niedziela, 31 sierpnia 2014

CHAPTER 7: Now all my friends say it's not really worth it...

-Przepraszam! Przepraszam.- natychmiast podniosłam się na nogi miażdżąc przy okazji brzuch leżącego na ziemi Zayna. "Czemu musiałam wpaść akurat na niego?"
-Chryste, Jennifer, nie umiesz chodzić jak człowiek?!- podniósł się i zaczął otrzepywać bluzę.
-Powiedziałam, że przepraszam.- założyłam ręce na piersi i spuściłam głowę.
-Super, to na bank pomoże zgniecionej wątrobie.- prychnął wbijając ręce do kieszeni. "Jezu, czemu się rzucasz? Przeprosiłam przecież! Nic więcej raczej nie zrobię."
-Wiesz co? Z tobą chyba nie da się normalnie porozmawiać.- podniosłam głowę patrząc mu wyzywająco w oczy.
-Brawo! Nareszcie załapałaś!- zaczął teatralnie klaskać w ręce. Wywróciłam oczami i wróciłam na swoją ławkę. Otworzyłam książkę tam, gdzie skończyłam, ale nawet ujmująca osobowość pana Rochestera nie mogła mnie zmusić, żebym się skupiła. Cały czas uciekałam wzrokiem  w kierunku tego wkurzającego mnie chłopaka. Zayn zapalił papierosa i obojętnie patrzył się na Macy i towarzyszącą jej dziewczynkę. Powędrowałam za jego wzrokiem i dopiero teraz dostrzegłam uderzające podobieństwo. "To musi być jego siostra!"
Macy i siostra Malika bawiły się właśnie przy drabinkach. Wspinały się na samą górę i zeskakiwały z wysokich szczebli. Za każdym razem, gdy właziły wyżej, serce podchodziło mi do gardła w obawie, że Macy coś się stanie, a to ja jestem za nią odpowiedzialna. Zerknęłam niespokojnie na zegarek, ale miałyśmy do wyznaczonej nam godziny policyjnej jeszcze masę czasu. Nagle poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Podniosłam wzrok i napotkałam brązowe spojrzenie Zayna. Nawet się nie speszył tym, że go przyłapałam na obserwowaniu mnie. Mierzyliśmy się wzrokiem i żadne nie chciało odpuścić.  "Istna walka z czlowiekiem-zagadką..." Zmarszczyłam brwi i już miałam coś powiedzieć, gdy rozległ się krzyk Macy. "Wykrakałam..." Zerwałam się z miejsca i podbiegłam do płaczącej dziewczynki.
-Macy, co się stało, skarbie?- Macy chlipiąc wskazała na lewą nogę. Spodnie były lekko zakrwawione. Ostrożnie podwinęłam nogawkę i zobaczyłam sporą rozszarpaną ranę.- Musimy jechać do szpitala, żeby ci to zszyli.
-Ale Macy nic nie będzie?- zapytała niespokojnie siostra Zayna, która cały czas przy nas stała. Nawet nie zauważyłam jej obecności.
-Nie, na pewno wszystko będzie dobrze.- powiedziałam, żeby nie siać paniki. Tak naprawdę, to cały czas modliłam się, żeby nie wdało się jakieś zakażenie.- Musimy tylko zamówić taksówkę, żeby nas zawiozła na izbę przyjęć.- sięgałam już do kieszeni po telefon, gdy dziewczynka mi przerwała.
-Zayn może nas zawieźć. Zayn! Proooszę...- zrobiła do brata słodkie oczka.
-Safaa, nie kombinuj.- odpowiedział ostro.
-Przydałoby się zrobić opatrunek uciskowy. Ma ktoś z was jakąś chustkę albo szalik?- rozejrzałam się. Pan Malik westchnął, ale po chwili wręczył nam czarną bandanę.- Dzięki, potem ci oddam.- zawiązałam chustkę powyżej rozcięcia, wzięłam swoją torbę i pomogłam Macy wstać. Dziewczynka ciągle płakała, ale jakoś udało jej się ostrożnie stanąć.
-Zaaaayn... Proszę cię, pomóżmy im!- Safaa szarpała brata za rękaw bluzy.
-Safaa, one sobie na pewno poradzą...
-Zayn!- tupnęła nogą.- Bo powiem mamie!- zrobiła proszącą minkę. Chłopak westchnął ciężko i z wielką łaską odwrócił się w naszą stronę.
-Zaczekajcie tu, pójdę po samochód.- przeszedł przez furtkę i zniknął za zakrętem uliczki.
-Widzicie?- jego siostrzyczka puściła do nas oczko.- Zawsze się uda go uprosić.- usiadłyśmy na ławce, żeby Macy nie musiała nadwyrężać nogi.- Bardzo cię boli?- zapytała z troską mojej małej przyjaciółki. Macy pokręciła przecząco głową i wytarła mokre policzki. "Chyba chciała udawać bohaterkę przed starszą koleżanką." pomyślałam przysłuchując się Safie opowiadającej o swoich przygodach w szpitalu. Złamana noga, wybity nadgarstek... Za każdym razem przekonywała Macy, że to, co jej się stało, to naprawdę nic.
Przed furtką placu zabaw zaparkował czarny samochód i zatrąbił kilka razy. Pomogłam Macy wsiąść na tył, zaraz obok niej ulokowała się Safaa. "Czyli zostało mi siedzenie na przodzie obok pana Malika..." westchnęłam i usiadłam na fotelu pasażera. Zayn nic nie mówiąc ruszył przed siebie. Jechał szybko, na granicy przepisów. Miałam ochotę mu coś na ten temat powiedzieć, ale mimo wszystko nam pomagał... Chyba mogłam parę spraw przemilczeć, żeby nie wywoływać kłótni. Poza tym miałam coś innego na głowie. "Co powie Rebeka? Obiecałam się opiekować Macy!" panikowałam w duchu i nawet nie zauważyłam, kiedy samochód zatrzymał się przed szpitalem.
-Jesteśmy.- mruknął Zayn.
-Zayn, chodź!- Safaa już wysiadła z auta.- Nie będziemy siedzieć w samochodzie, a trzeba będzie je odwieźć!
-Safaa...
-No chodź!!!- siostrunia wyciągnęła go za rękę z samochodu. Mimowolnie uśmiechałam się widząc, że ta mała dziewczynka potrafi zrobić ze swoim starszym bratem dosłownie wszystko, a on nie umie jej niczego odmówić.
-Jeśli nie chcesz, to nie musisz nam pomagać. Jakoś się dostaniemy do domu...- nie zdążyłam dokończyć, bo mi przerwał.
-Jen, idź już i nie gadaj tyle.- i niespodziewanie wziął Macy na ręce i zaniósł ją w kierunku wejścia. Wmurowało mnie na sekundę, ale zaraz podreptałam pospiesznie za nimi. Za chwilę siedzieliśmy na izbie przyjęć, do której zostaliśmy skierowani przez śliniącą się na widok pana Malika recepcjonistkę. "O rany... Kolejna ustrzelona przez Amora..." Z gabinetu wyszedł starszy lekarz.
-Witam, co my tu mamy?- uśmiechnął się szeroko na nasz widok.- Coś się stało państwa córeczce?- zakrztusiłam się powietrzem. "Naszej córeczce?! Aż tak staro wyglądamy?! To jest... Co ja gadam... W sensie mojej i Zayna? W sensie że my... Że jak para?!!!"
-Emmm, to nie nasza córka... To moja... siostra!- wypaliłam.
-Aaa... To przepraszam. Tak po prostu to wyglądało...- plątał się w wyjaśnieniach.- Nieważne. Co się stało?
-Macy skaleczyła się w nogę.- lekarz klęknął przy dziewczynce siedzącej na kolanach Zayna i ostrożnie dotknął rany. Macy syknęła, w jej oczach znowu pojawiły się łzy.
-Dobrze, kochanie. Zaraz zrobimy opatrunek, rana nie jest głęboka, tylko strasznie wygląda, ale jakiś szew się przyda... Niech pan ją wniesie do gabinetu. Macy, wytrzymasz bez swojej siostry?- dziewczynka niepewnie kiwnęła głową. Malik zaniósł Macy i zaraz wrócił na korytarz. Nie wiedziałam, czy coś do niego zagadać po tym, co wymyślił ten lekarz. Szczerze, to średnio wyobrażam sobie siebie i Zayna jako parę. To raczej niemożliwe. "W życiu nic nie jest niemożliwe..." przypomniałam sobie słowa mojego taty.
-Macy to twoja siostra?- Safaa usiadła koło mnie na krześle z szerokim uśmiechem. "Ciekawe, czy z uśmiechu też jest podobna do Zayna? Ciężko stwierdzić, przecież on się nie uśmiecha."
-Nie, tak tylko powiedziałam. To bardziej moja przyjaciółka.- wyjaśniłam nie zagłębiając się w szczegóły. Malik odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy. "No tak, to bardzo męczące przebywać w moim towarzystwie..."
-Często przychodzicie na plac zabaw? Bo mnie Zayn często tam zabiera. Nie mogę chodzić sama, bo mama mówi, że jestem jeszcze za mała, a trzeba przechodzić przez ulicę, ale jak tylko poproszę Zayna, to ze mną idzie. Jest najlepszym bratem na świecie.- wtuliła się w ramię swojego brata.
-Nie podlizuj się, Safaa.- mruknął nie otwierając oczu.
-Nie podlizuję się! To szczera prawda!- oburzyła się dziewczynka.- Przecież chodzisz ze mną na plac zabaw i do wesołego miasteczka i do sklepu z zabawkami i na lody i...
-Czyli po prostu wszędzie cię zabiera.- uśmiechnęłam się.- Mój starszy brat też taki był.- Zayn otworzył jedno oko i łypnął na mnie.
-To teraz nie jest?- zapytała Safaa.
-Wiesz, chyba jestem już za duża na to, żeby zabierał mnie na plac zabaw czy do wesołego miasteczka. Nie ma za dużo czasu, musi pracować.
-A gdzie pracuje?
-W kościele. Jest księdzem. Taki jakby pastor.- wytłumaczyłam jej.- I do tego prowadzi jeszcze szkółkę bokserską i zapaśniczą dla dzieci. Chłopaki często przychodzą, żeby zagrać z nim w kosza albo w nogę u nas na podwórku.
-Macie kosza? Mogę kiedyś do was przyjść?- zaczęła prosić panna Malik.
-Jeśli rodzice ci pozwolą, to pewnie, że tak.
-Poproszę Zayna, to mnie przyprowadzi!- "Taaa, jasne. Już to widzę." Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo z gabinetu wyszedł lekarz i za nim wykuśtykała Macy.
-Dostałam naklejki! Jestem dzielnym pacjentem!- pokazała kilka kolorowych naklejek.
-Tak, to była naprawdę dzielna pacjentka. Założyłem cztery szwy. Opatrunek trzeba będzie rano zmienić, ale nic nie powinno się dziać. W razie problemów proszę się zgłosić.
-Dobrze, dziękuję bardzo, panie doktorze.- wzięłam Macy za rękę i powoli wyszliśmy ze szpitala.
-To teraz do twojego domu?- spytał Zayn. Pokręciłam głową zapinając pas. Podałam chłopakowi adres. Spojrzał na mnie dziwnie, ale włączył silnik i ruszył w danym kierunku.
-Safaa, zostawię cię w domu, bo muszę potem załatwić pewną sprawę, okej?- dziewczynka pokiwała głową nie przerywając rozmowy, jaką prowadziła z Macy. Malik zjechał na podjazd jakiegoś ładnego domu i kazał siostrze wysiąść.
-To ja cię kiedyś odwiedzę, dobrze?- wsadziła jeszcze głowę przez moje okno. Uśmiechnęłam się do niej.
-Jasne, już nie mogę się doczekać.



-Jasne, już się nie mogę doczekać.- moja siostra wreszcie uczyniła nam ten zaszczyt i się ulotniła. Wkurzało mnie jej zachowanie, ale mimo wszystko nie potrafiłem jej się przeciwstawić. Można chyba powiedzieć, że była dla mnie najważniejsza na całym świecie... Ale za to Jennifer mnie na serio zirytowała. Znaczy, to trochę przez Safę, ale żeby od razu zapraszać ją do siebie? Zaraz będę musiał tam poleźć, bo przy małej nie znam słowa "nie" i będę musiał znosić obecność Jen. "Serio to aż tak ci będzie przeszkadzało? Nie wydaje mi się..."
-Zayn, przegapiłeś zjazd.- Jen trąciła mnie lekko w ramię. Cholera, zamyśliłem się. "I do tego jeszcze myślałem o niej..." Szlag by trafił tego doktorka. Ja i ona? "Że niby razem? Że jako para? Dobry dowcip." Zachował się, jakby każde dziecko, które siedzi komuś na kolanach to od razu jego dziecko... czy jakoś tak. "Totalny kretyn." skręciłem pod podany adres. Czyli jednak miałem rację... "To dom dziecka..."
-Macy, chodź. Dzięki za podwózkę, Zayn. Nie musiałeś.- zwróciła się w moją stronę Jenny.
-Mogę cię odwieźć do domu i tak mam po drodze.- wymamrotałem pod nosem. Jen spojrzała na mnie zaskoczona, ale za chwilę się delikatnie uśmiechnęła. "Taa, pewnie teraz myśli, że udało jej się mnie nawrócić. Ma śliczny uśmiech... Zamknij się, Zayn, albo będziesz  musiał samemu sobie przywalić!" Wysiadła z samochodu i razem z dziewczynką weszła do budynku. Po jakichś dziesięciu minutach przeklinania samego siebie za zaoferowanie jej podwózki otworzyły się drzwi i wyszła przez nie Jennifer z jakąś kobietą. "Pewnie opiekunka..." Przez chwilę rozmawiały i w końcu dziewczyna ruszyła w stronę mojego auta. Wsiadła bez słowa i zapięła pas. Ruszyłem ostro zawracając.
-Nie musiałeś na mnie czekać.- powiedziała nie patrząc na mnie. Wzruszyłem ramionami.
-Mam po drodze. To żadna przysługa. Nie licz na coś więcej.
-Taaa... Ty się nigdy nie zmienisz, co?- zerknęła na mnie.- Ale nie łudź się, Zayn. Widać gołym okiem, że coś jest z tobą nie tak.- zacisnąłem mocno szczękę. "Ale nie łudź się, Jennifer. Nic ci nie powiem. Nie wtrącaj nosa w nie swoje sprawy."
-Gówno cię to obchodzi. Nie mam ochoty słuchać, co sobie myślisz. Już ci kiedyś, kurwa, mówiłem, żebyś się nie wtrącała!- warknąłem. Jen sapnęła pod nosem.
-Skoro tak, to się zatrzymaj.
-Co?
-Nie będę jechała z tobą samochodem. Super, dzięki, że nam pomogłeś, a właściwie, że pomogłeś Macy, ale chyba już ci się wyczerpała dawka dobroci na dziś, prawda? Więc się zatrzymaj.- odpięła pas. Zjechałem na pobocze.
-A proszę bardzo!- Jen wysiadła i ruszyła energicznym krokiem przed siebie. "Co za dziewczyna! Boże, czemu ona wiecznie musi mnie irytować?!" Ruszyłem przed siebie z piskiem opon mijając maszerującą dziewczynę i skręciłem mocno w lewo cudem unikając zderzenia z ciężarówką. Przez chwilę jechałem leśną drogą, aż wreszcie zatrzymałem się przed starymi magazynami, w których spotykaliśmy się całą grupą.
-Zayn! Co tak długo, stary?- Hazz wyszedł przed magazyn, żeby otworzyć mi bramę. Wjechałem samochodem do garażu na swoje zwykłe miejsce.
-Coś mnie zatrzymało.- odpowiedziałem wymijająco. Taa, na pewno powiem, że bawiłem się w pomagiera kościelnego.
-Dobra, nieważne.- Niall nie dał  Harry'emu zadać kolejnego pytania. "I bardzo dobrze!" Horan wyciągnął na stół spore płaskie pudełko i otworzył je. Na stół wysypało się kilka torebek wypełnionych tym świństwem, za które ludzie dają kupę kasy i czasem życie. "Żałosne, żeby cały los powierzać kupce proszku... Żałosne, ale opłacalne. Dla nas." 
Żaden z nas nie ćpał. Tylko Niall miał kiedyś epizod z ecstasy i heroiną, ale udało mu się z tego wykaraskać. Teraz chodzi przeszczęśliwy, że się wyleczył i próbuje zarazić tym szczęściem wszystkich wokół. "Dobry żart, Horan. Wyleczyłeś się, a zamiast tego odpalasz działki innym. Dojrzałe, nie powiem..." Kłopot w tym, że wszyscy trzej byliśmy w to wplątani i nie dało się z interesu wyjść. Niall zalegał z długami za dragi i zostało mu jeszcze do odpracowania około jednej czwartej forsy. Harry chciał zacząć zarabiać i podpisał umowę z Gregory'm, naszym szefem, na trzy lata. Czyli zostało mu jeszcze jakieś półtora roku. Styles był jednak tak zmanierowany, że podobało mu się to, co robił. I wreszcie ja... Ja przyczepiłem się do Harry'ego jako tzw. "wolny strzelec", to znaczy pomagałem mu w sprzedaży, bez zysków. Gdy wpadłem w tarapaty pod koniec czerwca, poleciałem do Gregory'ego po pomoc. I teraz musiałem to odpracować. "Chore... Ale konieczne."
-Dobra, chłopaki.- zatarł ręce Hazz.- Rozdzielamy to i lecimy do klubu. Dzisiaj "Salsa". Klienci czekają na towar.



-Jen, nareszcie jesteś!- gdy tylko przekroczyłam próg sali od fizyki, dopadła mnie Scarlett.- Czekałam na ciebie.
-Stało się coś?- poprawiłam na ramieniu torbę. Od pamiętnej podwózki do domu minął tydzień z hakiem. Rebeka nie była bardzo zła, bo akurat na moje szczęście mieli awarię prądu. Dzwoniłam do niej wczoraj i mówiła, że rana Macy się zagoiła i wszystko jest już w porządku. Natomiast Zayn znowu mnie ignorował, a mnie to coraz bardziej drażniło. "Czyżby ci się spodobał?" Nie! Wcale nie. Może... Nie wiem! "Wiem, że... nic, kurde, nie wiem." Na dodatek oblałam klasówkę z fizyki i gość musiał mnie zatrzymać po lekcji, żeby pogadać o błędach, które zrobiłam. No, ale co ja zrobię, nic mi z tej fizy nie wchodzi do głowy.
-No, stało! Mam całkowicie sprawną nogę.- i żeby to udowodnić, Scarlett zaczęła skakać na jednej nodze.- A już się bałam, że do balu nie da rady. Będę mogła włożyć moje cudowne szpilki!- pisnęła i pociągnęła mnie za rękę w stronę kafeterii.
Od tygodnia cała szkoła żyła balem. Planowano przebrania, szukano idealnych butów, masek, chłopaki załatwiali alkohol, którym mogliby doprawić poncz, dekorowano salę gimnastyczną, przez co wszystkie w-fy odbywały się na siłowni. Całe szczęście, że po tym całym balu nareszcie zaczną się treningi kosza. "Już się nie mogę doczekać..."
-Louis, hej! A co ty taki zmarnowany?- zagadnęłam chłopaka siadając przy stoliku i odpakowując kanapkę, którą wzięłam z bufetu. Lou siedział z wzrokiem wbitym w stół. Podniósł na nas nieprzytomny wzrok.
-Nie zaliczę semestru z histy.- powiedział ponuro i walnął kilka razy głową o blat.- Kurwa, dlaczego te cholerne daty nie chcą mi wejść do tego głupiego łba?!
-Ej, Tomlinson, bez nerwów.- Scarlett podwinęła nogę pod tyłek i upiła łyk wody.- Ja zawalę prawdopodobnie polski i tylko siedzące tu dziewczę może mnie ocalić.- posłała mi znaczące spojrzenie. "Że niby ja?"
-Scarlett, skarbie, może gdybyś uważała na lekcji zamiast spać, to złapałabyś choć jedną dobrą ocenę za pracę na lekcji.- zasugerowałam. Dziewczyna wzruszyła ramionami.- A ty, Louis, nie dramatyzuj. Do końca semestru jeszcze dwa miesiące. Dasz radę, a jakby co, to my ci pomożemy.- poklepałam chłopaka po ramieniu.- Tak nawiasem, znacie kogoś, kto umie fizykę i matmę? Chemii jakoś się wyuczę, gegra też nie jest tragedią, ale te wszystkie cyferki tak mi się plączą, że znowu miałam piękne, duże "F" na klasówce.- popatrzyli na siebie i pokręcili głowami.
-Może Liam... Ale on leci na trójach, tak jak ja. Poza tym, dzisiaj go nie ma, więc się nie spytasz.- odparł Louis. Westchnęłam.
-Pięknie. Czyli muszę szukać dalej. Na serio nie znacie jakiegoś geniusza matematycznego?- zapytałam głośno. Przy sąsiednim stoliku Zayn chyba zwrócił uwagę na moje słowa, bo uważnie zlustrował mnie wzrokiem. Zaraz jednak powrócił do rozmowy z towarzyszącą mu dziewczyną. "Tak, wiem, nie radzę sobie ze ścisłymi. To też ci we mnie przeszkadza?" Wywróciłam z irytacją oczami i ugryzłam kęs kanapki.
-Siema, ludzie!- do stolika podeszły Danielle i Eleanor.- Już pojutrze impreza! Cieszycie się?
-No jasne!- Scarlett zaraz dołączyła do rozmowy o kieckach, kombinezonach, maskach itp. itd. Nawet tego nie słuchałam. Otworzyłam książkę i próbowałam skupić się na historii nieszczęsnego Tristana i Izoldy. Profesor Hollins zadał nam to na dzisiaj. Znając życie, zorganizuje pracę w grupach i pan Malik znów nie będzie współpracował. "Cała robota na mnie..."
-Ej, Jen! Zawiesiłaś się? Jak cię zresetować?- zachichotała Dan.
-Mówiłyście coś?- ocknęłam się.
-W co się ubierzesz na bal?- i znów te kłopotliwe pytania.
-Nie idę na bal.- wytrzeszczyli oczy. Nawet Louis, który do tej pory pochłaniał jakąś książkę przygodową trzymając na kolanach Els.
-Że niby co?!- krzyknęli jednocześnie, a niemal wszyscy na stołówce spojrzeli na nasz stolik. Zwłaszcza zainteresowani byli nasi "koledzy" przy sąsiednim stole. Połykający się nawzajem Niall i ruda, przyssana do Zayna brunetka i Harry piszący do kogoś smsa.
-Noo, tak. Nie idę. Nie mam ochoty, a poza tym nie mam z kim.- na szczęście ludzie na sali wrócili do swoich zajęć.
-Ale nie musisz mieć partnera! Tutaj ludzie przychodzą bez par, żeby znaleźć kogoś do tańca na sali. Oto chodzi z tymi przebraniami!- przekonywała mnie El.- I nie musisz mieć nie wiadomo jakiego przebrania. O, te laski...- wskazała na wiadomy stolik.-... znając życie, ubiorą się zdzirowato, czyli tak jak zwykle. Będą pewnie króliczkami Playboya, jak co roku.- zakrztusiłam się kanapką.
-Sorry, jeśli wszyscy będą tak ubrani, to na serio tu nie pasuję.
-Ale daj spokój.- prychnęła Scarlett.- Ja w tamtym roku byłam panterą.
obcisła kiecka, ogon, wąsy na twarzy i już.
-Ja się przebrałam za cygankę.- zaśmiała się Danielle.- W tym roku będę Pocahontas albo Beyonce.
-Ej, ja chciałam Pocahontas!- El żartobliwie pacnęła Dani po głowie.- Nie, żartuję. W zeszłym roku przebrałam się za motyla, bo znalazłam ekstra bluzkę z rozszerzanymi lejącymi się rękawami. A teraz będę Lady Gagą. Mam już jeden z tych jej odjechanych kostiumów. To znaczy nie oryginał, tylko podobny, ale wiecie.
-Nom. Ja zamierzam być jednym z aniołków Charliego. Mam zarąbisty kombinezon. Do tego moje kochane czarne szpilki i będę najseksowniejszą laską na imprezie.- dodała Scarlett.
-Nie mów, Lou, że ty też się przebrałeś za zwierzę, księżniczkę albo superbohatera.- położyłam bokiem głowę na otwartej książce i popatrzyłam na chłopaka. Uśmiechnął się do mnie szeroko.
-Nie martw się. W zeszłym roku byłem chory i nie poszedłem na bal. Ale w tym roku zrobię furorę jako król rock'n'rolla!- wyszczerzył się. "O rany..."
-Będziesz Presleyem?
-Aha. Ściągam od Liama, on ostatnio robił za Lennona. Ale w tym roku stwierdził, że będzie Batmanem albo zrobi się na kogoś w stylu "Men In Black".- klasa sama w sobie. Super. Ja nie idę.
-Bawcie się dobrze.- zamknęłam książkę i wsadziłam ją do torby.
-Jen, ty musisz iść! To epickie wydarzenie!- Dan zerwała się z krzesła, gdy chciałam odejść od stolika.- Nie musisz mieć zarąbistego przebrania, wybierz coś, co cię charakteryzuje. Chodzi o świetną zabawę!
-Ludzie... Nie pójdę. Mam żałobę.- wyjaśniłam.
-Wcale tego nie widać.- zauważył Lou. Spojrzałam na siebie. "Czarna koszulka, koralowa kurtka i brązowe spodnie... No, może faktycznie tego nie widać..."
-Powiedzmy, że nie obchodzę tego przez ciuchy. Idę, zaraz mam angielski. Z Hollinsem.- zaznaczyłam i zaraz dodałam w myślach: "I z cholernym panem Malikiem."



Szłam energicznie chodnikiem. "Jeśli się nie mylę, to dom Jen będzie koło kościoła... Jest!" Szybko skręciłam do poszukiwanego miejsca. Musiałam pogadać z bratem Jen. Niech on ją zmusi do pójścia na imprezę. Przecież nie ma bata, żeby to opuściła. Ja nie mam faceta i idę, niech nie stosuje wymówki z brakiem towarzystwa. Wczoraj Jen nie chciała w ogóle o tym gadać, a dziś jest już sobota, czytaj impreza. Może i dziewiąta rano to wcześnie, ale trzeba się przyszykować. Dlatego taszczyłam ze sobą swój kostium oraz przebranie dla Jenny. "I wcisnę ją w to, choćby z użyciem siły!"
Zadzwoniłam do drzwi. Za chwilę usłyszałam czyjeś kroki i drzwi się otworzyły.
-Czeeeeść... Jest... może Jen?- "Ja pierdolę, ja pierdolę, ja pierdolę... Jakie CIACHO!!!" nie mogłam zebrać myśli na widok hiperprzystojnego kolesia w jeansach i dziwnej koszuli, który otworzył mi drzwi.
-Jasne, wejdź. Jen!- krzyknął głośno i wpuścił mnie do środka.
-Co jest, Jim?- "Czyli to jej brat?! Ksiądz?! Dlaczego on musi być taki przystoooojnyyyy???" Doskonale wiedziałam, kim jest brat Jennifer. Że też on musiał być księdzem z celibatem, zamiast jakimś architektem, sportowcem, barmanem czy innym kimś, ale cywilem?!!!
-Koleżanka do ciebie!- i zwrócił się do mnie.- Idź może na górę. Pierwsze drzwi po prawej. Ten leniwiec zczłapie na dół za całe wieki.- i już odchodził do jakiegoś pomieszczenia.
-Zaczekaj! Znaczy... Mógłby pan... znaczy ksiądz... znaczy...
-Po prostu Jim, okej?- uśmiechnął się pod nosem.
-Okeeej... Chodzi o to... Czy ty masz coś przeciwko, żeby Jen poszła na szkolny bal dzisiaj?- zrobił zdziwioną minę.
-To dziś jest jakiś bal?
-Taa, Jen nie chce iść, ale to absolutnie super impreza... i pilnowana przez nauczycieli... i Jen powinna pójść, bo wszyscy idą.
-Spoko, może iść. Maksymalnie o wpół do pierwszej powrót. Jasne?
-Tylko...- "Cholera, czemu nie mogę zebrać myśli?!"- Ona... mówiła, że ma żałobę...
-Aaa, o to chodzi.- podrapał się po głowie.
-Scarlett!- Jen zbiegła po schodach ubrana jeszcze w piżamę.- Co tu robisz?- uniosłam w górę wypchane torby.
-Idziemy na bal.- uśmiechnęłam się szeroko. Jen westchnęła głośno i oparła się o poręcz schodów.
-Mówiłam przecież...
-Twój brat się zgadza.- popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
-Ale Jim... Rodzice...
-Rodzice nie chcieliby, żebyś siedziała w domu jak ostatnia sierota.- powiedział stanowczo.- Poza tym, w ramach żałoby możesz nie tańczyć i oczywiście nie pijesz alkoholu. Wracasz max o wpół do pierwszej. Zasady jasne?- skinęła głową.- To lećcie się szykować.- pocałował ją w czoło.- Baw się dobrze, siostra.- i zniknął za drzwiami.
-Chodź na górę.- mruknęła. Za chwilę znalazłyśmy się w jej pokoju.
-Dlaczego nie mówiłaś, że twój brat jest taki seksowny?!- wyszeptałam głośno, żeby przypadkiem nas nie usłyszał.
-Jim?- parsknęła śmiechem.- Wiesz, że nie zauważyłam? Poza tym, Scarlett...- popatrzyła na mnie znacząco.- On jest jakby zajęty.
-No wieeem.- jęknęłam rzucając się na łóżko.- Ale spokojnie, przeboleję to. Wyrwę jakiegoś kolesia na balu.
-Właśnie, a propos' balu...- zaczęła, ale ja zerwałam się zaraz z łóżka.
-Nie masz wymówki! Brat ci pozwolił!
-Właśnie, że mam. Brak kostiumu.- uśmiechnęła się triumfująco i założył ręce na piersi. Uniosłam brwi i podeszłam do rzuconych beztrosko toreb.
-Nie byłabym tego taka pewna...- i wyciągnęłam z torby sukienkę. "Scarlett, jesteś geniuszem!" pomyślałam patrząc na oniemiałą z zachwytu Jen.



__________________________________________
Zgodnie z obietnicą niedzielny rozdział :)

Kolejny prawdopodobnie w następną niedzielę, a na "Everything's..." we wtorek lub środę :P

Niestety, nie mam czasu, żeby napisać coś więcej, więc tylko: dziękuję za komentarze i obserwowanie, zapraszam na kolejny! :*

Do napisania <3
Roxanne xD

środa, 27 sierpnia 2014

Nowy szablonik :)

Zakochałam się w tym szablonie na zabój *o*
Dziękuję bardzo Daisy Angel za wykonanie go, linka do jej strony z szablonami i jej bloga znajdziecie po prawej stronie klikając button "SZABLON ^.^". Serdecznie polecam, to drugi szablon, jaki dla mnie wykonała i jestem pod wrażeniem :*

A jak wam się podoba? ;)


Roxanne xD

niedziela, 24 sierpnia 2014

CHAPTER 6: I've tried to ask myself, should I see someone else...

-Dobra, łamagi, nie mamy czasu, żeby ćwiczyć każdego z osobna!- wrzasnęła trenerka po pierwszej, morderczej godzinie w-fu. Oparłam ręce na kolanach, nieludzko zmęczona po wykonaniu piętnastu okrążeń sali, dwudziestu dwutaktów i około czterystu ćwiczeń z podawaniem piłki kolejnym zawodnikom. Na ławce siedziała Scarlett i klęła na każdą źle poprowadzoną akcję. "Przeżywa jak mrówka okres." pomyślałam ciężko sapiąc. Nie miałam siły nawet, żeby się uśmiechnąć. "I o to chodziło. Chciałaś odreagować, racja?" Racja, racja.
-Niektórzy z was są do niczego, a za chwilę zaczyna się sezon i musimy wybrać zawodników do drużyn. Brakuje nam kilku rezerwowych u chłopaków i dwie zawodniczki plus rezerwowe u dziewczyn. Podzielę was na drużyny, gramy pełną godzinę!- dmuchnęła w gwizdek i ustawiliśmy się na linii.
Pięknie. Trafiłam do drużyny z Zaynem. Bosko. Jak poda do mnie piłkę, to będzie cud. "Na podwórku ci ją odrzucił, pamiętasz?" Jasne, tylko nie mam pewności, że to był on. Ustawiliśmy się na boisku i na kolejny gwizdek nauczycielki zaczęliśmy grę. Jakiś chłopak podał do mnie piłkę i zaczęłam kozłować biegnąc sprintem wzdłuż linii boiska. Odgrodziłam się ręką od blokującego mnie Nialla i podałam dołem do wysokiej brunetki. Spróbowała rzucić do kosza, ale piłka odbiła się od obręczy i wpadła w ręce jakiejś blondynki z przeciwnej drużyny. Kurdee.
Jakieś pół godziny i około dziesięciu punktów później byłam znów zlana potem, ale zadowolona, bo trafiłam dwa razy do kosza dając naszej drużynie dwupunktową przewagę. Zayn omijał mnie szerokim łukiem i wolał, żeby piłka wpadła w ręce przeciwnika niż żebym ja wrzuciła ją do kosza. "Chore. Po prostu chore. Co mu aż tak we mnie nie pasuje?!" wkurzałam się, gdy piłka znowu trafiła do Harry'ego. Zablokowałam go, ale to nie pomogło. Jego drużyna zdobyła kolejne punkty. Jedyne co uzyskałam, to pełen zadowolenia uśmiech na jego twarzy, gdy przypadkowo otarłam się o jego ramię. Cholera.
-Ruszajcie się, jesteście jak jakieś pieprzone ślimaki!- wrzasnęła trenerka. "Ale siekiera. Już ją lubię za taki wycisk." Piłka wypadła poza boisko, Zayn miał wyrzucić ją z autu.
-Podaj!- krzyknęłam blokując jakiegoś niskiego, wątłego chłopaczka, którego widziałam chyba na chemii. Pan Malik popatrzył na mnie przez chwilę, a potem podał piłkę jakiejś Anne. Przygryzłam wargę powstrzymując się od głośnego przekleństwa. Pognałam pod kosz, żeby odebrać piłkę i wtedy nagle wylądowałam na parkiecie. "Ale boli..." jęknęłam czując już rosnącego na biodrze siniaka.
-To był faul, Horan!- krzyknęła nauczycielka. Z trudem podniosłam się z boiska. "Auaaa!"- Możesz grać, dobrze się czujesz?- zapytała takim głosem, że nie śmiałam zaprzeczyć.
-Wszystko okej.- podniosłam kciuk w górę masując delikatnie biodro.
-Dobra, Sorset, dajesz rzuty karne. Masz dwie szanse.- wcisnęła mi w ręce piłkę.- Stawaj na linii. Jak trafisz oba, to twoja drużyna wygra. Wyobraź sobie, że to najważniejszy mecz twojego życia, a trybuny pękają w szwach, żeby zobaczyć twoje rzuty. Musisz trafić.- "Nie ma co, genialna motywacja. Super, że nie stresuję się przed ludźmi, bo taki widok w wyobraźni nie skończyłby się dobrze."
Ustawiłam się na linii. Szybko oceniłam odległość. Jakieś pięć metrów do kosza... Może nawet mniej. Uniosłam piłkę na ugiętych rękach i lekko podskoczyłam wrzucając piłkę do kosza. Nie dotknęła obręczy, prześlizgnęła się przez siatkę i odbiła się parę razy od parkietu wracając prosto w moje ręce. Perfekcyjny rzut. Jeszcze jedna szansa. Dokładnie powtórzyłam poprzedni ruch i piłka ponownie wylądowała w koszu. "Taaak!"
-Nieźle, Sorset.- trenerka spojrzała na mnie z uznaniem.- Chciałabyś dołączyć do drużyny?
-No jasne!- nie wahałam się ani chwili. Od zawsze chciałam grać w kosza.
-To super. Treningi zaczynają się w przyszłym tygodniu, Wilson ci wszystko wytłumaczy.- kiwnęła głową w stronę Scarlett, która uśmiechała się szeroko do mnie ze swojego miejsca na ławce. "Udało się. Jestem w drużynie..."



-Co ci odbiło, żeby z nią gadać?
-A co tobie odbiło, że reagujesz na nią jak na jakiegoś komara?- odciąłem się zakładając czystą koszulkę po prysznicu.
-Bo jest cholernie wkurzająca? Czepia się wszystkiego, a w szczególności mnie.- mruknął Zayn.
-Ciebie to w ogóle nie wolno tknąć, bo od razu się izolujesz. Co ci się stało? Jeszcze przed wakacjami byłeś zupełnie inny.
-Nic mi nie jest!- "Jasne. To czemu łazisz taki wkurwiony?"- A ta cała Jennifer to wpieniająca laska, jeszcze wspomnisz moje słowa.
-Ty, stary, może ona się tobie podoba? I nie wiesz, co zrobić, żeby zauważyła w tobie faceta, bo liczy tylko na przyjaźń?- wypaliłem i zobaczyłem, jak Malik spina się i rzuca z wściekłością ręcznik na podłogę.
-Wiesz co, Horan? Pierdol się.- złapał plecak i wypadł z szatni na korytarz.
-Co go ugryzło?- zwróciłem się do Harry'ego. Styles siedział na ławce i maślanym wzrokiem gapił się w ścianę. "Kolejny nie do życia. Co za ludzie..." jęknąłem w duchu machając kumplowi ręką przed oczami.- Hazz!
-Co?- podniósł na mnie nieprzytomny wzrok. "Ja pierdzielę..."
-Zakochałeś się czy co?
-Ma zajebiste nogi.- powiedział.
-Kto? Jen?
-Aha.- przytaknął, a ja walnąłem się z całej siły ręką w czoło. "Zakochany kundel."
-Super i co? Będziesz do niej startował? Jak na razie masz u niej minus trzysta punktów.- stwierdziłem sarkastycznie chowając ciuchy do plecaka.
-Nie moja wina, że jak ją widzę, to mnie ścina.- popatrzyłem na niego i ryknąłem śmiechem.
-Serio?! Wina, ścina? Poetą będziesz? Może jeszcze piosenkę dla niej napiszesz?
-Jak na razie planuję tylko ją uwieść i przelecieć.
-Uważaj, bo jeszcze ci się da.- wyszedłem na korytarz. Zaraz miałem mieć chemię. "Na głodnego nic do głowy nie wejdzie... Żebym jeszcze chciał, żeby mi coś weszło do tej głowy." pomyślałem zatrzymując się przed automatem ze słodyczami. Wyciągnąłem dwa batoniki i puszkę z energetykiem, żeby nie usnąć i ruszyłem pod klasę. Jeśli Towers planuje jakąś kartkówkę, to chyba ją zastrzelę. Niech najpierw przeczyta podręcznik "Jak skutecznie nauczyć beznadziejnego przedmiotu". Oby Malik miał potem dobry humor, bo jeśli mi tego idiotyzmu nie wytłumaczy, to będę kiblował. Swoją drogą, ciekawe jakim cudem on się zna na tych fizykach, chemiach, matematykach itp. itd?
-O cześć, Jen!- pod klasą siedziała moja nowa znajoma. Podniosła wzrok znad książki.
-Cześć, Niall.
-Co czytasz?- klapnąłem na podłogę obok niej i odwinąłem z papierka Snickersa.
-Książkę.- odpowiedziała odkrywczo.
-No co ty nie powiesz.- zironizowałem. "Sam bym w życiu na to nie wpadł!"
-Jenni...fer.- Eleanor Calder właśnie przeszła zawał serca na widok swojej przyjaciółki siedzącej obok mnie. Jeśli mam być szczery, to Zayn i Harry budują ten cały wizerunek bad boy'ów. Nie przeczę, fucha mi się podoba, bo trzepiemy kasy jak lodu, ale nie ma sensu zrównywać z ziemią wszystkich dookoła.
-Emm... Mogę z tobą chwilę pogadać?- Els przestępowała z nogi na nogę patrząc na mnie nerwowo. "Czy ja gryzę?"
-Jasne.- Jen szybko podniosła się z podłogi nawet na mnie nie patrząc.- Na razie, Niall.- odeszła pod ścianę z Eleanor. "Nie boi się innych, nie przejmuje się, co ludzie o niej pomyślą... Zdecydowanie warto się z nią zaprzyjaźnić..."



-Czy ty masz pojęcie, z kim rozmawiałaś przed chwilą?- "krzyknęła" szeptem Els.
-Tak. Niall Horan.- odpowiedziałam zdecydowanie. "No, chyba że to jego sobowtór."
-Serio chcesz się z nim kumplować? Przecież on nie marzy o niczym innym, niż żeby się tobą zająć... w sensie zaciągnąć do łóżka.- zerknęła nerwowo na chłopaka, który kończył batonika przeglądając jakiś zeszyt.
-Nie sądzę. Gadałam z nim przed w-fem i był całkiem spoko... Stwierdził, że woli blondynki.
-Nie powiedziałabym. Jego obecna dziewczyna jest ruda.
-Ta, co siedziała przy ich stoliku?- El skinęła głową.
-Tak. Ale inni też mówią, że jest jego przyjaciółką z korzyściami.- oznajmiła unosząc brwi. Znowu nerwowe spojrzenie w kierunku Nialla. "Spokojnie, dziewczyno... On raczej nie gryzie, wścieklizny chyba też nie ma, bo by było widać. Zresztą, gdyby miał wściekliznę czy inne choróbsko, to przeniósłby je drogą płciową i połowa dziewczyn w szkole miałaby to samo. Jeżeli to prawda, co o nim mówią."
-Okeeej.- nie potrzebowałam tej wiedzy, naprawdę. Ale znam już Eleanor Calder na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jak chcę plotek, to muszę pójść do niej. Wie wszystko o wszystkich. Wiadomości prawdziwe przeplatane z plotkami. Ciekawe, co ludzie gadają o mnie. "Chyba wolę na razie nie wiedzieć..."- A co wcześniej chciałaś mi powiedzieć?
-Czekaj... A! Już wiem! Podobno...- zniżyła głos. Kolejna ploteczka.- Podobno dyrektor jednak nie zrezygnuje z naszej tradycji i za dwa tygodnie robią nam imprezę!- zmarszczyłam brwi. Nie bardzo wiedziałam, o co chodzi.
-El, jakbyś zapomniała, to jestem tu nowa i nie mam pojęcia, o jakiej imprezie mówisz.- dziewczyna westchnęła i pociągnęła mnie na parapet.
-Co roku nasza szkoła organizuje imprezę halloweenową.- wyjaśniła. "Halloween. Ja i to święto nie przepadamy za sobą nawzajem, no ale..."- Ale to nie jest zwykła dyskoteka, tylko bal przebierańców, wiesz, stroje, maski i tak dalej. Potem jest niezła jazda z odgadywaniem, kto był kim. Jakiś czas temu podobno dziewczyna obściskiwała się z innym kolesiem tylko dlatego, że był przebrany jak jej facet, ale nie wiadomo, czy nie zdradziła go już wcześniej... No, w każdym bądź razie, rok temu ktoś podpalił poncz i uruchomił alarm przeciwpożarowy. Połowa ludzi była pijana lub naćpana, więc trudności z ewakuacją, wymiotowanie, tratowanie się nawzajem, ogólna panika, wiesz. I nauczyciele protestowali przeciwko imprezie, ale dyro podobno wyraził jednak na to zgodę.
-Super.- westchnęłam.- Ale na mnie nie licz. Raczej nie przyjdę.
-Jak to?- Els otworzyła szeroko oczy.- Przecież to największa impreza w szkole, nie licząc balu maturalnego!
-Mam żałobę. Moi rodzice niedawno zginęli w wypadku.- powiedziałam cicho przygryzając wargę. Nie lubię tych wspomnień.
-O matko... Przepraszam, przepraszam, nie wiedziałam!- El przytuliła mnie mocno.- Wiesz, zdecydujesz czy chcesz przyjść czy nie... Ale myślę, że bawiłabyś się dobrze. Kurczę, w ogóle nie widać, że masz żałobę.
-Rodzice by nie chcieli, żebym chodziła cała na czarno. Mama zawsze kupowała kolorowe ciuchy, nawet nie patrzyła na te czarne...- zacisnęłam powieki odganiając w myślach obraz moje mamy przy szafie, gdy opróżniała ją z czarnych ubrań. "Wiecznie kolorowa, wiecznie młoda, wiecznie radosna..."- Widzisz?- wskazałam na czarny T-shirt i czarną opaskę we włosach.- Symbolicznie.
-Teraz widzę...- zadzwonił dzwonek.- Cholera, mam zaraz Hollinsa! Ten dziadek zabije mnie za spóźnienie!- w panice zeskoczyła z parapetu i już pędziła korytarzem w stronę sali od angielskiego.- Zastanów się jeszcze nad tą imprezą!- wrzasnęła do mnie zanim zniknęła za rogiem. "Zastanowić się mogę, ale raczej nic nowego z tego nie wyniknie..."
Weszłam powoli do klasy i zajęłam swoje miejsce. Jakimś cudem udało mi się zająć ostatnią ławkę w środkowym rzędzie. Nienawidzę być na widoku na takich przedmiotach jak chemia.
-Dzień dobry, klaso!- do sali weszła wesoła jak skowronek pani Towers.- Jak tam, kochani? Ładny dzień, prawda?- nikt nie miał odwagi się odezwać. Już załapałam tę niepisaną zasadę. Gdy pani Towers pyta nas o samopoczucie lub pogodę czy cokolwiek w tym rodzaju, to znaczy, że będzie pytała albo, co gorsza...- Wyjmijcie karteczki. Sprawdzimy, czego się nauczyliście przez te półtora miesiąca.- właśnie. Albo zrobi kartkówkę. W ławce po ukosie, pod ścianą, Niall jęknął głośno uderzając czołem o blat ławki. "Widzisz, nie tylko ty się "cieszysz" na tę kartkówkę..." pomyślałam kipiąc sarkazmem. Przepisałam polecenia z tablicy i zaczęłam powoli rozwiązywać zadania. "Mol, mol, sześć przecinek zero osiem mola... Mole to ja mam w szafie!" wściekłam się, gdy wynik obliczeń wyglądał jakby ściągnięto go z kosmosu. "Przecież to niemożliwe, żeby objętość wyszła minus czterdzieści sześć mola na decymetr sześcienny!" Desperacko próbowałam naprawić zadanie, ale to było niewykonalne. "Jesteś idiotką, Jen. Kretynką do kwadratu! Miałaś szukać korków."
Ze szkoły wyszłam zła. Szybkim krokiem skierowałam się do domu. Miałam dość szkoły. Jedyny plus dzisiejszego dnia to przyjęcie do drużyny, reszta to jedno wielkie dno. Praktycznie wbiegłam na podwórko i rzuciłam się do drzwi. Wywaliłam na chodnik prawie całą zawartość torby, żeby znaleźć klucze.
-Jim? Jesteś w domu?- odpowiedziała mi cisza. Westchnęłam i ruszyłam do jego gabinetu. Pusto. Sprawdziłam pokoje na górze, łazienkę i salon. Mój brat pewnie siedzi w kościele albo na salce treningowej. Weszłam do kuchni i od razu w oczy rzuciła mi się jaskrawożółta kartka A4 na lodówce.
-"Jenny, jestem w domu dziecka, jak chcesz to wpadnij. Macy bardzo tęskni! Masz w lodówce rosołek od pani Wheeler. Stwierdziła, że trzeba się zaopiekować bożymi sierotkami. Co ja mam z tą babą... Jakby co, to komórka mi padła, będę w domu koło ósmej. Buziaki, Jim."- przeczytałam na głos. Aha. Fajnie. W sumie mogłabym pójść do Macy. Naprawdę dawno tam nie byłam. Odgrzałam ekspresowo rosół i zjadłam go, jedną ręką przekręcając kartki książki, którą dziś wypożyczyłam z biblioteki. Zmyłam po sobie naczynia, spakowałam do torby "Dziwne losy Jane Eyre" i poszłam w kierunku domu dziecka.
-Jenny!- Macy rzuciła mi się na szyję, gdy tylko przekroczyłam próg budynku.- Tęskniłam za tobą!
-Cześć, skarbie.- przytuliłam dziewczynkę i pocałowałam ją w główkę.
-Jenny, kochanie, dawno cię tu nie widziałam!- Rebeka, dyrektorka sierocińca, przemiła kobieta, podeszła do mnie z szerokim uśmiechem i też mnie uściskała.- Przyszłaś do Jima? Jest w rekreacyjnym.
-Właściwie to przyszłam do Macy.- uśmiechnęłam się do dziewczynki.- Dawno jej nie odwiedzałam, ale miałam strasznie dużo na głowie. Nowa szkoła to nie przelewki.
-Jasne, że tak. Nie martw się. Ważne, że dziś przyszłaś. Idziecie do ogrodu?
-A mogłabym zabrać Macy na spacer po mieście? Jakiś plac zabaw czy coś...- Rebeka zmarszczyła brwi i zastanawiała się przez chwilę.
-No dobrze, ale maksymalnie na trzy godziny. O osiemnastej jesteście z powrotem.
-Idziemy się pobawić? Pójdziemy na huśtawki?- Macy zaczęła podskakiwać w miejscu nie puszczając mojej ręki.
-Jeśli chcesz. Tylko biegnij po kurtkę, załóż buty i wychodzimy.- dziewczynka pędem pobiegła po schodach na górę do swojego pokoju i za parę minut wróciła już ubrana.
-Idziemy?
-Idziemy.- wzięłam ją za rękę i otworzyłam jej drzwi.
Szłyśmy chodnikiem w kierunku pacu zabaw niedaleko kościoła. Macy wesoło opowiadała o tym, co ostatnio wydarzyło się w domu dziecka, bez przerwy się śmiała, widać, że była szczęśliwa z powodu tego wyjścia. Otworzyłam furtkę na plac zabaw i Macy od razu pobiegła w stronę zjeżdżalni. Usiadłam na ławce pod ogrodzeniem na wprost zjeżdżalni i huśtawek, wyciągnęłam książkę z torby i zagłębiłam się w lekturze. Co chwilę tylko zerkałam na roześmianą Macy, która już siódmy raz wspinała się na drabinki.
-Safaa! Tylko nie odbiegaj za daleko!- usłyszałam dziwnie znajomy głos, ale nie miałam ochoty odrywać się od historii biednej Jane Eyre. Nagle książka zniknęła z mojego pola widzenia. Podniosłam głowę i zobaczyłam uśmiechniętą Macy, chowającą mój skarb za plecami.
-Pobaw się ze mną!- zażądała.- Albo nie oddam ci książki!- posunęła się do szantażu. Parsknęłam śmiechem.
-Osz ty, cwaniaro mała!- udałam, że zaczęłam ją gonić, a dziewczynka pisnęła, rzuciła książkę na ławkę, gdzie wcześniej siedziałam i schowała się za drzewem.- Zaraz cię dopadnę...- zaczęłam się skradać w jej stronę. Macy wychyliła się zza pnia i czmychnęła na drabinki. Pobiegłam za nią, ściągnęłam ją stamtąd i zaczęłam się kręcić w kółko trzymając ją w ramionach. Macy śmiała się i piszczała wniebogłosy. Wreszcie zdyszana zatrzymałam się i postawiłam ją na ziemi.
-Zobacz, ta dziewczynka bawi się sama.- wskazała mi niewiele od niej starszą czarnowłosą dziewczynkę siedzącą na huśtawce.- Mogę się z nią pobawić?
-No jasne.- odgarnęłam jej włosy z czoła i poprawiłam kurteczkę.- Leć, zapoznaj się z nią. Założę się, że będzie bardzo dobrą koleżanką.
Macy podeszła wolno do huśtawek i zagadała do dziewczynki. Ona odpowiedziała uśmiechem i za chwilę obie kołysały się na swoich huśtawkach rozmawiając o czymś. Zbiegłam z placu zabaw pod ogrodzenie oglądając się cały czas za siebie. Chciałam wrócić na swoją ławkę i jednocześnie nie spuszczać z oczu Macy. Nagle uderzyłam w kogoś plecami i oboje wylądowaliśmy na ziemi. Podniosłam głowę i jęknęłam w duchu. "Pięknie. Co jeszcze się dziś wydarzy, żeby ten dzień był bardziej beznadziejny?"



_______________________________________________
Proszę bardzo, oto napisany w dwa dni rozdział :) i do tego trochę dłuższy niż poprzedni :D

Dziś mam humor zdecydowanie do dupy. Nie dość, że jutro mam ostatnia godzinę jazdy i egzamin wewnętrzny, po którym (jeśli go zdam!) będę mogła zdać ten normalny egzamin, to jeszcze, jak na kalekę ogólną przystało, zrobiłam sobie coś w nogę. Ni to skręcenie, ni to nadciągnięcie ścięgna, ale kostko boli przy chodzeniu jak cholera i boję się, że będę miała problemy z prowadzeniem samochodu. Bo jak na złość boli mnie kostka u lewej nogi, czyli tej od pedała sprzęgła :-X szlag by to trafił :-/

Następny rozdział pewnie w kolejną niedzielę. Na "Everything's gonna be alright..." mamy już 50 rozdziałów! :D kolejny we wtorek lub środę, ale prędzej środa z przyczyn niezależących ode mnie :P
Dziękuję za komentarze i obserwacje :* <3

I to tyle :* 
Buziaki przesyła obandażowana od kolana w dół
Roxanne xD

sobota, 16 sierpnia 2014

CHAPTER 5: And your actions speak louder than words...

-No kochana, masz szczęście.- pielęgniarka zaczęła bandażować kostkę Scarlett.- To tylko lekkie skręcenie. Jak dobrze pójdzie, to za tydzień normalnie staniesz na nogi, ale na wszelki wypadek masz tu skierowanie do ortopedy.- blondynka jęknęła na wspomnienie o ortopedzie.
-Ale niedługo zaczyna się sezon koszykarski!- zaprotestowała.- Jestem w drużynie, nie mogę...
-Ważniejsza jest chyba noga, prawda? Poza tym, z tego co wiem, do rozpoczęcia sezonu masz jeszcze trzy tygodnie.
-Ale niedługo zaczną się treningi...
-Nie marudź mi tutaj, tylko dzwoń po rodziców, żeby po ciebie przyjechali. Masz zwolnienie ze szkoły na trzy dni.
-Przynajmniej o tyle dobrze.- burknęła pod nosem Scarlett i wyciągnęła telefon.- Halo, mama? Twoja cudowna niezdarna córeczka skręciła nogę. Przejedziesz po mnie do szkoły? Spoko, dzięki. Czekam, paaa.- rozłączyła się i schowała telefon.- Mama zaraz będzie.- poinformowała pielęgniarkę uzupełniającą dokumentację.
-To dobrze. Ty, kochana...- zwróciła się do mnie.- Możesz już iść. Zaopiekuję się twoją przyjaciółką.
-Na pewno?- zawahałam się, ale blondynka posłała mi lekki uśmiech.
-Na pewno. Jeszcze nie umieram.- skinęłam głową i podałam jej swoją komórkę.
-Wpisz mi swój numer.- poprosiłam. Zaraz puściłam strzałę na jej telefon.- Jakby co, to dzwoń. Jestem dostępna o każdej porze.- uśmiechnęłam się na pożegnanie i wyszłam z gabinetu.
Musiałam znaleźć pana Malika. Krótka pogawędka mu nie zaszkodzi. "Albo raczej kazanie..." pomyślałam idąc szybko korytarzem. Minęłam swoją szafkę, gdy natknęłam się na Harry'ego. "Znowu?!" jęknęłam w duchu.
-Bardzo mi zaimponowałaś dzisiaj, skarbie.- mruknął przysuwając się do mnie.
-Czym? Tym, że prawie walnęłam twojego kolegę, czy tym, że jako jedyna udzieliłam pomocy dziewczynie, mimo że było co najmniej pięciu sprawnych facetów, w tym ty, żeby pomóc jej dojść do pielęgniarki?- zapytałam cierpko. Chyba nie spodziewał się takiej reakcji po mnie.
-Nie... Po prostu tym, że przerwałaś bójkę.- odpowiedział lekko zbity z tropu. "Czyżbyś właśnie zbiła z tropu szkolnego Casanovę? Dziewczyno, rządzisz!" ucieszyłam się w duchu, ale nic nie dałam po sobie poznać.
-Mniejsza o to. Widziałeś gdzieś swojego nadpobudliwego kolegę?
-Malika? Może i widziałem...
-Gdzie?- zaczynałam znowu tracić cierpliwość.
-A do czego ci to potrzebne, kochanie? Ja ci nie wystarczę?- zrobił smutną minkę. "O matko... Weź, człowieku, daj spokój albo pomóż."
-Powiesz mi, gdzie go widziałeś czy nie?!
-Spokojnie, koleżanko. Nie wiem, gdzie poleciał Zayn, od bójki go nie widziałem.- ręce mi opadły.
-To po co mówisz, że wiesz, gdzie on jest?!- fuknęłam chcąc go wyminąć. Nie udało się, Harry złapał mnie za ramię i przyciągnął bliżej siebie.
-Czemu ty tak za nim latasz? Widziałaś, jaki on jest. Chcesz dostać łomot, jak Brad? Zayn nie będzie miał oporów, żeby uderzyć dziewczynę.
-Wiesz to z własnego doświadczenia?- wyrwałam mu rękę i delikatnie potarłam zaczerwienione miejsce.
-Ja chcę cię tylko uchronić przed rozczarowaniem.- uniósł ręce w poddańczym geście.
-Chcesz się do mnie zbliżyć, żeby mnie przelecieć.- stwierdziłam opierając ręce na biodra.
-A może to ty chcesz przelecieć Zayna?- zapytał drwiąco. "Zaraz. Mu. Coś. Zrobię!" zacisnęłam pięści siłą woli powstrzymując się od głośnego przeklęcia szczerzącego się przede mną chłopaka. "Ciekawe, ile lat dostanę za uduszenie tego dupka?" Nie zdążyłam jednak tego sprawdzić, bo chłopak posłał uśmiech Stylesa numer któryś tam i najzwyczajniej w świecie odszedł.
Niewiele myśląc, rzuciłam się w kierunku schodów i po chwili pędziłam w poprzek trawnika w kierunku niedawno odkrytej oazy spokoju. Muszę się wyładować, nie wiem, wykrzyczeć czy coś. Szkoda, że nie mam teraz w-fu. Porzucałabym piłką do kosza, ale nie! Będę mogła to zrobić dopiero jak wrócę do domu, a za chwilę czeka mnie walka z fizyką. "Boże, zatrzymaj świat, ja wysiadam!". Wpadłam między gałęzie wierzby płaczącej, szarpnęłam kilka zaplątanych w moich włosach liści i zderzyłam się czołowo z jakąś osobą. Podniosłam głowę i moje oczy spotkały się z ciemnobrązowym spojrzeniem mojego poszukiwanego. "Ale ty jesteś tępa! Było od razu szukać go w jego samotni!".
-Tutaj jesteś.- westchnęłam.
-Czego ty znowu chcesz?- zapytał sfrustrowany podchodząc do murku, opierając się o niego i odpalając papierosa.
-Zapytać, o co poszło.- wrzuciłam torbę na murek i stanęłam na wprost chłopaka.- Po cholerę się biliście?! Warto było?
-Chcesz mnie nawracać?- prychnął.- Powodzenia pod innym adresem.
-Słuchaj, nic mnie nie obchodzi, co sobie myślisz. Wiesz, że dzięki tobie i twojemu koledze Scarlett ma skręconą kostkę?- wzruszył ramionami. "Teraz to mnie wpienił."
-Weź choć raz mnie posłuchaj, Jennifer.- powiedział z naciskiem.- Nic ci do mojego życia, więc bądź łaskawa się odpieprzyć. A co do tej Cassandry czy Sandy...
-Scarlett.
-... czy Scarlett... Nic mnie to nie obchodzi, okej? Dotarło?
-Czemu ty taki jesteś?- pokręciłam głową.
-Tak jakoś wyszło. Dobry Pan Bóg postanowił mnie obdarować takimi cechami, wszelkie zażalenia to do niego, jasne?
-Możesz nie bluźnić?
-Sorry. Taki już jestem.- usiadł na murku i przygryzł wargę. Zaraz potem syknął głośno i złapał się za usta.
-Co ci jest?- podeszłam bliżej.
-Gówno cię to obchodzi.- warknął, ale nie dałam się spławić.
-Pokaż to.- powiedziałam stanowczo i odsunęłam jego rękę. Warga była mocno rozcięta, wąski strumyczek krwi popłynął ponownie wzdłuż brody. Wcześniej też ciekła mu krew, widać było zatarty ślad po wcześniejszym krwawieniu. "Jakim cudem tego nie dostrzegłam?"- Nie ruszaj się.- podeszłam bliżej i wyciągnęłam z torby paczkę chusteczek i butelkę wody. Ostrożnie zmoczyłam chustkę i złapałam Zayna pod brodę. Delikatnie przemyłam zakrzepłą na brodzie krew i przycisnęłam chustkę do rany. Chłopak się wzdrygnął i zerknął na mnie kątem oka.
-Znowu wkracza do akcji siostra miłosierdzia? Tatuś cię nauczył pomagać i w każdej chwili wdrażasz jego kazania w życie?- spojrzałam na niego uważnie. Przewiercał mnie nieprzyjemnym wzrokiem. Na wspomnienie taty odruchowo zacisnęłam powieki. "Tylko się przed nim nie rozklej!"
-Mój tata nie żyje.- powiedziałam cicho i dopiero wtedy otworzyłam oczy. Zayn patrzył na mnie cały czas, ale w jego oczach błysnęło jakby... współczucie? Nie mam pojęcia, znikło tak szybko, jak się pojawiło. Przełknęłam ślinę i kontynuowałam temat.- A jeśli chodzi ci o kazania, to on nie był pastorem. Nie jesteśmy anglikanami.
-To kim?- wow. Pan Malik po raz pierwszy zainteresował się czymś dotyczącym mojego życia.
-Katolicyzm, słyszałeś o tym? Papież, celibat, sakramenty, mówi ci to coś? Mój tata był księgowym w jakiejś firmie.
-To o co chodzi z tą plebanią i kościołem?- Zayn wydawał się zdezorientowany.
-Mój starszy brat jest księdzem. Właśnie skończył seminarium i Bradford to jego pierwsza parafia. Jest moim prawnym opiekunem.- odsunęłam się od chłopaka i zwinęłam chusteczkę w ręce.
-A matka?- coraz więcej pytań, brawo.
-Mama zginęła w wypadku razem z tatą. Sorry, nie chcę o tym gadać.- nic nie odpowiedział. Wzięłam torbę.- Idę, zaraz mam tę przeklętą fizykę czy dla mnie czarna magia. Wolę się nie spóźnić.- odwróciłam się i już miałam odchodzić, gdy Malik jeszcze mnie zawołał.
-Jennifer!- zamarłam w pół gestu i stanęłam przodem do chłopaka.- Wiem, że chcesz się bawić w miłosiernego Samarytanina, ale zachowaj swój katolicyzm dla kogoś innego. Najlepiej się do mnie nie zbliżaj, jak nie chcesz się doigrać.
"Cienka nić porozumienia została zerwana..."



-To jest jakiś żart, żebym siedziała na w-fie na ławce upośledzonych!- ciskała się Scarlett przed zajęciami.
-Nie przesadzaj.- wymamrotałam niewyraźnie przez trzymaną w ustach frotkę. Zebrałam włosy i związałam w wysokiego kucyka. Poprawiłam szorty i koszulkę.
-Nie przesadzaj?! Sport to moje życie, z innych przedmiotów mogę kiblować, no chyba że jakaś plastyka, gdzie można mazać od niechcenia na kartce i przypadkiem ci wyjdzie ci dzieło sztuki. Jeśli dziś będzie koszykówka, to normalnie uduszę tych, co się bili.
-Może będziesz miała okazję. Zayn Malik ma z nami w-f.
-I bardzo dobrze. Pokażę draniowi.- "Jasne, Scarlett, pokażesz mu. Zwłaszcza, że w tej chwili ledwo kuśtykasz na salę gimnastyczną. Raczej to przymusowe dwugodzinne siedzenie wyjdzie ci na zdrowie..."
-Ty przynajmniej jesteś w drużynie kosza. Możesz grać jeszcze na treningach.
-Jeśli zabłyśniesz na lekcji, to też się może dostaniesz.- Scarlett sapiąc wspięła się po kilku stopniach pod drzwi sali.- Tak nawiasem, mówiłam ci już, że masz zajebiste nogi?
-Taaa... To będzie czwarty raz.- otworzyłam drzwi i przepuściłam dziewczynę.
-Nie rozumiem, dlaczego nie nosisz krótkich spódnic tylko jeansy albo długaśne spódnice jak sprzed epoki. Chociaż te twoje są fajne. Ale nie pojmuję twojego zamiłowania do czarnych dodatków. Nie było dnia, żebyś była cała na kolorowo.
-Później ci to wyjaśnię.- zbyłam ją i złapałam leżącą na ziemi piłkę. Odbiłam ją kilka razy od podłogi i rzuciłam do kosza. Przeszła perfekcyjnie przez siatkę.
-No, no, no. Brawo.- ktoś zarzucił mi rękę na ramię. Szybko się uwolniłam i spojrzałam na swojego rozmówcę. Styles.- Podobają mi się te szorty.- posłał mi znaczący uśmiech. "Jest mi niedobrze z obrzydzenia..."
-Fajnie. Mam ci je pożyczyć czy powiedzieć, w którym sklepie dla dziewczyn je kupiłam, żebyś znalazł takie same dla siebie?- Harry otworzył usta, ale chyba zabrakło mu riposty. Usłyszałam głośny śmiech i zza pleców Stylesa wychylił się farbowany blondyn.
-To było dobre.- zarechotał.- Hazz, zamurowało?
-Odwal się.- warknął odpychając kumpla. Tamten skwitował to kolejnym wybuchem śmiechu.
-Jestem Niall Horan.- wyciągnął do mnie rękę. Spojrzałam na niego spode łba.
-Kolejny, który nie będzie chciał się odczepić?- chłopak nie obraził się, tylko parsknął śmiechem.
-Nie. To jego działka. Poza tym, skarbie...- nachylił się w moją stronę.-... zdecydowanie wolę blondynki. To jak? Uściśniesz rękę i zdradzisz przyszłemu przyjacielowi swoje imię?
-Na razie znajomemu.- zaznaczyłam. Ujęłam jego dłoń.- Jestem Jennifer Sorset.
-Aaa, wiem, kim jesteś.- pokiwał głową.- No i co? Było tak strasznie uścisnąć rękę jednemu z najgorszych facetów w szkole?
-Jeśli nic mi ukradkiem nie wstrzyknąłeś, to nie.- znowu się zaśmiał. Podniósł z ziemi piłkę.
-Widziałem, jak rzuciłaś. Nieźle. Wsad zrobisz?
-Nie.- pokręciłam głową.- Jeszcze nigdy mi nie wyszedł.
-A jakieś sztuczki z piłką?- uśmiechnęłam się pod nosem i zabrałam mu piłkę.
-Takie?- zaczęłam kręcić nią na palcu. Harry wytrzeszczył oczy, a Niall zaczął bić brawo.
-Spoko. Dobra jesteś. Zobaczymy, jak będzie w akcji.
-Z kim gadacie?- ktoś podszedł do chłopaków. Od razu wiedziałam, kto.- Na serio? Z nią?- prychnął pod nosem Zayn. "Tak, też się niezmiernie "cieszę", że cię widzę."
-Powiedzmy, że mam nową koleżankę, która doprowadziła Stylesa do otępienia. Zobacz, dalej stoi jak ogłupiały.- trącił kumpla łokciem. Harry zamrugał powiekami.
-Co chciałeś?
-Wpadł na amen.- zaśmiał się Niall i odebrał mi piłkę. Pokozłował w stronę kosza i wrzucił. Piłka odbiła się od obręczy. Podbiegłam i szybko ją przejęłam, żeby zaliczyć rzut za dwa punkty. Horan chciał to jakoś skomentować, ale na salę weszła nauczycielka.
-Zbiórka wszyscy!- krzyknęła.- Dziś zaczynamy koszykówkę.- usłyszałam cichy jęk Scarlett pod ścianą. "Teraz to dopiero będzie się piekliła..." zachichotałam w duchu.- Najpierw ćwiczenia! Po kolei dwutakt, ruchy!
Zaczęła się ciężka godzina.



________________________________________________
Pierwsza dłuższa rozmowa Jen i Zayna za nami, jakie odczucia? :)

Już niedługo spodziewamy się nowiutkiego, pachnącego świeżością szablonu ^.^ nie mogę się doczekać, kiedy go zobaczę :D mam nadzieję, że będzie dokładnie taki, jak sobie zaplanowałam.

Z ogłoszeń parafialnych jeszcze tylko to, że kończę aktualizację zakładki "Bohaterowie" i niedługo będziecie mogli ją obejrzeć =) pod każdą postacią znajdziecie cytat, który mam nadzieję, że pozwoli wam poznać trochę te postaci i w szczególności główną bohaterkę, bo to do niej się odnoszą ;P

Dziękuję wam serdecznie za komentarze i obserwowanie bloga. W razie pytań zapraszam na Twittera i Ask'a, linki do moich kont w zakładce "Kontakt" :* a co do rozdziału na "Everything's gonna be all right...", to pojawi się w niedzielę lub poniedziałek (raczej obstawiam poniedziałek ;)

I to by było na tyle. Trzymajcie się, misiaczki <3
Roxanne xD

niedziela, 10 sierpnia 2014

CHAPTER 4: He'd kill me without any warning if he took a look in my brain...

Przez kolejne dwa tygodnie bezskutecznie próbowałam nawiązać kontakt z Zaynem. Niestety, lub stety, moje staranie poszły na marne. Pan Malik unikał mnie, na zagadnięcia reagował agresywnie, po prostu zero porozumienia. Nie rozumialam kompletnie, czemu on tak się broni przede mną. Przecież nic mu nie zrobiłam, nie zabiłam mu matki, nie poderżnęłam gardła siostrze, nie uwiodłam jego brata! Próbowałam zasięgnąć jakiejś rady u Jima. Gdy pewnego wieczoru samotnie rzucałam piłką do kosza, zauważyłam, że mój braciszek wrócił już z kościoła i siedział w swoim gabinecie na parterze. Okna akurat wychodziły na nasze boisko, więc gwizdnęłam głośno dwa razy: raz krótko, drugi raz długo, ze zmianą tonu. To był nasz umówiony znak, ustalony jeszcze w dzieciństwie. Gdy jedno z nas tak zagwizdało, drugie zaraz leciało, żeby sprawdzić, co się dzieje. Teraz też tak było. Jim podniósł głowę znad grubej księgi i wyjrzał przez okno. Ponowiłam wezwanie i za minutę stał koło mnie pod koszem. Nie miał na sobie sutanny, zmienił ją na zwykły czarny dres i T-shirt. W tym wydaniu przypominał mi dawnego licealistę, Jima Sorseta, na którego mama zdrobniale wołała Jimmy albo Jimmini. Na wspomnienie mamy zrobiło mi się momentalnie smutno, ale opanowałam się. "Obiecałaś, że nie będziesz płakać!" Natychmiast przywołałam na twarz nikły uśmiech.
-Co jest, młoda?- Jim wyrwał mi piłkę z rąk i szybkim ruchem umieścił ją w obręczy. "Panie i panowie, dwa punkty zdobyte przez Isle High School z Londynu!!!" Jim grał kiedyś z numerem 11 w szkolnej drużynie koszykarskiej w Londynie. Razem z chłopakami zdobył kilka mistrzostw i ta miłość do koszykówki przetrwała seminarium i cały króciutki okres kapłaństwa. Co więcej, swoją pasją zaraził mnie. Wprawdzie na w-fie nie graliśmy jeszcze w kosza, tylko zaliczaliśmy lekkoatletykę, a wszystko pod pełnym potępienia spojrzeniem pana Malika, który jak na złość miał w-f w tym samym czasie co ja, ale liczyłam, że gdy tylko zagramy pierwszy raz, uda mi się wybić i może zakwalifikować do drużyny.
-Jim, co byś zrobił, gdyby ktoś, z kim chcesz się zakumplować, na ciebie naskakiwał, zamiast nawiązać kontakt?- przeszłam od razu do rzeczy. Brat zmarszczył brwi i kozłując piłkę zastanawiał się, co odpowiedzieć.
-Wiesz, Jenny, nie możesz nikogo zmusić, żeby cie polubił. Może komuś nie podpasowałaś, może nie podoba mu się twoje zachowanie, a może boi się ciebie.- "Zayn się mnie boi? Hahaha, Jim, ale się uśmiałam!"- A możesz dokładniej powiedzieć?
-A nie wygadasz się?- zręcznie odebrałam mu piłkę i wykonałam perfekcyjny dwutakt.
-Kobieto, ty wiesz, ilu ja już sekretów dochowałem?- przechwycił piłkę i kozłował ją między nogami.- Nie zapominaj, że obowiązuje mnie tajemnica spowiedzi.
-Czyli potraktujesz to jako spowiedź?- zaczęłam blokować kosz, gdy podbiegał z piłką, żeby zrobić swój popisowy numer: wsad z wyskoku.
-Powiedz mi, Jenny, komu ja tu mogę się wygadać?- westchnął, gdy piłka odbiła się od obręczy i potoczyła się w kierunku żywopłotu.
-No, w sumie racja.- zamyśliłam się.- Chodzi o mojego kolegę z ławki. Siedzimy na angielskim...- w paru zdaniach nakreśliłam mu całą sytuację. Jim słuchał uważnie, dzieląc uwagę na rozmowę ze mną i kręcenie piłką na palcu.
-Hmmm, moim zdaniem...- przygryzł wargę zastanawiając się, co mi odpowiedzieć.- Moim zdaniem, musisz dać mu czas. To nie takie proste, żeby do kogoś się przekonać, a ten Zayn  wyraźnie czegoś się obawia. Jakby bał się kontaktu z innymi ludźmi. Coś mu przeszkadza normalnie się zachowywać, skoro twój przyjaciel Liam mówi, że kiedyś byli w porządku. A tak nawiasem, nie wierz w plotki, chyba że na własnej skórze nie przekonasz się, że to prawda.- rzucił piłkę w moją stronę.- Idę. Mam kazanie do napisania, a samo się niestety nie naskrobie. Jutro jadę do sierocińca, jak chcesz, to możesz tam wpaść po szkole. Macy stęskniła się za tobą.- poczochrał mi włosy i poszedł do gabinetu. Uśmiechnęłam się na myśl o Macy, słodkiej czterolatce, która straciła rodziców w wypadku samochodowym, tak jak ja. Różnica polegała na tym, że ona rodziców straciła, gdy miała parę miesięcy i dla niej jest oczywiste, że sierociniec to dom. Poza tym ona nie miała żadnej rodziny. Ja miałam Jima.
Westchnęłam ciężko i odwróciłam się w stronę kosza. Jeszcze kilka rzutów i idę do domu. Ustawiłam się w sporej odległości od obręczy i rzuciłam. Piłka odbiła się od planszy i potoczyła się w stronę ciemnego podjazdu. Po sekundzie straciłam ją z oczu. Było już ciemno, boisko oświetlały tylko latarnie przy domu, których światło na podjazd nie docierało. Ruszyłam niechętnie w stronę, w którą potoczyła się piłka. "Żeby tylko nie poleciała na ulicę." Nagle stanęłam jak wryta. Od kiedy piłki do kosza wracają jak bumerang? Piłka toczyła się powoli w moją stronę, co było jeszcze bardziej dziwne, bo stałam na lekkim wzniesieniu. Złapałam ją szybko i dokładnie się jej przyjrzałam. "Ktoś musiał ją odrzucić..." pomyślałam i rzuciłam się pędem w stronę bramy. Furtka była lekko uchylona, jakby ktoś dopiero co opuścił podwórko. "A przecież zamykałam ją, jak wróciłam do domu!" Brama wjazdowa też była zamknięta. Wybiegłam na ulicę. Chodnik oświetlały nieliczne latarnie, ale mimo kiepskiej widoczności zdołałam zauważyć wysoką sylwetkę oddalającą się w stronę dzielnicy jednorodzinnych domków. "Skąd ja znam ten sposób chodzenia?" zmarszczyłam brwi przyglądając się idącej postaci. W pewnym momencie człowiek odwrócił się lekko, ale gdy tylko mnie zauważył, przyspieszył kroku. To jednak wystarczyło, żebym go rozpoznała. Charakterystyczny profil twarzy, zaczesane do góry włosy...
-Zayn.- szepnęłam sama do siebie.



To wkurzające. Ile razy próbuję zwrócić na siebie jej uwagę, ona totalnie nie reaguje. Nie widzi, jak na nią patrzę, nie ma świadomości, jak bardzo chciałbym dotknąć jej ręki, nie wie, że mam tak straszną ochotę ją przelecieć... To chore, wiem. Ale od chwili, kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem, nie daje mi spokoju. A co jest najgorsze? Że widzę, jak ona patrzy na Zayna, jak próbuje go zagadać, jak się uśmiecha. Najbardziej dobija mnie ten jej uśmiech. Bez względu na to, co jej się przytrafiło, jak bardzo jest smutna, czy nawet kiedy ma ochotę się rozpłakać, znajdzie w sobie siłę, żeby się opanować, dzielnie unieść głowę i się uśmiechnąć. "Imponujące. To się nazywa siła psychiczna." pomyślałem obserwując ją w bibliotece. Stała przy regale i kompletnie zatonęła w lekturze jakiegoś opasłego tomu.
 Nigdy nie interesowały mnie książki. I chyba w tej chwili po raz pierwszy wszedłem do tej biblioteki. Nawet widzę spojrzenia innych osób. O, tamte dziewczyny chyba właśnie szepczą do siebie, że następuje koniec świata, bo Harry Edward Styles zaszczycił te skromne progi swoją obecnością. Założę się, że każda z tych dziewczyn mimo mojego charakteru chciałaby, żebym zwrócił na nie swoją uwagę. Ale nie! Ja musiałem zwrócić uwagę na tę dziewczynę, która stanowi dla mnie zagadkę, bo od początku totalnie mnie olewa. "No, po prostu szok..."
Jennifer podniosła głowę znad książki i rozejrzała się po pomieszczeniu. Natychmiast spuściłem głowę i udałem, że czytam jakiś atlas czy encyklopedię. Nawet nie wiedziałem, co to jest... Zerknąłem ukradkiem na tytuł. "Podręcznik brzuchomówcy". Ja pierdolę. Spojrzałem na dziewczynę. Odłożyła już poprzednią książkę na półkę i teraz tęsknym wzrokiem wpatrywała się w najwyższą półkę. Czyżby nie mogła czegoś dosięgnąć? Najwyraźniej tak, podskoczyła kilka razy z wyciągniętą ręką i z irytacją zdmuchnęła kosmyk włosów z czoła. "Panie Styles, czas wkroczyć do akcji..." Odłożyłem tę idiotyczną książkę na półkę i podszedłem do dziewczyny. Zbliżając się do niej już zauważyłem, o którą książkę jej chodzi. Spróbowała jeszcze raz jej dosięgnąć. Gruby tom w czarnej oprawie. Hmmm, jakaś powieść? Stanąłem cicho za plecami Jennifer i zdjąłem książkę z półki. Cofnęła się zaskoczona i zderzyła się ze mną. Odwróciła się gwałtownie.
-O to chodziło?- uniosłem brwi i uśmiechnąłem się krzywo.
-Tak.- wzięła ode mnie książkę i przekręciła kilka kartek.- Dziękuję.- podniosła na mnie wzrok i uśmiechnęła się z wdzięcznością. Przechyliłem głowę, żeby przeczytać tytuł.
-"Czara wyroczni". Dobra?
-Mam nadzieję.- jeszcze raz się uśmiechnęła i ruszyła do stanowiska bibliotekarki. Starsza pani zaznaczyła pozycję w komputerze i Jennifer szybkim krokiem ruszyła do drzwi.
-Gdzie się wybierasz?- zapytałem doganiając ją.
-Gdzieś, gdzie będę mogła poczytać.- odpowiedziała wymijająco.
-Mogę pójść z tobą?- odwróciła się do mnie lekko zniecierpliwiona.
-Czego chcesz, Harry?
-Może na początek cię poznać...- przysunąłem się do niej, ale Jennifer od razu mnie odepchnęła.
-Nie wyobrażaj sobie za wiele, dobrze? A teraz sorry, ale chciałabym zostać sama.- już miała odejść, gdy moje słowa ją zatrzymały.
-Żeby porozmyślać o Zaynie?- powoli odwróciła się ponownie w moją stronę.
-O co ci chodzi?
-Widzę, jak na niego patrzysz. Wydaje ci się, że Zayn jest nie wiadomo jak cudowny i wspaniały. Zdziwiłabyś się, gdybyś się dowiedziała o nim tego, co ja wiem.
-Nie uważam, że jest wspaniały. Po prostu chcę utrzymać w miarę przyjazną atmosferę i pogadać z nim, bo wydaje mi się, że on ma jakieś kłopoty...- usłyszeliśmy dziwne odgłosy. Jednocześnie zwróciliśmy się w ich stronę. Kilka metrów od nas ktoś się bił. Jennifer zaraz ruszyła w tamtą stronę, a ja poszedłem za nią. Swoją drogą, ciekawe, kto teraz dostaje wycisk i od kogo.
Na środku korytarza, zaraz koło naszych, mojej, Zayna i Nialla, szafek kotłowało się dwóch chłopaków. Na moment odskoczyli od siebie. Jednym z nich był koszykarz, Brad Davidson. Pyszałkowaty, wkurzający osiłek, który myślał, że jest nie wiadomo kim, pogardzał wszystkimi po kolei, ale jak przyszła chwila słabości, zaraz leciał do nas po dragi. Z kim się bił? Mój wzrok powędrował w kierunku drugiego chłopaka i aż się uśmiechnąłem z zadowoleniem. "Ja to mam szczęście!" Po drugiej stronie korytarza stał Zayn i z zaciśniętymi pięściami właśnie rzucał się na Brada. Był jak w transie, walił pięściami na oślep. Zdaje się, że złamał Davidsonowi nos... Zerknąłem kątem oka na Jennifer. Zacisnęła usta, wpatrywała się w całą sytuację z jakby rozczarowaniem, gniewem.
-Właśnie tak Zayn radzi sobie z kłopotami.- szepnąłem jej do ucha. Posłała mi piorunujące spojrzenie i z powrotem obserwowała przebieg wydarzeń.
Brad oddał Malikowi kilka mocnych ciosów, a Zayn złapał go za kołnierz bluzy i silnie popchnął go na szafki. Brad odbił się od nich i niechcący potrącił jakąś dziewczynę. Upadła na ziemię z lekkim okrzykiem. Skrzywiła się mocno, łapiąc się za nogę. Chyba coś jej się stało, ale chłopaki nawet nie zwrócili na to uwagi. Co innego Jennifer. Energicznie przeszła między obserwującymi walkę, pokrzykującymi uczniami i korzystając z tego, że Zayn i Brad znowu odsunęli się od siebie, wpadła między nich.
-Natychmiast przestańcie!- krzyknęła ze złością. Wszyscy zamilkli i wpatrywali się w dziewczynę szeroko otwartymi oczami. Ja też.- Skończcie z tym! Bójka do niczego nie prowadzi! Zobaczcie.- pokazała ręką na poszkodowaną dziewczynę.- Zrobiliście jej krzywdę.
Podeszła do siedzącej na podłodze dziewczyny, powiedziała coś do niej i pomogła jej wstać. Podtrzymując ją ramieniem ruszyła powoli w stronę gabinetu pielęgniarki. Zayn patrzył za nią przez chwilę, a potem rzucił Bradowi mordercze spojrzenie i po prostu sobie poszedł. Tłum rozstąpił się, ludzie rozchodzili się szepcząc między sobą komentarze odnośnie tej sytuacji. A ja stałem jak głupek w tym samym miejscu i odprowadzałem wzrokiem Jen i tamtą dziewczynę. Zaimponowała mi. Nie każdy potrafi postawić się nie zwracając uwagi na opinię innych. "Wow..."



Byłam wściekła. Jasne, rozumiem, niektórzy muszą rozładować niepotrzebną energię, ale po co wszczynać bezsensowne bójki na środku korytarza?! "Mówili ci, pamiętasz? Mówili, czego masz się po nim spodziewać." odezwał się wkurzający głos w mojej głowie. Tak, mówili. Ale nie spodziewałam się zobaczyć Zayna w takiej odsłonie. Takiego zimnego, nieprzystępnego. Wyglądał jak... uosobienie zła. No, może przesadziłam, ale na pewno wyglądał groźnie.
Kolejny cios. Kolejne pchnięcie. O nie! Jakaś blondynka upadła na ziemię pod wpływem ciosu tamtego chłopaka. Liczyłam, że ktoś przerwie walkę, żeby jej pomóc, ale kompletnie nikt nie zwrócił na nią uwagi. "Co jest?! Ludzie, ona potrzebuje pomocy!" Nawet ten apel w myślach nie pobudził nikogo do działania. "Musisz coś zrobić, Jen. Nie możesz tak stać z założonymi rękami, do diaska!" Przepchnęłam się przez tłum obserwatorów bójki i wbiegłam między Zayna i jego przeciwnika.
-Natychmiast przestańcie! Skończcie z tym! Bójka do niczego nie prowadzi!- krzyknęłam patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Byli zdumieni. Nie, to mało powiedziane, byli zszokowani tym, że ktoś wciął się w ich walkę.- Zobaczcie. Zrobiliście jej krzywdę.- wskazałam na dziewczynę i zaraz do niej podeszłam. Ona też patrzyła na mnie ze zdumieniem. Chyba jeszcze nikt w tej szkole nie sprzeciwił się dwóm bijącym się osiłkom.
-Chodź, zaprowadzę cię do pielęgniarki.- powiedziałam do dziewczyny i pomogłam jej się podnieść. Oparła się mocno na moim ramieniu i aż syknęła z bólu, gdy niechcący stanęła na urażonej podczas upadku nodze. Przytrzymałam ją i zarzuciłam sobie jej torbę na ramię. Razem powoli poszłyśmy w stronę gabinetu pielęgniarki. Nie oglądałam się za siebie, ale sądząc po odgłosach, przeciwnicy się rozeszli. Bójka była zakończona. "I bardzo dobrze." stwierdziłam zadowolona. "Nie wiadomo, co stałoby się potem, gdybym tam nie stanęła." Zaczęłam wyobrażać sobie nie wiadomo jak tragiczne zakończenia tego starcia. Krew, złamania, wstrząsy mózgu, omdlenia, śmierć... "Dobra, Jen, zmień dilera albo bierz mniej."
-Nie musiałaś tego robić.- odezwała się cicho dziewczyna. Lekko podskakiwała na jednej nodze starając się jak najbardziej oszczędzać uszkodzoną stopę.
-Wtedy nikt by ci nie pomógł.- zauważyłam. Ona nie odpowiedziała. Postanowiłam podtrzymać rozmowę.- Jak masz na imię?
-Scarlett. Mama jest fanką "Przeminęło z wiatrem".- mruknęła pod nosem. Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Zupełnie jak ja. Ale na nazwisko nie masz O'Hara?- Scarlett zaśmiała się.
-Nie, całe szczęście. Jestem Scarlett Wilson.
-Ja nazywam się...
-Jennifer Sorset, wiem.- przerwała mi. Spojrzałam na nią zdumiona.
-Skąd wiesz?
-Mam z tobą angielski. Już zdążyłaś zabłysnąć. Poza tym... Wszyscy oprócz tego poczciwego staruszka Hollinsa wiedzą, że to dzięki tobie Malik zdobył chyba pierwszą w życiu szóstkę.
-Nie zauważyłam cię na lekcji.- przyznałam niepewnie.
-Siedzę w rzędzie od ściany, w trzeciej ławce. Pójdziesz znów na angielski, to zobaczysz. O ile się pojawię z tą nogą. Tak samo na w-fie.
-Co, w-f też mamy razem?- uniosłam brwi rozbawiona.
-Taa. I z tego co kojarzę, to też geografię, ale na geografii zawsze śpię, więc nie wiem.- oznajmiła z rozbrajającą szczerością.
-Aż głupio się przyznać, że nie znam ludzi, z którymi chodzę na zajęcia.
-Hej, jesteś tu dopiero od kilku tygodni. Wrzuć na luz, w końcu wszystkich poznasz. A zresztą...- trąciła mnie porozumiewawczo łokciem.- Najważniejszego gościa w całej szkole już poznałaś.
-Masz na myśli Zayna?- stanęłyśmy pod gabinetem.
-Dokładnie.- przytaknęła.- I wiesz co ci powiem?- zmarszczyłam brwi i pokręciłam głową.- Może i przysypiam na co drugiej lekcji, ale on się tobie podoba. I to widać.- parsknęłam śmiechem.
-Zayn Malik mi się nie podoba. Mogę ci to dać na piśmie.- powiedziałam rozbawiona.- Wiem, jak to może wyglądać, ale ja po prostu staram się z nim zakumplować. Głupio siedzieć w ławce z kimś, kto tylko na ciebie warczy, nic się nie odzywa, ewentualnie zabija wzrokiem.
-Zobaczysz, że mam rację. To tylko kwestia czasu.- nie odpowiedziałam jej. Nic już nie mówiąc weszłyśmy do gabinetu pielęgniarki.


___________________________________________
Dziś się trochę działo, co nie? ;) perspektywa Harry'ego ^^

Rozdział został napisany wcześniej, dziś tylko sprawdziłam błędy i wstawiam gotowca :) kolejny za tydzień, jak zwykle :D

Zapraszam tez na "Everything's gonna be all right..." =) niestety, dziś nie dam rady wstawić kolejnego rozdziału, ale mam jeszcze całe trzy dni do końca przepisowego tygodnia ;P i wiecie co? Już mamy tam 46 rozdziałów i 21 tysięcy wyświetleń :D :D :D a my tutaj, na "Would you know my name..." przekroczyliśmy pierwszy tysiąć wyświetleń i mamy pierwszego obserwatora ^.^ w porównaniu z moim pierwszym blogiem wszystko idzie szybciej *___*
DZIĘKUJĘ <3

I to tyle na dziś. Muszę pracować nad rozdziałem na drugiego bloga, bo inaczej będzie źle... xD

Do napisania, misiaczki :* <3
Roxanne xD

niedziela, 3 sierpnia 2014

CHAPTER 3: Shake off the weight of the world from your shoulders...

Patrzyłem na nią z niedowierzaniem. "To chyba jakieś jaja... Malik, a może ty masz halucynacje?" pomyślałem. Zacisnąłem powieki i zaraz je otworzyłem. Nie, dziewczyna nie znikła. Siedziała tam, na tym przeklętym murku i uśmiechała się do mnie. Jak ona, do jasnej cholery, znalazła moją kryjówkę? Śledziła mnie? Nie, przecież wczoraj przyszła do szkoły, a ja tu wczoraj nie byłem. A dziś przyszła tu pierwsza...
-Co ty tu robisz?!- zapytałem.
-Czytam?- uniosła brwi pokazując na książkę.
-Nie, jak tu trafiłaś?- zeskoczyłem z muru i stanąłem na wprost niej. Moja groźna postawa chyba nie zrobiła na niej wrażenia.
-Tak jakoś...- wzruszyła ramionami.- Chciałam znaleźć jakieś ciche i spokojne miejsce i znalazłam. A co?
-Hmm, jakby to powiedzieć... Zjeżdżaj stąd.- nie miałem zamiaru być miły. Niech spada na drzewo, to moja miejscówka.
-A to niby dlaczego?- zapytała rozbawiona. "Co ją tak śmieszy? Ciągle się uśmiecha..."
-Bo to moje miejsce.- syknąłem. Zgasiłem gwałtownie papierosa. "Nawet spokojnie zapalić nie można!"
-Podpisane nie było.- wzruszyła ramionami i wróciła do czytania. "No, kurwa, zaraz mnie coś trafi!".
-Czego ty nie zrozumiałaś w słowach: zjeżdżaj stąd?!- warknąłem. Jennifer westchnęła ciężko i zamknęła książkę z trzaskiem.
-Słuchaj... Nie jestem kimś, komu możesz rozkazywać. A z tego co kojarzę, to to miejsce należy do szkoły, nie do ciebie i każdy uczeń może tu przebywać.- zakomunikowała mi stanowczo. Zacisnąłem dłonie w pięści i z całej siły walnąłem ręką w mur. Dziewczyna aż drgnęła zaskoczona moim gwałtownym ruchem. Wziąłem głęboki oddech i z powrotem usiadłem na murze. Nie ma bata. Nie ustąpię. Ona pierwsza stąd odejdzie.
-Wszystko okej?- dobiegł mnie jej cichy głos.
-Nie!- krzyknąłem.- Nic nie jest okej! Chcę sobie w spokoju tutaj posiedzieć, w mojej samotni, zapalić, pomyśleć, a tu wdziera mi się jakaś laska i wszystko, kurwa, psuje!!!- wydarłem się na cały głos. Jennifer spuściła głowę. "Mogłeś się ugryźć w język, stary..." 
-Cóż, palić ci nie bronię, nawet jeśli się trujesz... Ale skoro koniecznie chcesz posiedzieć tu sam, to proszę...- szybko zebrała swoje rzeczy i zeskoczyła z muru. Już miała zanurkować pod gałązki wierzby, gdy jeszcze się odwróciła.- Trzymaj się, Zayn.- uśmiechnęła się blado i zniknęła za zieloną kurtyną.



Usiadłam na parapecie obok klasy od angielskiego i wyciągnęłam książkę, ale zamiast się skupić na lekturze, zaczęłam myśleć o sytuacji z Zaynem. Nie rozumiałam, o co mu chodziło. Z tego, co zdążyłam się zorientować, to różni się od Harry'ego i Nialla. Jest bardziej zamknięty w sobie i zdecydowanie nie liczył na zainteresowanie ludzi. Zwłaszcza dziewczyn. "Jesteś zawiedziona?" Nie. Nie jestem. Chciałam tylko, żeby mnie w miarę zaakceptował, skoro do końca liceum mamy ze sobą siedzieć na angielskim. Wolałam się z nim zakolegować niż mijać się na korytarzu i warczeć na siebie w ławce. "Coś go gryzie... Ma jakiś problem..." Wyraźnie widać, że coś go boli, coś go martwi i on nie chce od nikogo pomocy. Tłumi ten problem w sobie, nie pozwala mu wydostać się na zewnątrz. A ja chciałam mu pomóc. Miałam nadzieję, że mogę zrobić coś, żeby znowu uśmiechnął się tak szczerze, jak uśmiechał się w towarzystwie kolegów wczoraj na ulicy.
-Hej, Jen. Co robisz?- koło mnie stanął Liam.
-O, cześć. Wiesz, mam okienko, a po nim angielski.
-Profesor Hollins, co?- zaśmiał się, a ja skinęłam głową. Profesor Hollins plus Zayn Malik. Liam chyba czytał mi w myślach, bo po chwili milczenia zapytał:
-Ty siedzisz na angliku z Zaynem, tak?
-Tak, z Malikiem, a co?- potwierdziłam. Liam westchnął.
-Trzymaj się od niego z daleka, okej? To nie jest dla ciebie najlepsze towarzystwo.
-Mogę wiedzieć, dlaczego wszyscy tak uważacie?- poprawiłam się na parapecie i spojrzałam Liamowi prosto w oczy.
-Po prostu krążą po szkole plotki...- spuścił wzrok i zawiesił głos.
-Plotki nie muszą być prawdą.- powiedziałam chowając książkę do torby. Szykowała się ciekawa pogawędka.- Jakie to plotki?
-Że handluje narkotykami, bierze udział w nielegalnych wyścigach motorowych i ma na sumieniu parę bójek. Nie wiem, czy kilka z nich nie zakończyło się... tragicznie.- wstrzymałam oddech. "O matko." Okej, ale to nie znaczy, że Zayn faktycznie jest takim potworem nie z tej ziemi.
-Przecież to nie musi być prawda...- powiedziałam powoli i zeszłam z parapetu. Za chwilę będzie dzwonek za przerwę i trzeba będzie wchodzić do klasy, bo inaczej Hollins się wścieknie.
-Nie, ale wiele na to wskazuje. Wiesz, był parę razy widziany w podejrzanych melinach, kilka osób mówiło, że sprzedawał dragi, a poza tym to jego towarzystwo... Chodzi wytatuowany, razem z tym Stylesem i Horanem. Chociaż Horan podobno nie strzelił sobie jeszcze żadnego tatuażu.
-Oni od zawsze tacy byli?- spytałam zaciekawiona idąc powoli w stronę klasy.
-Nie, to byli normalni ludzie. Nawet Louis kiedyś z nimi trzymał, ale jakoś się pokłócili czy coś i teraz Tomlinson unika ich jak ognia. Podobno ma jeszcze z nimi o coś na pieńku i szukają tylko okazji do zaczepki.
-Wiesz, o co im poszło?
-Nie. I się nie dopytuję. Lou jak będzie chciał, to powie.- wzruszył ramionami Liam.
-Spoko. Dobra, idę, bo facetka od geografii się wścieknie. Ma takie same zasady jak Hollins. Nara!- i poszedł sobie. Patrzyłam jeszcze jak znikał za rogiem korytarza. "Widzisz, i teraz znasz więcej szczegółów..." pomyślałam, gdy zadzwonił dzwonek. Nadal jednak nie byłam pewna, czy to, co mówił Liam jest prawdą. Przecież plotka mogła zostać wymyślona przez kogoś. Bo ktoś się pomylił, bo mu się coś wydawało, dla kawału, albo nawet z zemsty za coś. "Nie wolno nikogo oceniać po pozorach!" przypomniały mi się słowa mojego brata z któregoś niedzielnego kazania. Miał rację. Jak zwykle zresztą.
Drzwi do klasy się otworzyły i weszłam do środka razem z kilkoma osobami. Zajęłam swoje miejsce i zaczęłam mazać jakieś nieokreślone rysunki na wewnętrznej tylnej okładce zeszytu. Po chwili poczułam, jak ktoś zajmuje miejsce obok mnie. Nie musiałam się obracać, żeby wiedzieć, że to Zayn. Nie podniosłam wzroku, dopiero gdy do klasy wkroczył energicznie starszy pan, czyli profesor Hollins, zerknęłam na pana Malika kątem oka. Tak jak na pierwszej lekcji angielskiego gapił się w okno zamiast na nauczyciela.
-Dzisiaj zajmiecie się pracą w grupach, konkretnie w zespołach dwuosobowych, tak jak siedzicie w ławkach.- "Super. Szkoda tylko, że Zayn nie ma ochoty na pracę zespołową, wszystko by robił solo."- Dostaniecie teksty obiecującej młodej autorki, Amy Lazel. Macie je zrecenzować przez pierwszą połowę lekcji na ocenę. Najlepsze recenzje to najlepsze oceny.- nauczyciel rozdał teksty.- Zaczynajcie.
Przesunęłam kartkę na środek ławki i popatrzyłam na Zayna. Siedział w bezruchu, dalej śledząc to, co się działo za oknem. A działo się niewiele, bo wszystko przysłaniał padający od pięciu minut rzęsisty deszcz. Tutaj, w Bradford, dzień bez deszczu traktowano jak jakieś święto.
-Zayn?- trąciłam chłopaka łokciem. Podniósł na mnie zagniewany wzrok.
-Co?- warknął. Speszyłam się. Kurczę, nie mogłam trafić na jakiegoś kujona albo kogokolwiek, byle przyjaźnie nastawionego do świata?
-Emm... Mamy pracę do zrobienia...
-Gówno mnie to obchodzi.- odparł opryskliwie i z powrotem odwrócił się do okna. Po chwili wyciągnął ołówek i zaczął coś rysować na luźnej kartce wyjętej z zeszytu.
Westchnęłam z rezygnacją i zajęłam się czytaniem tekstu. Skoro pan Malik nie ma ochoty pracować, to nie znaczy, że ja też się będę obijać. Angielski, zaraz po w-fie, to mój ulubiony przedmiot i nie wyobrażam sobie, że mogłabym dostać z zadania mniej niż B. "Większych bredni nie czytałam..." pomyślałam po przeanalizowaniu tekstu. Marna podróbka Harry'ego Pottera z domieszką "Hobbita" i "Opowieści z Narnii". A już liczyłam na jakiś ciekawy esej czy felieton... Dziewczyna sama się gubiła w stworzonych przez siebie opisach, myliła postacie, używała całej masy powtórzeń. "Skad Hollins wytrzasnął takie coś?!" wściekałam się po czwartym akapicie. Już chwytałam za długopis, żeby w ostrych słowach skrytykować autorkę, ale coś mnie powstrzymało. "A jeśli profesor chce pozytywnej recenzji? Co jeśli liczy, że dla jego przyjemności uznamy tekst za naprawdę dobry i warty wydania?" Zaraz jednak odrzuciłam te myśli. Nie ma takiej opcji. Jestem szczerą osobą, czasem aż do bólu i na pewno nie będę kłamać dla radochy Hollinsa. Skoro mam zrecenzować ten tekst, to zrobię to po swojemu. I tak zrobiłam. Ściślej mówiąc, pojechałam po całości. Krótko, zwięźle i na temat przedstawiłam moją opinię o opowiadanku, jego twórczyni i licznych błędach. Nie będę się podporządkowywać, dziewczyna jest beznadziejna i moja pozytywna ocena jej nie pomoże. "A krytyka... Może czasem pomóc..." stwierdziłam w myślach oddając kartkę psorowi. Ciekawa byłam, czy zorientował się, że pracowałam sama. Zayn nawet nie zerknął w moja stronę, nie zareagował, gdy drugi raz podsunęłam kartkę w jego kierunku. "Nie to nie. Prosić się nie będę!" postanowiłam i samodzielnie odbębniłam pracę, która miała być wykonana w grupach.
Przez drugą połowę lekcji siedziałam zatopiona w notatkach z matmy. Skoro mogliśmy robić, co nam się podobało, byle cicho... Kłopot w tym, że matmy nie rozumiałam ni w ząb. Nie miałam pojęcia, co zrobić z piętrowym pierwiastkiem i wiecznie gubiłam cyferki przy zbyt rozbudowanych działaniach. A funkcje to już w ogóle była dla mnie czarna magia. Przez chwilę nawet zastanawiałam się, czy nie zagadać pana Malika z prośbą o wytłumaczenie funkcji kwadratowej, ale spasowałam. Zaraz by się na mnie wściekł za zakłócanie jego wielce szanownego świętego spokoju. Już i tak naruszyłam jego przestrzeń osobistą. Dalej nie rozumiałam, dlaczego niby nie mogłam sobie posiedzieć w tamtym zaciszu. "I co, on myśli, że tak łatwo się wycofam? Mowy nie ma! Jeszcze tam wrócę!" pomyślałam w chwili, gdy zadzwonił dzwonek.
-Zaczekajcie wszyscy! Odczytam wasze oceny...- tu nastąpiła litania nazwisk w zestawie powiększonym o ocenę. Z tego, co zdołałam usłyszeć, ludzie w większości dostawali D albo E. "Co jest? Aż tak im nie poszło, czy nie odgadli życzenia psora?"- I na koniec najlepsza praca. Jennifer Sorset i Zayn Malik. Bardzo wnikliwa analiza, nie korzystaliście z utartych schematów, przedstawiliście swój pogląd na sprawę, bez ulegania wpływom. Gratulacje. Dostajecie A.
Uśmiechnęłam się do siebie. "Tak!!!" Miałam przeczucie, że dobrze robię, pisząc jak mi się podoba. Odwróciłam się w stronę mojego sąsiada.
-Nie ma za co, panie Malik.- obdarowałam go szczerym, radosnym uśmiechem i wyszłam z sali nie oglądając się na osłupiałego chłopaka.



__________________________________
Mamy kolejny rozdział. Wiem, jest krótki i totalnie nic nie wnosi do opowiadania, ale mogę z ręką na sercu obiecać, że kolejny będzie lepszy. Przynajmniej odrobinę. I dłuższy :P

Od razu załączam informację, że na "Everything's gonna be all right..." też pojawił się nowy rozdział :) konkrety pod tym linkiem--->  http://onedirection1d-pain-and-payne.blogspot.com/2014/08/rozdzia-45.html

Jeśli macie jakieś pytania, zadawajcie je pod postem. Dziękuję za wcześniejsze komentarze i zachęcam do komentowania i obserwowania :D

Pozdrawiam i całuję <3
Roxanne xD