sobota, 28 lutego 2015

CHAPTER 21: Who’s gonna be the last one to drive away? Forgetting every single promise we ever made...

Bardzo proszę o przeczytanie notki pod rozdziałem i "dla chętnych" (a wiem, że wszyscy są chętni ;) o obejrzenie załącznika... <3

_______________________________________________


-Tak, słucham?- Nie rozpoznałam numeru, który do mnie dzwonił. Ryzyk-fizyk... Najwyżej znów zaproszą mnie do skorzystania z mega promocji i darmowej oferty, za którą będę musiała w czasie ściśle określonym jednak zapłacić...
-Czy rozmawiam ze Scarlett Wilson?- Zmarszczyłam brwi. Skoro do mnie dzwoni, dokładnie na mój numer, to chyba powinien znać moje imię i nazwisko. Skąd to pytanie?
-Tak, a o co chodzi?
-Sierżant Gayles, Komenda Policji w Bradford. Dzwonię w sprawie pana Stylesa.
-Przepraszam, ale składałam już zeznania co do wypadku.
-Tym razem nie chodzi o wypadek. Pan Styles zgłosił nam niedawno włamanie w swoim domu. Znaleźliśmy jego i panią Styles w domu, w ciężkim stanie. Zostali przewiezieni do szpitala. Pan Styles prosił, żeby panią poinformować o tym zdarzeniu...- Prawie upuściłam telefon. Boże, co tam znowu się stało?!
-Gdzie on jest?- zapytałam szybko.
-Oddział ratunkowy, szpital...- Słuchając wskazówek sierżanta, jedną ręką nakładałam kurtkę i już po chwili biegłam w stronę szpitala. Miałam przed sobą cztery kilometry, ale w ogóle nie myślałam, że rozsądniej byłoby zamówić taksówkę niż pędzić na zabój. Gdy dotarłam do szpitala, myślałam, że wypluję płuca. "Cienko z twoją kondycją, Scar... A przecież grasz w kosza..." Ciężko oddychając, wpadłam do recepcji.
-Dzień dobry... Sierżant... dzwonił... Styles...- wydyszałam do zdumionej pielęgniarki.
-Pani jest krewną pana Stylesa?- zapytała, gdy udało jej się zrozumieć moje słowa. Zastanowiłam się szybko. Jak powiem, że nie, to mnie nie wpuści. Jak powiem, że tak, to może kazać mi to jakoś potwierdzić...
-Jestem jego narzeczoną.- wypaliłam. Kobieta uniosła brwi w geście zdziwienia, ale bez słowa wpuściła mnie dalej. Popędziłam w kierunku, który wskazywały strzałki i za moment zderzyłam się z wysokim policjantem.
-Panna Wilson?
-Tak. Co się stało? Nic mu nie jest? Żyje? A co z jego matką?- wyrzucałam z siebie pytania jak karabin maszynowy kule.
-Spokojnie- sierżant Gayles położył mi rękę na ramieniu.- Żyje. Jest jeszcze bardziej poturbowany, bo próbował dostać się do telefonu. Dwa z trzech pękniętych żeber zostały złamane, w skręconej kostce puściło mu ścięgno Achillesa. No, a poza tym jest w beznadziejnym stanie psychicznym... Jego matkę zgwałcono, a on musiał tego słuchać.- Zakryłam usta ręką. "O Boże..." Oczy momentalnie napełniły mi się łzami.- Wiem dobrze, że powinienem go przymknąć za parę spraw, nawet bez dowodów, ale cóż... Nikt nie powinien przechodzić tego, co on.
-Gdzie on jest?- wychrypiałam, zaciskając powieki, żeby nie pozwolić łzom spłynąć po policzkach.
-Sala 37. Trzecie drzwi po prawej.- Odwróciłam się w tamtym kierunku i już miałam odejść, gdy policjant powiedział jeszcze jedno zdanie.- Musi ci na nim naprawdę zależeć.
-Ja go kocham.- Odpowiedziałam cicho i nie czekając na reakcję mężczyzny, poszłam szybkim krokiem do drzwi z liczbą 37. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka.
Nie mogłam dłużej powstrzymywać łez na widok połamanego chłopaka, leżącego z obiema nogami na wyciągu, obandażowanego prawie w całości, podłączonego do miliona kroplówek. Nie spał. Patrzył na okno i nawet ze sporej odległości widziałam krople spływające po jego twarzy, sporą plamę na poduszce przy jego policzku, słyszałam ciche pociąganie nosem...
-Harry...- wyjąkałam. Podniósł na mnie wzrok. Nie wytrzymałam i podbiegłam, żeby go mocno objąć. Aż syknął z bólu.- Przepraszam, przepraszam! Boże, nie chciałam...
-Nic... się nie stało...- zdrową ręką przyciągnął mnie do siebie. Jak dobrze było znów usłyszeć bicie jego serca...- Scar... Ja tak strasznie cię za wszystko przepraszam.- Wyszeptał łamiącym się głosem.- Wiedziałem... Zawsze wiedziałem, że cię skrzywdziłem, ale nie umiałem się przyznać... Wszystkich krzywdziłem... Ciebie, Jennifer, moich przyjaciół, ludzi, którym sprzedawałem to świństwo, te dziewczyny, z którymi byłem. A teraz... Boże, trzeba było czegoś takiego, żebym się ogarnął... Przepraszam...- Czułam, jak łzami moczy mi włosy. Cały drżał od płaczu. Wolałam sobie nie wyobrażać, co przeżywał tej nocy.
-Już w porządku...- Uniosłam głowę i wierzchem dłoni otarłam jego mokre policzki.- Jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze, już jesteś bezpieczny...- Przytrzymał moją dłoń swoją i mocno przygryzł wargę, powstrzymując kolejny napad płaczu.- Wierzyłam, że kiedyś zrozumiesz. Zawsze w ciebie wierzyłam, bo... Inaczej nie umiałam.
-Zawiodłem cię... Wszystkich zawiodłem, odszedłem od ciebie...
-Ale wróciłeś. I tylko to się liczy. Cokolwiek zrobisz, zawsze będę cię wspierać.- Uśmiechnęłam się do niego przez łzy i niewiele myśląc, nachyliłam się, żeby go pocałować. I sądząc po jego reakcji, to nie była zła decyzja.
Odwzajemnił pocałunek. A potem oboje znów się popłakaliśmy.




-Dobrze! Nareszcie wyszło dobrze!- Hollins skakał do góry w rytm jakiegoś własnego, bliżej nieokreślonego tańca radości. "Cóż za żywotny staruszek..."- I tak ma być! Za pięć tygodni przedstawienie i jeśli tak zatańczycie, to chyba z radości się upiję!
-Nie sądzę, żeby w pana wieku było to zdrowe, profesorze.- Mruknęła pod nosem Caitlyn, a ja z całych sił starałem się powstrzymać irytację. Miałem jej dość. Jej i tej całej Jessici. Wtrącały się we wszystko, stale wyśmiewały Jen i nawet jeśli ona udawała, że jej to nie rusza, to i tak widziałem, że sprawia jej to ogromną przykrość. Jedynym plusem było to, że bez Harry'ego nie miały takiego zaplecza i wszystko szło im jak po grudzie. Tym lepiej dla nas.
A Styles... Od kiedy miesiąc temu wyszedł ze szpitala zachowuje się jak stary on. Przede wszystkim stara się wszystko naprawić, co do prostych rzeczy nie należy, ale liczą się chęci. Porusza się jeszcze o kulach, ale wyleczył rękę i zeszły mu już siniaki, których nabawił się podczas wypadku i tamtej strasznej nocy. Scarlett nie odstępuje go na krok, stara się pomagać jemu i jego matce jak może najlepiej. Swoją drogą, myślałem, że pani Styles zniesie to gorzej. Okej, chodzi do psychologa, ale mimo wszystko... "Silna kobieta."
-Panie Malik, jeżeli skończył pan już bujać w obłokach, to radzę wyjść, zanim zamknę audytorium.- Wywróciłem oczami i podążyłem w stronę wyjścia. Jenny stała przy drzwiach i czekała na mnie wystawiając twarz do marcowego słońca.
-Ale się zamyśliłeś- zaśmiała się, łapiąc mnie za rękę.- Jesteśmy coraz lepsi. Jak tak dalej pójdzie, to może wystąpimy na Broadwayu.- Zażartowała, ale zaraz kogoś zauważyła.- Louis! Lou, czekaj!
Nie zatrzymał się. Pognał przed siebie, jakby gonił go wściekły pies. W ogóle nie zareagował na wołanie.
-Tomlinson!- Wrzasnąłem. Nic.
-No i jak ja mam z nim pogadać?- Jęknęła Jennifer.- Eleanor chodzi jak struta, praktycznie ze sobą zerwali, a on zachowuje się jak jakiś tchórz i nie chce się wytłumaczyć.
-Chyba ma jakieś problemy.- Zauważyłem.
-Zawsze moglibyśmy spróbować mu pomóc.- Jen spuściła głowę i przygryzła wargę.
-Jenny, nie możesz ratować każdego. Może on chce poradzić sobie sam.
-Obiecałam El, że spróbuję tylko porozmawiać... A on nawet nie daje mi szansy.- Coś mi się wydawało, że Louis ukrywa jakąś grubszą aferę. I możliwe, że to właśnie jego widziałem wczoraj wychodzącego z nory Gregory'ego. Niestety, wypadek Harry'ego nie zwolnił mnie i Nialla z pracy i spłaty długów. Cholera.
-Dokąd mnie prowadzisz?- Spytałem po chwili milczenia, gdy skręciliśmy w mniejszą ulicę.
-Za tydzień Wielkanoc. Muszę posprzątać na grobie rodziców, a ty mi w tym pomożesz.
Wolnym krokiem podążaliśmy w kierunku bramy cmentarza. Pamiętam, że byłem tam jako dziecko, razem z kolegami i bawiliśmy się w chowanego z grabarzem, który zawsze nas stamtąd przeganiał swoim ochrypłym wrzaskiem. Teraz ten cmentarz wyglądał inaczej. Drzewa wyrosły, zaczynały puszczać pączki i cóż... przybyło grobów. W tym grób państwa Sorset, rodziców mojej dziewczyny. "Chodzimy ze sobą jakieś dwa miesiące, a jeszcze się nie przyzwyczaiłem do nazywania jej moją dziewczyną."
-Coś nie tak?- Zapytałem, gdy przystanęła na chwilę przed cmentarną bramą.
-Nie, nie... Tylko... Nie cierpię tego momentu, gdy podchodzę do grobu i widzę ich nazwiska. Jakbym musiała przeżywać ich śmierć na nowo.- Zamyśliła się, ale zaraz potrząsnęła głową i zwróciła się do mnie z wymuszonym uśmiechem.- Idziemy?- Skinąłem głową i poszliśmy alejką w kierunku wskazywanym przez dziewczynę.
Wreszcie stanęliśmy przed marmurową płytą. Podniosłem głowę znad zwiędłego bukietu kwiatów i wypalonego znicza i z przerażenia wmurowało mnie w ziemię.
-Mamo, tato... Przyprowadziłam kogoś. To jest Zayn.- Ścisnęła mnie za rękę.- Mój chłopak. Opowiadałam wam o nim.
"Nie, nie, nie!" czułem, że krew odpływa mi z twarzy. Ręce nagle mi zlodowaciały, a nogi zaczęły się trząść w kolanach. "Zmarli śmiercią tragiczną... 30 czerwca 2014 roku... Boże!"





-Stało się coś?- Zapytałam, marszcząc brwi. Albo mi się wydaje, albo Zayn trochę zbladł... "Chyba że to już zwidy przez to słońce."
-Nie... Nic, wszystko jest okej.- Odchrząknął i stanął bliżej mnie.- Co mam robić?
-Weź to.- Wcisnęłam mu w rękę ścierkę i płyn czyszczący.- Po tych deszczach wszystko ma zacieki.
-Mam umyć cały nagrobek?- Upewnił się, ściskając mocno ściereczkę.
-Jakbyś był tak miły...- Odpowiedziałam, wyjmując z torby dwa duże znicze.- Ja pójdę po kwiaty, przy drugiej bramie sprzedają.
-Okej.- Mruknął i zabrał się niemrawo do pracy.
Poszłam ścieżką w przeciwnym kierunku do tego, z którego przyszliśmy. Miałam blisko, parę kroków od bramy stały dwie budki z kwiatami. Zawsze je tu wybierałam. No, ewentualnie ścinałam w naszym ogródku, który sama zorganizowałam, ale w marcu nie było co liczyć na jakieś cuda. Chyba że przebiśniegi.
Stanęłam przy najbliższym stoisku i szybko wybrałam spory bukiet drobniutkich różyczek. Był drogi, ale na święta nie mogłam postawić wazonu z byle czym. "Mama się ucieszy..." Szybko zapłaciłam za wiązankę i wróciłam do grobu. Już z pewnej odległości zauważyłam, jak Zayn chodzi tam i z powrotem przed grobem i... Chyba gada do siebie. Szarpiąc się za włosy. "O co chodzi...?" Podeszłam bliżej, starając się usłyszeć, co on tam mamrocze. Nie powiem, żeby było to łatwe. On wręcz szeptał.
-Idioto... najgorsza rzecz, jaką w życiu zrobiłeś... złamiesz jej... domyślić... było patrzeć...- "Co?" Nic nie ogarniałam. Chciałam posłuchać jeszcze przez chwilę, ale całkiem ściszył głos. W końcu zdecydowałam przestać się skradać i zawołałam z uśmiechem:
-Już jestem!- Zayn aż podskoczył w miejscu.
-Jezu! Nie strasz tak!- Złapał się jedną ręką za serce, jakby miał zaraz dostać zawału.
-Jak ostatnio sprawdzałam, to Jezusa widziałam w kościele, nie w lustrze.- Położyłam bukiet na stole.- Wytarłeś?
-Eee... Tak jakoś się... Zamyśliłem.
-Znowu? Okej, to teraz do roboty. Muszę powyrywać chwasty wokół grobu. Dopiero marzec, a te trawy już zaczęły rosnąć.
Pracowaliśmy długo i w milczeniu. Ja nie mogłam się powstrzymać i co chwilę na niego zerkałam, próbując odgadnąć, o co mu wtedy chodziło. Ale jego twarz wyglądała jak kamienna maska. Nic się nie dało z niej odczytać. Wycierał dokładnie płytę i przygryzał wargę tak mocno, że już się zastanawiałam, gdzie wsadziłam chusteczki do zatamowania przyszłego krwotoku. Wyrwałam ostatnią roślinkę, która próbowała korzonkami przebić marmur i wrzuciłam ją do siatki. Przetwarzałam jeszcze słowa Zayna, które udało mi się podsłuchać. "Coś o patrzeniu, domyślaniu się... A, jeszcze to! Najgorsza rzecz, jaką w życiu zrobiłeś... Mówił to do siebie?" Usiadłam na ławeczce przed grobem i zaczęłam szukać zapałek. Kurczę, chyba ich nie wzięłam.
Podniosłam głowę, żeby zapytać Zayna o zapałki, ale on właśnie w tym momencie nakładał pokrywkę na pierwszego, już zapalonego znicza i zabierał się do drugiego. "No tak... Zapalniczka." Uśmiechnęłam się pod nosem. "Czytał w moich myślach." Po chwili usiadł koło mnie i wrzucił do siatki z chwastami brudną ścierkę.
Znowu milczenie. Zaraz mnie coś trafi. Postanowiłam zapytać go, o co chodziło z tą "najgorszą rzeczą". Najwyżej się wścieknie.
-Zayn?- Spojrzał na mnie uważnie.- Jaka była najgorsza rzecz, którą w życiu zrobiłeś?
Zacisnął zęby i spuścił głowę.
-Słyszałaś, prawda?- Powiedział cicho.
-Tylko urywki... Nie mam zielonego pojęcia, o co ci chodziło, a wolałabym wiedzieć.
-Znienawidzisz mnie, gdy ci powiem.- Odchylił głowę do tyłu i zaczął się wpatrywać w bezchmurne niebo.
-A może będę mogła ci pomóc.- Zaśmiał się ponuro.
-Raczej nie pomożesz.
-Ale mi powiedz.- Usiadłam przodem do niego, na tyle, na ile pozwalała mi wąską ławka.-  Proszę. Nie chcę, żebyśmy mieli przed sobą jakieś tajemnice.- Nic nie mówił.- Proszę...
-Zanim ci powiem, obiecaj mi jedno.- Złapał mnie za rękę i mocno ścisnął.- Obiecaj, że mnie nie znienawidzisz. Obiecaj, że wybaczysz. Obiecaj, że uwierzysz, że ja... Ja naprawdę tego nie chciałem. Nie chciałem zrobić czegoś takiego.
-Obiecuję.- Skinęłam posłusznie głową, zdumiona jego słowami. "Cokolwiek zrobił, to na pewno nie była drobnostka."
-To było prawie rok temu...- Zaczął opowiadać, a w głowie zaczęła mi się coraz wyraźniej rysować cała sytuacja. I ta wizja mi się wcale nie podobała.- Na samym początku wakacji. Pojechałem z Harrym i Niallem na wyścig. Wiesz, motory, narkotyki, takie tam. Ja pomagałem Harry'emu w sprzedawaniu dragów, jeszcze wtedy nie pracowałem dla szefa, dopiero po tym zdarzeniu zacząłem.
Znowu spojrzał w niebo i wziął głęboki oddech.
-Zaczęło padać, więc cała akcja się nie udała. Nikomu nie chciało się wystawać na deszczu. Wsiadłem na motor i pojechałem do domu.
"Motor..." Coś zaświtało mi w głowie, ale nie mogłam... Nie chciałam, żeby to, co teraz myślałam, było jednak prawdą.
-Wyścig był poza Bradford, musiałem wrócić przez słabo oświetloną drogę. Gdy wyjechałem z lasu, przede mną zobaczyłem światła jakiegoś samochodu. Całkiem mnie oślepiły. Droga była śliska i kiedy skręciłem, żeby ich ominąć, motor zaczął prawie tańczyć na jezdni...
"Spowodował wypadek... Na początku wakacji..." Gwałtownie puściłam jego rękę. On tylko spojrzał w moje szeroko otwarte oczy i już wiedział. Wiedział, że ja wiem, co tam się stało.
-Jakimś cudem wróciłem na swój pas, ale tamten kierowca... On też próbował mnie wyminąć. Udało mu się, ale w momencie, kiedy się minęliśmy, wpadł w poślizg, jak ja wcześniej i uderzył w drzewo. Zapalił się silnik...
Chyba nie chciałam słuchać dalej. Ale on opowiadał. Przerywanym, cichym, ale pewnym głosem opowiadał.
-Uciekłem stamtąd. To wszystko była moja wina. Przeze mnie ci ludzie zginęli. Od razu pojechałem do szefa chłopaków i poprosiłem o pomoc. Chciałem, żeby jakoś zatuszował mój udział w tej sprawie. Żeby nikt nie wygrzebał w jakichś nagraniach, zeznaniach, że to mogłem być ja. Stchórzyłem...
-Zayn.- Nie poznałam swojego głosu. Szorstki, lodowaty, po prostu... jak nie mój.- Kiedy dokładnie był ten wypadek?
Nie patrzył na mnie. Wzrok miał utkwiony w płycie nagrobnej moich rodziców.
-Trzydziesty czerwca. Rok dwa tysiące czternasty. Godzina dwudziesta czterdzieści osiem.
Wszystko już się zgadzało. Nawet ta przeklęta godzina. Wszystko ułożyło się w klarowną całość. Skinęłam głową i nawet nie próbowałam powstrzymać łez, które spływały mi po policzkach.
-Zabiłeś moich rodziców...- Wyszeptałam. Aż się skulił, słysząc mój głos.
-Naprawdę chciałbym cofnąć czas i tam nie pojechać.
-Nie cofniesz czasu.- Wstałam z ławki, on zaraz po mnie.- Nie zbliżaj się do mnie. Od tej pory dla mnie nie istniejesz.- Odwróciłam się, żeby z jak zwykle uniesioną głową wyjść z cmentarza.
-Jen!- Zawołał z rozpaczą w głosie.
-Nie nazywaj mnie tak!- Wrzasnęłam, płosząc wrony siedzące na gałęziach drzew.- Nienawidzę cię, do cholery! Zniszczyłeś mi życie, zabiłeś mi rodziców! Jesteś dla mnie nikim! NIENAWIDZĘ CIĘ!!!




Wyszedłem z zakrystii z naczyniami liturgicznymi. Musiałem wszystko przygotować do mszy wieczornej. Przyklęknąłem przed Najświętszym Sakramentem i zabrałem się za ustawianie wszystkiego. "Jak to dobrze, że chociaż w niedzielę mam ministranta..." Sam bym w życiu się z tym nie wyrobił. Zaraz po mszy będę musiał lecieć jeszcze na salkę treningową, bo chłopaki chcieli mi koniecznie coś pokazać. Ciekawe co...
-Jim!- Pisnął ktoś przy drzwiach wejściowych i za chwilę zobaczyłem ze zdumieniem, jak moja na ogół zrównoważona siostra pędzi główną nawą. "Zaraz... Czy ona płacze?!"
-Jenny, co się stało...- Zszedłem po dwóch stopniach z ołtarza i złapałem ją w ramiona. Mocno się do mnie przytuliła, zanosząc się od płaczu.
-No, już...- Usiedliśmy z pierwszej ławce przed ołtarzem. Cały czas była we mnie kurczowo wczepiona. Chyba już mi porwała komżę...- Powiedz mi, co się stało? Ktoś ci coś zrobił?
-Ja... już... wiem...- Wyszlochała, mocząc mi łzami ubranie. "Ale co wie?"
-Dobrze, ale powiedz mi, co wiesz.
-Z... Zayn...
-Zrobił ci coś? Powiedział? Zerwał z tobą?- Bombardowałem ja pytaniami. Nigdy nie lubiłem, gdy ktoś nie umiał się wysłowić albo gadał bez sensu przed dwie godziny, żeby w ostatnim zdaniu wreszcie mnie o czymś powiadomić.
-Zayn... zabił... naszych... rodziców...
Chyba właśnie stanęło mi serce.




____________________________________________
Lubię mocne uderzenia, wiecie? A ostatnio nie można narzekać na ich niedobór, zwłaszcza tutaj :P
Wszyscy teraz pewnie napiszą, że wiedzieli to od początku itp. itd. Wiem, że wiedzieliście. Tak zręcznie to zamaskowałam, że nie sposób było się nie domyślić.

PRZEPRASZAM ZA TO, ŻE ROZDZIAŁ JEST TAKI BEZNADZIEJNY, ALE MYŚLĘ, ŻE TREŚĆ WAM TO WYNAGRODZI! SORRY ZA BŁĘDY I ZA TEN PRZESKOK W CZASIE, ALE NIE WIEDZIAŁAM, CZYM GO ZAPCHAĆ...

Informuję też, że:
-zostały nam maksymalnie cztery, no, może pięć rozdziałów do końca i epilog;
-epilog mam już zaplanowany, przy reszcie... cóż, będę lała wodę, jak teraz;
-jestem do przodu z "Nothing's...", bo napisałam już trzy rozdziały, co mnie mega cieszy. Nie będę musiała się nad nimi męczyć, gdy przyjdzie sesja letnia czy coś w ten deseń;
-po "Would..." zaczynamy "Dance...", który stale próbuję zorganizować... Mam już szablon, zakładkę z inspiracjami (czytaj: co mnie natchnęło do napisania) plus zwiastun i problem z zakładką "Bohaterowie", ale do czasu publikacji się raczej z tym uporam.

MOGĘ TYLKO POWIEDZIEĆ, ŻE TYM RAZEM... ZAATAKUJEMY PARKIET!

I żeby nie być taką zołzą, w tej chwili pokażę wam zwiastun bloga "Dance with me tonight..." xD
Enjoy it ^^




I co myślicie? ;D Kolejny szalony pomysł Roxanne, który też może wypalić ^.^ tylko że zwiastun nie wyszedł tak dobry, jak przy "Nothing's..." :P

Dziękuję za komentarze, nie tylko tutaj, ale też pod "Everything's..."... Wczoraj się mega wzruszyłam, czytając jeden z nich i po prostu... No... Oj, co się będę rozpisywać!
DZIĘKUJĘ :***

Buziaki, życzcie mi powodzenia na kolosie z czaszki <3
Roxanne xD

niedziela, 8 lutego 2015

CHAPTER 20: I'm broken, do you hear me?

-Nie, nie, nie!- Hollins zamachał rękami i parę razy aż podskoczył na swoim fotelu. "Zaraz normalnie odleci."- Boże, dlaczego wy tak kaleczycie Travoltę?!- wzniósł oczy do nieba. "Boże, dlaczego my tak kaleczymy Travoltę?" zapytałem posłusznie niebios. Boże, może łaskawie odpowiesz?
-Nie zaśpiewam tego. Nie nadaję się na tego całego Danny'ego i proszę nie oczekiwać cudów z nieba- usiadłem na podłodze w ramach buntu i walnąłem scenariuszem o parkiet sceny. Po cholerę mnie wybrał do głównej roli?
-Zayn. Błagam, jeszcze raz od początku. To jest najłatwiejsza piosenka. Przynajmniej nie musicie przy niej tańczyć.- Fakt. Scena z konkursu tańca była totalną porażką. Profesor stanął obok mnie.- Jesteś Danny'm. Gadasz z kumplami i chwalisz się nową laską, którą poderwałeś. Wy- wskazał na Nialla, Louisa i Josha.- jesteście nastolatkami, chcecie znać szczegóły, co robili, czy się z nią całował, a najlepiej, czy ją przeleciał i czy była dobra w te klocki.
Chyba nie tylko ja byłem w szoku. Szczęki z hukiem opadły całej naszej obsadzie. Scarlett z całych sił zagryzała usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem i chyba nagrywała kwestię profesora na telefon.
-Wilson, wyłącz tę kamerę!- ryknął Hollins, schodząc ze sceny.- Inaczej zagrasz dyrektorkę i jej sekretarkę naraz, a wiem, że nie podoba ci się rola starej baby!- Scarlett schowała komórkę i udała nagłe zainteresowanie scenariuszem. Wstałem z podłogi i wziąłem kartkę z tekstem. Resztę scenariusza pięknym ślizgiem posłałem za kulisy.
Jen stała po drugiej stronie. Profesorek wymyślił, że podzieli scenę na dwie połowy, jedna z boiskiem, druga ze stołówką, jak na filmie. Gdy przyjdzie nasza kolej na śpiewanie, zgaszą światła po stronie dziewczyn, a kiedy one zaczną śpiewać, oświetleniowcy wyłączą lampy na naszej połówce. Sprytne. Odwróciłem się do niej tyłem i czekałem na znak Hollinsa.
-Najpierw Kenickie. Zaczynamy z tekstem, potem piosenka.- Skinął przyzwalająco ręką.
-No i jak, stary?- Josh klepnął mnie po ramieniu.- Poderwałeś jakąś laskę na tych wakacjach?
-I to jaką!- wyszczerzyłem się zadowolony.- Była fantastyczna.- Teraz kolej na dziewczyny.
-To jak spędziłaś wakacje?- zapytała Anne, która wcielała się w rolę Frenchy.
-Byłam nad morzem.- uśmiechnęła się Jenny.- I... poznałam świetnego chłopaka...
-Serio? I jaki on był?
-Był taki... miły, opiekuńczy... romantyczny...
-Robiliście chociaż coś oprócz romantycznych spacerów za rączkę?- zakpiła Caitlyn, czyli Rizzo i odpaliła wyimaginowanego papierosa.
-Zakochałaś się w nim?
-Fajnie było?- po tej serii pytań my przejęliśmy pałeczkę.
-Co wy tam robiliście?- trącił mnie łokciem Niall, czyli musicalowy Doody.
-Pływaliście?
-Może nago przy księżycu!
-No, jak było?- uśmiechnąłem się jak Travolta... przynajmniej według mnie, wyglądałem jak Travolta.
-Summer lovin' had me a blast- zacząłem śpiewać.
-Summer lovin' happen so fast- dołączyła Jen. "Czy tylko mnie się wydaje, że nasze głosy idealnie się zgrywają?"
-I met a girl crazy for me...
-I met a boy, cute as can be...
-Summer days driftin' away to uh-oh those summer nights- zaśpiewaliśmy razem, zerkając na siebie.
-Tell me more, tell me more, did you get very far?- chłopaki okrążyli mnie z głupawymi uśmieszkami.
-Tell me more, tell me more, like, does he have a car?- dziewczyny rozsiadł się wokół Jen.
-Stop! Stop! Nie patrzcie się na siebie, Sorset, Malik, psujecie mi scenariusz!- Hollins chyba wyszedł z siebie i stanął obok.- W tej scenie nie jesteście obok siebie! Nie wiecie, że znajdujecie się w tej samej szkole, w tym samym miejscu! Jennifer, weź się trochę zamyśl, rozmarz! Jesteś po wakacjach, spotkałaś faceta idealnego... który potem okaże się mniej idealny, ale mniejsza. Zayn, wczuj się trochę, błagam! Czy ty nigdy nie gadasz z chłopakami o dziewczynach?
-Nie.
-Co?
-Nie, nie gadam o dziewczynach z kumplami. Zwłaszcza o mojej dziewczynie.- Odpowiedziałem spokojnie i chyba przyprawiłem gościa o mały zawał. Chciałbym go widzieć, jak obgaduje z kolegami czyjś tyłek lub nogi. "W przypadku Hollinsa byliby to staruszkowie od bingo paplający o nowych oprawkach ślepej z naprzeciwka..."
-Dobra, nieważne.- Machnął ręką.- Na dzisiaj dosyć. Inaczej osiwieję.
-A nie jest profesor już siwy?- Jessica wyjęła mi to z ust. Staruszek poczerwieniał jeszcze bardziej.
-Wynocha, bo inaczej zamknę was tu na noc!- zagroził.
Złapałem plecak i oparłem się o ścianę przy wyjściu, żeby poczekać na Jen. Mieliśmy dziś iść do mnie, żeby powtórzyć matmę przed jej egzaminem poprawkowym. Gordon zaplanował go na jutro i Jenny naprawdę chciała go zaliczyć od razu. Moim zdaniem da radę. Wałkowałem z nią materiał w te, wewte i z powrotem. Była przygotowana, by zaliczyć minimum na trzy z plusem. "Obstawiając najgorszy scenariusz, gdy wszystko jej się pomiesza..."
-Możemy iść.- Dziewczyna pożegnała się z Danielle i Scarlett.- Hej, Zayn?- pomachała mi ręką przed nosem.- Żyjesz? Czy może mam cię reanimować?
-Zamawiam metodę usta-usta.- odparłem, łapiąc ją za rękę i prowadząc w stronę samochodu. Byłem już tak przyzwyczajony do zwyczajnego trzymania jej dłoni, że chyba wypracowałem już sobie taki odruch. Jej dłoń, idealnie pasująca do mojej, palce splecione z moimi, poczucie ufności, bezpieczeństwa... Świat zamknięty w złączonych dłoniach. "Jezus, Malik, na starość chcesz zostać poetą?! Co się z tobą dzieje, człowieku?! Własny mózg cię nie poznaje!" Jak przystało na początkującego romantyka, otworzyłem Jen drzwi samochodu. Wsiadła, obdarzając mnie wspaniałym uśmiechem. Uskrzydlony popędziłem do drzwi kierowcy. "Głupek, debil, kretyn, zakochany kundel..."
-Scarlett idzie odwiedzić Harry'ego.- Oznajmiła Jennifer. Znieruchomiałem.
-To chyba nie jest dobry pomysł.- Stwierdziłem ostrożnie. Hazz siedział w domu, bo ostatecznie okazało się, że ma złamaną w trzech miejscach nogę i obite żebra. Wypisał się na żądanie. Oczywiście, musiał okazać swoje wieczne niezadowolenie. Krótko mówiąc, bluzgał na wszystkich najgorszymi przekleństwami. Szybko się pozbierał po wypadku. "A minęły dopiero cztery dni... I nie wie jeszcze wszystkiego."
-Scar twierdzi, że musi go zobaczyć. Jej ciągle bardzo na nim zależy- powiedziała cicho Jen. Zerknęła na mnie.- Mówiliście mu?
-Na razie nie. Policja też do niego jeszcze nie przyszła, chcą, żeby bardziej do siebie doszedł. Matka broni go jak lew w swojej twierdzy.
-Jeżeli dziś Scarlett mu nie powie...- zaczęła Jennifer, ale zaraz jej przerwałem.
-Jeśli nie powie, to ja to zrobię.
-Nie- popatrzyłem na nią zdziwiony.- Oczy na drogę. Ja chcę mu powiedzieć.
-Ale...
-To nie będzie żadna zemsta. Rozumiem, że nie mógł nic zrobić, było ślisko, ktoś mu pomajstrował przy hamulcach i w ogóle... I tak muszę z nim pogadać.
-O tym, co mówił Niall?- Horan po wypadku Stylesa wziął nas na rozmowę i w skrócie wyjaśnił, że Harry chce się dobrać do Jenny. Na samą myśl robiło mi się niedobrze i miałem ochotę obić mu mordę, ale powstrzymywała mnie myśl, że teraz i tak jest przykuty do łóżka.
-Między innymi tak.
-Mogę pójść z tobą?
-Zayn, przecież on mi nic nie zrobi.- Wywróciła oczami. Nie widziałem, ale mogłem to wyczuć. Znałem ją już na wylot.- Nie może się ruszać, dlatego to najlepszy moment, żeby pozbawić go złudzeń i dać czas na przemyślenie.
-Może masz rację.- Zgasiłem silnik na podjeździe. Wysiedliśmy z samochodu.
-Zayn! Jeeen!- Safaa bez żalu opuściła swojego maleńkiego bałwana, którego zrobiła z ciapiastego śniegu i przykleiła się do nóg mojej dziewczyny. "Oho. To się pouczyliśmy matmy."




Stanęłam przed doskonale mi znanym domem. "Wdech, wydech. Dzwonisz." przypomniałam sobie, co miałam zrobić. Odetchnęłam i ostrożnie nacisnęłam przycisk dzwonka. Odczekałam chwilę.
-Scarlett, skarbie, witaj!- Mama Harry'ego uśmiechnęła się szeroko na mój widok.- Tak się cieszę, że przyszłaś. Wejdź.
-Dzień dobry. Ja...- Denerwowałam się strasznie. On mnie wywali z pokoju.- Emmm... przyszłam odwiedzić Harry'ego.
-W ogóle sobie nie radzi z tym wypadkiem. Nie wyobrażam sobie, co będzie, gdy się dowie, co się jeszcze stało.- Oczy kobiety napełniły się łzami. Wypłakała ich chyba bardzo dużo przez ostatnie kilka dni.- Idź do niego. Może przy tobie chociaż się uśmiechnie.
"Wątpię..." Zdjęłam kurtkę i buty. Szłam dobrze znaną drogą do jego pokoju. Zawahałam się przed wejściem i delikatnie zapukałam.
-Czego znowu?!- "Wdech. Wydech. Wdech..." Weszłam do środka.
-Cześć...
-Nie no, nie wierzę. Moja była dziewczyna przyszła! Cóż cię sprowadza w moje marne, narkomańskie progi?- A więc wciąż trzyma się go kiepskie poczucie humoru. Podeszłam bliżej. Był cały poharatany. Noga w gipsie spoczywała na wysokiej stercie poduszek, bandaż wystający spod rozpiętej koszuli, opatrunek na lewej ręce, zadrapania na twarzy. Oddychaj, Scarlett.
-Chciałam sprawdzić, jak się czujesz.- Nie siadałam, wiedziałam, że zaraz z hukiem stąd zostanę wyrzucona. Oparłam się biodrem o biurko.
-Fenomenalnie. Dopóki nie przyszłaś. A teraz możesz już wyjść, wiesz?- Wskazał głową drzwi.
-Nawet teraz musisz być taki?- westchnęłam.
-Jaki? Wkurwiający? Opryskliwy? Dawaj, może wymyślisz coś nowego.
-Wszyscy chcą dla ciebie jak najlepiej, a ty ich wyklinasz.
-Daj spokój!- prychnął.- Gdyby faktycznie WSZYSCY chcieli dla mnie dobrze, to nic by się nie wydarzyło. Bo ten wypadek, to akurat zasługa gnoja, którego dobrze znam.
-Kogo?- spytałam odruchowo.
-A co cię to.- No tak. Co mnie to. "To mnie to, że się o ciebie, cholera, martwię!"
-Jasne, to twoja odpowiedź na każde pytanie.- parsknęłam drwiącym śmiechem. Drzwi się uchyliły i do środka zajrzał Niall. "Jeszcze to... Tylko nie on."
-Widzę, że tutaj mamy zjazd rodzinny. Czym zasłużyłem na zaproszenie?- otworzyłam szeroko oczy. "Boże, on mu zaraz powie!"
-Jaki zjazd rodzinny? Styles, gorączkę masz?- Niall zaśmiał się, podchodząc do łóżka kumpla.- Przytargałem ci całą torbę...
-Nie mam gorączki, Niall.- przerwał mu Harry.- Własnej siostry nie poznajesz?- Niall zmarszczył brwi.
-Co ty gadasz?!
-Twój kochany tatuś puścił się z matką tu obecnej Scarlett, gdy miałeś jakiś rok i bum! Masz siostrę. Nie wiedziałeś?- Horan wyglądał, jakby miał za chwilę paść. Ja szukałam jakiejś dziury, żeby się do niej schować, a Hazz... On się pysznie bawił. Jak zwykle.
-O czym on mówi, Scarlett?- zapytał powoli Niall.- Co on, do cholery, pieprzy?!
-O, a to jeszcze nie wszystko!- posłałam Harry'emu błagalne spojrzenie, ale on nie zwracał na mnie uwagi.- Pamiętasz bal i seksowną Kobietę Kot? Stoi przed tobą.- Nialler pokręcił głową.
-Scarlett, o czym on mówi?- zapytał z pozornym spokojem. Postanowiłam, że postawię wszystko na jedną kartę. Harry zrobił swoje.
-Jestem twoją przyrodnią siostrą.- potwierdziłam, próbując się nie rozpłakać.- Moja matka wychowuje mnie sama, mamy wspólnego ojca, a na balu byłam Kobietą Kot i tak, całowaliśmy się, ale nie miałam zielonego pojęcia, że to ty. I nie miałam zamiaru ci mówić, niszczyć ci tym życia. Tylko on...- spojrzałam na Harry'ego oczami pełnymi łez. Jeśli go to ruszyło, to nie dał po sobie nic poznać.- Jesteś z siebie zadowolony?- zapytałam, wybuchając płaczem.- Wiesz co, Harry? W tej chwili cholernie cię nienawidzę.
Wybiegłam z jego pokoju, minęłam zdumioną panią Styles i zerwałam kurtkę z wieszaka. Szybko założyłam buty i wypadłam z ich domu, nie patrząc przed siebie. Łzy zasłoniły wszystko.




-Ja już tego w ogóle nie rozumiem, Jen.- Eleanor po raz kolejny pokłóciła się z Louisem i teraz relacjonowała mi to przez telefon.- Ja się boję, że on coś bierze... To do niego niepodobne.
-Lou? Niemożliwe- zaprzeczyłam od razu, przekładając komórkę z jednej ręki do drugiej.- Nie wyobrażam go sobie z narkotykami.
-Kiedyś wziął... Znaczy spróbował na jednej imprezie i też był taki... No, prawie agresywny. Dlatego myślę, że to jest powód jego zachowania.
-Zasugerowałaś mu to?
-Nie, jeszcze nie- westchnęła ciężko.- Wolę nie widzieć jego reakcji. Chyba że powiem mu to przez telefon.
-I to chyba nie byłby taki zły pomysł. Wiesz co... Może ja z nim spróbuję pogadać?- zaproponowałam spontanicznie. "Jasne... Dowal sobie jeszcze więcej ciężkich rozmów, pewnie!"
-A mogłabyś? Może ty coś z niego wyciągniesz?- zapytała El z nadzieją.
-Postaram się- stanęłam przed domem, który stanowił mój dzisiejszy cel.- Els, muszę kończyć. Właśnie jestem na podjeździe Stylesa.
-Powiesz mu?
-Muszę. Inaczej nigdy się nie dowie. Poza tym mamy do pogadania na pewien temat.
-To chyba powinnam życzyć ci powodzenia... Zadzwoń, jak stamtąd wyjdziesz.
-Jasna sprawa. Na razie- pożegnałam się i podeszłam odważnie do drzwi. Nie zdążyłam nacisnąć dzwonka, gdy drzwi się same otworzyły.
-O, dzień dobry- powitała mnie ciemnowłosa kobieta. Uśmiechnęłam się do niej.
-Dzień dobry. Jestem koleżanką Harry'ego. Mogę wejść?- zdziwienie na twarzy pani Styles ustąpiło uśmiechowi.
-Oczywiście, że tak. Ja wychodzę po zakupy, ale niedługo wracam. Harry jest w pokoju na piętrze, pierwsze drzwi po lewej- powiedziała, przepuszczając mnie w drzwiach.- Może jakiejś herbaty zrobić?
-Nie, dziękuję bardzo. Chciałam tylko porozmawiać z Harrym.
-W takim razie powodzenia- westchnęła.- Ciężko się z nim rozmawia ostatnio.
-A czy...- zawahałam się. W końcu matka powinna wiedzieć.- Czy mówiła mu pani o... całą prawdę o wypadku?- kobieta pokręciła głową.
-Nie. Nie wiem, nie umiałam- spuściła głowę.
-Mogę ja to zrobić?- spytałam cicho.- Ona... Była moją znajomą...
-Powiedz mu. Zanim ja się na to zdecyduję, będzie za późno, a policjanci zapowiedzieli się na jutro... Musi już wiedzieć.
-Dobrze- przytaknęłam. Czyli czeka mnie ciężkie zadanie.- To ja już do niego pójdę.
Ruszyłam powoli po schodach na górę. Każdy krok wydawał się coraz trudniejszy. Wreszcie stanęłam przed drzwiami. Obok nich, na ścianie wisiały zdjęcia w dużej antyramie. Mały chłopiec z niewiele starszą dziewczynką i młodą kobietą. Ten sam chłopak, tylko starszy, wreszcie wyglądający jak obecny Harry. Tylko że uśmiechnięty, wesoły. "Gdzie się podziałeś, Harry-Ze-Zdjęcia? Gdzie teraz jesteś?" Zapukałam do drzwi, ale nie usłyszałam odpowiedzi. Zajrzałam ostrożnie do środka.
Harry spał. Noga unieruchomiona w gipsie wyglądała strasznie. Opatrunki na ręce miały ślady zakrzepłej krwi, podrapana twarz zasłonięta roztrzepanymi włosami. Zamknęłam po cichu drzwi i stanęłam przy łóżku. Mimo woli się uśmiechnęłam. Wyglądał uroczo. Pomijając bandaże i gips. "To tutaj się schowałeś, Harry-Ze-Zdjęcia. Pokazujesz się tylko, gdy śpi..." Położyłam torbę na podłodze i usiadłam bokiem na obrotowym krześle stojącym przy biurku. Przygryzłam wargę, wpatrując się w śpiącego chłopaka. I jak ja mam zacząć tę rozmowę?
Chyba wyczuł moją obecność, bo przekręcił głowę bardziej w moją stronę i ziewnął. Zamrugał i skupił swój wzrok na mnie. Zmarszczył brwi, rozejrzał się po pokoju i powoli podciągnął się na poduszkach.
-Śnisz mi się czy naprawdę tu jesteś?- zapytał zachrypniętym głosem. Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Jestem. Cześć, Harry.
-Emm... Cześć?- chyba się mnie nie spodziewał, bo cały czas przyglądał mi się podejrzliwie.
-Chciałam z tobą porozmawiać.- oznajmiłam bez ogródek. Uniósł brwi i momentalnie wrócił do starego siebie.
-Wybacz, skarbie, ale chwilowo jestem niedysponowany.- zakpił, zakładając ręce na piersi. Powtórzyłam jego gest.
-Wiem, co chciałeś mi zrobić.- Okej, zacznijmy od tego.
-Dużo rzeczy chciałem tobie zrobić, słonko.- puścił mi oczko, ale to zignorowałam.
-Harry, nie wiem, jak to sobie wyobrażałeś, ale nie rzucę ci się w ramiona. Nie zostawię Zayna, nie opuszczę przyjaciół dla twojego widzimisię.
-Czyżby?
-Czyżby. Zrozum, nie można mieć ludzi na własność, nie możesz chcieć mnie przelecieć, bo ci się spodobałam. Gdybym się broniła, zgwałciłbyś mnie?- Boże, jak dużo mnie kosztowało poruszenie tego tematu. Teraz tylko to pociągnąć...
-Nie. Wyobraź sobie, że sama chciałabyś się na mnie rzucić.- Chyba Styles postanowił zagrać w otwarte karty. I dobrze.
-Jasne.- Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.- Nie wydaje ci się, że to trochę do mnie niepodobne?
-Jakoś nie przeszkadzało ci to, gdy na balu rzuciłaś się na Zayna.- od razu spoważniałam.
-Po pierwsze, nie rzuciłam się. Po drugie, grasz trochę nieczysto.
-Trochę? Ja zawsze gram nieczysto. Powiedzmy, że to moje drugie imię.- zachichotał. Mnie jakoś nie było do śmiechu.
-To kiedy jeszcze zagrałeś nieczysto wobec mnie? Tylko szczerze.- Zacisnął wargi, ale po chwili namysłu odpowiedział jednym słowem.
-Plakaty.
Chwilę mi zajęło, zanim zorientowałam się, o co mu chodziło. Wzięłam głośny wdech. "Nie... Niemożliwe. Albo może jednak..."
-To ty... Ty mnie upokorzyłeś przed całą szkołą? Mnie i Zayna?
-Caitlyn i Jessica mi pomogły.- Zamknęłam oczy, żeby na niego nie patrzeć. Rany się odnowiły. Prawie o tym zapomniałam, ale co jakiś czas trafiała się jeszcze złośliwa osoba, która mi to wypominała. Może teraz, z Zaynem u boku byłam bardziej odporna, ale mimo to...
-Co z innymi akcjami? Woda, jakiś sok, rozdarcia, to też?- cały czas miałam zamknięte oczy.
-Też. To był głównie pomysł Caitlyn. Nie wybaczyła ci Zayna.
-A jaka była twoja rola?- łamał mi się głos. "Nie po to tu przyszłam... Nie, żeby płakać."
-Miałem cię pocieszyć...- "Coś ci nie wyszło." Przez chwilę siedzieliśmy cicho.
-Okej.- otworzyłam oczy. Patrzył na mnie niespokojnie.- Nic się nie stało.- posłałam mu żałosną parodię uśmiechu. Aż się zapowietrzył.
-Ty... Ty mi właśnie wybaczyłaś?!- chyba nie dowierzał. Odetchnęłam i uśmiechnęłam się bardziej szczerze.
-Tak. Zapomnijmy o tym, okej? Tylko... Tylko proszę cię, przestań. Zrozum, że aby z kimś być, trzeba zdobyć jego serce, a nie wepchnąć go w twoje ramiona.
-Zayn tak zrobił?- spytał cicho. Skinęłam głową.- Kochasz go?
-Kocham. A on kocha mnie.- Zamknął oczy i odchylił głowę na poduszce.
-Jasne. Widać to po was.- syknął.
-Harry...- zaczęłam błagalnie, ale podniósł gwałtownie głowę i z grymasem na twarzy mi przerwał.
-Nie. Zrozumiałem, więcej mi nie trzeba. Ogarnę się. A teraz wyjdź.- "Wdech, wydech. Jedziesz, Jenny."
-Właściwie... To muszę z tobą porozmawiać o czymś jeszcze.
-O czym?- warknął.
-O wypadku. Parę osób mnie o to prosiło.- zmrużył oczy.
-Co z wypadkiem? Oprócz tego, że jestem cały połamany plus zwichnięta ręka, skręcona kostka i miałem ryzyko złamania dolnej części kręgosłupa.
-Co pamiętasz z wypadku?- tak, to będzie bezpieczny wariant. Zacznijmy od tego.
-To, że ten kutas od Gregory'ego pociął mi kable hamulców i nie mogłem się zatrzymać na światłach. Potem ciemność. Zamknąłem oczy na sekundę i się z czymś zderzyłem. Potem zemdlałem i obudziłem się w szpitalu.- Chciał się poprawić na poduszkach, ale chyba się w coś uraził, bo aż jęknął z bólu. Zerwałam się z krzesła.
-Pomóc ci?- spytałam, stając bliżej.
-Jakbyś mogła... Wziąć tę poduszkę wyżej.- powiedział przez zęby. Pomogłam mu się podnieść i szybkim ruchem poprawiłam mu poduszki. Opadł na nie, głęboko oddychając.
-No patrz, prawie mnie przytuliłaś.- próbował się zaśmiać, ale nie bardzo mu wyszło.- Mogłabyś?
-Ale co?- nie zrozumiałam. Wywrócił oczami.
-Przytulić mnie. Raz. Tylko raz.- Westchnęłam i kucnęłam przy łóżku.
-Tylko nic po tym nie oczekuj, jasne?
-Jasne. Sytuacja się nie zmieniła.- nachyliłam się i delikatnie go objęłam. Przytulił mnie wolną ręką i zaciągnął się zapachem moich włosów.
-Chciałem, żeby to tak wyglądało...- szepnął ze słyszalną złością.
-Zacząłeś od niewłaściwej strony.- odsunęłam się od niego i wróciłam na krzesło.- A wracając do wypadku...
-Jennifer, nic nie widziałem, powiedziałem ci wszystko.- przerwał zniecierpliwiony.
-Muszę ci powiedzieć, co się tam stało.- zaciskałam nerwowo palce na brzegu bluzki.- Nie wyhamowałeś na światłach i... potrąciłeś kogoś.
-Co?!- podniósł się gwałtownie i zaraz bezsilnie opadł na poduszki. Łzy zaczęły mi się zbierać pod powiekami. Widziałam, jak z pewnego siebie faceta zamienia się w przerażonego chłopca, który mocno potrzebuje znaleźć się blisko mamy. "Dlaczego się na to zgodziłam?!"
-Na przejściu były dwie osoby. Kobieta z dzieckiem. Kobieta jest w szpitalu, na OIOM-ie, a dziewczynka... Dziewczynka nie żyje.- Patrzył na mnie ze strachem. Kręcił głową przerażony i zrozpaczony.
-Nie. Nie. Nie, to niemożliwe.- powtarzał cicho. "Harry, tak strasznie mi przykro..."
-To rodzina... Rodzina organisty, który pracuje w kościele mojego brata. Żona Agnes i córka Katie.- stłumiłam płacz, przypominając sobie rozpacz Winstona, gdy dowiedział się o wypadku. Jego bezsilność przy łóżku żony w szpitalu i wczorajsze łzy, kiedy maleńka biała trumienka była spuszczana do świeżo wykopanego grobu.
-Nie, nie mogłem nikogo zabić! Pobić, okej, czasem kogoś pobiłem, ale nigdy nikogo nie zabiłem!- zaczął się trząść, a z jego oczu pociekły łzy. Właśnie teraz powinnam go przytulić, ale nie mogłam.- Dlaczego, do cholery, nikt mi wcześniej nie powiedział?!
-Bali się.- Powiedziałam cicho.- Bali się twojej reakcji. Jutro przyjdzie policja, żeby o tym z tobą pogadać.
-I co, może jeszcze mnie posadzą na dołku? Bali się, jak zareaguję? A ty się nie bałaś? Serio, ludzie się mnie boją? Super, nie potrzebuję ich! Nie potrzebuję nikogo, kto mnie okłamuje!- wrzeszczał, rzucając się na łóżku.- Wynoś się!
-Harry...
-Powiedziałem, żebyś wyszła!!!
Wstałam z fotela, wzięłam torbę i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i odwróciłam się jeszcze do chłopaka. Gapił się na ścianę, a po jego policzkach płynęły łzy.
-Tak strasznie mi przykro, Harry.- wyszeptałam i opuściłam pokój. Zeszłam na dół i zaczęłam się ubierać.
-Powiedziałaś mu?- Pani Styles stanęła w progu. Miała zaczerwienione oczy. Na pewno słyszała te krzyki.- Jak zareagował?
-Źle- odpowiedziałam.- Bardzo źle.




To niemożliwe.
To niemożliwe.
To, kurwa, niemożliwe.
Wiedziałem, że ludzie uważają mnie za dupka bez uczuć. Rozprowadzałem dragi, uczestniczyłem w bójkach, parę razy brałem udział w wyścigach, spałem z kilkoma... kilkunastoma, może nawet więcej, dziewczynami. Ale nigdy nikogo nie zabiłem. Do tej pory.
Zabiłem dziecko. Małą dziewczynkę, która może szła z mamą do sklepu kupić nową lalkę lub po jakąś sukienkę na bal do przedszkola. Może po prostu robiły zakupy na obiad, a może szły na jakieś zajęcia taneczne. Nieważne. Do celu nie dotarły. Przeze mnie. Przeze mnie rodzice teraz cierpią, a kilkuletnia dziewczynka leży w grobie zamiast bawić się na podwórku i lepić bałwana z tego maziowatego śniegu, który ledwo co spadł, a już się roztapiał.
Mama chciała ze mną porozmawiać, ale nie odzywałem się nawet słowem. Odgrodziłem się od wszystkich. I czemu akurat Jennifer przyniosła tę wiadomość? Chciała, żebym na serio o niej zapomniał? Brawo, teraz nie zapomnę. Tylko na zawsze skojarzy mi się z  tym wypadkiem i śmiercią małej, kilkuletniej dziewczynki. Katie. Miała na imię Katie.
Moje pełne wyrzutów sumienia i łez rozmyślania przerwał krzyk. Potem kolejny i pisk. Usłyszałem czyjeś głosy.
-Mamo?- zawołałem ochrypłym od płaczu głosem. Nie odpowiedziała.- Mamo!- Cisza. Ktoś zaczął wchodzić po schodach, w głębi domu coś upadło. Wcześniejsze przerażenie wróciło. Otworzyły się jakieś drzwi na piętrze. "Cholera, a ja teraz, jak na złość, nie mogę nic zrobić!" zawyłem w duchu z bólu, gdy kolejnym wołaniem nadwyrężyłem popękane żebra.- Mamo!!! Co się dzieje?!
-Już tak nie krzycz, Styles!- Drzwi się otworzyły i aż mnie sparaliżowało ze strachu.- Myślałby kto, wielki facet, który chce śmierci swoich kolegów, a tak naprawdę zachowuje się jak małe dziecko.
-Czego chcesz?- spytałem drżącym głosem. Gregory usiadł na łóżku i poklepał mnie po gipsie.
-Czas na forsę, Harry.
-Miałem mieć tydzień.- wycedziłem przez zęby. "Przynajmniej będę udawał twardziela. Nie to, że mam ślady łez na policzkach."
-Ale ja jestem niecierpliwy.- Walnął mnie z otwartej dłoni w klatkę piersiową. Wrzasnąłem, gdy kłujący ból przeszył moje ciało.- Gdzie pieniądze?
-Nie... mam...- jęknąłem, łapiąc z trudem oddech.
-Uuu, no to kiepsko.- Pokręcił głową Gregory. Uderzył mnie jeszcze raz. Zacisnąłem zęby, żeby nie dać mu tej satysfakcji. Łzy spłynęły mi po skroniach, wsiąkając w poduszkę. Stłumiłem wrzask, przygryzając sobie język. Kolejny ból, ale jednak słabszy w porównaniu z tym promieniowaniem z moich żeber. Krew pociekła mi do gardła.
-Czy masz w taki razie coś przeciwko, żebym sobie coś wziął z domu?
-Ani... się... waż!- wystękałem, próbując się podnieść, ale bezskutecznie. Przygwoździł mnie do materaca.
-Nie ruszaj się, jeszcze sobie zaszkodzisz.- powiedział z udawaną troską.- Może ja cię wygodnie ułożę, ty sobie odpoczniesz, a ja się rozejrzę.
Nie mogłem się bronić. Wszystko mnie bolało, nie miałem siły na uniesienie ręki. Gregory jednym silnym ruchem przekręcił mnie na brzuch i przykrył moją głowę poduszką. W tej pozycji jeszcze gorzej mi się oddychało. "Jakbym nawet na plecach nie miał problemów z głębszym wdechem."
-Mógłbym cię udusić, ale po co. Nie ma sensu. Zamiast tego wolałbym się zająć twoją seksowną mamuśką.- Otworzyłem szeroko oczy.
-Nie! Nic jej nie rób... to ze mną masz porachunki!- wrzasnąłem, przezwyciężając ból.
-Ale nie dotrzymałeś umowy. Należy mi się rekompensata. Możesz krzyczeć do woli. Wasi sąsiedzi wczoraj wyjechali w góry, na ulicy zagłuszą cię samochody, moi ludzie nie zwrócą uwagi, a twój telefon leży na drugim końcu pokoju. Wszystko, jak zaplanowałem. No, to idę się zabawić.- Klepnął mnie z całej siły po łopatkach i wyszedł.
Jęcząc z bólu, zacząłem się kręcić, żeby zrzucić z siebie dużą i ciężką poduszkę. Z dołu dobiegł mnie jakiś huk i łomot. Po chwili moja mama zaczęła krzyczeć, ale oni chyba ją zakneblowali, bo wszystkie kolejne jęki i krzyki były stłumione.
-Mamo!- wrzasnąłem, gdy usłyszałem odgłos uderzenia.- MAMO!!! Mamo!!!- darłem się, lekceważąc przeszywający ból. Wreszcie poduszka spadła na podłogę, ale ja dalej nie mogłem się podnieść. Byłem jak sparaliżowany. Jedyne, co czułem i słyszałem, to odgłos uderzeń i ten obrzydliwy głos Gregory'ego. Szlochałem, próbując dalej krzyczeć, ale nie mogłem. Cholernie mnie bolało, nie mogłem oddychać. Czułem się jak ryba wyciągnięta na brzeg, zwichniętą ręką spróbowałem się podeprzeć, żeby przekręcić się na plecy, ale zaraz bezwładnie na nią opadłem, wywołując kolejną falę bólu. Pot spływał ze mnie strumieniami, bolały mnie wszystkie mięśnie, głowę rozsadzało. Nagle usłyszałem kolejne stłumione krzyki i inne, jednoznaczne odgłosy.
Oni ją gwałcili.
-NIEEE!!! MAMO! MAMO!!!- piszczałem jak dziecko i wiłem się na łóżku, żeby jakoś znaleźć lepszą pozycję. Żeby dalej wrzeszczeć. Żeby zmusić ich do przestania. Żeby wiedziała, że ma jakieś wsparcie, że ma dla kogo walczyć.
Krzyczałem z całych sił, wierzgając na łóżku. Skopałem już całą kołdrę. Nie czułem chyba wcale bólu. Czułem tylko to, co robili teraz z moją mamą. Nagle udało mi się przetoczyć na plecy, ale w tej samej chwili zsunąłem się z łóżka na podłogę. Poczułem, jak miliony noży wbijają się w moje ciało. Straciłem oddech, słyszałem szum w uszach. Nie miałem siły na krzyk, na najmniejszy wdech.
Zemdlałem.

Gdy się ocknąłem, w domu panowała cisza. Nikogo już nie było. Poszli. A mama? Z trudem podniosłem rękę. Chyba poza wcześniejszym zwichnięciem ją dodatkowo złamałem. Spojrzałem w dół. Gips był pęknięty i kilka odłamków leżało obok mnie na podłodze.
"Muszę coś zrobić!" Powoli podniosłem się na zdrowej ręce, zagryzając z bólu wargi aż do krwi. Myślałem, że oparzenie, tatuaż, zapalenie ucha, że to prawdziwy ból. Dzisiaj chyba pobiłem wszelkie możliwe rekordy.
W pokoju było ciemno, ale wiedziałem, gdzie leży moja komórka. Na regale, obok wieży. Dostrzegałem w mroku błyskające czerwone światełko. Zaraz rozładuje się bateria. Usiadłem, opierając się bokiem o łóżko. "Nabierz powietrza... I w drogę..." Przez chwilę głęboko oddychałem, myśląc jak najlepiej dostać się do regału. Blisko mnie było krzesło obrotowe. Krzywiąc się, użyłem skręconej nogi do przysunięcia fotela w swoją stronę. Powoli, powolutku... Szlag! Zaczepiło się kółkiem o dywan. Jęcząc z bólu, użyłem więcej siły i jakoś przysunąłem to cholerne krzesło. "Teraz... jak na nim usiąść?" Postanowiłem wspiąć się wprost na fotel, ale gdy tylko się na nim oparłem, odjechało kilka centymetrów, fundując mi twarde lądowanie na podłodze. Znów zawyłem z bólu. Przygryziony język piekł straszliwie, co chwilę przełykałem metaliczną w smaku krew. Chyba popękały mi wszystkie naczynka w oczach, bo czułem tam delikatne pulsowanie.
Nadludzkim wysiłkiem przysunąłem z powrotem krzesło i tym razem użyłem biurka do wspięcia się na ten zasrany fotel. Zagryzając wargi, sycząc i wrzeszcząc z powodu przenikających przez moje ciało szpilek, oparłem ciężar ciała na biurku i podciągnąłem do siebie nogę w gipsie. Ciężko dysząc, odchyliłem głowę do tyłu. "Sekundę... Tylko sekundkę odpoczynku..." Pochyliłem się, żeby przysunąć bliżej fotel i ostrożnie się na niego opuściłem. Odetchnąłem z ulgą, gdy wreszcie usiadłem. Kolejny głęboki oddech. "Już jesteś blisko. Zaraz zadzwonisz po pomoc. Mama wytrzyma. Da radę. Kto, jak nie ona. Jest wspaniałą mamą..." Płacząc, rękami zacząłem się odpychać od biurka. Milimetr po milimetrze, jedno uderzenie bólu po drugim, powoli przesuwałem się w stronę regału. Wreszcie chwyciłem w drżące ręce telefon. 2% baterii. W ostatniej chwili. Trzy razy się pomyliłem, zanim wykręciłem właściwy numer.
-Halo?- prawie straciłem głos przez te krzyki i pogryzione usta.- Potrzebuję... pomoc... włamanie... Styles Harry... Drewton Road 16...- dopiero, gdy dyspozytorka oznajmiła, że radiowóz już jedzie, z ulgą pozwoliłem sobie na kolejne omdlenie.



_______________________________________________
Powiem szczerze, że ryczałam pisząc ostatni akapit. Autentycznie leciały mi łzy i cierpiałam razem z Harrym. Teraz wszyscy mamy dylemat: nienawidzić go, za to, co robił, czy współczuć? Ja współczuję :(

Zapewne was tym zaskoczyłam. I terminem dodania rozdziału, i treścią. Nie spodziewałam się, że wyjdzie taki długi. MAM NADZIEJĘ, ŻE NIE MA BŁĘDÓW!

Dziękuję za komentarze, obserwacje itp. itd. :* niestety, nie wiem, kiedy następny :P

Pozdrawia was zaryczana, zdenerwowana własną twórczością
Roxanne xD

poniedziałek, 2 lutego 2015

CHAPTER 19: I don’t care what people say when we’re together... You know I wanna be the one who hold you when you sleep...

-Proszę bardzo.- Zayn stanął nade mną i wręczył mi wypchaną teczkę. Od kilku dni domagałam się, żeby pokazał mi swoje rysunki. Najpierw nazwał mnie uparciuchem, potem próbował się obrazić, ale ostatecznie skapitulował. Usiadł koło mnie na parapecie obok klasy od angielskiego i obserwował, jak otworzyłam teczkę i wytrzeszczyłam oczy. "To... jest... jedno... wielkie..."
-Wow.- wykrztusiłam.- Zayn, ty naprawdę musisz coś z tym zrobić! Idź do szkoły plastycznej, na malarstwo, grafikę, to się nie może zmarnować! O, albo na architekturę, połączysz matmę z plastyką!- przeglądałam kolejne szkice, nie mogąc wyjść z podziwu nad jego talentem. Portrety, graffiti, jakieś krajobrazy... Wszystko rysowane ołówkiem lub węglem. A na końcu teczki... ja. Narysował mnie chyba w każdej możliwej pozie, jak czytam, siedzę w ławce obok niego, stoję przed szkolną szafką, deklamuję coś na scenie naszego kółka teatralnego, wrzucam piłkę do kosza.
-Kiedy ty miałeś czas, żeby to wszystko narysować?- zapytałam oczarowana szkicami. Wzruszył ramionami.
-W domu. Zapamiętywałem coś i w pokoju wyciągałem kartkę, ołówek i rysowałem. Rzadko to robię z natury.
-Długo ci to zajmuje?- uniosłam wyżej rysunek przedstawiający nocny widok z jakiegoś dachu lub balkonu. Dziwne, ale nawet samym węglem udało się mu pokazać rozjaśnione okna, latarnie uliczne i zarysy budynków tak, że wyglądało to bardziej jak fotografia, nie szkic.- To jest wspaniałe.
-Ten rysunek akurat był pracochłonny.- zaśmiał się cicho.- Chcesz go zatrzymać?
-Mogę, naprawdę?- ucieszyłam się. Ze wszystkich prac ten podobał mi się najbardziej. Nie licząc miliona ujęć mojej twarzy.
-Jasne, że...- nie dokończył, bo z tej radości mocno go przytuliłam.
-Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
-Spokojnie.- roześmiał się.- Przez ciebie stracę opinię niedostępnego bad boya.
-To dobrze, nigdy mi się ona nie podobała.- puściłam mu oczko i wróciłam do oglądania prac.
-Chodź już, można wchodzić do klasy.- wstałam z parapetu i podtrzymując teczkę, weszłam do sali. Kilka osób już siedziało na swoich miejscach lub dyskutowało o czymś w grupkach przy ławkach. Jednak widziałam, że na nasz widok zaczęli bardziej ożywioną rozmowę. "Mogę się założyć, że ja i Zayn budzimy teraz sensację w naszej budzie..." Usiadłam na swoim miejscu, a Zayn wskoczył na ławkę. Wyjął zeszyt i zaczął go niedbale przeglądać.
-No nie wierzę!- udałam zaskoczenie.- Pan Malik z własnej nieprzymuszonej woli sięga po notatki! Czy to koniec świata?- otworzyłam szeroko usta, rozglądając się zszokowana po całej klasie.
-Spadaj!- prychnął i pacnął mnie tym zeszytem po głowie. Zaraz oddałam mu trzymaną kartką.- Nie! Zabiłaś mnie tym mega ciężkim papierem!- zawołał, łapiąc się za "bolące" miejsce. Zaraz wybuchnęliśmy śmiechem, znów zwracając na siebie uwagę całej klasy i profesora Hollinsa, który akurat wszedł do sali.
-Widzę, że się doskonale bawicie.- stwierdził sarkastycznie. Zagryzłam usta, prostując się w ławce. Zayn usiadł na krześle i podniósł z podłogi zeszyt.- Panie Malik, panno Sorset, może zachowacie trochę tej energii na próbę po południu? Uwierzcie mi, na te zajęcia będziecie potrzebować masę sił. A jeśli chodzi o ogół klasy...- zawiesił głos, patrząc na resztę.- Jak wiecie, na koniec roku szykujemy przedstawienie, spektakl teatralny. Ta dwójka...- znów na nas wskazał.-... jest na zajęciach za karę, ale do inscenizacji będziemy potrzebować znacznie więcej aktorów. Dlatego zachęcam wszystkich, by przyszli dziś na szesnastą do audytorium i zgłosili się. Wybierzemy najlepszych na statystów lub tancerzy. Wystawiamy bowiem musical.- wszyscy naraz zaczęli mówić, jedni przez drugich. Widocznie musical u Hollinsa to było coś nadzwyczajnego.
-Jaki tytuł musicalu?- zapytała zaciekawiona Scarlett. Nawet nie zauważyłam, kiedy przyszła.
-Dowiecie się na próbie. Jeśli przyjdziecie. Sorset, Malik.- znów podnieśliśmy jednocześnie głowy.- W nagrodę to wy otrzymacie główne role.
Opadła mi szczęka. Zaynowi chyba też. I to dosłownie.





-Nie chce mi się...- marudziłem przez całą drogę do auli. Jen wzruszyła ramionami.
-Weź nic nie mów. To nie ty zbłaźnisz się w głównej roli przed całą szkołą.- jęknęła.
-Przecież nie boisz się występować.- zauważyłem, otwierając przed nią drzwi.
-Niby tak.- westchnęła.- Ale mimo wszystko... Stresuję się.
-Spoko. Na razie to tylko próby. A gdzie Zayn?- zmieniłem temat.
-Pali. Nie wytrzymał, żeby nie zapalić przed, uwaga, cytuję, "tą porąbaną, powaloną szopką".- nawet nieźle udawała głos Malika.- A Harry'ego gdzie zgubiłeś?
-Gdzieś tu się pałęta...- mój kumpel wyrósł jak jakaś ekspresowa roślinka tuż przed nami.
-Witaj, piękna. Tęskniłaś?- uchyliła się od jego uścisku.
-Cześć.- nagle coś przykuło jej uwagę.- O rany, Danielle?!- pisnęła i już jej nie było.
-Bo ze mną to się nie przywitasz?- prychnąłem pod nosem.
-Cześć, Horan.
-Siema, Styles.- odpowiedziałem z westchnieniem, obserwując jak on gapi się nachalnie na Jenny.- Stary, lepiej przestań.
-Co przestać?- popatrzył na mnie jak na debila. "Kto tu jest debilem, Harry?"
-Przestać pożerać wzrokiem Jennifer, bo Zayn ci połamie to i owo.
-A jakie niby on ma do niej prawa.- zakpił, wracając do niej spojrzeniem. "Cholera, albo się zabujał, albo jeszcze nie odpuścił tego zaliczenia... Tylko, że Jen nie nadaje się na taki łatwy cel."
-A takie jak każdy facet do swojej dziewczyny.- odparłem i za chwilę zostałem przygwożdżony do ściany. "Auć."
-Coś ty powiedział?!- syknął przez zęby Hazz.
-To, co słyszałeś.- warknąłem.- Są razem. Od dwóch tygodni.- puścił moją koszulkę, której brzeg miażdżył w pięściach i odsunął się o krok.
-Czemu mi nie powiedziałeś?- patrzył na mnie, jakbym mu pół rodziny wymordował łopatą.
-A po co ci to wiedzieć?- odpaliłem.- To ich sprawy. A ty nie masz do Jenny żadnych praw. Nie wiem, co zamierzasz, ale ci się to nie uda. Ja ci na to nie pozwolę. Nie pozwolę, żebyś ją skrzywdził.
-No, brawo!- parsknął śmiechem.- Panna Sorset doczekała się dwóch obrońców. Zobaczymy, czy dalej będzie taka harda, gdy nie będzie przy niej żadnego...- nie czekając na moją reakcję, odsunął się i stanął pod ścianą po przeciwnej stronie sceny.
-Dobrze, proszę wszystkich o uwagę!- profesor Hollins wyszedł na środek.- Cieszę się, że zgłosiło się tak dużo osób. W głównych rolach obsadzę stałych bywalców kółka teatralnego. Przynajmniej wiem, na jakim poziomie grają. Reszta załapie się na rólki epizodyczne, statystów i tak dalej. Uprzedziłem, że jest to musical. Oprócz zwykłych kwestii wypowiadanych, będziecie musieli opanować też piosenki, ale w tym pomoże nam pani Montange, nauczycielka muzyki. Dwójkę głównych bohaterów zagrają Jennifer Sorset i Zayn Malik. Szóstką pozostałych głównych postaci będą... Anna Dehaigh, Jessica Simmons, Caitlyn Harmon, Niall Horan, Harry Styles i Louis Tominson.- WOW! Mam jedną z głównych ról?! Fuck, hell yeah! Ale fajnie! Zaraz jednak coś mi w mózgu zaskoczyło. "Harry, Jess i Caitlyn... Niedobrze. Oni na jednej scenie przeciwko Jen i Zaynowi... Szykuje się bomba..."
-Widzę, że są państwo podekscytowani, to dobrze.- kątem oka zauważyłem Jen i Zayna, stojących razem blisko profesora. "Jak Zayn zareagował na wieść o obsadzie?"- Główni aktorzy mogą dziś odebrać scenariusze i iść do domu, czy gdzie tam chcą, reszta zostaje na przesłuchaniu. Dodam tylko...- zawiesił głos i tajemniczo się uśmiechnął.- Dodam tylko, że musical, który wystawiamy jest jednym z najbardziej kultowych i przypomina mi czasy mojej młodości. I nie, nie chodzi o "Nędzników".- cholera, Hollins umie żartować? Profesor wziął głęboki wdech.- Wystawiamy "Grease".





-Czego ty, do diabła, nie rozumiesz?- zirytowany patrzyłem na Gregory'ego, który znudzonym wzrokiem wpatrywał się w rozliczenie. Dragi sprzedane, zyski wzrosły, forsy po pachy, a ten kretyn nie chce mi oddać jednej drobnej przysługi.
-W zasadzie wszystkiego, Harry. Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz? Przecież ci wypłaciłem forsę. Nic więcej ode mnie nie dostaniesz.
-Nawet dokładnie ci nie wytłumaczyłem, o co chodzi, a ty już powiedziałeś nie!- wrzasnąłem, nie zwracając uwagi na zły humor szefa.
-Styles, nie pozwalaj sobie.- Gregory zmrużył oczy, ale nie podnosił głosu. Zamiast tego zawołał swojego goryla, który zawsze stał przy drzwiach biura i powiedział mu coś po cichu. "Zaraz mnie, cholera, wywali!" pomyślałem na maksa wkurwiony. Ku mojemu zdumieniu, napakowany mięśniak z dopalaczami zamiast mózgu wyszedł bez słowa z pokoju.
-No, to jaki masz ten plan?- zaakcentował ostatni wyraz, kładąc nogi na stole. Nienawidziłem tej jego protekcjonalnej postawy. Żałowałem, że nie wszedłem w ten biznes inaczej, wtedy mógłbym być panem samego siebie, załatwiałbym interesy z takimi szumowinami jak Gregory, znęcałbym się nad swoimi własnymi przydupasami i miałbym na wszystkich wywalone.
-Chcę załatwić Malika i Horana.- facet zachował twarz Indianina.
-Bo...?
-Bo mam ochotę na pewna dziewczynę, a nie załatwię tego, gdy będą się koło niej kręcić. Okazało się, że Zayn z nią chodzi i cholernie się przez to zmienił. Horan zagroził, że...
-Chwila, moment.- Gregory wyprostował się na fotelu.- Popraw mnie, jeśli źle zrozumiałem twój bełkot. Dla jakiejś cizi chcesz pobić, zabić, cokolwiek... dwóch z moich najlepszych ludzi? Popierdoliło cię, Styles?
-Jezu, nie ogarniasz.
-Może dlatego, że do Jezusa mi daleko.- sarknął pod nosem.
-Nie musisz na nich nasyłać swoich ludzi. Starczy, że dasz im taką robotę, żeby psy na pewno ich zgarnęły. Zarzucą im handel narkotykami, może połączą jeszcze z jakąś bójką, posadzą na parę miesięcy, laska zobaczy, że jej przyjaciele święci nie są i to będzie moja szansa.- wyłuszczyłem swój w domyśle genialny plan.
-Ciebie to chyba matka upuściła, gdy byłeś niemowlakiem!- Gregory patrzył na mnie ze złością.- Mam napuścić na nich gliny? A jak, kurwa mać, sypną?! Człowieku, myśl trochę! Dla jakiejś dziewczyny mam narazić cały biznes dla twojego widzimisię? Ogarnij się, Styles.
-Ale...- próbowałem jeszcze przeforsować swoje zdanie, ale równie dobrze mogłem go namawiać na pójście do kościoła.
-Wiesz co, Harry?- spojrzał na mnie ze złośliwym uśmieszkiem.- A może ty chcesz, żebym poszedł na dno, hmm?
-Co?- aż się zapowietrzyłem. "Nic takiego nie mówiłem!"
-Zbieraj manatki i się stąd wynoś.- wycedził przez zęby Gregory.- Masz minutę. Resztę forsy z długów masz mi oddać w ciągu tygodnia, a zostało ci jeszcze...- sprawdził coś na rozliczeniu.-... siedem tysięcy funtów. Łącznie z odsetkami.
-Słucham?! Wywalasz mnie?!- krzyknąłem wkurzony jak jeszcze nigdy w życiu.
-Zgadnij.- Gregory wstał z fotela.- A teraz wynocha. Powiesz komuś o naszej miejscówce, to moi przyjaciele dopilnują, żebyś żywy z tej kabały nie wyszedł.
-Ty chyba sobie jaja robisz. To ja zarabiałem dla ciebie najwięcej hajsu!
-Nie żartuję. A za hajs dziękuję serdecznie, gdyby nie ty, nie sprawiłbym sobie takiej ładnej zabawki.- wyjął zza paska potężny pistolet i wycelował w moją stronę. "No, nieźle... Na oko Walther P99... Serio, Styles, o marce broni myślisz, gdy masz lufę przed nosem?!"
-Jeszcze się policzymy.- obiecałem mu, wychodząc z pokoju.
Wsiadłem wściekły do samochodu i odpaliłem silnik. "Cholerny Gregory... I dlaczego, do jasnej cholery, w moim aucie śmierdzi tanimi perfumami tego goryla?!"




-Normalnie nie mogę uwierzyć, że będziesz grała Sandy w "Grease", a ja dostałam rolę tej powalonej dyrektorki.- mruczałam pod nosem, niosąc ostrożnie tacę z jedzeniem do stolika. "Ufff... Nic się nie wylało." Usiadłam na swoim stałym miejscu i i z ulgą wbiłam zęby w hamburgera. "Boże, jaka byłam głodna!"
-Przynajmniej będziesz mogła mieć stale oko na Harry'ego.- zaśmiała się Eleanor. Podniosłam na nią zdumione spojrzenie. "Co...?"
-Skąd...- ugryzłam się w język. Dziewczyny wybuchnęły śmiechem.
-Przecież wiesz, że przed nią nic się nie ukryje.- odpowiedziała ze śmiechem Danielle.
-Ostatnio go często śledzisz, podsłuchujesz, gdy tylko nadchodzi, to oglądasz się za nim i nadstawiasz uszu...- wyliczała na palcach Els.- Proste, że teraz będziesz się o wszystko potykała i na premierze zlecisz ze sceny, bo będziesz pilnowała swojego najgorszego ucznia. A on chyba nawet gra tego... No, jak mu tam...
-Kenickiego.- podpowiedziała, chichocząc Jen.
-O, właśnie.- El wzięła frytkę i umoczyła ją w ketchupie.- Gorzej, że będzie musiał całować się z Rizzo, którą gra nasza etatowa zdzira Caitlyn.- "Nic mnie to nie obchodzi... Nic mnie to nie obchodzi. Nic mnie to nie obchodzi!"
-Nic mnie to nie obchodzi. wzruszyłam ramionami, powtarzając słowa mojej podświadomości.
-Tak nawiasem, gdzie jest Harry?- zastanowiła się Danielle, oglądając się na stolik, przy którym zawsze siedzieli Styles, Horan i Malik.
-Nie mam pojęcia. Chyba dzisiaj nie przyszedł.- odparła El, lustrując wzrokiem całą kafeterię. W takim tłumie bankowo go nie dojrzy.
-Hej.- nad nami wyrósł Zayn. Jenny od razu się rozpromieniła.
-Cześć, siadaj!- poklepała wolne krzesło tuz obok niej. Przez chwilę się wahał, ale po namyśle usiadł obok swojej dziewczyny i pocałował ją w policzek.
-Gdzie zgubiłeś kumpli?- Eleanor, pierwsza plotkara w okolicy musiała oczywiście wiedzieć wszystko. Zayn przygryzł wargę.
-Nialler się przeziębił, a Harry...- westchnął ciężko i kontynuował.- Styles miał wypadek.
Na początku to do mnie nie dotarło. Zaraz jednak wiadomość uderzyła we mnie jak grom. "Harry... Wypadek. O Boże!"



_________________________________________
Chyba błędów nie ma :) oj, dzieje się, dzieje... ktoś się spodziewał takiego obrotu spraw? :P

Dziś nie piszę dużo, bo siostra mnie molestuje, żebym jej włączyła "W pustyni i w puszczy", bo ma po feriach omawiać... O.o nie mam nic do książki lub filmu, wręcz je lubię, ale obecność mojej sis za plecami, gdy próbuję napisać rozdział jest wielce niekomfortowa... Dobra, nie owijając w bawełnę: mam ochotę wywalić ją przez okno, które mam dokładnie na wprost... Okej. Koniec teorii spiskowych, zachowajmy je na skrajny moment xD

Dziękuję za obserwacje, zapraszam na Ask'a, Twittera itp itd. Kolejny rozdział spróbuję dodać za tydzień, korzystajmy z ferii! ^^ 

Pozdrawiam :* <3
Roxanne xD