zrobiłem spaghetti.
-Spaghetti?- uniosłam brwi.- Umiałeś zrobić sos i nie przypaliłeś makaronu?
-Znaczy się... Z puszki zrobiłem...- wymamrotał pod nosem, mieszając zawartość garnka.
-Aaa, to wszystko wyjaśnia!- zaśmiałam się, siadając przy stole.
-Oj, nie czepiaj się.- żachnął się braciszek i postawił przede mną parujący talerz.- Smacznego.
-Dzięki.- złapałam za widelec i zaatakowałam porcję makaronu. Mmm, pycha.
-Coś ciekawego było w szkole?- zapytał, biorąc szklankę z sokiem.
-Tak. Chyba znalazłam korepetytora z matmy.- oznajmiłam kpiąco.
-No, nareszcie! A kto to?- wziął łyk soku.
-Zayn Malik.- cała pomarańczowa zawartość ust Jima została gwałtownie wypluta i wylądowała w moim spaghetti. Odskoczyłam gwałtownie razem z krzesłem, żeby uniknąć lepkiego soku na swoich ciuchach.
-O Jezu...- odkaszlnął porządnie i spojrzał na mnie zszokowany.- Że niby... Że ten... Że Zayn?!
-Tak. Okazało się, że jest matematycznym geniuszem. Gordon chciał go wysłać na konkurs, ale Malik się nie zgodził. Profesor się wpieklił i wrobił go w korepetycje.- wyjaśniłam, wycierając blat stołu z soku. Podniosłam niepewnie talerz.- Wiesz co... Spaghetti z sosem pomidorowo-pomarańczowym to chyba nie jest najlepszy pomysł.
-Zamówimy pizzę.- stwierdził i wsypał zawartość talerza do specjalnej miski, którą wystawiamy na zewnątrz dla bezpańskich kotów. "Pamiętaj, córeczko, jedzenie jest bożym darem. Nie wolno go wyrzucać..." przypomniał mi się głos mamy.
-Jak zwykle.- westchnęłam.- Ale mogę przynajmniej wziąć choć raz hawajską?
-Ananasy w serze?- jęknął, ale pod wpływem mojego spojrzenia skapitulował.- Połowa hawajska, połowa wegetariańska.- zażądał.
-Zgoda.- wyszczerzyłam się i szybko wykręciłam numer najbliższej pizzerii.
-Słuchaj...- odezwał się braciszek, gdy skończyłam składać zamówienie.- A kiedy masz te korki?
-No właśnie nie wiem.- skrzywiłam się.- Zayn nie chce udzielać mi korepetycji.
-W sumie mu się nie dziwię.- wzruszył ramionami. Za sekundę walnęłam go w ramię.- Au! Za co to?- rozmasował obolałą kończynę.
-Za niewinność.- mruknęłam.- Zayn nie chce mi udzielać korków, bo myśli, że mu się narzucam. Nie chce mieć ze mną do czynienia po tym, co się działo na balu i po nim.
-I może ma rację... A narzucasz mu się?- obrzucił mnie badawczym spojrzeniem.
-Pfff... Oczywiście, że nie.- oparłam czoło na blacie stołu.- Nie mam takiego zamiaru. Prosił, żebym zachowała dystans, zrobiłam to. Nawet jeśli to strasz...- urwałam. "Okej, Jim wie całkiem sporo epizodów z mojego życia, ale wszystkich znać nie musi..."
-Nawet jeśli co?- niestety, James Sorset zawsze usłyszy to, co nie powinien, bądź nie musi.
-Nic.- wymamrotałam.
-Ale ja słyszałem!- trącił mnie łokciem w bok.- Nooo? Siostra, nie daj się prosić...
-Nic nie mówiłam!- trzeba utrzymać front, co nie?
-Jen...
-Nie.
-Jenny...
-Nie!
-Jennifer!
-NIE!
-O mój Boże!- wykrzyknął nagle, zakrywając usta ręką.
-Co?- podniosłam głowę, nic nie rozumiejąc z jego wrzasku.
-Ty się zakochałaś!- zawołał z udawanym przerażeniem.
-Co?- powtórzyłam jak ostatnia tępota.- Znaczy się.., Nie! Wcale... NIE!
-Aha, akurat.- zakpił. Wyszczerzył się jak idiota.- Jen się zakochała, Jen się zakochała...- zaczął podśpiewywać pod nosem.
-Jim, kretynie!- rzuciłam się na niego, żeby zakryć mu usta ręką.
-Tylko nie kretynie! Jestem księdzem, więc na pewno nie idiotą.- spojrzałam na niego z politowaniem. "Jim, od myślenia tymczasowego głowa cię nie rozboli..."
-Tak... Czyli debilami są ci, u których zdawałeś te egzaminy na teologii, skoro cię przepuścili dalej.
-O przepraszam!- krzyknął, ale jego tłumaczenia przerwał dzwonek do drzwi.- Pewnie pizza. Idź otworzyć, a ja zastanowię się nad ripostą.- parsknęłam śmiechem i wzięłam forsę z szafki kuchennej.
Otworzyłam zamaszyście drzwi, ale zamiast znajomego pana z wąsem i dużym pachnącym pudłem zobaczyłam niskiego mężczyznę z brodą i czarną torbą przewieszoną przez ramię.
-Przepraszam.- powiedział niepewnie.- Szukam plebanii, ale to chyba nie tu...- zawahał się. Uśmiechnęłam się przyjaźnie.
-Nie, dobrze pan trafił. Zapraszam. Pan do księdza Jamesa Sorset?
-Eee... Tak.- skinął głową, wchodząc do przedpokoju.
-Jim, masz gościa!- krzyknęłam w stronę kuchni. Za chwilę brat przyczłapał do hallu.
-O witam.- uśmiechnął się do mężczyzny.- Czyli jednak pan się zgadza?
-Tak, raczej tak.- odparł facet i zerknął na mnie niepewnie.
-O, przepraszam, nie przedstawiłem panu mojej młodszej siostry, Jennifer. Jenny, to jest pan Marshall, nasz nowy organista. Zamieszka w domku naprzeciwko z żoną i córeczką.
-Bardzo mi miło.- uścisnęłam jego dłoń.- Cieszę się, że w naszym kościele wreszcie zagrają organy.
-Ja się cieszę, że tak szybko udało mi się znaleźć tu pracę.- powiedział i wreszcie się uśmiechnął.
-To ja idę do kuchni czekać na obiad. Jim, pogadamy później.- skinęłam głową panu Marshallowi i wróciłam do kuchni.
Zwinęłam się w kłębek na krześle i oparłam brodę na dłoni. Wpatrzyłam się w okno. "I co teraz?" Muszę postanowić, co z tymi korepetycjami. Chcę zdać matmę. Poprawka, ja muszę ją zdać. Ale jeśli Zayn nie będzie współpracował... Trzeba będzie go mocno prosić. Może w końcu się zgodzi, jeśli będę mu suszyła głowę na okrągło, 24 na dobę, przez 7 dni w tygodniu. "Potrzebuję tych korków... Potrzebuję Zayna... I będę mogła go częściej widywać..." Aż się uśmiechnęłam na tę myśl. Mimo wszystko, mimo tego, że on mnie odrzucał, to coraz bardziej chciałam być blisko niego. Chciałam poczuć jego zapach, chciałam, żeby dotknął mojej ręki, żeby mnie przytulił tak, jak wtedy za wierzbami, gdy zobaczył te plakaty, chciałam, żeby mnie pocałował... Zakochałam się. Kocham Zayna Malika i długo bez niego nie wytrzymam.
-No! I mamy organistę!- Jim, zacierając ręce, wszedł do kuchni. Oparł się plecami o szafkę i spojrzał na mnie badawczo.- A ty co tak odpłynęłaś?- zapytał podejrzliwie.
-Miałeś rację.- szepnęłam.- Zakochałam się.
-Przepraszam, nie słyszę, że co?- naigrawał się ze mnie. "Nie ma to jak dobry braciszek."
-Zakochałam się w nim.- powtórzyłam głośniej.
-Ja chyba naprawdę ogłuchłem.- pokręcił głową z udaną bezradnością. Wywróciłam oczami i zacisnęłam dłonie w pięści.
-ZAKOCHAŁAM SIĘ W ZAYNIE MALIKU, ZADOWOLONY?!!!- wrzasnęłam na cały głos. Jim wyszczerzył się w nienormalnym uśmiechu.
-Tak. Teraz tak.- zerknął na zegarek.- O rany, muszę lecieć.- podbiegł do drzwi, ale jeszcze zatrzymał się w progu.- Skonsumuj pizzę i leć do niego. Niech cię nauczy tej matmy, ale ręce przy sobie. Wiesz, co myślę o antykoncepcji, seksie przed ślubem i tym podobnych sprawach.
-James!- wbiłam w brata zaszokowane spojrzenie.
-No co? Jeszcze niedawno to ja byłem w twoim wieku i tata rzucał takie teksty do mnie. Muszę ci zastępować rodziców.- uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał.- A tak na serio, to bądź ostrożna. Nie pokazuj mu, co czujesz, dopóki nie będziesz stuprocentowo pewna, że warto. I że on na to zasługuje. Ja wiem, że miłość nie wybiera, ale... Uważaj na siebie.- kolejny look na zegarek.- Dobra, mam zaraz katechezę dla dzieciaków komunijnych. To znaczy dla piętnastki małych łobuziaków. Trzymaj się. I siedź u niego za długo.- i zniknął. Po prostu sobie poszedł. A ja zostałam tam na krześle z jeszcze większym mętlikiem w głowie. "Czy ktoś tu mówił, że mój brat jest idiotą? Potwierdzam."




Stałam przed drzwiami Zayna, nerwowo pocierając ręce o spodnie. "Cholera, przed nową szkołą tak się nie denerwowałam." Wreszcie nabrałam odwagi, by nacisnąć przycisk dzwonka. Po chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich miło wyglądająca kobieta.
-Dzień dobry...- zaczęłam z niepewnym uśmiechem.- Czy zastałam Zayna?
-Dzień dobry. Tak, wejdź, kochana.- gestem ręki zaprosiła mnie do środka. Weszłam nieśmiało do hallu.- Zayn! Masz gościa!
-Juuuż!- odkrzyknął z góry.
-Zdejmij kurtkę, skarbie, tu jest ciepło.- powiedziała do mnie ze szczerym uśmiechem.- Napijesz się czegoś? Chodź.- podążyłam posłusznie za nią do salonu.
-Nie, dziękuję. Ja tylko na chwilę...
-Jenny!- z kanapy podniosła się Safaa i podbiegła, żeby się do mnie przytulić.
-Cześć.- zaśmiałam się, czochrając jej włosy.
-Przyszłaś z Macy?- spytała szeroko uśmiechnięta.
-Nie, nie tym razem.- pokręciłam głową. "Macy... Muszę ją odwiedzić."- Ale następnym razem ją przyprowadzę.
-Obiecujesz?
-Obiecuję.- położyłam rękę na sercu.- A co ci się stało w rączkę?- zapytałam, widząc spory opatrunek na lewym nadgarstku dziewczynki.
-A, to. Jakoś sobie ją skręciłam.
-Zwichnęłaś.- poprawiła ją matka.- Nie wiedziałam, że się znacie.
-Poznałyśmy się na placu zabaw. Byłam tam z... przyjaciółką z domu dziecka.- wyjaśniłam pokrótce.- Akurat się złożyło, że był tam też Zayn z Safą.
-Jennifer?- uniosłam głowę i spotkałam się ze wzrokiem zdumionego pana Malika. "Zdumionego i wkurzonego." Jego oczy wręcz ciskały błyskawice.
-Możemy porozmawiać?- zapytałam nieśmiało. Wywrócił oczami i wskazał gestem ręki na schody. Podążyłam za nim do jego pokoju. Wszedł pierwszy, nawet się na mnie nie oglądając. Zamknęłam za sobą drzwi i rozejrzałam się dookoła.- Wow...- wyszeptałam, patrząc na całą masę plakatów, rysunków, graffiti itp. itd. Widać było, że większość stworzył sam. Zaraz... "Czy mi się wydaje... czy na jednym jestem ja?!" Zmrużyłam oczy, żeby lepiej widzieć.
-Przyszłaś podziwiać mój pokój?- zapytał groźnie, stając przede mną i zasłaniając mi widok.
-Nie, ja tylko...- podniosłam głowę, by spojrzeć mu w oczy.- Chciałam pogadać o tych korkach z matmy.- prychnął pod nosem i oparł się tyłem o biurko.
-Niepotrzebnie tu przychodziłaś.- zadrwił.- Nie ma mowy, już ci to mówiłem.
-Zayn, ale ja naprawdę tego potrzebuję.- powiedziałam błagalnie.- Nie zdam matmy, jeśli ktoś ze mną tego nie powtórzy, ale trafiam na samych głąbów, lub w ogóle nie mogę znaleźć nikogo sensownego!
-Sorry bardzo, ale ja się do tego nie nadaję. Mówiłem, żebyś trzymała się ode mnie z daleka.- warknął.
-Przecież to nie ja zaproponowałam te korki.- westchnęłam, wciskając ręce w kieszenie jeansów.
-A skąd mogę wiedzieć, czy nie prosiłaś o to Gordona przed lekcjami?- aż wciągnęłam głośno powietrze, słysząc te brednie.
-No wiesz!- krzyknęłam.- Normalnie ręce opadają! Ty nikomu bezinteresownie nie pomożesz?!
-Nie.- wzruszył ramionami.- Powiedziałem kiedyś, że to twoje nawracanie na nic się nie przyda.
-Ja nie... Ja cię nie nawracam, do cholery!- wkurzyłam się. "Może i mi się podobasz, Malik, może i się w tobie zakochałam, ale teraz przeginasz."
-A co robisz?
-Proszę cię, żebyś mi łaskawie udzielił korepetycji z matematyki. Nie chcę kiblować, mam beznadziejne stopnie i byle kto mi nie pomoże. A ciebie chcieli wyciągnąć na konkurs, więc chyba się na tym znasz.
-Nie ma mowy.- pokręcił głową.
-Zayn, proszę.- jęknęłam.- Obiecuję, że poza tymi zajęciami, poza lekcjami i tym głupim teatrem nie będę się do ciebie w ogóle odzywała.- posłał mi kpiące spojrzenie spode łba.- Przyrzekam.
-Ta, jasne, a potem znowu wplączą mnie w jakieś nadobowiązkowe gówno, którego ty będziesz główną atrakcją.- prychnął.- Nie.
-Obiecuję, że naprawdę nic takiego się nie stanie. Proszę.
-Nie ma mowy! Właściwie, po co ja z tobą dyskutuję?!- wkurzył się i odsunął się od biurka.- Zaraz znowu będziesz kombinowała, jak się do mnie zbliżyć.
-Nic nie kombinuję!- wrzasnęłam wściekła.- Ty jesteś taki tępy, że nic totalnie nie rozumiesz? Potrzebuję korków, ty jesteś dobry z matmy, dodaj to do siebie! Takie trudne działanie?
-No widzisz, skoro działanie jest takie trudne, a ja nie mogę go rozwiązać, to chyba nie jestem takim geniuszem.- mruknął i otworzył na oścież drzwi.- Wyjdź.
-Nie.- założyłam ręce na piersi i usiadłam po turecku na łóżku.- Nie wyjdę stąd, dopóki się nie zgodzisz.- zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby.
-Ja pierdolę.- usłyszałam w odpowiedzi. Zamknął drzwi i chyba usiadł na fotelu obrotowym, bo coś przesunęło się po podłodze.- Chciałbym pójść spać, a ty niestety blokujesz mi łóżko.- odezwał się przesłodzonym głosem.
-Trudno.- wzruszyłam ramionami i otworzyłam jedno oko. Gapił się na mnie wkurzony i przeczesywał włosy ręką.
-Jezu, Jen, wyjdź na serio. Mam już dość tej zabawy.
-Ja się doskonale bawię.- stwierdziłam, uśmiechając się pod nosem.
-Ale ja nie. I przypominam, że jesteś w moim domu, jakby co. To ja tu rządzę.
-Dziwne. Jakoś twoje rządzenie nie pomogło ci w wywaleniu mnie z pokoju.- parsknęłam śmiechem. Mruknął głośne "kurwa" i obrócił się kilka razy na swoim fotelu. Wreszcie wstał i podszedł do mnie. "Oho! Teraz wyrzuci mnie z domu przez okno." pomyślałam, patrząc na niego z dołu.
-Poddaję się.- wymamrotał.- Będziesz miała te swoje korepetycje.
-Naprawdę?!- pisnęłam uszczęśliwiona. Z tej radości wstałam i z miejsca rzuciłam mu się na szyję. Zayn aż zesztywniał. "Co ty robisz, kretynko?!" Odsunęłam się jak oparzona.- Przepraszam! Sorry, poniosło mnie.- pokryłam zmieszanie niepewnym uśmiechem.
-Lepiej niech cię tak nie ponosi, bo się rozmyślę.- warknął.- Jutro, po lekcjach, w tamtym miejscu pod murem. Zobaczymy, jak to będzie wyglądało.
-Jasne.- uniosłam kciuki w górę.- Dzięki, dzięki, dzięki, jeszcze raz dzięki! To już ci nie przeszkadzam! Pa!- i wyleciałam z jego pokoju jak torpeda. "Ufff... Udało się..."




_____________________________________________
ROZDZIAŁ NIESPRAWDZONY I TOTALNIE BEZNADZIEJNY!!!

Jest mi strasznie, strasznie, STRASZNIE głupio, że zaniedbałam rozdział, bloga... Ale musicie mi uwierzyć nie wyrabiam na zakrętach. Za dużo tego wszystkiego, można stracić głowę. Wczoraj siedziałam przez trzy godziny w necie i szukałam, żeby ktoś mi łaskawie wyjaśnił, jakiś skomplikowany wzór na biofizykę, na której uważają, że wszyscy skończyli w liceum matmę wyższą- nie znalazłam nic. Oj, będzie cienko w środę...

Mam już dość, nie mów mi nic
Pozwól żyć, pozwól mi być...
Tak, to idealnie oddaje charakter studiów. Mam już totalnie dość -.- ale spokojnie, Rox nie podda się tak łatwo! Będę walczyć do końca! (jak to zabrzmiało :P )

Kolejny rozdział nie wiem kiedy. Prawdopodobnie za dwa tygodnie... Zobaczymy. A nóż, widelec wyrobię się w jeden? Za kolejną zwłokę przepraszam.

Dzięki za komentarze, za rozmowy na Ask'u, które mi poprawiają humor. Jak coś piszcie na Twitterze, na Ask'u, czy tu w komach- będzie fajnie z wami pogadać i na trochę się oderwać od mięśni klatki piersiowej czy komórek tkanki łącznej :P

Buziaki przesyła
przywalona ciężarem anatomii,
powalona przez biofizykę,
rozłożona na łopatki przez histologię,
wymaglowana przez chemię,
dobita przez angielski
Roxanne xD