Hejka kochani!
Dawno tu nie byłam, uff! Teraz szły pełną parą prace nad "Nothing's...", a dziś postanowiłam już oficjalnie ruszyć z "Dance...".
Prolog opublikuję jutro wieczorem, a dziś możecie zobaczyć zrobioną zakładkę z bohaterami, przeczytać kilka informacji o blogu i obejrzeć zwiastun.
Opis "Dance...", zwiastun i link do bloga macie w zakładce "MY STORIES" po prawej stronie--->
Zwiastun można obejrzeć również na YouTubie---> https://www.youtube.com/watch?v=7vWpJRSSoYw
Zapraszam serdecznie, dziękuję za waszą obecność tutaj, za to, że ciągle czytacie to opowiadane i lecę spalać kalorie po tych lodach, na które mnie naciągnięto xD ale warto było ^^
Buziaki <3
Roxanne xD
niedziela, 12 lipca 2015
poniedziałek, 1 czerwca 2015
LUDZIE, NOMINACJA!!!
Moi kochani, właśnie się dowiedziałam, że:
*fanfary w tle*
Pozdrawiam <3
Roxanne xD
*fanfary w tle*
OBA MOJE BLOGI ZOSTAŁY NOMINOWANE DO KONKURSU BLOG MIESIĄCA: MAJ!!!
Można oddawać niestety tylko po jednym głosie, więc niektórzy mają twardy orzech do zgryzienia, czy głosować na "(Everything's) NOTHING'S gonna be alright...", czy na "Would you know my name?"...
W każdym bądź razie, będę wdzięczna za wszystkie wasze głosy ;***
PS: Tak, wiem, na oba blogi wstawiłam taką samą notkę, ale chciałam to zrobić jak najszybciej, bo osndmfhddiwnoljkskam ^^ i no... teraz już nie są takie same xDPozdrawiam <3
Roxanne xD
wtorek, 7 kwietnia 2015
EPILOGUE: I'm sorry if I say I need ya, but I don't care, I'm not scared of love... Cause when I'm not with you I'm weaker... Is that so wrong? Is it so wrong that you make me strong?
-Wychodzisz, Malik.
-No, co ty nie powiesz, Sheridan.- Wywróciłem oczami, mijając go w bramie.
-Powodzenia, stary. Nawet cię lubiłem.
-Taaa, wzajemnie. Ale sorry, więcej cię nie odwiedzę.- Przybiliśmy sobie piątkę i wreszcie wyszedłem na rozpaloną słońcem ulicę.
Po tym, jak sam zgłosiłem się na policję, sprawy potoczyły się mega szybko. Jeszcze tego samego dnia trafiłem do aresztu śledczego, a potem przez kilka dni regularnie mnie przesłuchiwali. Mieli szczęście, że postanowiłem powiedzieć im absolutnie wszystko. Zaczynając od wypadku spowodowanego przeze mnie, przez handel narkotykami, aż po wsypanie Gregory'ego i jego "firmy". Podobno policja zrobiła nalot na jego siedzibę i zgarnęli dosłownie wszystkich. Oprócz góry pieniędzy, jaką zdołał zgromadzić przez ładnych parę lat, dobrali się też do mini plantacji marihuany, kontaktów ze światkiem przestępczym całej Anglii i sporej liczby przemytników. Ogólnie można powiedzieć, że dzięki mnie rozbito gang. "Możesz być z siebie dumny."
Sypanie szefa i tak nie zadziałało na moją korzyść. Znaleziono u mnie broń, którą dał mi Gregory, przesłuchali jego goryli, którzy zaraz nawymyślali o mnie niestworzone historie. A ja... jak ostatni kretyn przyznałem się do wszystkiego, co mi zarzucali. Oprócz jakichkolwiek morderstw. Na szczęście nie mieli na nie żadnych dowodów.
W połowie sierpnia odbył się proces. Zarzuty? Prowadzenie pojazdu po pijanemu, nieumyślne spowodowanie śmierci, nieudzielenie pomocy ofiarom wypadku, nielegalne posiadanie broni, handel narkotykami, bójki, uszczerbek na zdrowiu kilku osób, paserstwo... Tak, odrobinkę się nazbierało. Wyrok? 4 lata, w zawieszeniu na 5.
Od razu po procesie umieszczono mnie w zakładzie karnym. A mówiąc krótko, wsadzili mnie do pierdla. Lepiej bym tego nie ujął. Pierwsze pół roku to było piekło. Cela z prawdziwym mordercą, przemytnikiem i chorym psychicznie gwałcicielem. Z nas czterech byłem najmłodszy, przez co przez dłuższy czas byłem ich popychadłem, kimś, na kim można się wyżyć. Taki worek treningowy. Do tej pory się zastanawiam, czemu tak właściwie im nigdy nie oddałem. A nie, jednak wiem. Nie chciałem, żeby mnie przymknęli na dłużej. Chciałem wyjść do ludzi, spotkać się z rodziną, z... Z Nią.
Dopiero po roku przenieśli mnie do innej celi, gdzie jedynym moim towarzyszem był gość oskarżony niesłusznie o napad na kilka sklepów jubilerskich. Miał facet pecha, znalazł się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze. Nawet się z nim zakolegowałem. Ale i tak najlepsze stosunki miałem ze strażnikami. Na przykład Michael Sheridan. Starszy ode mnie o pięć lat, świeżo po szkole wojskowej, ojciec rocznego Jake'a i mąż Georgii. Opowiadał mi często o swojej rodzinie i chyba mnie polubił. Ja jego zresztą też. Przynajmniej dostarczał regularnie papierosy i w razie co przekazywał jakieś wiadomości między mną a rodzinka i kumplami.
Mama przychodziła do mnie co tydzień. Jej pierwsza reakcja po tym, jak wyznałem jej prawdę... Była załamana. Płakała przez kilka godzin, cały czas pytała, czy jestem tego pewny, czy mówię prawdę. A może się pomyliłem? Ale gdy powiedziałem jej, że mam zamiar do wszystkiego się przyznać, przytuliła mnie. Byłem w szoku, gdy odparła, że cieszy się, że zachowałem jeszcze resztki godności. Podczas procesu stała za mną murem, załatwiła najlepszego adwokata i broniła mnie przed całym światem, który się uparł, żeby mnie dobić. "Najlepsza matka świata, na którą nie zasłużyłem..."
Niall i Harry nie dostali takiej kary jak ja. Harry'emu, ze względu na stan zdrowia, fizyczny i psychiczny, zamienili odsiadkę na pięćset godzin robót społecznych po ukończeniu rehabilitacji. Z tego, co mi mówił, to już się z tym uporał i obecnie walczy z biurokracją, zakładając warsztat samochodowy. Nialler odsiedział dziewięć miesięcy i wypuścili go za dobre sprawowanie. Farciarz. A miał wyrok na półtora roku.
Jennifer pojawiła się tylko na procesie. Blada jak ściana, ze łzami w oczach. Zeznawała jako świadek, w sprawie śmierci rodziców. Przeciwko mnie. Ale nie miałem jej tego za złe. Wiedziałem, że robi to, co uważa za słuszne i nawet jeśli mnie tym pogrążyła, to kochałem ją dalej tak samo mocno, jak w dniu naszego pożegnania. Natomiast Jim wpadł do mnie kilka razy. Powiedział, że Jenny ukończyła szkołę i teraz poszła na kurs związany z bibliotekoznawstwem. Z pomocą Nialla i Scarlett otworzyła w mieście własną księgarnię. "I według słów Jima ciągle na mnie czekała..."
Od Jima dowiedziałem się też, co z Louisem. Na odwyku był trzy lata z przerwami. Teraz sam zaczął pracować w tym ośrodku, żeby pomagać innym wychodzić z uzależnień. Podobno kiedy tylko mógł, poleciał do Chicago i błagał na kolanach El, żeby mu wybaczyła. I przy okazji skuł mordę jej przyjacielowi, którego pomylił z jej facetem. Za to Els obraziła się na niego jeszcze bardziej. Dopiero niedawno zaczęli znowu ze sobą rozmawiać. Na razie przez Skype'a. "Kwestia czasu."
Serio, nie spodziewałem się, że po wyjściu z więzienia będę tak dobrze o wszystkim poinformowany. Każdy na siłę chciał mnie uszczęśliwić informacjami. Jak to dobrze, że teraz mogę to wszystko zobaczyć, nie tylko o tym usłyszeć. Cztery lata to cholernie dużo czasu... I tak powinienem się cieszyć, że nie dowalili mi piątego roku, ot tak, w prezencie.
"Ale w sumie można powiedzieć, że wszyscy powoli stają na nogi, podnoszą się po tym makabrycznym 2015 roku..."
Szedłem z uśmiechem na twarzy w stronę centrum miasta. Normalnie miałem ochotę uściskać każdego przechodzącego człowieka. Nareszcie! Jestem wolny. W każdym tego słowa znaczeniu.
Minąłem zakręt prowadzący do mojego domu. Jasne, powinienem pójść zobaczyć się z mamą, siostrą, przyjaciółmi, którzy już mnie uprzedzili o powitalnej imprezce, ale najpierw musiałem zobaczyć kogoś innego. Od Niallera się dowiedziałem, że za jakieś dziesięć minut wyjdzie z pracy. Szybko trafiłem pod podany adres i stanąłem na wprost księgarni, po przeciwnej stronie ulicy.
Wyszła, wołając jeszcze coś do osoby stojącej w środku. Zamknęła drzwi, śmiejąc się z usłyszanej odpowiedzi. Wyglądała wspaniale. Długie włosy rozwiewał jej wiatr, czarna bokserka była wsunięta w długą zieloną spódnicę, którą chyba miała na sobie, kiedy pierwszy raz przyszła do naszej kryjówki. Poprawiła torebkę na ramieniu i rozejrzała się, chcąc przejść przez ulicę. I wtedy mnie zobaczyła. Zamarła w pół gestu. "Chyba myślała, że jej się przywidziałem." Uśmiechnąłem się bezwiednie. Odwzajemniła to jakby z niedowierzaniem i błyskawicznie przebiegła przez ulicę. "Dzięki Bogu, że nic nie jechało!"
Stanęła przede mną, niepewnie przygryzając wargę.
-Jesteś...- Powiedziała cicho.- Wróciłeś.
-Już więcej cię nie zostawię.- Pokręciła głową ze łzami w oczach i rzuciła mi się w ramiona. Przytuliłem ją mocno, chowając twarz w jej włosach. Nareszcie. Nareszcie trzymam mój skarb. Nie mam zamiaru go więcej wypuszczać z rąk.
Uniosłem ja lekko w górę i okręciłem wokół własnej osi. Zaczęła się głośno śmiać, mocniej obejmując mnie za szyję. Postawiłem ją znowu na ziemi i odgarnąłem jej z czoła włosy, które opadły jej na twarz.
-Wybaczyłaś mi?- Zapytałem. Na chwilę spoważniała.
-Zrobiłam to już cztery lata temu. Wtedy na sali sądowej, kiedy do wszystkiego się przyznałeś i powiedziałeś, że szczerze żałujesz. Widziałam w twoich oczach, że mówisz prawdę. I już wtedy wiedziałam, że nie mogę ci nie wybaczyć. Bo to, że cię kocham jest mocniejsze niż jakakolwiek nienawiść.
______________________________________________________
Oto przed Wami zakończenie bloga! Czas na tradycyjne małe podsumowanie:
Podsumowanie za nami. Zakończyłam kolejnego bloga!
Nigdy bym nie przypuszczała, że napiszę w całości choć jedno opowiadanie, a tu proszę: kończyłam "Everything's...", zabieram się za jego drugą część, czyli "Nothing's...", ukończyłam teraz "Would...", a w przygotowaniu mam "Dance...". Jestem w szoku, że jakimś dziwacznym zbiegiem okoliczności udało mi się to pogodzić z uczelnią, kolokwiami i innymi obowiązkami, na dodatek pozaliczałam jak na razie wszystkie kartkówki, egzaminy i nic nie musiałam poprawiać... Wow, wielkie wow, biorąc pod uwagę mój tryb uczenia się xD
Na koniec mam małą prośbę: byłoby mi miło, gdyby każdy, kto czytał tego bloga, napisał komentarz. Wystarczy buźka, sam znak, świadczący o Waszej obecności :)
Jeszcze dodam, że będę tu pewnie zamieszczała posty informacyjne o kolejnych blogach, więc czekajcie na zwiastuny i krótkie wprowadzenia :P
Do zobaczenia na "Nothing's..." i w niedalekiej przyszłości na "Dance..." ^^
Buziaki ;***
Roxanne xD
-No, co ty nie powiesz, Sheridan.- Wywróciłem oczami, mijając go w bramie.
-Powodzenia, stary. Nawet cię lubiłem.
-Taaa, wzajemnie. Ale sorry, więcej cię nie odwiedzę.- Przybiliśmy sobie piątkę i wreszcie wyszedłem na rozpaloną słońcem ulicę.
Po tym, jak sam zgłosiłem się na policję, sprawy potoczyły się mega szybko. Jeszcze tego samego dnia trafiłem do aresztu śledczego, a potem przez kilka dni regularnie mnie przesłuchiwali. Mieli szczęście, że postanowiłem powiedzieć im absolutnie wszystko. Zaczynając od wypadku spowodowanego przeze mnie, przez handel narkotykami, aż po wsypanie Gregory'ego i jego "firmy". Podobno policja zrobiła nalot na jego siedzibę i zgarnęli dosłownie wszystkich. Oprócz góry pieniędzy, jaką zdołał zgromadzić przez ładnych parę lat, dobrali się też do mini plantacji marihuany, kontaktów ze światkiem przestępczym całej Anglii i sporej liczby przemytników. Ogólnie można powiedzieć, że dzięki mnie rozbito gang. "Możesz być z siebie dumny."
Sypanie szefa i tak nie zadziałało na moją korzyść. Znaleziono u mnie broń, którą dał mi Gregory, przesłuchali jego goryli, którzy zaraz nawymyślali o mnie niestworzone historie. A ja... jak ostatni kretyn przyznałem się do wszystkiego, co mi zarzucali. Oprócz jakichkolwiek morderstw. Na szczęście nie mieli na nie żadnych dowodów.
W połowie sierpnia odbył się proces. Zarzuty? Prowadzenie pojazdu po pijanemu, nieumyślne spowodowanie śmierci, nieudzielenie pomocy ofiarom wypadku, nielegalne posiadanie broni, handel narkotykami, bójki, uszczerbek na zdrowiu kilku osób, paserstwo... Tak, odrobinkę się nazbierało. Wyrok? 4 lata, w zawieszeniu na 5.
Od razu po procesie umieszczono mnie w zakładzie karnym. A mówiąc krótko, wsadzili mnie do pierdla. Lepiej bym tego nie ujął. Pierwsze pół roku to było piekło. Cela z prawdziwym mordercą, przemytnikiem i chorym psychicznie gwałcicielem. Z nas czterech byłem najmłodszy, przez co przez dłuższy czas byłem ich popychadłem, kimś, na kim można się wyżyć. Taki worek treningowy. Do tej pory się zastanawiam, czemu tak właściwie im nigdy nie oddałem. A nie, jednak wiem. Nie chciałem, żeby mnie przymknęli na dłużej. Chciałem wyjść do ludzi, spotkać się z rodziną, z... Z Nią.
Dopiero po roku przenieśli mnie do innej celi, gdzie jedynym moim towarzyszem był gość oskarżony niesłusznie o napad na kilka sklepów jubilerskich. Miał facet pecha, znalazł się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze. Nawet się z nim zakolegowałem. Ale i tak najlepsze stosunki miałem ze strażnikami. Na przykład Michael Sheridan. Starszy ode mnie o pięć lat, świeżo po szkole wojskowej, ojciec rocznego Jake'a i mąż Georgii. Opowiadał mi często o swojej rodzinie i chyba mnie polubił. Ja jego zresztą też. Przynajmniej dostarczał regularnie papierosy i w razie co przekazywał jakieś wiadomości między mną a rodzinka i kumplami.
Mama przychodziła do mnie co tydzień. Jej pierwsza reakcja po tym, jak wyznałem jej prawdę... Była załamana. Płakała przez kilka godzin, cały czas pytała, czy jestem tego pewny, czy mówię prawdę. A może się pomyliłem? Ale gdy powiedziałem jej, że mam zamiar do wszystkiego się przyznać, przytuliła mnie. Byłem w szoku, gdy odparła, że cieszy się, że zachowałem jeszcze resztki godności. Podczas procesu stała za mną murem, załatwiła najlepszego adwokata i broniła mnie przed całym światem, który się uparł, żeby mnie dobić. "Najlepsza matka świata, na którą nie zasłużyłem..."
Niall i Harry nie dostali takiej kary jak ja. Harry'emu, ze względu na stan zdrowia, fizyczny i psychiczny, zamienili odsiadkę na pięćset godzin robót społecznych po ukończeniu rehabilitacji. Z tego, co mi mówił, to już się z tym uporał i obecnie walczy z biurokracją, zakładając warsztat samochodowy. Nialler odsiedział dziewięć miesięcy i wypuścili go za dobre sprawowanie. Farciarz. A miał wyrok na półtora roku.
Jennifer pojawiła się tylko na procesie. Blada jak ściana, ze łzami w oczach. Zeznawała jako świadek, w sprawie śmierci rodziców. Przeciwko mnie. Ale nie miałem jej tego za złe. Wiedziałem, że robi to, co uważa za słuszne i nawet jeśli mnie tym pogrążyła, to kochałem ją dalej tak samo mocno, jak w dniu naszego pożegnania. Natomiast Jim wpadł do mnie kilka razy. Powiedział, że Jenny ukończyła szkołę i teraz poszła na kurs związany z bibliotekoznawstwem. Z pomocą Nialla i Scarlett otworzyła w mieście własną księgarnię. "I według słów Jima ciągle na mnie czekała..."
Od Jima dowiedziałem się też, co z Louisem. Na odwyku był trzy lata z przerwami. Teraz sam zaczął pracować w tym ośrodku, żeby pomagać innym wychodzić z uzależnień. Podobno kiedy tylko mógł, poleciał do Chicago i błagał na kolanach El, żeby mu wybaczyła. I przy okazji skuł mordę jej przyjacielowi, którego pomylił z jej facetem. Za to Els obraziła się na niego jeszcze bardziej. Dopiero niedawno zaczęli znowu ze sobą rozmawiać. Na razie przez Skype'a. "Kwestia czasu."
Serio, nie spodziewałem się, że po wyjściu z więzienia będę tak dobrze o wszystkim poinformowany. Każdy na siłę chciał mnie uszczęśliwić informacjami. Jak to dobrze, że teraz mogę to wszystko zobaczyć, nie tylko o tym usłyszeć. Cztery lata to cholernie dużo czasu... I tak powinienem się cieszyć, że nie dowalili mi piątego roku, ot tak, w prezencie.
"Ale w sumie można powiedzieć, że wszyscy powoli stają na nogi, podnoszą się po tym makabrycznym 2015 roku..."
Szedłem z uśmiechem na twarzy w stronę centrum miasta. Normalnie miałem ochotę uściskać każdego przechodzącego człowieka. Nareszcie! Jestem wolny. W każdym tego słowa znaczeniu.
Minąłem zakręt prowadzący do mojego domu. Jasne, powinienem pójść zobaczyć się z mamą, siostrą, przyjaciółmi, którzy już mnie uprzedzili o powitalnej imprezce, ale najpierw musiałem zobaczyć kogoś innego. Od Niallera się dowiedziałem, że za jakieś dziesięć minut wyjdzie z pracy. Szybko trafiłem pod podany adres i stanąłem na wprost księgarni, po przeciwnej stronie ulicy.
Wyszła, wołając jeszcze coś do osoby stojącej w środku. Zamknęła drzwi, śmiejąc się z usłyszanej odpowiedzi. Wyglądała wspaniale. Długie włosy rozwiewał jej wiatr, czarna bokserka była wsunięta w długą zieloną spódnicę, którą chyba miała na sobie, kiedy pierwszy raz przyszła do naszej kryjówki. Poprawiła torebkę na ramieniu i rozejrzała się, chcąc przejść przez ulicę. I wtedy mnie zobaczyła. Zamarła w pół gestu. "Chyba myślała, że jej się przywidziałem." Uśmiechnąłem się bezwiednie. Odwzajemniła to jakby z niedowierzaniem i błyskawicznie przebiegła przez ulicę. "Dzięki Bogu, że nic nie jechało!"
Stanęła przede mną, niepewnie przygryzając wargę.
-Jesteś...- Powiedziała cicho.- Wróciłeś.
-Już więcej cię nie zostawię.- Pokręciła głową ze łzami w oczach i rzuciła mi się w ramiona. Przytuliłem ją mocno, chowając twarz w jej włosach. Nareszcie. Nareszcie trzymam mój skarb. Nie mam zamiaru go więcej wypuszczać z rąk.
Uniosłem ja lekko w górę i okręciłem wokół własnej osi. Zaczęła się głośno śmiać, mocniej obejmując mnie za szyję. Postawiłem ją znowu na ziemi i odgarnąłem jej z czoła włosy, które opadły jej na twarz.
-Wybaczyłaś mi?- Zapytałem. Na chwilę spoważniała.
-Zrobiłam to już cztery lata temu. Wtedy na sali sądowej, kiedy do wszystkiego się przyznałeś i powiedziałeś, że szczerze żałujesz. Widziałam w twoich oczach, że mówisz prawdę. I już wtedy wiedziałam, że nie mogę ci nie wybaczyć. Bo to, że cię kocham jest mocniejsze niż jakakolwiek nienawiść.
Her light is as loud as many ambulances as it takes to save a savior...
Would he say, he's in L-O-V-E? Well, if it was me, then I would...
We don't wanna be like them, we can make it till the end, nothing can come between you and I...
I don't care what people say when we're together...
Let me be the one to light a fire inside your eyes...
You know I'll be your life, your voice, your reason to be...
Cause this love is only getting stronger...
Baby, you light up my world like nobody else...
Maybe we're fireproof...
Cause you make me strong...
~~THE END~~
______________________________________________________
Oto przed Wami zakończenie bloga! Czas na tradycyjne małe podsumowanie:
"Would you know my name? I know I don't belong here in HEAVEN..."
STATYSTYKI
Blog prowadzony od dnia 10 lipca 2014 roku do dnia 7 kwietnia 2015 roku, przez 9 miesięcy (269 dni).
Łączna liczba wyświetleń: 34 685
Łączna liczba komentarzy: 739
Liczba obserwatorów: 32
Ilość postów: 30
w tym:
prolog, 24 rozdziały, epilog,
2 posty ogłoszeniowe,
2 posty związane z nagrodami.
Ilość zakładek/stron na blogu: 5
Najczęściej otwierane posty:
CHAPTER 16: Baby, look...
CHAPTER 15: Never felt like this...
CHAPTER 13: One way or another...
Najczęściej otwierane strony:
SPIS TREŚCI
KONTAKT
BOHATEROWIE
Odbiorcy:
Polska- 31 998 wyświetleń
Stany Zjednoczone- 623 wyświetlenia
Francja- 491 wyświetleń
Niemcy- 305 wyświetlenia
Holandia- 298 wyświetleń
Bangladesz- 150 wyświetleń
Kenia- 137 wyświetleń
Indie- 83 wyświetlenia
Rosja- 58 wyświetleń
Wielka Brytania- 19 wyświetleń
a także:
Turcja
Ukraina
Hiszpania
Belgia
Włochy
Grecja
Słowacja
Czechy
Węgry
Norwegia
Szwecja
Irlandia
Algieria
Wenezuela
Argentyna
Bułgaria
Rumunia
Austria
Nagrody:
5 nagród Liebster Blogger Award przyznawanych przez innych blogerów
Blog został zaprezentowany w trzech spisach:
Spis Opowiadań o One Direction
Spis Blogów 1D
Blogobranie
Wykonanie szablonu:
Daisy Angel
Wykonanie zwiastunu:
Roxanne xD
Podsumowanie za nami. Zakończyłam kolejnego bloga!
Nigdy bym nie przypuszczała, że napiszę w całości choć jedno opowiadanie, a tu proszę: kończyłam "Everything's...", zabieram się za jego drugą część, czyli "Nothing's...", ukończyłam teraz "Would...", a w przygotowaniu mam "Dance...". Jestem w szoku, że jakimś dziwacznym zbiegiem okoliczności udało mi się to pogodzić z uczelnią, kolokwiami i innymi obowiązkami, na dodatek pozaliczałam jak na razie wszystkie kartkówki, egzaminy i nic nie musiałam poprawiać... Wow, wielkie wow, biorąc pod uwagę mój tryb uczenia się xD
Wiem jednak, że nic nie osiągnęłabym bez Waszego wsparcia. Dziękuję za ten niesamowity support, za pomoc duchową w trudnych chwilach, za cierpliwość, gdy nie dodawałam długo rozdziałów, za nie poganianie mnie, za wywoływanie mojego uśmiechu, nawet kiedy miałam ochotę się rozryczeć, za wszystkie komentarze, obserwowanie moich kont, za polecanie mojej pisaniny innym... Bez Was nie byłabym tu, gdzie jestem i za to MASSIVE, MASSIVE THANK YOU!!! <3 <3 <3
Na koniec mam małą prośbę: byłoby mi miło, gdyby każdy, kto czytał tego bloga, napisał komentarz. Wystarczy buźka, sam znak, świadczący o Waszej obecności :)
Jeszcze dodam, że będę tu pewnie zamieszczała posty informacyjne o kolejnych blogach, więc czekajcie na zwiastuny i krótkie wprowadzenia :P
Jeszcze raz dziękuję Wam bardzo za wszystko!!!
Do zobaczenia na "Nothing's..." i w niedalekiej przyszłości na "Dance..." ^^
Buziaki ;***
Roxanne xD
czwartek, 2 kwietnia 2015
CHAPTER 24: You'll never love yourself half as much as I love you. You'll never treat yourself right, darling, but I want you to...
Gdy tylko kurtyna opadła, odsunąłem się od zaskoczonej dziewczyny. Przez chwilę patrzyliśmy się na siebie niepewnie, a potem odwróciła się na pięcie i odeszła. Nawet się nie obejrzała.
-Stary, co to było!- Niall zaraz mnie dopadł.- Przecież Hollins ci tego nie daruje!
-Będzie musiał. Zaraz koniec roku, nie będę przecież chodził do szkoły w wakacje za karę, że pocałowałem dziewczynę, w której jestem cholernie zakochany, na przedstawieniu, w którym i tak musimy grać zakochanych!- Zakończyłem na jednym wdechu. Odpowiedziała mi cisza. Wszyscy wokół mnie patrzyli się na mnie szeroko otwartymi oczami. Spoko.
-Dobra robota!- Hollins wbiegł za kulisy.- Po prostu świetnie! Genialnie! Dlaczego na próbach wam tak nie wychodziło?! Tylko się strachu przez was najadłem! Gratulacje... A gdzie panna Sorset?- Zapytał, rozglądając się po scenie.
-Wyszła.- Odpowiedział skrótowo Niall.
-Aha. No, w sumie wy też jesteście wolni.- Miałem już się wycofać, gdy profesorek mnie zatrzymał.- Panie Malik, obawiam się, że w scenariuszu nie było ostatniej sceny.
-Przepraszam?- Nie byłem pewny, czego w tej chwili ode mnie oczekuje i co powinienem zrobić, żeby dał mi spokój. Ostatecznie mogę już przeprosić.
-Nie przepraszaj. Powodzenia.- Wytrzeszczyłem oczy.- Ja też kiedyś poderwałem dziewczynę w ten sposób. Do dziś jest moją żoną.- Wyznał z westchnieniem. "Okeeej... Tego chyba nie musiałem wiedzieć."
-Aha. Dobrze. Znaczy... Dzięki... chyba.- Odwróciłem się i nawiałem ze sceny. Chciałem się tylko przebrać i stąd iść. Jeszcze tego brakowało, żebym został porównany do Hollinsa!
"Ale przynajmniej nie dała mi w twarz!"
-Mam już dość!- Danielle przewróciła się na plecy i wydała głośny jęk.- Nie zdam tego idiotycznego egzaminu, nie ma takiej opcji!
-Zdasz.- Rzuciłam w nią zeszytem.- Tylko trochę nad tym jeszcze posiedzisz.- Połowa moich znajomych w tym roku zdawała egzaminy. Danielle, Eleanor, Louis, Liam... Harry też powinien, ale okazało się, że przez wagarowanie i ostatni pobyt w szpitalu musi jeszcze raz zaliczyć rok. A Niall teraz powtarzał drugą klasę. Na szczęście do trzeciej już się dostał.
-Egzamin jest jutro, mądralo. I pojutrze. I w ogóle pięć dni z rzędu. A oprócz obowiązkowego angielskiego, matmy, historii i francuskiego mam jeszcze wymyślić choreografię, jeśli chcę zdawać na kierunek taneczny do tej szkoły artystycznej w Londynie.
-Poradzisz sobie. Gorzej z Eleanor.- Popatrzyłam na wspomnianą dziewczynę, która nawet nie drgnęła. Przez ostatnie pół godziny ciągle gapiła się w ten sam punkt na mojej ścianie.- Els! Pobudka!
-Co?- Popatrzyła na mnie nieprzytomnie, gdy pstryknęłam jej palcami przed nosem.- Co się dzieje?
-W którym roku była bitwa pod Waterloo?
-915 rok.- Odpowiedziała zamyślona. Spojrzałyśmy na siebie z Dan i wybuchnęłyśmy śmiechem.
-Eleanor chyba znalazła się w innym wymiarze, w którym czas jest liczony w dziwnych jednostkach.- Śmiała się Danielle.- El, nawet ja takich bzdur nie wymyślam. Co jest?
-Wyjeżdżam.- Oznajmiła nagle. Śmiech ucichł.
-Co?- Chyba źle usłyszałam...
-Po zdaniu egzaminów wyjeżdżam do Chicago.- Uściśliła.
-Nie możesz tego zrobić!- Krzyknęła wzburzona Danielle.- Nie możesz!
-Właśnie, że mogę. Tamta szkoła dla projektantów przyjęła kilka propozycji, które im przesłałam... Stwierdzili, że mam wyczucie stylu i mogę się u nich uczyć. Wystarczy, że zdam egzaminy. Ale nawet jeśli nie zdam, to i tak tu nie wrócę.
-To przez Louisa?- Zapytałam cicho. "Myślałam, że zostanie, żeby go wspierać..."
-Poniekąd. Można powiedzieć, że sytuacja z Louisem mi tylko pomogła w podjęciu decyzji.- El wyprostowała się na fotelu.- Dziewczyny, ja rozumiem, że on prawdopodobnie bierze i to nie jest jego wina, tylko narkotyków, ale sorry. Nie rozumiem, co go popchnęło do wzięcia i nie będę mogła mu pomóc, jeśli on będzie mnie stale odpychał. Nie jestem silna, jak ty, Jen. Chociaż ostatnio, przepraszam za brutalną szczerość, ale nie jesteś silna, tylko zawistna.
-Zawistna?- Powtórzyłam zdumiona. "Chyba nie takiego określenia się spodziewałaś, hm?"
-Tak. Widać, że się miotasz, ale jakaś duma, czy cholera wie co, nie pozwala ci wybaczyć Zaynowi. Przecież już wszyscy wiedzą, że to był wypadek. Prawie taki sam jak Harry'ego. A wypadki chodzą po ludziach. Hazzie wybaczyłaś, a Zaynowi nie możesz?
-To skomplikowane.- Ucięłam temat. Nie chciałam teraz o tym rozmawiać.
-Skomplikowane, czy po prostu wolisz zmienić temat? Nie uciekaj, Jen. Przecież już się pogodziłaś z ich śmiercią.
-Czego ty się tak boisz?- Do akcji "zadręczmy Jennifer poczuciem winy" włączyła się Danielle.
-Boję się, że to moje czarne wyobrażenie Zayna jest prawdziwe. Że ten wypadek to może i był niechcący, ale on kiedyś zrobi coś gorszego i to z premedytacją. Nie wiem, czego mam się po nim spodziewać.- Sama siebie zadziwiając, wypowiedziałam na głos wszystkie te wątpliwości, które miałam w głowie przez ostatnie tygodnie. Dziewczyny spojrzały po sobie.
-Jeżeli uważnie obserwowałaś Zayna podczas tych dni, kiedy byliście ze sobą, to wiesz, że on o ciebie dbał jak o nikogo innego. I nie zrobiłby czegoś takiego. Wykreował sobie taki wizerunek, ale w głębi duszy jest jak Harry. Zagubiony, mały chłopiec, który potrzebuje pomocy.- Podsumowała Dani.
Zamyśliłam się. Może moja przyjaciółka miała rację... Może nie przemyślałam tego aż tak dokładnie... Ale od rozmyślań też najlepiej uciec.
-Dziewczyny, zamknijmy ten temat.- Uniosłam ręce w poddańczym geście.- Jutro macie egzamin. Wracamy do roboty.
-Louis, opanuj się!- Krzyknąłem na chłopaka.- Nie ma pieprzonej opcji!
-Harry...- Wyjęczał.- Tylko jedną działkę, rozumiesz? Jedną, maleńką... Może być okruszek... Ziarenko. Ale daj. Wiem, że masz.
-Zadzwonię po Nialla, okej?- Wolałem nie ryzykować, że zaraz wpadnie we wściekłość i się na mnie rzuci. Jedyna obrona, na jaką mogłem się zdobyć, to nabicie mu na czole guza kulą. A to by go nie unieszkodliwiło.
-Przywiezie działkę?!- Rąbnął pięścią w stół. Oho, zaczyna się.
-Tak, przywiezie.- Powiedziałem uspokajająco i wyciągnąłem telefon.
-Co jest, Styles? Płaczesz, że przez ten szpital będziesz kiblował?- Usłyszałem przez głośnik drwiący głos Horana.
-W tej chwili Louis płacze, że nie ma co ćpać.- W słuchawce zapadła cisza.
-Jest u ciebie?
-Tak. Przyjedź, stary, bo gipsem na nodze się nie obronię.
-Zaraz będę.- Rozłączył się.
-I co?- Louis teraz siedział na krześle, nerwowo podrygując nogami.
-Przyjedzie z działką.- Odpowiedziałem, przyglądając się Tomlinsonowi.
Wyglądał strasznie. Włosy zlepione i brudne, ziemista cera, podkrążone oczy, pogryzione do krwi usta. Ręce popuchnięte, w niektórych miejscach widać było czerwone plamki po wkłuciu igłą. Zerwał się z krzesła i zaczął chodzić w tą i z powrotem. W głębi duszy cieszyłem się, że tuż przed jego przybyciem mama pojechała do psychologa na swoją wizytę. Starczy jej już wrażeń na całe życie.
Stanął przy oknie i gapił się w nie przez chwilę. Dłonie mu drżały, jakby miał zaawansowanego Parkinsona. A to tylko głód... Czułem straszne wyrzuty sumienia, że sprzedałem mu pierwszą działkę koki. A potem herę.
-Ile jeszcze, do cholery?!- Wrzasnął, zrzucając z blatu kubek po herbacie. Rozbił się na miliard drobniutkich kawałków.
-Co ty myślisz, że mamy stale pełny magazyn?- Odgryzłem się, szukając gorączkowo czegoś, czym mógłbym się ewentualnie obronić przed agresywnym narkomanem.
-Nie rozumiesz, człowieku. Matka boi się do mnie odezwać. Moja dziewczyna mnie rzuciła. Wyjeżdża do pierdolonego USA. Muszę wziąć, czaisz? Muszę zapomnieć, muszę poczuć, że będzie lepiej...
-Louis!- Straciłem cierpliwość.- Nic nie będzie dobrze, jasne? Dragi ci nie pomogą! Chcesz się zaćpać na śmierć?! Chcesz, żeby Eleanor się obwiniała? Chcesz wszystkich rozczarować?
-Ja już wszystkich rozczarowałem, Harry...- W jego oczach pojawiły się łzy.- No i gdzie on, kurwa, jest?!- Wrzasnął. Z przerażeniem obserwowałem jego zmiany nastroju. Nigdy jeszcze nie widziałem tak podminowanego człowieka. Emocje zmieniały się jak w kalejdoskopie.
-Jestem!- Nialler wpadł do kuchni.
-Gdzie działka!- Louis rzucił się na niego i prawie zaczął mu obszukiwać kieszenie.
-Ej, ej, ej! Spokojnie!
-Dawaj mi te cholerne dragi albo cię zabiję!- Zawył Louis, rzucając mu się z pazurami do oczu. Horan na szczęście nie stracił refleksu i szybko złapał opętanego głodem chłopaka w mocnym uścisku.
-Zabieram go. Brat Jennifer zna taki ośrodek leczenia uzależnień. Gadałem z nią, mówiła, że Jim załatwi mu miejsce.
Kiwnąłem tylko głową, niezdolny do mówienia. Gdy tylko Horan zabrał wyrywającego się i wrzeszczącego Tomlinsona, oparłem głowę na stole i zamknąłem oczy.
"Chciałbym mieć czyste konto. Tak totalnie czyste konto, żebym nie musiał na każdym kroku przypominać sobie, jak bardzo spieprzyłem komuś życie..."
Siedziałem w swoim pokoju i dumałem nad czystą kartką papieru. Zero pomysłów. Wziąłem do ręki ołówek i nabazgrałem jedno słowo: ZADOŚĆUCZYNIENIE.
Co mam, do jasnej cholery, zrobić? Jennifer traktuje mnie jak powietrze, co zaczyna mnie coraz bardziej boleć, kumple są zajęci, a Gregory znowu groził mojej siostrze. Bałem się. Cholernie się bałem tego, co mogło nastąpić.
Zadośćuczynienie. Jennifer chciała po prostu, żebym zapłacił za swoje czyny. Ale przecież nie wskrzeszę jej rodziców! Nie jestem cudotwórcą, nie cofnę czasu! A naprawdę nie wiem, jak mam jej pokazać, że żałuję i nie chcę, żeby cierpiała! Coś mi mówi, że zwaliłem całą sprawę. I jak mam teraz wytrzymać kolejny rok z nią w jednej ławce szkolnej, w jednej klasie, jednym budynku, gdy ona będzie mnie dalej ignorowała, rzucała spojrzenia i obwiniała o każdą, najmniejszą zbrodnię w tym wszechświecie? Przecież ja się wykończę. Może od razu popełnię samobójstwo albo najlepiej zrobię coś, o co by mnie i tak posądziła, wreszcie trafię za kratki i nikogo nie będę oglądał, w tym dziewczyny, w której się na zabój zakochałem.
Podniosłem wzrok na rysunki przedstawiające moją ukochaną dziewczynę. Uśmiechnąłem się sam do siebie, widząc te przecudowne oczy, te usta, te włosy, te długie rzęsy, ten uśmiech... Ten przepiękny uśmiech, który czarował wszystkich. I pogrążył mnie.
Nagle wpadłem na pomysł. Nieciekawy. Ale jeśli tylko dzięki temu odpokutuję swoje winy, to jestem gotowy pójść tam na zawsze. Ale najpierw... Najpierw muszę wszystko komuś wyznać. Komuś, kto powinien wiedzieć to już od dawna.
-Mamo?- Zbiegłem po schodach na dół. Mama popatrzyła na mnie z uśmiechem. "Już niedługo... Za chwilę przestanie się uśmiechać na długi, dłuuugi czas..."- Muszę ci coś wyznać. I lepiej usiądź, bo tego się na pewno nie spodziewałaś. Ale... po prostu musisz znać o mnie prawdę.
-Powodzenia!- Pomachałam Agnes i wyszłam na ulicę. Wszystko zaczynało się powoli układać. Agnes i Winston właśnie przywieźli z sierocińca Macy. Mała była tak uszczęśliwiona, że mogła z nimi zamieszkać, że przez całą drogę buzia jej się wprost nie zamykała. Przyjechałam tu razem z nimi, ale teraz wolałam zostawić ich samych. Niech się nacieszą sobą.
Moje rozmyślania przerwał dźwięk smsa.
Od: Eleanor
Jestem na miejscu. Chicago wygląda wspaniale. Napiszę, gdy dostanę wyniki egzaminów. Jak poszło Danielle i Liamowi? Xx
Szybko jej odpisałam.
Do: Eleanor
Danielle jutro ma ostatnie egzaminy, do tej szkoły artystycznej. Liam twierdzi, że zdał i zaczyna się rozglądać za college'm z profilem informatycznym. Nie pytasz o Louisa?
Odpowiedź przyszła błyskawicznie.
Od: Eleanor
Wiem, że i tak mi napiszesz, gdyby coś się z nim działo, a ja wtedy rzucę wszystko i będę cię przeklinać w samolocie. Xx
To fakt. Louis od dwóch dni był w ośrodku leczenia uzależnień po drugiej stronie Bradford. Na razie miał nałożony zakaz odwiedzin. Lekarze chcieli najpierw unormować jego funkcje życiowe, bo gdy go przywieźliśmy, stwierdzili, że jedna dawka za dużo i już by nie żył. Okropność. Chyba za bardzo zajmowaliśmy się swoimi sprawami, żeby pomóc mu, kiedy przeżywał załamanie nerwowe...
Rozległ się dźwięk kolejnego smsa. Myślałam, że to znowu El, ale kiedy odczytałam nadawcę, raptownie się zatrzymałam na środku chodnika.
Od: Zayn
Przyjdź proszę na róg Staple Road i Nelson Street. Jak najszybciej. Muszę z tobą natychmiast porozmawiać.
Wpatrywałam się w wiadomość jak w jadowitego pająka. Nie pisał przez prawie dwa miesiące, nie odzywał się... Dobra, może to ja go odpychałam. Ale naprawdę nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Nie chciałam tego robić teraz. W ogóle nie chciałam.
Jeszcze jedna wiadomość.
Od: Zayn
To naprawdę ważne, Jenny.
Jenny. Zabroniłam mu tak do siebie mówić, ale teraz, gdy zobaczyłam to w smsie, nagle za tym zatęskniłam.
Za tym, jak wymawiał moje imię. Za tym, jak się irytował, gdy upierałam się na coś, na co on nie miał ochoty. Za jego niepewną miną, kiedy pierwszy raz przekraczał ze mną próg kościoła. Za tym, jak mnie całował na powitanie i pożegnanie...
Podniosłam głowę znad telefonu i rozejrzałam się. Róg Staple Road i Nelson Street był za tym skrzyżowaniem. Praktycznie tuż obok.
Szybka decyzja.
Idę.
Dreptałem w miejscu, czekając niecierpliwie na Jennifer. Nie miałem żadnej pewności, czy przyjdzie. Nie odpisała na moje wiadomości, nie oddzwoniła. Nic. A musiałem się z nią zobaczyć, zanim tam pójdę.
Musiałem się z nią pożegnać.
Oparłem się plecami o ścianę jakiegoś banku i zacząłem liczyć mrówki idące chodnikiem, żeby się bardziej nie denerwować. Jedna mrówka, druga mrówka, trzecia... Albo czwarta. I jeszcze jedna. Czy tu gdzieś jest jakieś mrowisko?!
-Przyszłam.- Wyprostowałem się gwałtownie. Stała przede mną. Wyglądała przepięknie. Jak zawsze w moich oczach.
-Dziękuję.- Odpowiedziałem szczerze.- Chciałem z tobą porozmawiać.
-Tak myślałam.- Mruknęła, patrząc na mnie spode łba. "Czas działać, panie Malik."
-Chciałem ci wszystko wytłumaczyć i proszę, żebyś nie przerywała.- Skinęła głową niepewnie.- Nikogo nie zabiłem umyślnie. Nigdy. W firmie Gregory'ego pracowałem, bo musiałem odrobić jego pomoc przy zatuszowaniu mojego udziału w wypadku twoich rodziców. Nie wiem, jak on tego dokonał, faktem jest, że mnie nie szukali. Bałem się, że mnie wsadzą za kratki, że spędzę resztę życia w poprawczaku. Zajmowałem się rozprowadzaniem narkotyków, głównie w klubach. W szkole było za duże ryzyko, że nas złapią. Harry'ego i Nialla znałem już wcześniej. Harry pracował u Gregory'ego, bo po prostu szukał dobrej roboty, w sensie, dobrze płatnej. Niall wisiał mu kasę za narkotyki. Kumplowaliśmy się z Louisem i Liamem... Liam był raczej dobrym znajomym, ale otwarcie nas krytykował za to, co robiliśmy. Louis... Louisa jakoś odtrąciliśmy sami. Nieważne.- Machnąłem ręką. Jennifer uważnie mnie słuchała.
-Po wypadku zamknąłem się w sobie. Nie umiałem się już porozumieć z kumplami, nie śmieszyły mnie ich durne dowcipy, kłóciłem się z mamą, Safaa mnie wkurzała, czułem się, jakby cały świat się na mnie uwziął. Aż w końcu pojawiłaś się ty. Pomogłaś mi odnaleźć prawdziwego mnie w tej skorupie, którą sobie zbudowałem. Uratowałaś mnie przed katastrofą. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić, chciałem dla ciebie jak najlepiej.- Wziąłem ją za ręce. Spojrzała mi w oczy.
-Po co mi to mówisz?- Zapytała zdławionym głosem.
-Bo chcę, żebyś to wiedziała, zanim pójdę. Jim powiedział, że powinienem naprawić wszystko to, co zrobiłem złego. A jedynym sposobem jest unieszkodliwienie Gregory'ego i przyznanie się.
-Co ty chcesz zrobić?- Miała zaszklone oczy. Chciałem otrzeć jej wszystkie łzy, tak, żeby już nigdy nie musiała płakać.
-Ponieść karę. Zasłużyłem na nią. Robiłem okropne rzeczy, teraz ponoszę konsekwencje. Muszę się do tego przyznać i wydać Gregory'ego. Pamiętaj, Jen, że cię kocham. Kocham cię mocno i robię to dla ciebie. Chcę, żebyś zrozumiała, że dla ciebie jestem gotowy zrobić wszystko.
-Zayn... Nie chcesz się zabić, prawda?- Wyszeptała przestraszona. Mocno ją do siebie przytuliłem.
-Nie, skarbie. Jeszcze się spotkamy. Ale nie obiecuję, że szybko. Czekaj na mnie.
Delikatnie podniosłem jej głowę do góry i spojrzałem jej prosto w oczy.
-Kocham cię.
W odpowiedzi stanęła na palcach i ostrożnie dotknęła swoimi wargami moich. Natychmiast odwzajemniłem pocałunek, wkładając w to całe swoje serce, całe uczucie, które do niej żywiłem. Wiedziałem, że muszę się odsunąć. Zamknąłem mocno oczy, nie chcąc, żeby jakieś nieproszone łzy spłynęły mi po policzkach.
-Do zobaczenia, Jenny.- Puściłem ją i przebiegłem przez ulicę.
Przed wejściem do budynku odwróciłem się jeszcze i spojrzałem na nią. Stała w tym samym miejscu, w którym ją zostawiłem. Popatrzyła na mnie i podniosła wzrok na fasadę budynku. Po przeczytaniu napisu nad drzwiami, przyłożyła rękę do ust i znowu popatrzyła na mnie. W końcu opuściła ręce i posłała mi blady uśmiech. Zrozumiała. Z ruchu jej warg mogłem odczytać słowa, na które czekałem dwa cholernie trudne miesiące. Kocham cię...
Odwróciłem się i przekroczyłem próg West Yorkshire Police Station.
______________________________________________
Oto ostatni rozdział. I teraz pytanie: KTO SIĘ SPODZIEWAŁ TAKIEGO ZAKOŃCZENIA?! xD
Jak już powiedziałam, ze względu na ostatnie wydarzenia, zakończenie tutaj będzie raczej pozytywne. Jeśli ktoś pragnie smutnej końcówki, to proponuję cierpliwie poczekać na "Live and DON'T let die..." z Niallem. Ale to dopiero po Harrym ;)
Jak przy pierwszej części "Everything's..." pod epilogiem rozpiszę wszystkie dane statystyczne, a tutaj chciałabym Wam wszystkim bardzo podziękować.
"Would you know my name..." było dla mnie wyzwaniem. Postawiłam sobie poprzeczkę dość wysoko, bo blogów, w których Zayn, Harry bądź Niall są tzw. bad boyami jest od groma. A ja, jak zwykle, nie chciałam, żeby ten blog był taki... podobny do innych. Miał się różnić. Stąd na przykład postać Jima, księdza, który raczej łamie te stereotypy i jest wsparciem dla wszystkich, którzy go poproszą o pomoc. Stąd postać małej Macy, żeby nie skupiać się tylko na wątku głównych bohaterów, ale zwrócić też uwagę na inne problemy.
"Would..." się teraz kończy i drugiej części raczej nie będzie. Nie wiem, jak mogłabym poprowadzić dalej Jen i Zayna. Zostawię zakończenie takie, jak napisałam. Resztę możecie dopowiedzieć sobie sami :)
To opowiadanie pisało mi się ciężko, może z powodu studiów, może z powodu tych tematów, jakie tu poruszałam? Nie wiem. W każdym bądź razie, mam pewien niedosyt. Czegoś mi tu brakuje, coś bym dodała, coś rozszerzyła, coś usunęła. Nie będę się w to bawić teraz, ale później... No właśnie.
Mam taki pomysł, żeby napisać te historię od nowa. Poprawić ją. A potem spróbować wydać. Nie mam pewności, czy ktoś to zechce, raczej jestem nastawiona pesymistycznie. Moja przyjaciółka jest zdania, żebym próbowała wydać "Everything's...", bo jest lepsze i tu się z nią zgadzam. Boję się tylko, że nie będą chcieli tego wziąć ze względu na ochronę danych osobowych. Być może musiałabym uzyskać specjalną zgodę lub na potrzeby opowiadania stworzyć nowy, ale podobny zespół. Za dużo roboty. Gdy tylko nadejdą wakacje, zacznę prace nad "Would...". Jeżeli się uda, na pewno was poinformuję i może przekonam się do zrobienia czegoś z "Everything's...", bo jak pisałam wcześniej, uważam, że jest ono lepsze od tego opowiadania.
Mimo to, jestem z siebie dumna, że udało mi się zakończyć moje drugie opowiadanie ^^ nie spodziewałam się, że wytrwam do końca, a tu proszę :D zawdzięczam to wam, dlatego z całego serca dziękuję za wasze wsparcie, komentarze, obserwacje, wszystkie słowa krytyki i pochwały... Daliście mi mega kopa do działania xD Kocham was z całego serca i DZIĘKUJĘ <3 <3 <3
Pod epilogiem, który wstawię we wtorek, będzie ogólne podsumowanie i statystyki. Prosiłabym, aby pod epilogiem, na pożegnanie, każdy zostawił po sobie jakiś komentarz. Wystarczy zwykła buźka :P
Zapraszam też na "Everything's...", gdzie jutro pojawi się pierwszy rozdział drugiej części (czyli tak właściwie zapraszam was na "Nothing's... ;) i na "Dance...", które już niedługo zacznę publikować ^.^
Love ya ;***
Roxanne xD
-Stary, co to było!- Niall zaraz mnie dopadł.- Przecież Hollins ci tego nie daruje!
-Będzie musiał. Zaraz koniec roku, nie będę przecież chodził do szkoły w wakacje za karę, że pocałowałem dziewczynę, w której jestem cholernie zakochany, na przedstawieniu, w którym i tak musimy grać zakochanych!- Zakończyłem na jednym wdechu. Odpowiedziała mi cisza. Wszyscy wokół mnie patrzyli się na mnie szeroko otwartymi oczami. Spoko.
-Dobra robota!- Hollins wbiegł za kulisy.- Po prostu świetnie! Genialnie! Dlaczego na próbach wam tak nie wychodziło?! Tylko się strachu przez was najadłem! Gratulacje... A gdzie panna Sorset?- Zapytał, rozglądając się po scenie.
-Wyszła.- Odpowiedział skrótowo Niall.
-Aha. No, w sumie wy też jesteście wolni.- Miałem już się wycofać, gdy profesorek mnie zatrzymał.- Panie Malik, obawiam się, że w scenariuszu nie było ostatniej sceny.
-Przepraszam?- Nie byłem pewny, czego w tej chwili ode mnie oczekuje i co powinienem zrobić, żeby dał mi spokój. Ostatecznie mogę już przeprosić.
-Nie przepraszaj. Powodzenia.- Wytrzeszczyłem oczy.- Ja też kiedyś poderwałem dziewczynę w ten sposób. Do dziś jest moją żoną.- Wyznał z westchnieniem. "Okeeej... Tego chyba nie musiałem wiedzieć."
-Aha. Dobrze. Znaczy... Dzięki... chyba.- Odwróciłem się i nawiałem ze sceny. Chciałem się tylko przebrać i stąd iść. Jeszcze tego brakowało, żebym został porównany do Hollinsa!
"Ale przynajmniej nie dała mi w twarz!"
-Mam już dość!- Danielle przewróciła się na plecy i wydała głośny jęk.- Nie zdam tego idiotycznego egzaminu, nie ma takiej opcji!
-Zdasz.- Rzuciłam w nią zeszytem.- Tylko trochę nad tym jeszcze posiedzisz.- Połowa moich znajomych w tym roku zdawała egzaminy. Danielle, Eleanor, Louis, Liam... Harry też powinien, ale okazało się, że przez wagarowanie i ostatni pobyt w szpitalu musi jeszcze raz zaliczyć rok. A Niall teraz powtarzał drugą klasę. Na szczęście do trzeciej już się dostał.
-Egzamin jest jutro, mądralo. I pojutrze. I w ogóle pięć dni z rzędu. A oprócz obowiązkowego angielskiego, matmy, historii i francuskiego mam jeszcze wymyślić choreografię, jeśli chcę zdawać na kierunek taneczny do tej szkoły artystycznej w Londynie.
-Poradzisz sobie. Gorzej z Eleanor.- Popatrzyłam na wspomnianą dziewczynę, która nawet nie drgnęła. Przez ostatnie pół godziny ciągle gapiła się w ten sam punkt na mojej ścianie.- Els! Pobudka!
-Co?- Popatrzyła na mnie nieprzytomnie, gdy pstryknęłam jej palcami przed nosem.- Co się dzieje?
-W którym roku była bitwa pod Waterloo?
-915 rok.- Odpowiedziała zamyślona. Spojrzałyśmy na siebie z Dan i wybuchnęłyśmy śmiechem.
-Eleanor chyba znalazła się w innym wymiarze, w którym czas jest liczony w dziwnych jednostkach.- Śmiała się Danielle.- El, nawet ja takich bzdur nie wymyślam. Co jest?
-Wyjeżdżam.- Oznajmiła nagle. Śmiech ucichł.
-Co?- Chyba źle usłyszałam...
-Po zdaniu egzaminów wyjeżdżam do Chicago.- Uściśliła.
-Nie możesz tego zrobić!- Krzyknęła wzburzona Danielle.- Nie możesz!
-Właśnie, że mogę. Tamta szkoła dla projektantów przyjęła kilka propozycji, które im przesłałam... Stwierdzili, że mam wyczucie stylu i mogę się u nich uczyć. Wystarczy, że zdam egzaminy. Ale nawet jeśli nie zdam, to i tak tu nie wrócę.
-To przez Louisa?- Zapytałam cicho. "Myślałam, że zostanie, żeby go wspierać..."
-Poniekąd. Można powiedzieć, że sytuacja z Louisem mi tylko pomogła w podjęciu decyzji.- El wyprostowała się na fotelu.- Dziewczyny, ja rozumiem, że on prawdopodobnie bierze i to nie jest jego wina, tylko narkotyków, ale sorry. Nie rozumiem, co go popchnęło do wzięcia i nie będę mogła mu pomóc, jeśli on będzie mnie stale odpychał. Nie jestem silna, jak ty, Jen. Chociaż ostatnio, przepraszam za brutalną szczerość, ale nie jesteś silna, tylko zawistna.
-Zawistna?- Powtórzyłam zdumiona. "Chyba nie takiego określenia się spodziewałaś, hm?"
-Tak. Widać, że się miotasz, ale jakaś duma, czy cholera wie co, nie pozwala ci wybaczyć Zaynowi. Przecież już wszyscy wiedzą, że to był wypadek. Prawie taki sam jak Harry'ego. A wypadki chodzą po ludziach. Hazzie wybaczyłaś, a Zaynowi nie możesz?
-To skomplikowane.- Ucięłam temat. Nie chciałam teraz o tym rozmawiać.
-Skomplikowane, czy po prostu wolisz zmienić temat? Nie uciekaj, Jen. Przecież już się pogodziłaś z ich śmiercią.
-Czego ty się tak boisz?- Do akcji "zadręczmy Jennifer poczuciem winy" włączyła się Danielle.
-Boję się, że to moje czarne wyobrażenie Zayna jest prawdziwe. Że ten wypadek to może i był niechcący, ale on kiedyś zrobi coś gorszego i to z premedytacją. Nie wiem, czego mam się po nim spodziewać.- Sama siebie zadziwiając, wypowiedziałam na głos wszystkie te wątpliwości, które miałam w głowie przez ostatnie tygodnie. Dziewczyny spojrzały po sobie.
-Jeżeli uważnie obserwowałaś Zayna podczas tych dni, kiedy byliście ze sobą, to wiesz, że on o ciebie dbał jak o nikogo innego. I nie zrobiłby czegoś takiego. Wykreował sobie taki wizerunek, ale w głębi duszy jest jak Harry. Zagubiony, mały chłopiec, który potrzebuje pomocy.- Podsumowała Dani.
Zamyśliłam się. Może moja przyjaciółka miała rację... Może nie przemyślałam tego aż tak dokładnie... Ale od rozmyślań też najlepiej uciec.
-Dziewczyny, zamknijmy ten temat.- Uniosłam ręce w poddańczym geście.- Jutro macie egzamin. Wracamy do roboty.
-Louis, opanuj się!- Krzyknąłem na chłopaka.- Nie ma pieprzonej opcji!
-Harry...- Wyjęczał.- Tylko jedną działkę, rozumiesz? Jedną, maleńką... Może być okruszek... Ziarenko. Ale daj. Wiem, że masz.
-Zadzwonię po Nialla, okej?- Wolałem nie ryzykować, że zaraz wpadnie we wściekłość i się na mnie rzuci. Jedyna obrona, na jaką mogłem się zdobyć, to nabicie mu na czole guza kulą. A to by go nie unieszkodliwiło.
-Przywiezie działkę?!- Rąbnął pięścią w stół. Oho, zaczyna się.
-Tak, przywiezie.- Powiedziałem uspokajająco i wyciągnąłem telefon.
-Co jest, Styles? Płaczesz, że przez ten szpital będziesz kiblował?- Usłyszałem przez głośnik drwiący głos Horana.
-W tej chwili Louis płacze, że nie ma co ćpać.- W słuchawce zapadła cisza.
-Jest u ciebie?
-Tak. Przyjedź, stary, bo gipsem na nodze się nie obronię.
-Zaraz będę.- Rozłączył się.
-I co?- Louis teraz siedział na krześle, nerwowo podrygując nogami.
-Przyjedzie z działką.- Odpowiedziałem, przyglądając się Tomlinsonowi.
Wyglądał strasznie. Włosy zlepione i brudne, ziemista cera, podkrążone oczy, pogryzione do krwi usta. Ręce popuchnięte, w niektórych miejscach widać było czerwone plamki po wkłuciu igłą. Zerwał się z krzesła i zaczął chodzić w tą i z powrotem. W głębi duszy cieszyłem się, że tuż przed jego przybyciem mama pojechała do psychologa na swoją wizytę. Starczy jej już wrażeń na całe życie.
Stanął przy oknie i gapił się w nie przez chwilę. Dłonie mu drżały, jakby miał zaawansowanego Parkinsona. A to tylko głód... Czułem straszne wyrzuty sumienia, że sprzedałem mu pierwszą działkę koki. A potem herę.
-Ile jeszcze, do cholery?!- Wrzasnął, zrzucając z blatu kubek po herbacie. Rozbił się na miliard drobniutkich kawałków.
-Co ty myślisz, że mamy stale pełny magazyn?- Odgryzłem się, szukając gorączkowo czegoś, czym mógłbym się ewentualnie obronić przed agresywnym narkomanem.
-Nie rozumiesz, człowieku. Matka boi się do mnie odezwać. Moja dziewczyna mnie rzuciła. Wyjeżdża do pierdolonego USA. Muszę wziąć, czaisz? Muszę zapomnieć, muszę poczuć, że będzie lepiej...
-Louis!- Straciłem cierpliwość.- Nic nie będzie dobrze, jasne? Dragi ci nie pomogą! Chcesz się zaćpać na śmierć?! Chcesz, żeby Eleanor się obwiniała? Chcesz wszystkich rozczarować?
-Ja już wszystkich rozczarowałem, Harry...- W jego oczach pojawiły się łzy.- No i gdzie on, kurwa, jest?!- Wrzasnął. Z przerażeniem obserwowałem jego zmiany nastroju. Nigdy jeszcze nie widziałem tak podminowanego człowieka. Emocje zmieniały się jak w kalejdoskopie.
-Jestem!- Nialler wpadł do kuchni.
-Gdzie działka!- Louis rzucił się na niego i prawie zaczął mu obszukiwać kieszenie.
-Ej, ej, ej! Spokojnie!
-Dawaj mi te cholerne dragi albo cię zabiję!- Zawył Louis, rzucając mu się z pazurami do oczu. Horan na szczęście nie stracił refleksu i szybko złapał opętanego głodem chłopaka w mocnym uścisku.
-Zabieram go. Brat Jennifer zna taki ośrodek leczenia uzależnień. Gadałem z nią, mówiła, że Jim załatwi mu miejsce.
Kiwnąłem tylko głową, niezdolny do mówienia. Gdy tylko Horan zabrał wyrywającego się i wrzeszczącego Tomlinsona, oparłem głowę na stole i zamknąłem oczy.
"Chciałbym mieć czyste konto. Tak totalnie czyste konto, żebym nie musiał na każdym kroku przypominać sobie, jak bardzo spieprzyłem komuś życie..."
Siedziałem w swoim pokoju i dumałem nad czystą kartką papieru. Zero pomysłów. Wziąłem do ręki ołówek i nabazgrałem jedno słowo: ZADOŚĆUCZYNIENIE.
Co mam, do jasnej cholery, zrobić? Jennifer traktuje mnie jak powietrze, co zaczyna mnie coraz bardziej boleć, kumple są zajęci, a Gregory znowu groził mojej siostrze. Bałem się. Cholernie się bałem tego, co mogło nastąpić.
Zadośćuczynienie. Jennifer chciała po prostu, żebym zapłacił za swoje czyny. Ale przecież nie wskrzeszę jej rodziców! Nie jestem cudotwórcą, nie cofnę czasu! A naprawdę nie wiem, jak mam jej pokazać, że żałuję i nie chcę, żeby cierpiała! Coś mi mówi, że zwaliłem całą sprawę. I jak mam teraz wytrzymać kolejny rok z nią w jednej ławce szkolnej, w jednej klasie, jednym budynku, gdy ona będzie mnie dalej ignorowała, rzucała spojrzenia i obwiniała o każdą, najmniejszą zbrodnię w tym wszechświecie? Przecież ja się wykończę. Może od razu popełnię samobójstwo albo najlepiej zrobię coś, o co by mnie i tak posądziła, wreszcie trafię za kratki i nikogo nie będę oglądał, w tym dziewczyny, w której się na zabój zakochałem.
Podniosłem wzrok na rysunki przedstawiające moją ukochaną dziewczynę. Uśmiechnąłem się sam do siebie, widząc te przecudowne oczy, te usta, te włosy, te długie rzęsy, ten uśmiech... Ten przepiękny uśmiech, który czarował wszystkich. I pogrążył mnie.
Nagle wpadłem na pomysł. Nieciekawy. Ale jeśli tylko dzięki temu odpokutuję swoje winy, to jestem gotowy pójść tam na zawsze. Ale najpierw... Najpierw muszę wszystko komuś wyznać. Komuś, kto powinien wiedzieć to już od dawna.
-Mamo?- Zbiegłem po schodach na dół. Mama popatrzyła na mnie z uśmiechem. "Już niedługo... Za chwilę przestanie się uśmiechać na długi, dłuuugi czas..."- Muszę ci coś wyznać. I lepiej usiądź, bo tego się na pewno nie spodziewałaś. Ale... po prostu musisz znać o mnie prawdę.
-Powodzenia!- Pomachałam Agnes i wyszłam na ulicę. Wszystko zaczynało się powoli układać. Agnes i Winston właśnie przywieźli z sierocińca Macy. Mała była tak uszczęśliwiona, że mogła z nimi zamieszkać, że przez całą drogę buzia jej się wprost nie zamykała. Przyjechałam tu razem z nimi, ale teraz wolałam zostawić ich samych. Niech się nacieszą sobą.
Moje rozmyślania przerwał dźwięk smsa.
Od: Eleanor
Jestem na miejscu. Chicago wygląda wspaniale. Napiszę, gdy dostanę wyniki egzaminów. Jak poszło Danielle i Liamowi? Xx
Szybko jej odpisałam.
Do: Eleanor
Danielle jutro ma ostatnie egzaminy, do tej szkoły artystycznej. Liam twierdzi, że zdał i zaczyna się rozglądać za college'm z profilem informatycznym. Nie pytasz o Louisa?
Odpowiedź przyszła błyskawicznie.
Od: Eleanor
Wiem, że i tak mi napiszesz, gdyby coś się z nim działo, a ja wtedy rzucę wszystko i będę cię przeklinać w samolocie. Xx
To fakt. Louis od dwóch dni był w ośrodku leczenia uzależnień po drugiej stronie Bradford. Na razie miał nałożony zakaz odwiedzin. Lekarze chcieli najpierw unormować jego funkcje życiowe, bo gdy go przywieźliśmy, stwierdzili, że jedna dawka za dużo i już by nie żył. Okropność. Chyba za bardzo zajmowaliśmy się swoimi sprawami, żeby pomóc mu, kiedy przeżywał załamanie nerwowe...
Rozległ się dźwięk kolejnego smsa. Myślałam, że to znowu El, ale kiedy odczytałam nadawcę, raptownie się zatrzymałam na środku chodnika.
Od: Zayn
Przyjdź proszę na róg Staple Road i Nelson Street. Jak najszybciej. Muszę z tobą natychmiast porozmawiać.
Wpatrywałam się w wiadomość jak w jadowitego pająka. Nie pisał przez prawie dwa miesiące, nie odzywał się... Dobra, może to ja go odpychałam. Ale naprawdę nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Nie chciałam tego robić teraz. W ogóle nie chciałam.
Jeszcze jedna wiadomość.
Od: Zayn
To naprawdę ważne, Jenny.
Jenny. Zabroniłam mu tak do siebie mówić, ale teraz, gdy zobaczyłam to w smsie, nagle za tym zatęskniłam.
Za tym, jak wymawiał moje imię. Za tym, jak się irytował, gdy upierałam się na coś, na co on nie miał ochoty. Za jego niepewną miną, kiedy pierwszy raz przekraczał ze mną próg kościoła. Za tym, jak mnie całował na powitanie i pożegnanie...
Podniosłam głowę znad telefonu i rozejrzałam się. Róg Staple Road i Nelson Street był za tym skrzyżowaniem. Praktycznie tuż obok.
Szybka decyzja.
Idę.
Dreptałem w miejscu, czekając niecierpliwie na Jennifer. Nie miałem żadnej pewności, czy przyjdzie. Nie odpisała na moje wiadomości, nie oddzwoniła. Nic. A musiałem się z nią zobaczyć, zanim tam pójdę.
Musiałem się z nią pożegnać.
Oparłem się plecami o ścianę jakiegoś banku i zacząłem liczyć mrówki idące chodnikiem, żeby się bardziej nie denerwować. Jedna mrówka, druga mrówka, trzecia... Albo czwarta. I jeszcze jedna. Czy tu gdzieś jest jakieś mrowisko?!
-Przyszłam.- Wyprostowałem się gwałtownie. Stała przede mną. Wyglądała przepięknie. Jak zawsze w moich oczach.
-Dziękuję.- Odpowiedziałem szczerze.- Chciałem z tobą porozmawiać.
-Tak myślałam.- Mruknęła, patrząc na mnie spode łba. "Czas działać, panie Malik."
-Chciałem ci wszystko wytłumaczyć i proszę, żebyś nie przerywała.- Skinęła głową niepewnie.- Nikogo nie zabiłem umyślnie. Nigdy. W firmie Gregory'ego pracowałem, bo musiałem odrobić jego pomoc przy zatuszowaniu mojego udziału w wypadku twoich rodziców. Nie wiem, jak on tego dokonał, faktem jest, że mnie nie szukali. Bałem się, że mnie wsadzą za kratki, że spędzę resztę życia w poprawczaku. Zajmowałem się rozprowadzaniem narkotyków, głównie w klubach. W szkole było za duże ryzyko, że nas złapią. Harry'ego i Nialla znałem już wcześniej. Harry pracował u Gregory'ego, bo po prostu szukał dobrej roboty, w sensie, dobrze płatnej. Niall wisiał mu kasę za narkotyki. Kumplowaliśmy się z Louisem i Liamem... Liam był raczej dobrym znajomym, ale otwarcie nas krytykował za to, co robiliśmy. Louis... Louisa jakoś odtrąciliśmy sami. Nieważne.- Machnąłem ręką. Jennifer uważnie mnie słuchała.
-Po wypadku zamknąłem się w sobie. Nie umiałem się już porozumieć z kumplami, nie śmieszyły mnie ich durne dowcipy, kłóciłem się z mamą, Safaa mnie wkurzała, czułem się, jakby cały świat się na mnie uwziął. Aż w końcu pojawiłaś się ty. Pomogłaś mi odnaleźć prawdziwego mnie w tej skorupie, którą sobie zbudowałem. Uratowałaś mnie przed katastrofą. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić, chciałem dla ciebie jak najlepiej.- Wziąłem ją za ręce. Spojrzała mi w oczy.
-Po co mi to mówisz?- Zapytała zdławionym głosem.
-Bo chcę, żebyś to wiedziała, zanim pójdę. Jim powiedział, że powinienem naprawić wszystko to, co zrobiłem złego. A jedynym sposobem jest unieszkodliwienie Gregory'ego i przyznanie się.
-Co ty chcesz zrobić?- Miała zaszklone oczy. Chciałem otrzeć jej wszystkie łzy, tak, żeby już nigdy nie musiała płakać.
-Ponieść karę. Zasłużyłem na nią. Robiłem okropne rzeczy, teraz ponoszę konsekwencje. Muszę się do tego przyznać i wydać Gregory'ego. Pamiętaj, Jen, że cię kocham. Kocham cię mocno i robię to dla ciebie. Chcę, żebyś zrozumiała, że dla ciebie jestem gotowy zrobić wszystko.
-Zayn... Nie chcesz się zabić, prawda?- Wyszeptała przestraszona. Mocno ją do siebie przytuliłem.
-Nie, skarbie. Jeszcze się spotkamy. Ale nie obiecuję, że szybko. Czekaj na mnie.
Delikatnie podniosłem jej głowę do góry i spojrzałem jej prosto w oczy.
-Kocham cię.
W odpowiedzi stanęła na palcach i ostrożnie dotknęła swoimi wargami moich. Natychmiast odwzajemniłem pocałunek, wkładając w to całe swoje serce, całe uczucie, które do niej żywiłem. Wiedziałem, że muszę się odsunąć. Zamknąłem mocno oczy, nie chcąc, żeby jakieś nieproszone łzy spłynęły mi po policzkach.
-Do zobaczenia, Jenny.- Puściłem ją i przebiegłem przez ulicę.
Przed wejściem do budynku odwróciłem się jeszcze i spojrzałem na nią. Stała w tym samym miejscu, w którym ją zostawiłem. Popatrzyła na mnie i podniosła wzrok na fasadę budynku. Po przeczytaniu napisu nad drzwiami, przyłożyła rękę do ust i znowu popatrzyła na mnie. W końcu opuściła ręce i posłała mi blady uśmiech. Zrozumiała. Z ruchu jej warg mogłem odczytać słowa, na które czekałem dwa cholernie trudne miesiące. Kocham cię...
Odwróciłem się i przekroczyłem próg West Yorkshire Police Station.
______________________________________________
Oto ostatni rozdział. I teraz pytanie: KTO SIĘ SPODZIEWAŁ TAKIEGO ZAKOŃCZENIA?! xD
Jak już powiedziałam, ze względu na ostatnie wydarzenia, zakończenie tutaj będzie raczej pozytywne. Jeśli ktoś pragnie smutnej końcówki, to proponuję cierpliwie poczekać na "Live and DON'T let die..." z Niallem. Ale to dopiero po Harrym ;)
Jak przy pierwszej części "Everything's..." pod epilogiem rozpiszę wszystkie dane statystyczne, a tutaj chciałabym Wam wszystkim bardzo podziękować.
"Would you know my name..." było dla mnie wyzwaniem. Postawiłam sobie poprzeczkę dość wysoko, bo blogów, w których Zayn, Harry bądź Niall są tzw. bad boyami jest od groma. A ja, jak zwykle, nie chciałam, żeby ten blog był taki... podobny do innych. Miał się różnić. Stąd na przykład postać Jima, księdza, który raczej łamie te stereotypy i jest wsparciem dla wszystkich, którzy go poproszą o pomoc. Stąd postać małej Macy, żeby nie skupiać się tylko na wątku głównych bohaterów, ale zwrócić też uwagę na inne problemy.
"Would..." się teraz kończy i drugiej części raczej nie będzie. Nie wiem, jak mogłabym poprowadzić dalej Jen i Zayna. Zostawię zakończenie takie, jak napisałam. Resztę możecie dopowiedzieć sobie sami :)
To opowiadanie pisało mi się ciężko, może z powodu studiów, może z powodu tych tematów, jakie tu poruszałam? Nie wiem. W każdym bądź razie, mam pewien niedosyt. Czegoś mi tu brakuje, coś bym dodała, coś rozszerzyła, coś usunęła. Nie będę się w to bawić teraz, ale później... No właśnie.
Mam taki pomysł, żeby napisać te historię od nowa. Poprawić ją. A potem spróbować wydać. Nie mam pewności, czy ktoś to zechce, raczej jestem nastawiona pesymistycznie. Moja przyjaciółka jest zdania, żebym próbowała wydać "Everything's...", bo jest lepsze i tu się z nią zgadzam. Boję się tylko, że nie będą chcieli tego wziąć ze względu na ochronę danych osobowych. Być może musiałabym uzyskać specjalną zgodę lub na potrzeby opowiadania stworzyć nowy, ale podobny zespół. Za dużo roboty. Gdy tylko nadejdą wakacje, zacznę prace nad "Would...". Jeżeli się uda, na pewno was poinformuję i może przekonam się do zrobienia czegoś z "Everything's...", bo jak pisałam wcześniej, uważam, że jest ono lepsze od tego opowiadania.
Mimo to, jestem z siebie dumna, że udało mi się zakończyć moje drugie opowiadanie ^^ nie spodziewałam się, że wytrwam do końca, a tu proszę :D zawdzięczam to wam, dlatego z całego serca dziękuję za wasze wsparcie, komentarze, obserwacje, wszystkie słowa krytyki i pochwały... Daliście mi mega kopa do działania xD Kocham was z całego serca i DZIĘKUJĘ <3 <3 <3
Pod epilogiem, który wstawię we wtorek, będzie ogólne podsumowanie i statystyki. Prosiłabym, aby pod epilogiem, na pożegnanie, każdy zostawił po sobie jakiś komentarz. Wystarczy zwykła buźka :P
Zapraszam też na "Everything's...", gdzie jutro pojawi się pierwszy rozdział drugiej części (czyli tak właściwie zapraszam was na "Nothing's... ;) i na "Dance...", które już niedługo zacznę publikować ^.^
Love ya ;***
Roxanne xD
niedziela, 29 marca 2015
CHAPTER 23: I'm half the man, at best with half an arrow in my chest. I miss everything we do, I'm a half a heart without you...
Jak to dobrze, że poszłam do tej biblioteki... A właściwie, że w tym momencie z niej wracałam. Minutę później on już by go zastrzelił.
-Na co czekasz?
Widziałam, że był zdenerwowany. Patrzył na mnie błagalnie, chciał, żebym się odsunęła. Nie ma mowy. Nie skrzywdzisz Louisa.
-Jen... Proszę.
-Nie.
Zasłoniłam sobą przyjaciela, który powoli podnosił się na nogi. Zerknęłam kątem oka na Nialla. "Gdyby mi ktoś powiedział... Gdyby ktoś mi chciał wmówić, że Niall kogoś pobił, w życiu bym nie uwierzyła. Ale ja to widziałam."
-Jenny...
-Miałeś mnie tak nie nazywać.- Wycedziłam.- Nie jestem już dla ciebie Jenny. Jestem Jennifer. A ty nie jesteś wart tego, żebym z tobą rozmawiała. Strzelaj.
Bolało mnie, gdy wypowiadałam te słowa. Nie chciałam... W głębi serca nie miałam zamiaru go ranić, ale to, co zrobił... Chęć zemsty, choćby słownej, była silniejsza ode mnie. Chciałam, żeby cierpiał jak ja. Zasłużył sobie na to. Całkowicie. "Jesteś tego pewna? Może przemyśl słowa Jima..." Tak, jestem pewna!
Zaczęła mu drżeć ręka. Pistolet wycelowany w moją stronę upadł na ziemię.
-Idźcie stąd.- Wyszeptał, opierając ręce na kolanach. Schylił nisko głowę.- Idźcie, bo ktoś mógł to zobaczyć!
-Zayn.- Niall podszedł do niego.- Stary, musimy iść. Inaczej on nas dopadnie.
-Wiem.- Wyprostował się i spojrzał mi prosto w oczy.- Jenny, nigdy nikogo nie zabiłem. Nie celowo.
Jasne.
Razem z Niallem pobiegli w kierunku zakrętu. Odwróciłam się do Louisa.
-Wszystko okej? Jesteś cały?
-I po co się wtrącałaś? Jakby mnie zabił, byłoby lepiej...- Zmarszczyłam brwi. "Co on wygaduje?"
-Nie pozwolę, by moim przyjaciołom stała się krzywda. Chodź.- Nie opierał się, pozwolił, żebym zaprowadziła go do swojego domu.
Nie rozmawialiśmy po drodze. A właściwie to Louis zbywał każde moje słowo milczeniem. Ten gadatliwy chłopak, którego kiedyś nie dało się uciszyć, teraz uparcie się nie odzywał i w ogóle nie reagował na moje zaczepki.
-Wchodź.- Otworzyłam drzwi i wpuściłam go do środka. Zaraz z pokoju obok wypadł Jim.
-Jezu, Jennifer, mówiłem ci, że masz mnie uprzedzać, jak gdzieś wyjdziesz wieczorem! Martwiłem się o ciebie! Już miałem wzywać policję!- "Szkoda, że nie wezwałeś."- Kto to?
-Louis. Spotkałam go, jak...- Chłopak spojrzał na mnie błagalnie, żebym nic nie mówiła, ale wiedziałam, że Jimowi mogę zaufać.- Kiedy Zayn chciał go postrzelić.
-Co?!- Jim chyba nie mógł przyswoić sobie informacji, że ten uwielbiany przez niego pan Malik jednak jest mordercą.- Jak... Gdzie? Kiedy?
-Teraz, na skrzyżowaniu.- Poprowadziłam Louisa do kuchni. Oszołomiony Jim podreptał za nami.- Pokaż brzuch, widziałam, że cię w niego uderzył.
-Zayn?- James był już całkiem zagubiony.
-Nie, Niall.
-To Zayn czy Niall?!
-Obaj tam byli.- Ucięłam zniecierpliwiona. Louis powoli podwinął koszulkę do góry. Ogromny czerwony ślad na żebrach... Uch, ależ to musi boleć...- Nie ruszaj się.- Wyjęłam z szafki pudełko z lekami. Gdzieś tu powinna być maść...
-Czy ktoś mi wytłumaczy, co tu się stało?- James był już na serio wkurzony.
-Sprowokowałem go.- Powiedział cicho Louis. Odwróciłam się gwałtownie.
-Co?
-Sprowokowałem go. Powiedziałem o kilka słów za dużo... Chciałem... Chciałem, żeby mnie zabił. Wiedziałem, że jeśli go wkurzę, to będzie gotowy strzelić.
-Od początku.- Jim wziął krzesło i usiadł, opierając się rękami o oparcie.- Dlaczego Niall i Zayn tam byli?
-Jestem winny ich szefowi kasę za narkotyki.- Czyli Eleanor miała rację...- Przyszli, żeby mnie ostrzec, że mam mało czasu na oddanie. Niall mnie uderzył, Zayn wyciągnął pistolet, a potem pojawiła się Jennifer i stanęła między nami. Po cholerę tam wskoczyłaś? Mógł cię trafić!- Naskoczył na mnie.
-Zayn by nie strzelił.- Odezwał się Jim.
-A skąd ty to możesz wiedzieć?- Prychnęłam.
-Rozmawiałem z nim.- Spojrzał na mnie z powagą.- Mówił, że nie może się wykręcić od roboty. Nie chce, żeby jego szef zaatakował jego rodzinę, tak samo, jak to zrobił z mamą Harry'ego.
-Celował do Louisa z pistoletu! Nabitego! Odbezpieczonego!- Wybuchłam.
-A skąd wiesz, że zamierzał faktycznie strzelić? Skąd wiesz, że to nie była atrapa? Skąd wiesz, że to nie miało być na pokaz, żeby Louisa nastraszyć, a tak naprawdę nie chcieli mu zrobić krzywdy?- Jim wstał gwałtownie z krzesła i podszedł kilka kroków w moją stronę.
-Bo...
-Bo?!
-Bo...- Nie mogłam znaleźć słów wytłumaczenia. Miał rację. Nie sprawdziłam jego broni, nie czytałam mu w myślach...
-Właśnie, Jen. Pochopnie go oskarżyłaś, nie mając na nic dowodów.- Odwrócił się i wyszedł z kuchni.
Niepewnie szedłem w kierunku kafeterii. Jeśli Jennifer mnie zobaczy przy ich stole, zostanę żywcem wykastrowany i powieszony na koszu w sali gimnastycznej. Ale przecież muszę z nią porozmawiać! Nie pozwolę, żeby myślała źle o Zaynie, zwłaszcza po tym, co on wyprawiał przez ostatni tydzień.
Otworzyłem drzwi i zajrzałem do środka. Większość ludzi siedziała jeszcze w klasach, przerwa na lunch miała się zacząć za dziesięć minut. Tylko nieliczni, którzy mieli odwołaną wcześniejszą lekcję siedzieli na dworze lub tu. Zayn przed sekundą zmył się za szkołę. "Pewnie kolejna paczka papierosów. Jak tak dalej pójdzie, to dostanie raka płuc w miesiąc. I niech nie myśli, że nie wiem, że on ma tam swoją kryjówkę!"
Jennifer siedziała przy stole ze Scarlett, Harrym i, o dziwo, Liamem, który przewiercał Hazzę nieprzyjemnym spojrzeniem. Chyba mu się nie dziwię. Reszta widocznie miała zajęcia. Stanąłem w drzwiach, blokując przejście i zacząłem obgryzać paznokcie. Wywali mnie? Bankowo. A Scarlett? Miałem z nią pogadać. "Stary, siostry się boisz?" No, raczej. Zwłaszcza, że tak jakoś za bardzo jej nie znam i nie wiem, jak zareaguje na moją próbę pojednania.
Wreszcie zebrałem się w sobie i ruszyłem w kierunku stolika. I bliżej byłem, tym lepiej słyszałem, o czym z takim ożywieniem opowiadała Jenny.
-... i wyobraźcie sobie, że oni złożyli papiery o adopcję! Macy będzie miała nowy dom, a Agnes lepiej zniesie śmierć... To, co się stało z Katie.- Zerknęła na dziwnie przygnębionego Stylesa.- Harry, oni naprawdę nie mają już nic do ciebie. Przecież nie mogłeś nic zrobić.
-Mogłem się nie pakować w to gówno.- Uderzył czołem o blat stołu.- Schrzaniłem wszystko po całości! Jestem debilem, kretynem, imbecylem i naprawdę nie wiem, co wy tu jeszcze robicie.
-Ja chyba też nie wiem.- Mruknął pod nosem Liam. Jen obrzuciła go groźnym spojrzeniem, ale chyba się jakoś nie przejął.
-Uhm... Hej.- Stanąłem przy stole i popatrzyłem niepewnie na zgromadzonych.- Mogę się dosiąść?
-Z mordercami nie gadam.- Jenny wzięła tacę i chciała wstać, ale Harry ją powstrzymał.
-Jennifer, mnie wybaczyłaś. Jemu też wybacz.
-Co mam wybaczyć?!- Wybuchnęła.- To, że chciał wysłać na tamten świat mojego przyjaciela?! Razem z Zaynem?!
-Nie chcieliśmy, żeby tak wyszło...
-Jasne.- Prychnęła.- A pistolet trzymaliście dla zabawy.
-Prawdę mówiąc tak było.
-Proszę, już nie wciskaj mi kitu. Tak byłoby lepiej, ja już nie mam na to wszystko siły.- Oparła głowę na dłoni.
-Czy ty możesz mnie wysłuchać?- Nie wytrzymałem.- Musieliśmy to zrobić, ale nie zamierzaliśmy strzelać! Gregory by nas załatwił, gdybyśmy nie poszli postraszyć Louisa. Wisi mu kasę i mieliśmy tylko zmusić go do oddania. Groził naszych rodzinom, gdybyśmy spasowali. A chcieliśmy się wycofać, kiedy dowiedzieliśmy się, o kogo chodzi!- Wszyscy przy stole wpatrywali się we mnie szeroko otwartymi oczami.
-Umówiliśmy się z Zaynem, że nie strzelimy, nie skaleczymy go, tylko narobimy mu strachu, a Gregory'emu najwyżej powiemy, że ktoś nas spłoszył. Widziałaś, co się stało z Harrym. Nie mogliśmy pozwolić, żeby skrzywdził Safę i Scarlett.
-Co? Dlaczego mnie?- Przestraszyła się Scar.- Ja nie mam z tym nic wspólnego!
-Masz. Jesteś moją siostrą, a on się już tego dowiedział.
-I ty chciałeś mnie bronić? Przecież nie chcesz mieć ze mną do czynienia!
-Mam ojcu za złe, że mi o tobie nie powiedział. I wolę nie myśleć o tym, że całowałem własną siostrę, bo to obrzydliwe. Ale nie pozwoliłbym nikogo skrzywdzić, obcej osoby, a co dopiero rodziny. Może tego nie ogarniasz, ale chciałbym cię mimo wszystko lepiej poznać...
-Czyli rozumiem, że moje winy w tym temacie też są wybaczone?- Zapytał Harry z niewinną minką.
-Poczekaj, aż będziesz sprawny.- Zagroziłem mu.- Wracając do tematu. Jennifer, nikogo byśmy nie zabili.
-To, że ty byś nie zabił, niczego nie zmienia! Przecież Zayn zabił mi rodziców!
Zapadła cisza. Jasne, słyszałem, co Jennifer wtedy krzyczała do Zayna, ale jakoś... Chyba nie zwróciłem na to większej uwagi.
-Co...?- Wykrztusiła Scarlett.- On był tym...
-Tak.- Skinęła głową Jen.- Przyznał się do wszystkiego.
-Kiedy to było?- Spytał oszołomiony Styles.
-Ostatni dzień czerwca.
-To dlatego on był potem taki nie do życia!- Zawołał odkrywczo. Faktycznie, na początku wakacji Zayn jakby zamknął się w sobie. Tylko my chyba byliśmy zbyt zajęci swoimi sprawami, żeby się nim zainteresować.
-Jezu, z kim ja mam do czynienia!- Liam wybuchł gwałtownym śmiechem. Spojrzeliśmy na niego jak na wariata.- Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, to w życiu bym nie uwierzył.- Nikt nie zdążył zareagować, bo zadzwonił dzwonek i do stołówki wpadł tłum głodnych, rozwrzeszczanych ludzi. Do naszego stolika podbiegła Eleanor.
-Zerwałam z Louisem.- Oświadczyła przez łzy. Jennifer zamarła. Ja zresztą też. "O rany, to przez te dragi..."
-Dlaczego?- Zapytał oszołomiony Liam.
-Nic mi nie chce powiedzieć. Wytłumaczyć się... Nie wiem, co się z nim ostatnio działo i się nie dowiem, nawet na to nie liczę. Poza tym znowu się pokłóciliśmy, prawie doszło do rękoczynów... Jest taki nerwowy, że zaczynam się go bać...- Scarlett objęła ja ramieniem i przytuliła.
-Może jeszcze się pogodzicie...- Zaczęła nieśmiało Jenny, ale Els zaraz jej przerwała.
-Tak, jak ty z Zaynem?- Dziewczyna zacisnęła zęby i już się nie odezwała.
Tak. Po raz kolejny w życiu przekonałem się, jak dragi potrafią wszystko spieprzyć.
-Jennifer...- Podniosła na mnie wzrok.- Jesteś pewna, że nie wybaczysz Zaynowi?
-Dlaczego wszyscy tak na mnie naciskacie?- Wywróciła oczami poirytowana.
-Bo pasujecie do siebie.- Odpowiedziałem stanowczo.- Bo jesteście dla siebie stworzeni. Bo Zayn nie chciał spowodować wypadku i przez ostatni tydzień wypłakiwał się na moim ramieniu. I mówię serio, jak stamtąd poszliśmy, to rozryczał się w samochodzie jak małe dziecko. I żeby było jasne, nigdy nie widziałem, żeby on płakał.
-Wszyscy na miejsca! Zaraz zaczynamy! Gdzie Josh?! Aha, tutaj. Pamiętacie teksty? Wiecie, że wchodzimy z "Summer Nights"? Rizzo, znaczy Caitlyn, błagam, nie pomyl się na "Worst Things I Could Do", czy jak tam brzmiał tytuł, proszę! O Boże, widownia pełna! Zaraz kurtyna pójdzie w górę!
Normalnie zdenerwowanie Hollinsa skwitowałbym wybuchem śmiechu i jakimiś drwinami, ale byłem totalnie nie do życia. Jennifer unikała mnie, jak tylko mogła najlepiej, co znaczyło, że odzywaliśmy się do siebie w ramach kwestii naszych postaci w przedstawieniu. A po dzisiejszej premierze i kilku powtórkach nasz kontakt w ogóle się urwie. Pięknie. Przecież bez niej jestem jak bez tlenu! Już nie wytrzymuję psychicznie tego napięcia między nami! Kocham ją jak idiota i nie mogę nic zrobić, żeby mi wybaczyła. Chyba, że znajdę gdzieś wehikuł czasu, który mnie cofnie w czasie i nie zaangażuję się w tę brudną robotę. Szkoda, że jest za późno, żeby wszystko cofnąć.
-Zayn, nie śpij!!!
-Przecież nie śpię.- Wymamrotałem, podnosząc głowę. Profesorek przewiercał mnie wściekłym spojrzeniem.
-Proszę po raz ostatni, zróbcie to lepiej niż na wszystkich próbach razem wziętych. Nie powinno być to problemem.
-Stary, będzie dobrze.- Harry przykuśtykał do mnie o kulach.- Jak coś, to zawsze możesz liczyć na rzut zgniłym pomidorem prosto w twoją zaspaną twarz. Pamiętaj, że siedzę w pierwszym rzędzie.
-Zawsze można na ciebie liczyć, Styles.- Mruknąłem pod nosem.
-Nie zawsze.- Pokręcił głową przygaszony, ale zaraz się rozpogodził.- Ustaliłem, że jak się zatniesz, to Scarlett cię kopnie i wrócisz do roli.
-Okej.- Byłem już tak zobojętniały na wszystko, że mogli mnie obrzucać czyimiś wymiocinami, a i tak by to po mnie spłynęło. Dosłownie i w przenośni.
-Gotowi? Wchodzicie za dziesięć!- Hollins zniknął ze sceny. Zostaliśmy tylko my.
Chyba wszystko szło jak trzeba. Może jednak powinienem pójść na aktorstwo? Byłbym chyba mistrzem, za to udawanie Oscar murowany. Wykrzesałem z siebie mega pokłady energii. Gdy tylko kurtyna poszła w górę, dostałem jakiegoś kopa (nie, nie od Scarlett) i starałem się udowodnić całemu światu, że potrafię to zagrać tak, że nikt by się domyślił, z jakimi problemami się ostatnio borykałem. A może za bardzo byłem radosny i wyszło sztucznie? Kij z tym, Jennifer chyba przyjęła taką samą taktykę. Skakała po tej scenie jak naćpana. Najwyżej publiczność stwierdzi, że wszyscy się czegoś nawaliliśmy, jak Danny i Sandy w Rydel High.
Nadeszła pora na ostatnią scenę. "You're The One That I Want". Tak szczerze powiedziawszy, to ją mieliśmy najmniej dopracowaną. Z braku czasu nie zrobiliśmy nawet próby w kostiumach, a wszystko przez Jessikę i Caitlyn, które zmniejszyły kostium Jenny. W ostatnim akcie zawiści. Nikt nie miał pojęcia, że potem powiedziałem im parę rzeczy do słuchu. Aż im w pięty poszło. Ale teraz chciałem odśpiewać swoje i już pójść do domu. A najlepiej się uchlać do nieprzytomności. Jeszcze jedna piosenka z nią u boku, tak sztucznie i nieszczerze zaśpiewana, a się zastrzelę.
-Jak to zostawiasz nas?- Odezwał się Niall, opierając się o Louisa, który z trudem powstrzymywał drżenie rąk. Na głodzie nie jest łatwo. Zwłaszcza w towarzystwie kolesi, którzy chcieli cię kropnąć. Chociaż Nialler podobno już mu wyjaśnił całą akcję. Całe szczęście, bo ja naprawdę nie miałem do tego głowy.
-Musicie wreszcie sobie radzić beze mnie.- Zaśmiałem się.- Przyzwyczajaj się, Doody.- W tym czasie Josh klepnął Nialla w ramię, gapiąc się z otwartymi ustami na miejsce, z którego powinna nadejść Jen. Nialler zrobił to samo, waląc w ramię Louisa. Wszyscy trzej z minami przygłupów wpatrywali się w Jennifer. "Okej, Malik, twoja kolej."
Odwróciłem się.
O, cholera.
Moja szczęka chyba wybiła dziurę do jądra ziemi.
O kurwa...
Nawet nie musiałem grać. Jennifer stała tam z kpiącym uśmieszkiem na ustach i papierosem w dłoni. Wyglądała... "O żesz, ja pierdolę..." jęknąłem w myślach na jej widok. Obcisłe, skórzane spodnie, czarny gorset odsłaniający brzuch, lekko natapirowane włosy, mocny makijaż. Wyglądała jak nie ona, ale jednocześnie wyglądała... gorąco. Seksownie. Zarąbiście.
Opamiętałem się, gdy Louis delikatnie kopnął mnie w nogę. Mam śpiewać, jasne...
Chyba ta piosenka idealnie odzwierciedla to, co czuję w tej chwili.
-I got chills, they're multiplyin', and I'm losin' control
Cause the power you're supplyin', it's electrifyin'- Padłem na ziemię, jak rażony tym piorunem. Zupełnie jak w filmie. Jenny zerknęła na Jess i zgodnie z pokazaną instrukcją udała, że gasi papierosa.
- You better shape up, cause I need a man,
and my heart is set on you
You better shape up, you better understand,
to my heart I must be true
Nothing left, nothing left for me to do- Odeszła kilka kroków, a ja podniosłem się z ziemi jednym skokiem, żeby pójść za nią.
-You're the one that I want (you are the one I want),
ooh ooh ooh, honey
The one that I want (you are the one I want),
ooh ooh ooh, honey
The one that I want (you are the one I want),
ooh ooh ooh
The one I need (the one I need),
oh yes indeed (yes indeed)
Śpiewaliśmy dokładnie tak, jak chciał tego Hollins. Travolta mógłby być z nas dumny. Zakończyliśmy nasz występ, żeby od razu przejść do ostatniej piosenki, czyli "We Go Together".
Nawet nie wiedziałem, czy śpiewam dokładnie to, co w tekście. Ważne było, że Jennifer stała koło mnie i mogłem ja objąć ramieniem w pasie. Czułem jej włosy na swoim policzku, jej oddech na mojej szyi, gdy odwracała się w moją stronę, jej rękę na moich plecach, bo zgodnie z instrukcjami Hollinsa mieliśmy wyglądać na zakochaną, dobrze czującą się w swoim towarzystwie parę. Co z tego, że w rzeczywistości darliśmy ze sobą koty? I właściwie... Skoro to tylko gra... Tylko przedstawienie... To chyba można je jakoś urozmaicić? Hmm?
Gdy tylko piosenka się skończyła, odwróciłem Jen w swoją stronę i nie czekając na jej reakcję, mocno ją pocałowałem. Kurtyna opadła dopiero po chwili i mogłem się domyślać, jak zszokowane były miny tych, którzy jeszcze dzisiaj widzieli nas omijających się szerokim łukiem.
___________________________________________________
Witajcie na zakończenie tego jakże powalonego tygodnia! Mam nadzieję, że w rozdziale nie ma błędów. Coś tam niby sprawdzałam :P
Tytuł rozdziału pewnie wszystkim znajomy, zwłaszcza Anon wie, o którą piosenkę chodzi... Zwrotka Zayna, żeby nie było wątpliwości. Anonku, pamiętam, jak pod poprzednim rozdziałem pisałaś o choć jednym nieszczęśliwym zakończeniu. Wiesz, w świetle wydarzeń, które poniżej skomentuję, chyba nie mam ochoty tutaj kończyć tego "na ponuro". Wystarczy, że w "Nothing's..." od początku będę wszystko pieprzyła.
A idąc w kierunku punktu kulminacyjnego dzisiejszej notki...
Drama na dramie dramę pogania.
Elounor jest przeszłością. Te zdjęcia wbiły mnie w fotel i zawiodłam się cholernie na Louisie... Okej, całował tę laskę już po zerwaniu z Eleanor, ale serio, odczekał tylko dwa tygodnie? Mr Tomlinson. Stracił pan w moich oczach jako facet. Zresztą, stracił pan już samym zerwaniem z tak cudowną osobą, jaką jest Els.
Liam odpowiedział na hejty fanki Justina Biebera, za co został zlinczowany publicznie, a ja jestem z niego dumna. Moja krew! Idiotkom trzeba odpyskiwać! Zwłaszcza po takich bzdurach, jaki ona wypisywała. Dla niezorientowanych w sytuacji: kretynka napisała: "Liam, jak się czujesz z tym, że nigdy nie osiągniesz tyle co Justin?", na co Liam jej odpowiedział: "Ile razy siedziałem w więzieniu?" Liaś, za to kocham cię jeszcze mocniej *o*
I wreszcie punkt programu. ZAYN OPUŚCIŁ ONE DIRECTION...
...
...
Nie wiem, co napisać, poza tym, że w środę, która miała być wieczorem w miarę spokojnym, weszłam na bloga o 1D, czytam komentarze do posta informacyjnego i tam wklejony tekst tego oficjalnego oświadczenia. Rzuciłam się na Twittera, zobaczyłam hashtagi i po prostu wybuchnęłam płaczem. Autentycznie. Błogosławię tego, przez którego nie mam Wi-Fi na uczelni, bo inaczej nie wytrzymałabym nerwowo już na anatomii.
Powiem tak. Zayna zawsze lubiłam najmniej. I mean, lubiłam go, ale zawsze był jakoś w cieniu reszty. Ten tajemniczy Zayn... Ale było mi tak cholernie przykro, gdy to zobaczyłam... Do tego jeszcze te "fanki", które po odejściu Malika przestały go obserwować na TT i go zhejtowały za decyzję, którą być może podjął właśnie dzięki nim i jakimś photoshopom. Ale. Po wysmarkaniu się w siedem chusteczek poszłam do rozum do głowy i wreszcie zaczęłam myśleć.
Oto, co wykminiłam:
Zayn rzeczywiście nie był ostatnio taki jak dawniej. Widać było, że występy nie sprawiają mu już takiej przyjemności, chociaż w Azji jakoś się odrobinę rozkręcił. Ale ta sytuacja z Perrie go dobiła. I nie dziwię mu się. Totalnie zgadzam się z jego decyzją, jeśli to jest dla niego lepsze, to akceptuję. Dalej będę go wspierać, bo dla mnie One Direction zawsze będzie miało pięciu członków, nie czterech. I z całej siły będę supportować chłopaków, żeby im się dalej udało. Twierdzą, że wszystko będzie okej i nie zakończą działalności, ale kij ich wie? Bez Zayna to już nie to samo. Piątą płytę wydadzą, dokończą On The Road Again Tour, ale czy później dalej będą śpiewać?
Mam nadzieję. I mam też nadzieję, że Zayn kiedyś zdecyduje się na powrót. A jeśli nie, to nic.
A już w ogóle mam nadzieję, że zwyciężę w krwiożerczej bitwie z mamą i wywalczę wyjazd na O2 Arenę 24 września, gdzie będzie pierwszy koncert w Londynie. Tak długo ryczałam tacie na Skypie, że wlazł w neta i zaczął szukać na Ebayu biletów. Normalnie aż mnie zatkało. Powiedział, że odbierze mnie z lotniska, gdzieś przenocuje, wsadzi w powrotny samolot, byle bym tylko już mu nie jęczała. Teraz trzeba tylko urobić mamę. I tak to zorganizować, żeby zabrać moją ukochaną BFF ^^ bo to może być moja jedyna okazja, żeby ich zobaczyć na żywo i ja nie zamierzam jej zmarnować.
Dziękuję za wszystkie komentarze, obserwowania... Twitter mnie ostatnio zaszokował. Dwa konta Eleanor, dwa konta Zayna, Max George z The Wanted, Ashley Benson na prywatnym, jacyś autorzy książek... Jak oni mnie, do czorta, tam znaleźli?! Ale nie, nie protestuję, wręcz przeciwnie...
Dobra, czas wracać do anatomii... Jeszcze dwa, góra trzy dni i cały tydzień wolnego. Wolność.
Roxanne xD
-Na co czekasz?
Widziałam, że był zdenerwowany. Patrzył na mnie błagalnie, chciał, żebym się odsunęła. Nie ma mowy. Nie skrzywdzisz Louisa.
-Jen... Proszę.
-Nie.
Zasłoniłam sobą przyjaciela, który powoli podnosił się na nogi. Zerknęłam kątem oka na Nialla. "Gdyby mi ktoś powiedział... Gdyby ktoś mi chciał wmówić, że Niall kogoś pobił, w życiu bym nie uwierzyła. Ale ja to widziałam."
-Jenny...
-Miałeś mnie tak nie nazywać.- Wycedziłam.- Nie jestem już dla ciebie Jenny. Jestem Jennifer. A ty nie jesteś wart tego, żebym z tobą rozmawiała. Strzelaj.
Bolało mnie, gdy wypowiadałam te słowa. Nie chciałam... W głębi serca nie miałam zamiaru go ranić, ale to, co zrobił... Chęć zemsty, choćby słownej, była silniejsza ode mnie. Chciałam, żeby cierpiał jak ja. Zasłużył sobie na to. Całkowicie. "Jesteś tego pewna? Może przemyśl słowa Jima..." Tak, jestem pewna!
Zaczęła mu drżeć ręka. Pistolet wycelowany w moją stronę upadł na ziemię.
-Idźcie stąd.- Wyszeptał, opierając ręce na kolanach. Schylił nisko głowę.- Idźcie, bo ktoś mógł to zobaczyć!
-Zayn.- Niall podszedł do niego.- Stary, musimy iść. Inaczej on nas dopadnie.
-Wiem.- Wyprostował się i spojrzał mi prosto w oczy.- Jenny, nigdy nikogo nie zabiłem. Nie celowo.
Jasne.
Razem z Niallem pobiegli w kierunku zakrętu. Odwróciłam się do Louisa.
-Wszystko okej? Jesteś cały?
-I po co się wtrącałaś? Jakby mnie zabił, byłoby lepiej...- Zmarszczyłam brwi. "Co on wygaduje?"
-Nie pozwolę, by moim przyjaciołom stała się krzywda. Chodź.- Nie opierał się, pozwolił, żebym zaprowadziła go do swojego domu.
Nie rozmawialiśmy po drodze. A właściwie to Louis zbywał każde moje słowo milczeniem. Ten gadatliwy chłopak, którego kiedyś nie dało się uciszyć, teraz uparcie się nie odzywał i w ogóle nie reagował na moje zaczepki.
-Wchodź.- Otworzyłam drzwi i wpuściłam go do środka. Zaraz z pokoju obok wypadł Jim.
-Jezu, Jennifer, mówiłem ci, że masz mnie uprzedzać, jak gdzieś wyjdziesz wieczorem! Martwiłem się o ciebie! Już miałem wzywać policję!- "Szkoda, że nie wezwałeś."- Kto to?
-Louis. Spotkałam go, jak...- Chłopak spojrzał na mnie błagalnie, żebym nic nie mówiła, ale wiedziałam, że Jimowi mogę zaufać.- Kiedy Zayn chciał go postrzelić.
-Co?!- Jim chyba nie mógł przyswoić sobie informacji, że ten uwielbiany przez niego pan Malik jednak jest mordercą.- Jak... Gdzie? Kiedy?
-Teraz, na skrzyżowaniu.- Poprowadziłam Louisa do kuchni. Oszołomiony Jim podreptał za nami.- Pokaż brzuch, widziałam, że cię w niego uderzył.
-Zayn?- James był już całkiem zagubiony.
-Nie, Niall.
-To Zayn czy Niall?!
-Obaj tam byli.- Ucięłam zniecierpliwiona. Louis powoli podwinął koszulkę do góry. Ogromny czerwony ślad na żebrach... Uch, ależ to musi boleć...- Nie ruszaj się.- Wyjęłam z szafki pudełko z lekami. Gdzieś tu powinna być maść...
-Czy ktoś mi wytłumaczy, co tu się stało?- James był już na serio wkurzony.
-Sprowokowałem go.- Powiedział cicho Louis. Odwróciłam się gwałtownie.
-Co?
-Sprowokowałem go. Powiedziałem o kilka słów za dużo... Chciałem... Chciałem, żeby mnie zabił. Wiedziałem, że jeśli go wkurzę, to będzie gotowy strzelić.
-Od początku.- Jim wziął krzesło i usiadł, opierając się rękami o oparcie.- Dlaczego Niall i Zayn tam byli?
-Jestem winny ich szefowi kasę za narkotyki.- Czyli Eleanor miała rację...- Przyszli, żeby mnie ostrzec, że mam mało czasu na oddanie. Niall mnie uderzył, Zayn wyciągnął pistolet, a potem pojawiła się Jennifer i stanęła między nami. Po cholerę tam wskoczyłaś? Mógł cię trafić!- Naskoczył na mnie.
-Zayn by nie strzelił.- Odezwał się Jim.
-A skąd ty to możesz wiedzieć?- Prychnęłam.
-Rozmawiałem z nim.- Spojrzał na mnie z powagą.- Mówił, że nie może się wykręcić od roboty. Nie chce, żeby jego szef zaatakował jego rodzinę, tak samo, jak to zrobił z mamą Harry'ego.
-Celował do Louisa z pistoletu! Nabitego! Odbezpieczonego!- Wybuchłam.
-A skąd wiesz, że zamierzał faktycznie strzelić? Skąd wiesz, że to nie była atrapa? Skąd wiesz, że to nie miało być na pokaz, żeby Louisa nastraszyć, a tak naprawdę nie chcieli mu zrobić krzywdy?- Jim wstał gwałtownie z krzesła i podszedł kilka kroków w moją stronę.
-Bo...
-Bo?!
-Bo...- Nie mogłam znaleźć słów wytłumaczenia. Miał rację. Nie sprawdziłam jego broni, nie czytałam mu w myślach...
-Właśnie, Jen. Pochopnie go oskarżyłaś, nie mając na nic dowodów.- Odwrócił się i wyszedł z kuchni.
Niepewnie szedłem w kierunku kafeterii. Jeśli Jennifer mnie zobaczy przy ich stole, zostanę żywcem wykastrowany i powieszony na koszu w sali gimnastycznej. Ale przecież muszę z nią porozmawiać! Nie pozwolę, żeby myślała źle o Zaynie, zwłaszcza po tym, co on wyprawiał przez ostatni tydzień.
Otworzyłem drzwi i zajrzałem do środka. Większość ludzi siedziała jeszcze w klasach, przerwa na lunch miała się zacząć za dziesięć minut. Tylko nieliczni, którzy mieli odwołaną wcześniejszą lekcję siedzieli na dworze lub tu. Zayn przed sekundą zmył się za szkołę. "Pewnie kolejna paczka papierosów. Jak tak dalej pójdzie, to dostanie raka płuc w miesiąc. I niech nie myśli, że nie wiem, że on ma tam swoją kryjówkę!"
Jennifer siedziała przy stole ze Scarlett, Harrym i, o dziwo, Liamem, który przewiercał Hazzę nieprzyjemnym spojrzeniem. Chyba mu się nie dziwię. Reszta widocznie miała zajęcia. Stanąłem w drzwiach, blokując przejście i zacząłem obgryzać paznokcie. Wywali mnie? Bankowo. A Scarlett? Miałem z nią pogadać. "Stary, siostry się boisz?" No, raczej. Zwłaszcza, że tak jakoś za bardzo jej nie znam i nie wiem, jak zareaguje na moją próbę pojednania.
Wreszcie zebrałem się w sobie i ruszyłem w kierunku stolika. I bliżej byłem, tym lepiej słyszałem, o czym z takim ożywieniem opowiadała Jenny.
-... i wyobraźcie sobie, że oni złożyli papiery o adopcję! Macy będzie miała nowy dom, a Agnes lepiej zniesie śmierć... To, co się stało z Katie.- Zerknęła na dziwnie przygnębionego Stylesa.- Harry, oni naprawdę nie mają już nic do ciebie. Przecież nie mogłeś nic zrobić.
-Mogłem się nie pakować w to gówno.- Uderzył czołem o blat stołu.- Schrzaniłem wszystko po całości! Jestem debilem, kretynem, imbecylem i naprawdę nie wiem, co wy tu jeszcze robicie.
-Ja chyba też nie wiem.- Mruknął pod nosem Liam. Jen obrzuciła go groźnym spojrzeniem, ale chyba się jakoś nie przejął.
-Uhm... Hej.- Stanąłem przy stole i popatrzyłem niepewnie na zgromadzonych.- Mogę się dosiąść?
-Z mordercami nie gadam.- Jenny wzięła tacę i chciała wstać, ale Harry ją powstrzymał.
-Jennifer, mnie wybaczyłaś. Jemu też wybacz.
-Co mam wybaczyć?!- Wybuchnęła.- To, że chciał wysłać na tamten świat mojego przyjaciela?! Razem z Zaynem?!
-Nie chcieliśmy, żeby tak wyszło...
-Jasne.- Prychnęła.- A pistolet trzymaliście dla zabawy.
-Prawdę mówiąc tak było.
-Proszę, już nie wciskaj mi kitu. Tak byłoby lepiej, ja już nie mam na to wszystko siły.- Oparła głowę na dłoni.
-Czy ty możesz mnie wysłuchać?- Nie wytrzymałem.- Musieliśmy to zrobić, ale nie zamierzaliśmy strzelać! Gregory by nas załatwił, gdybyśmy nie poszli postraszyć Louisa. Wisi mu kasę i mieliśmy tylko zmusić go do oddania. Groził naszych rodzinom, gdybyśmy spasowali. A chcieliśmy się wycofać, kiedy dowiedzieliśmy się, o kogo chodzi!- Wszyscy przy stole wpatrywali się we mnie szeroko otwartymi oczami.
-Umówiliśmy się z Zaynem, że nie strzelimy, nie skaleczymy go, tylko narobimy mu strachu, a Gregory'emu najwyżej powiemy, że ktoś nas spłoszył. Widziałaś, co się stało z Harrym. Nie mogliśmy pozwolić, żeby skrzywdził Safę i Scarlett.
-Co? Dlaczego mnie?- Przestraszyła się Scar.- Ja nie mam z tym nic wspólnego!
-Masz. Jesteś moją siostrą, a on się już tego dowiedział.
-I ty chciałeś mnie bronić? Przecież nie chcesz mieć ze mną do czynienia!
-Mam ojcu za złe, że mi o tobie nie powiedział. I wolę nie myśleć o tym, że całowałem własną siostrę, bo to obrzydliwe. Ale nie pozwoliłbym nikogo skrzywdzić, obcej osoby, a co dopiero rodziny. Może tego nie ogarniasz, ale chciałbym cię mimo wszystko lepiej poznać...
-Czyli rozumiem, że moje winy w tym temacie też są wybaczone?- Zapytał Harry z niewinną minką.
-Poczekaj, aż będziesz sprawny.- Zagroziłem mu.- Wracając do tematu. Jennifer, nikogo byśmy nie zabili.
-To, że ty byś nie zabił, niczego nie zmienia! Przecież Zayn zabił mi rodziców!
Zapadła cisza. Jasne, słyszałem, co Jennifer wtedy krzyczała do Zayna, ale jakoś... Chyba nie zwróciłem na to większej uwagi.
-Co...?- Wykrztusiła Scarlett.- On był tym...
-Tak.- Skinęła głową Jen.- Przyznał się do wszystkiego.
-Kiedy to było?- Spytał oszołomiony Styles.
-Ostatni dzień czerwca.
-To dlatego on był potem taki nie do życia!- Zawołał odkrywczo. Faktycznie, na początku wakacji Zayn jakby zamknął się w sobie. Tylko my chyba byliśmy zbyt zajęci swoimi sprawami, żeby się nim zainteresować.
-Jezu, z kim ja mam do czynienia!- Liam wybuchł gwałtownym śmiechem. Spojrzeliśmy na niego jak na wariata.- Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, to w życiu bym nie uwierzył.- Nikt nie zdążył zareagować, bo zadzwonił dzwonek i do stołówki wpadł tłum głodnych, rozwrzeszczanych ludzi. Do naszego stolika podbiegła Eleanor.
-Zerwałam z Louisem.- Oświadczyła przez łzy. Jennifer zamarła. Ja zresztą też. "O rany, to przez te dragi..."
-Dlaczego?- Zapytał oszołomiony Liam.
-Nic mi nie chce powiedzieć. Wytłumaczyć się... Nie wiem, co się z nim ostatnio działo i się nie dowiem, nawet na to nie liczę. Poza tym znowu się pokłóciliśmy, prawie doszło do rękoczynów... Jest taki nerwowy, że zaczynam się go bać...- Scarlett objęła ja ramieniem i przytuliła.
-Może jeszcze się pogodzicie...- Zaczęła nieśmiało Jenny, ale Els zaraz jej przerwała.
-Tak, jak ty z Zaynem?- Dziewczyna zacisnęła zęby i już się nie odezwała.
Tak. Po raz kolejny w życiu przekonałem się, jak dragi potrafią wszystko spieprzyć.
-Jennifer...- Podniosła na mnie wzrok.- Jesteś pewna, że nie wybaczysz Zaynowi?
-Dlaczego wszyscy tak na mnie naciskacie?- Wywróciła oczami poirytowana.
-Bo pasujecie do siebie.- Odpowiedziałem stanowczo.- Bo jesteście dla siebie stworzeni. Bo Zayn nie chciał spowodować wypadku i przez ostatni tydzień wypłakiwał się na moim ramieniu. I mówię serio, jak stamtąd poszliśmy, to rozryczał się w samochodzie jak małe dziecko. I żeby było jasne, nigdy nie widziałem, żeby on płakał.
-Wszyscy na miejsca! Zaraz zaczynamy! Gdzie Josh?! Aha, tutaj. Pamiętacie teksty? Wiecie, że wchodzimy z "Summer Nights"? Rizzo, znaczy Caitlyn, błagam, nie pomyl się na "Worst Things I Could Do", czy jak tam brzmiał tytuł, proszę! O Boże, widownia pełna! Zaraz kurtyna pójdzie w górę!
Normalnie zdenerwowanie Hollinsa skwitowałbym wybuchem śmiechu i jakimiś drwinami, ale byłem totalnie nie do życia. Jennifer unikała mnie, jak tylko mogła najlepiej, co znaczyło, że odzywaliśmy się do siebie w ramach kwestii naszych postaci w przedstawieniu. A po dzisiejszej premierze i kilku powtórkach nasz kontakt w ogóle się urwie. Pięknie. Przecież bez niej jestem jak bez tlenu! Już nie wytrzymuję psychicznie tego napięcia między nami! Kocham ją jak idiota i nie mogę nic zrobić, żeby mi wybaczyła. Chyba, że znajdę gdzieś wehikuł czasu, który mnie cofnie w czasie i nie zaangażuję się w tę brudną robotę. Szkoda, że jest za późno, żeby wszystko cofnąć.
-Zayn, nie śpij!!!
-Przecież nie śpię.- Wymamrotałem, podnosząc głowę. Profesorek przewiercał mnie wściekłym spojrzeniem.
-Proszę po raz ostatni, zróbcie to lepiej niż na wszystkich próbach razem wziętych. Nie powinno być to problemem.
-Stary, będzie dobrze.- Harry przykuśtykał do mnie o kulach.- Jak coś, to zawsze możesz liczyć na rzut zgniłym pomidorem prosto w twoją zaspaną twarz. Pamiętaj, że siedzę w pierwszym rzędzie.
-Zawsze można na ciebie liczyć, Styles.- Mruknąłem pod nosem.
-Nie zawsze.- Pokręcił głową przygaszony, ale zaraz się rozpogodził.- Ustaliłem, że jak się zatniesz, to Scarlett cię kopnie i wrócisz do roli.
-Okej.- Byłem już tak zobojętniały na wszystko, że mogli mnie obrzucać czyimiś wymiocinami, a i tak by to po mnie spłynęło. Dosłownie i w przenośni.
-Gotowi? Wchodzicie za dziesięć!- Hollins zniknął ze sceny. Zostaliśmy tylko my.
Chyba wszystko szło jak trzeba. Może jednak powinienem pójść na aktorstwo? Byłbym chyba mistrzem, za to udawanie Oscar murowany. Wykrzesałem z siebie mega pokłady energii. Gdy tylko kurtyna poszła w górę, dostałem jakiegoś kopa (nie, nie od Scarlett) i starałem się udowodnić całemu światu, że potrafię to zagrać tak, że nikt by się domyślił, z jakimi problemami się ostatnio borykałem. A może za bardzo byłem radosny i wyszło sztucznie? Kij z tym, Jennifer chyba przyjęła taką samą taktykę. Skakała po tej scenie jak naćpana. Najwyżej publiczność stwierdzi, że wszyscy się czegoś nawaliliśmy, jak Danny i Sandy w Rydel High.
Nadeszła pora na ostatnią scenę. "You're The One That I Want". Tak szczerze powiedziawszy, to ją mieliśmy najmniej dopracowaną. Z braku czasu nie zrobiliśmy nawet próby w kostiumach, a wszystko przez Jessikę i Caitlyn, które zmniejszyły kostium Jenny. W ostatnim akcie zawiści. Nikt nie miał pojęcia, że potem powiedziałem im parę rzeczy do słuchu. Aż im w pięty poszło. Ale teraz chciałem odśpiewać swoje i już pójść do domu. A najlepiej się uchlać do nieprzytomności. Jeszcze jedna piosenka z nią u boku, tak sztucznie i nieszczerze zaśpiewana, a się zastrzelę.
-Jak to zostawiasz nas?- Odezwał się Niall, opierając się o Louisa, który z trudem powstrzymywał drżenie rąk. Na głodzie nie jest łatwo. Zwłaszcza w towarzystwie kolesi, którzy chcieli cię kropnąć. Chociaż Nialler podobno już mu wyjaśnił całą akcję. Całe szczęście, bo ja naprawdę nie miałem do tego głowy.
-Musicie wreszcie sobie radzić beze mnie.- Zaśmiałem się.- Przyzwyczajaj się, Doody.- W tym czasie Josh klepnął Nialla w ramię, gapiąc się z otwartymi ustami na miejsce, z którego powinna nadejść Jen. Nialler zrobił to samo, waląc w ramię Louisa. Wszyscy trzej z minami przygłupów wpatrywali się w Jennifer. "Okej, Malik, twoja kolej."
Odwróciłem się.
O, cholera.
Moja szczęka chyba wybiła dziurę do jądra ziemi.
O kurwa...
Nawet nie musiałem grać. Jennifer stała tam z kpiącym uśmieszkiem na ustach i papierosem w dłoni. Wyglądała... "O żesz, ja pierdolę..." jęknąłem w myślach na jej widok. Obcisłe, skórzane spodnie, czarny gorset odsłaniający brzuch, lekko natapirowane włosy, mocny makijaż. Wyglądała jak nie ona, ale jednocześnie wyglądała... gorąco. Seksownie. Zarąbiście.
Opamiętałem się, gdy Louis delikatnie kopnął mnie w nogę. Mam śpiewać, jasne...
Chyba ta piosenka idealnie odzwierciedla to, co czuję w tej chwili.
-I got chills, they're multiplyin', and I'm losin' control
Cause the power you're supplyin', it's electrifyin'- Padłem na ziemię, jak rażony tym piorunem. Zupełnie jak w filmie. Jenny zerknęła na Jess i zgodnie z pokazaną instrukcją udała, że gasi papierosa.
- You better shape up, cause I need a man,
and my heart is set on you
You better shape up, you better understand,
to my heart I must be true
Nothing left, nothing left for me to do- Odeszła kilka kroków, a ja podniosłem się z ziemi jednym skokiem, żeby pójść za nią.
-You're the one that I want (you are the one I want),
ooh ooh ooh, honey
The one that I want (you are the one I want),
ooh ooh ooh, honey
The one that I want (you are the one I want),
ooh ooh ooh
The one I need (the one I need),
oh yes indeed (yes indeed)
Śpiewaliśmy dokładnie tak, jak chciał tego Hollins. Travolta mógłby być z nas dumny. Zakończyliśmy nasz występ, żeby od razu przejść do ostatniej piosenki, czyli "We Go Together".
Nawet nie wiedziałem, czy śpiewam dokładnie to, co w tekście. Ważne było, że Jennifer stała koło mnie i mogłem ja objąć ramieniem w pasie. Czułem jej włosy na swoim policzku, jej oddech na mojej szyi, gdy odwracała się w moją stronę, jej rękę na moich plecach, bo zgodnie z instrukcjami Hollinsa mieliśmy wyglądać na zakochaną, dobrze czującą się w swoim towarzystwie parę. Co z tego, że w rzeczywistości darliśmy ze sobą koty? I właściwie... Skoro to tylko gra... Tylko przedstawienie... To chyba można je jakoś urozmaicić? Hmm?
Gdy tylko piosenka się skończyła, odwróciłem Jen w swoją stronę i nie czekając na jej reakcję, mocno ją pocałowałem. Kurtyna opadła dopiero po chwili i mogłem się domyślać, jak zszokowane były miny tych, którzy jeszcze dzisiaj widzieli nas omijających się szerokim łukiem.
___________________________________________________
Witajcie na zakończenie tego jakże powalonego tygodnia! Mam nadzieję, że w rozdziale nie ma błędów. Coś tam niby sprawdzałam :P
Tytuł rozdziału pewnie wszystkim znajomy, zwłaszcza Anon wie, o którą piosenkę chodzi... Zwrotka Zayna, żeby nie było wątpliwości. Anonku, pamiętam, jak pod poprzednim rozdziałem pisałaś o choć jednym nieszczęśliwym zakończeniu. Wiesz, w świetle wydarzeń, które poniżej skomentuję, chyba nie mam ochoty tutaj kończyć tego "na ponuro". Wystarczy, że w "Nothing's..." od początku będę wszystko pieprzyła.
A idąc w kierunku punktu kulminacyjnego dzisiejszej notki...
Drama na dramie dramę pogania.
Elounor jest przeszłością. Te zdjęcia wbiły mnie w fotel i zawiodłam się cholernie na Louisie... Okej, całował tę laskę już po zerwaniu z Eleanor, ale serio, odczekał tylko dwa tygodnie? Mr Tomlinson. Stracił pan w moich oczach jako facet. Zresztą, stracił pan już samym zerwaniem z tak cudowną osobą, jaką jest Els.
Liam odpowiedział na hejty fanki Justina Biebera, za co został zlinczowany publicznie, a ja jestem z niego dumna. Moja krew! Idiotkom trzeba odpyskiwać! Zwłaszcza po takich bzdurach, jaki ona wypisywała. Dla niezorientowanych w sytuacji: kretynka napisała: "Liam, jak się czujesz z tym, że nigdy nie osiągniesz tyle co Justin?", na co Liam jej odpowiedział: "Ile razy siedziałem w więzieniu?" Liaś, za to kocham cię jeszcze mocniej *o*
I wreszcie punkt programu. ZAYN OPUŚCIŁ ONE DIRECTION...
...
...
Nie wiem, co napisać, poza tym, że w środę, która miała być wieczorem w miarę spokojnym, weszłam na bloga o 1D, czytam komentarze do posta informacyjnego i tam wklejony tekst tego oficjalnego oświadczenia. Rzuciłam się na Twittera, zobaczyłam hashtagi i po prostu wybuchnęłam płaczem. Autentycznie. Błogosławię tego, przez którego nie mam Wi-Fi na uczelni, bo inaczej nie wytrzymałabym nerwowo już na anatomii.
Powiem tak. Zayna zawsze lubiłam najmniej. I mean, lubiłam go, ale zawsze był jakoś w cieniu reszty. Ten tajemniczy Zayn... Ale było mi tak cholernie przykro, gdy to zobaczyłam... Do tego jeszcze te "fanki", które po odejściu Malika przestały go obserwować na TT i go zhejtowały za decyzję, którą być może podjął właśnie dzięki nim i jakimś photoshopom. Ale. Po wysmarkaniu się w siedem chusteczek poszłam do rozum do głowy i wreszcie zaczęłam myśleć.
Oto, co wykminiłam:
Zayn rzeczywiście nie był ostatnio taki jak dawniej. Widać było, że występy nie sprawiają mu już takiej przyjemności, chociaż w Azji jakoś się odrobinę rozkręcił. Ale ta sytuacja z Perrie go dobiła. I nie dziwię mu się. Totalnie zgadzam się z jego decyzją, jeśli to jest dla niego lepsze, to akceptuję. Dalej będę go wspierać, bo dla mnie One Direction zawsze będzie miało pięciu członków, nie czterech. I z całej siły będę supportować chłopaków, żeby im się dalej udało. Twierdzą, że wszystko będzie okej i nie zakończą działalności, ale kij ich wie? Bez Zayna to już nie to samo. Piątą płytę wydadzą, dokończą On The Road Again Tour, ale czy później dalej będą śpiewać?
Mam nadzieję. I mam też nadzieję, że Zayn kiedyś zdecyduje się na powrót. A jeśli nie, to nic.
A już w ogóle mam nadzieję, że zwyciężę w krwiożerczej bitwie z mamą i wywalczę wyjazd na O2 Arenę 24 września, gdzie będzie pierwszy koncert w Londynie. Tak długo ryczałam tacie na Skypie, że wlazł w neta i zaczął szukać na Ebayu biletów. Normalnie aż mnie zatkało. Powiedział, że odbierze mnie z lotniska, gdzieś przenocuje, wsadzi w powrotny samolot, byle bym tylko już mu nie jęczała. Teraz trzeba tylko urobić mamę. I tak to zorganizować, żeby zabrać moją ukochaną BFF ^^ bo to może być moja jedyna okazja, żeby ich zobaczyć na żywo i ja nie zamierzam jej zmarnować.
Dziękuję za wszystkie komentarze, obserwowania... Twitter mnie ostatnio zaszokował. Dwa konta Eleanor, dwa konta Zayna, Max George z The Wanted, Ashley Benson na prywatnym, jacyś autorzy książek... Jak oni mnie, do czorta, tam znaleźli?! Ale nie, nie protestuję, wręcz przeciwnie...
Dobra, czas wracać do anatomii... Jeszcze dwa, góra trzy dni i cały tydzień wolnego. Wolność.
Roxanne xD
piątek, 13 marca 2015
CHAPTER 22: You're still hurt if this is over, but do you really want to be alone?
Dzień pierwszy po wyjawieniu prawdy.
Wypaliłem trzy paczki papierosów. Nie poszedłem do tej pieprzonej szkoły. Olałem zajęcia teatralne. Zresztą nie ja jeden. Niall usłużnie mnie poinformował, że Jennifer również się nie pojawiła.
Dzień drugi.
Tym razem dwie i pół paczki. Safaa wyciągnęła mnie na plac zabaw. Nigdzie jej nie widziałem, a specjalnie wybrałem drogę na piechotę.
Dzień trzeci.
Rozchorowałem się po tym, jak wystawałem późnym wieczorem pod jej bramą. Była tam. U siebie na boisku. Rzucała do kosza z zawziętością godną zawodnika ligi NBA. Nie przepuściła żadnej okazji. Za to ja zmarnowałem szansę na wykrzyczenie jeszcze jednego "przepraszam". Wróciłem, przeklinając pod nosem siebie, swoje tchórzostwo, tamten czerwcowy wieczór i deszcz, który jak na złość lunął z nieba. Pewnie przez niego dziś przeleżałem w łóżku cały dzień.
Dzień czwarty.
Mama wygoniła mnie do szkoły. Powlokłem się tam, jak na ścięcie. I w sumie mogłem zostać w domu.
Była tam. Cudowna, piękna, jak zwykle. Ale widać było, jak bardzo odbiły się na niej ostatnie wydarzenia. Miała podkrążone oczy, chyba zapadnięte policzki... I zero uśmiechu. Przez cały dzień nie uśmiechnęła się ani razu. Chyba każdy to spostrzegł, bo zwykle swoim przepięknym uśmiechem wręcz rozświetlała szkolny korytarz.
Na mój widok odwróciła się i odeszła. Z zaszklonymi oczami.
Dzień piąty.
Znów nie poszedłem na zajęcia. Hollins mnie zabije. "Chociaż w sumie to nie byłoby takie złe, gdybym wreszcie zniknął z powierzchni ziemi." Zamiast tego poszedłem do kościoła. Miałem pewność, że Jenny była w audytorium. Dzięki temu mogłem na spokojnie pogadać z Jimem. O ile na wstępie nie da mi w gębę i nie zadzwoni po policję.
W kościele było cicho i ciemno. Tylko mała lampka świeciła przed ołtarzem, tworząc cienie na wiszącym krzyżu. Rozejrzałem się za księdzem, ale nigdzie nie mogłem go dostrzec. W końcu usiadłem w jednej z ławek. W końcu musiał się pojawić. Mimowolnie zerknąłem na krzyż. Ten człowiek wiszący na nim... Jezus, chyba. Ależ to musiało cholernie boleć. To znaczy, strasznie, strasznie boleć. Może lepiej, żebym nie przeklinał w kościele. Nawet w myślach. "Czy ją bolało tak samo, gdy okazało się, że jestem mordercą?" Chyba nie aż tak.
-No, tutaj się ciebie nie spodziewałem.- Głos Jima odbił się echem w całym kościele. Zerwałem się na równe nogi, ale powstrzymał mnie gestem ręki.- Siedź.
Wsunął się w ławkę przede mną i usiadł bokiem, żeby nie odwracać się tyłem ani do mnie, ani do ołtarza. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.
-Jenny... Powiedziała ci?- Wychrypiałem po chyba pół godzinie milczenia.
-O wypadku? Tak, powiedziała.- Odpowiedział spokojnie. Podniosłem na niego wzrok.
-I nic cię to nie obeszło?- Zdziwiłem się. Uśmiechnął się drwiąco pod nosem.
-Nie jestem nieczuły, Zayn. Ja po prostu się z tym pogodziłem. Trudno. Stało się.
-Ja naprawdę nie chciałem...- Jęknąłem i pozwoliłem tym tłumionym przez pięć dni łzom wypłynąć z moich oczu.
-Wiem. Jennifer nie powiedziała mi dokładnie całej historii, ale wiem, że nie chciałeś tego zrobić. Nie potrafiłbyś. Nie jesteś takim człowiekiem.
-Skąd wiesz?- Oparłem łokcie na kolanach i schowałem twarz w dłoniach.- Ja jestem złym człowiekiem. Zrobiłem tyle rzeczy, których żałuję... Ale ta jest najgorsza. Nie potrafię... Nie potrafię się pogodzić z myślą, że kogoś zabiłem.- Ksiądz przez moment się nie odzywał.
-Wiesz, co to jest spowiedź, Zayn? To wyznanie wszystkich grzechów, wszystkich złych uczynków, których się w życiu dokonało. I jest pięć warunków, żeby ją dobrze wypełnić. Chcesz to zrobić?
-Nie jestem przecież katolikiem.- Popatrzyłem na niego niepewnie.- Nie jestem chyba nawet dobrym muzułmaninem. Ja już sam, cholera, nie wiem, kim jestem!- Załamałem się totalnie. Jim położył rękę na moim ramieniu.
-Na pewno jesteś człowiekiem. A każdy człowiek, każdy z nas jest dzieckiem Boga. Jeżeli jesteś dobry, to nie ma znaczenia, czy jesteś ateistą, buddystą czy innym wyznawcą. Jeżeli postępujesz w zgodzie z sumieniem, nawet nieświadomie według przykazań, to jesteś kimś wiele wartym w oczach Boga.
-To co mam zrobić?- Przygryzłem wargę, mocno się nad tym zastanawiając. Może nie był to taki zły pomysł.
-Pierwszy krok to rachunek sumienia. Musisz wyznać wszystkie swoje grzechy, wszystko, co źle zrobiłeś. Jeżeli czegoś zapomnisz, to nic nie szkodzi. Potem żal za grzechy. Ja już widzę, że tego żałujesz. Widać to po twojej postawie, ciężar tego, co zrobiłeś cię przygniata, nie pozwala dobrze żyć. Kolejny punkt to mocne postanowienie poprawy. Ten etap chyba też mamy już za sobą. No, to zostaje szczera spowiedź i zadośćuczynienie.
-Zadośćuczynienie?- Zmarszczyłem brwi.
-Rewanż. Zrób wszystko, żeby wynagrodzić to, co zrobiłeś. Niekoniecznie odbyć karę. Czasem starczy dać coś od siebie w zamian.
Krok po kroku, od słowa do słowa, z pomocą Jima udało mi się przebrnąć przez ten paskudny okres w moim życiu, jakim był ostatnie lata. Nigdy jeszcze z taką szczerością nie powiedziałem nikomu o tym wszystkim, co zrobiłem, o ludziach, których zraniłem, o rzeczach, które zniszczyłem. Dopiero teraz w pełni uświadomiłem sobie, jak bardzo nie rozumiałem siebie samego i jak często ulegałem innym, nie wiedząc nawet, po co to robię. Znów polały się łzy bezsilności i wielkiego żalu. Znów czułem się jak dziecko, które oczekuje kary za jakąś psotę. Tylko, że moja kara powinna być sto razy większa, proporcjonalnie do tego, co nawyczyniałem.
-Zayn.- Podniosłem czerwone, załzawione oczy na Jima, który jeszcze przed chwilą modlił się w skupieniu, a teraz uśmiechał się do mnie z radością. Położył rękę na mojej głowie.- Bóg odpuścił tobie wszystkie twoje grzechy.
Poczułem, jakby wielki kamień spadł mi z serca. Od razu lżej. Tablica wymazana gumką, czyste konto na przyszłość.
-Dziękuję.- Niewiele myśląc, pochyliłem się i mocno go uściskałem.
-Dobra, spokojnie.- Zaśmiał się i odsunął mnie od siebie.- Podziękuj Jemu, nie mnie. Ja jestem tylko pośrednikiem.- Wskazał ręką na krzyż.
-A co z tym zadośćuczynieniem?- Zapytałem szybko, widząc, że Jim podnosi się i wychodzi z ławki.
-On ci powie, co zrobić. Będziesz wiedział. A ja... Ja ci już dawno wybaczyłem. U mnie masz luz, stary.- Mrugnął do mnie porozumiewawczo i przyklęknął przed ołtarzem, by za chwilę zniknąć za drzwiami zakrystii.
-Dlaczego nie pójdziemy do Safy?- Marudziła Macy, a ja miałam ochotę krzyczeć na cały głos. "Nie! Nie pójdziemy do Safy, bo tam jest Zayn! Morderca! Niszczyciel rodzin!"
-Nie możemy odwiedzić Safy bez zapowiedzi... Poza tym, obiecałam Jimowi, że zaniosę te książki.
-Muszę iść z tobą?
-Jesteś pod moją opieką, chcę cię mieć na oku. Nie zostawię cię przecież samej.- Żartobliwie poczochrałam jej grzywkę.
-Może Zayn mógłby ze mną zostać.- Zacisnęłam powieki i powoli wypuściłam powietrze z płuc. "Nie, Macy, Zayn nie może z tobą zostać!"
-Macy... Zayn jest teraz trochę zajęty...
-Pokłóciliście się, prawda?- Dzieci mnie zadziwiają. Potrafią dostrzec tyle szczegółów, o wiele więcej niż dorośli. Jakim cudem potem się traci tę umiejętność?
-Tak. Nie rozmawiamy ze sobą.- Przyznałam cicho, przeprowadzając dziewczynkę przez ulicę.
-On cię kocha, wiesz?- Jeszcze jedno takie zdanie, a wybuchnę płaczem. I tak już dużo łez wypłakałam w tym tygodniu. Wystarczy.
-Chcesz zadzwonić do drzwi?- Zaproponowałam, zmieniając temat. Macy podbiegła do furtki i nacisnęła kilka razy dzwonek.
-Już idę!- Drzwi się otworzyły i na podwórko wyszła Agnes.- Dzień dobry, Jennifer.- Przywitała się, ustępując nam miejsca w wejściu.
-Jim prosił mnie, żebym ci to przyniosła.- Podałam jej sporą paczkę z książkami.- Jak się czujesz?
-Dobrze. Fizycznie, bo psychicznie nie bardzo.- Biedna kobieta. Tak bardzo współczułam jej utraty córki. Doskonale wiedziałam, jak się czuje, w końcu też zmarli moi bliscy. "I znów o nim myślisz..."
-Będzie dobrze.- Pogłaskałam ją uspokajająco po ramieniu.
-Mam nadzieję.
-Co się pani stało?- Macy z zafascynowaniem obserwowała szeroką bliznę na policzku Agnes. Pozostałość po wypadku.
-Nic takiego.- Agnes jakby dopiero teraz zauważyła dziewczynkę.- Jak masz na imię?
-Macy. Jestem jej przyjaciółką!- Pochwaliła się, wskazując na mnie palcem.
-A masz może ochotę na ciasteczka?
-A jakie?
-Ulubione ciasteczka Kat...- Ugryzła się w język.
-Pewnie, że mam ochotę!- Macy nie czekając na zaproszenie, wcisnęła się do domu.- Ale tu ładnie!
-Mam nadzieję, że nie będziemy przeszkadzać.- Odezwałam się, wchodząc do domu.
-Nie, skąd. Teraz, gdy Winston jest w pracy, a nie ma Katie jest tu tak pusto.- Westchnęła, zamykając drzwi.- Dlatego prosiłam księdza o jakieś książki. Żeby czymś się zająć. Na pracę jeszcze za wcześnie, ciągle jestem na zwolnieniu.
-Co to za dziewczynka?- Dobiegł nas głos Macy. Weszłyśmy do salonu. Moja mała przyjaciółka wpatrywała się w zdjęcie Katie, stojące na regale.
-To moja córeczka.- Odpowiedziała cicho Agnes.
-I gdzie ona teraz jest?
-Macy.- Upomniałam ją, ale nie zwróciła nawet uwagi na mój stanowczy ton.
-W niebie.
-Jak moi rodzice...- Macy wróciła do oglądania zdjęć, a Agnes nie spuszczała z niej uważnego wzroku.
Stałam pod koszem, próbując skupić się na celnych rzutach. Nie wychodziło. Przez moje nieobecności wywalono mnie z drużyny. Nie będę mogła zagrać w zawodach. Dziś trenerka mi to powiedziała.
Rzuciłam z wyskoku, ale piłka tylko odbiła się od obręczy. Złapałam ją i spróbowałam wykonać dwutakt. Piłka przeleciała nad koszem. Szlag. Rzuciłam nią z całej siły o ścianę domu i gwizdnęłam umówiony sygnał. Jim zaraz wybiegł z domu.
-Co ty robisz? Bawisz się buldożera? Prawie nam chatkę przewróciło.- Podniósł piłkę i szybkim ruchem umieścił ją w koszu. Dwa punkty. Farciarz.
-Wyrzucili mnie z drużyny.- Powiedziałam ponuro, kładąc się na trawie.
-A mówiłem, nie siedź w domu, tylko rusz ten tyłek do szkoły.- Zaczął kozłować pomiędzy nogami. Śmiesznie to wyglądało, koniec sutanny trzymał zwinięty w kłębek w jednej ręce, a drugą próbował odbijać piłkę.
-Pocieszaj mnie dalej.- Warknęłam i zasłoniłam oczy ręką.
-Zayn u mnie był.- Powiedział Jim po chwili milczenia. Odsunęłam rękę z twarzy.
-Kiedy?
-Jakieś dwa tygodnie temu.- Puścił piłkę wolno i usiadł naprzeciwko mnie.- Przyszedł do kościoła.
-Wow. Myślałby kto, że taki święty.- Zakpiłam, zamykając ponownie oczy. Temat Zayna dalej bolał jak cholera i miałam dosyć tego, że co pięć sekund każdy go porusza. Scarlett pyta, co się stało, Danielle próbuje wymyślić sposób na pogodzenie nas, Eleanor jest smutna, bo wszystkie związki, włącznie z jej, się rozpadają, Liam dziwi się, że takie całkowicie różne osoby wytrzymały ze sobą tak długo, Niall nic nie ogarnia i próbuje wyciągnąć ze mnie prawdę, a Harry, od kiedy wczłapał do szkoły o kulach, próbuje zrobić wszystko, żeby mi wynagrodzić to, co do tej pory robił, czym doprowadza mnie do białej gorączki. W ogóle cały świat zmówił się, żeby mnie wkurzyć.
-Jennifer Angel Sorset!- Oho, będzie pogadanka.- Możesz się ogarnąć i porozmawiać ze mną jak człowiek.
-A teraz to jestem małpa?- Jim sapnął z oburzenia i pociągnął mnie za rękę do pozycji siedzącej.
-Od kiedy dowiedziałaś się prawdy o wypadku, warczysz na wszystkich naokoło. Kim jesteś i co zrobiłaś z moją siostrą?
-Bardzo śmieszne, James.- Wywróciłam oczami.
-Aha, czyli teraz walimy pełnymi imionami, tak? Dobrze, Jennifer, skoro rozmowa jest taka poważna, to powiedz, co ci zrobiliśmy, że wszystkich nagle odtrącasz?
-Wszyscy mnie wkurzacie! Jesteście jak cholerny wrzód na dupie, mam was wszystkich dosyć! On jest mordercą, a wy wpychacie go w moje ramiona!- Zerwałam się na równe nogi i gestykulując, chodziłam w tę i z powrotem przed nabuzowanym Jimem.
-Nie jest mordercą! Nie zrobił tego specjalnie!
-Nienawidzę go za to, rozumiesz?! Zniszczył mi życie!- Wydarłam się tak głośno, aż spłoszyłam sikorki, siedzące na gałęziach brzozy.
-A wiesz, że nienawiść jest grzechem? A on, ze łzami w oczach przyszedł do kościoła i błagał mnie o wybaczenie! A ja mu wybaczyłem, gdy tylko się dowiedziałem o wypadku!
-Jak mogłeś?! Przecież on ich zabił!!! Gdyby nie to, mama i tata by tu byli! To on powinien zginąć, nie oni! I co, uwierzyłeś w te krokodyle łzy?
-Tak, uwierzyłem. Bo były szczere.
-Jasne.- Założyłam ręce na piersi i wpatrywałam się buntowniczo w okna domu.
-Wiesz co, Jennifer?- Jim wstał z trawy i otrzepał sutannę z jakichś pyłków.- Myślałem, że jesteś mądrzejsza. Nic na świecie nie dzieje się bez przyczyny, to po pierwsze. Po drugie, jego nienawidzisz, to jeszcze byłbym w stanie zrozumieć, chociaż nienawiść to za mocne słowo, ale inni? Co oni ci zrobili? Nie wiedzieli o tym, więc cię nie okłamali, nie pomagali mu, próbują za to pomóc tobie. I po trzecie... Czytasz książki, prawda? W takim razie wiesz, że praktycznie w każdej książce, nie tylko w Biblii, piszą, że trzeba wybaczać. Teraz tylko się zastanów, czy czytałaś uważnie. A teraz przepraszam, ale idę przeczytać książkę o miłosierdziu.- Położył nacisk na ostatnie zdanie.- Tobie też radziłbym się udać do biblioteki.
Wszedł do domu, zostawiając mnie na środku trawnika, bez możliwości wymyślenia jakiejś ciętej riposty. Zawsze musiał mieć ostatnie zdanie. I mu się to udawało. Zacisnęłam zęby i poszłam do pokoju się przebrać. Idę do tej biblioteki.
-Wiesz, czego on chce?- Zapytałem Nialla, gdy wjeżdżaliśmy na teren szefa.
-Pewnie znów ma dla nas towar do rozprowadzenia. Boże, jak ja zazdroszczę Hazzie, że nie musi mieć z tą szumowiną już do czynienia.
-Okoliczności rozwiązania umowy też mu zazdrościsz?- Zaparkowałem za czarnym BMW należącym do Gregory'ego.
-Nie no, tego akurat nie.
-Nie licz, że rozwiążesz układ w pokojowy sposób. On może mieć na nas haka i trzymać w garści przez całe życie.- Stwierdziłem ponuro, wysiadając z auta. Za chwilę weszliśmy do biura.
-Dzwoniłeś.- Niall lakonicznie wyjaśnił przyczynę naszego przyjazdu.
-Szybko jesteście.- Facet zerknął na zegarek. Oczywiście. Złoty rolex.- To dobrze. Załatwicie to jeszcze dzisiaj.
-O co chodzi?
-Macie nastraszyć jednego dzieciaka. Wisi mi sporo forsy. Macie mu powiedzieć, że czekam na spłatę za ostatnie dragi i że już więcej nie dostanie, jeśli nie będzie kasy w terminie. A, i poharatajcie go odrobinę. Niech zapamięta tę lekcję. Najlepiej nożem.
Nie chciałem tego robić. Obiecałem sobie, że się zmienię. Ta cała spowiedź naprawdę coś mi dała i nie chciałem, żeby poszło to na marne. Miałem nadzieję szybko skończyć z tym całym interesem i jednocześnie miałem świadomość, że to, co przed chwilą mówiłem Niallowi, jest prawdą. Wdepnęliśmy w niezłe bagno i ten brud już na nas zostanie.
-Malik, jakieś zastrzeżenia?
-Żadnych.- Odpowiedziałem szybko.
-Świetnie.- Gregory otworzył szufladę.- Dla lepszego efektu przestrzel mu nogę.- Przesunął po blacie biurka pistolet. Zacisnąłem zęby.
-O kogo chodzi?- Zapytałem, wyciągając rękę po broń.
-Nazywa się Louis Tomlinson.- Szybko cofnąłem dłoń.
-Nie zrobimy tego!- Niall zaprotestował szybciej niż zdążyłem mrugnąć. Wymieniliśmy przerażone spojrzenia.
-A to niby dlaczego?- Gregory wydawał się być tym rozbawiony. Przewidział to, cholerny manipulator.
-To nasz znajomy! Były przyjaciel!- Horan był bardziej tym zestresowany niż ja.
-Pracujecie dla mnie, nie dla ligi ochrony człowieka czy innej Amnesty International. Radzę ci, weź tę broń.
-A jak nie, to co?- Zacisnąłem pięści i spojrzałem mu odważnie w oczy.
-Masz ładną siostrę. Mała, ale ładna. Twoja też, Horan. Jak to jest, poznać efekt wyskoku twojego tatuśka?- Cała odwaga w mgnieniu oka mnie opuściła. Safaa. Scarlett. On nie może im zrobić krzywdy.
-Jaka decyzja?- Zapytał ten sukinsyn po kilku minutach ciężkiego milczenia.
-Zgoda.- Wziąłem pistolet i razem opuściliśmy dom szefa.
-Nie możemy tego zrobić.- Niall kręcił głową, przerażony.- Przecież to nasz kumpel.
-Nie gadasz z nim od paru lat.- Mruknąłem, odpalając silnik.
-Gdyby nie te dragi, to znowu bylibyśmy kumplami. Jakoś z Liamem się zaczęliśmy dogadywać, jak kiedyś.
-Horan, ten skurwiel zrobi coś mojej siostrze, jeśli tego nie zrobię. Rozumiesz to? Twojej też. Nawiasem mówiąc, obgadaliście już tę sytuację?
-Nie. Nie ma odpowiedniego momentu.- Odchylił głowę na oparcie fotela.
-Zrób to jak najszybciej, bo znając Gregory'ego niedługo będziemy wąchali kwiatki od spodu.
-A może byśmy go oszukali?- Wyprostował się gwałtownie.
-Co masz na myśli?- Zmarszczyłem brwi.
-Nie strzelaj albo strzel w powietrze. Nie próbuj go ranić nożem. Postraszymy go, uderzymy kilka razy i zwiejemy, a Gregory'emu powiemy, że ktoś nas spłoszył. Albo jeszcze lepiej. Nic mu nie mówmy.
-Wiesz, że to samobójstwo?
-Wiem, Zayn.
Jechaliśmy dalej przez miasto w milczeniu. Zapadł już zmrok i zapaliły się latarnie. Myślałem nad tym, co powiedział Nialler. Oszukać Gregory'ego to naprawdę samobójstwo. Ten człowiek miał swoje wtyki wszędzie, mógł nas wytropić na drugim końcu planety. Jednak mimo wszystko... Nie chciałem robić Louisowi krzywdy. Nie chciałem już nikogo krzywdzić. Nawet jeśli byłem zmuszony to zrobić, ślepo wykonać polecenie szefa. Nie potrafiłem już spojrzeć na to tak beznamiętnie, jak kiedyś. Nagle Niall wskazał na jakąś postać.
-To on.- Pojechałem trochę dalej i zaparkowałem za zakrętem. Wysiedliśmy z samochodu i skierowaliśmy się w stronę, z której nadchodził Louis. "Nie trać równowagi. Nie zrób nic, czego będziesz potem żałował do końca życia!"
-Masz pozdrowienia od Gregory'ego.- Rzucił na powitanie Nialler. Louis zatrzymał się i spojrzał na nas z lekkim strachem.
-Czyli to prawda? Pracujecie dla niego?
-Zgadnij.- Wyjąłem broń, a Horan nóż. Nie mieliśmy zamiaru ich używać. Tylko nastraszyć.
-Czego chcecie?- Zapytał drżącym głosem, cofając się o kilka kroków.
-Forsa za dragi. Ma być gotowa za trzy dni.
-Nie mam tyle...
-To masz pecha.- Horan rąbnął go prawym prostym w brzuch. Tomlinson padł na kolana, wciągając mocno powietrze i sycząc z bólu. Odbezpieczyłem pistolet i wycelowałem.
-Wiesz co, Zayn?- Jęknął, podnosząc na mnie wzrok.- Zawsze wiedziałem, że taki właśnie jesteś. Zimny morderca. Ilu już masz na sumieniu?- Zatrząsłem się z gniewu. Trafił w czuły punkt. W tamtej chwili, naprawdę miałem ochotę go zastrzelić. Walić postanowienia i dobre rady.
-No, dalej. Zrób to. Ja i tak spieprzyłem wszystko. Zawiodłem Eleanor, rodziców, rodzeństwo, przyjaciół. Dawaj, pozbędziesz się śmiecia. Co to dla ciebie.
Oddychałem ciężko, kierując lufę na klęczącego chłopaka.
-Zayn.- Powiedział ostrzegawczo Niall.
-Strzel.- Powtórzył Louis.
-STÓJ!!!- Wrzasnął ktoś.- Nie pozwolę ci na to!
Przed oczami mignęło mi coś kolorowego. Ktoś zasłonił sobą Louisa.
-Nie zrobisz tego.- Z przerażeniem patrzyłem na Jennifer, która zdyszana patrzyła na mnie z wściekłością.
-Jen, odsuń się.
-Nie ruszę się stąd! Jak masz do kogoś strzelić, strzel do mnie. Moich rodziców już zabiłeś, teraz sprzątnij mnie.- Spojrzała mi wyzywająco prosto w oczy.
_______________________________________________
Bam! Kolejny rozdział :D NIESPRAWDZONY!!!
Spodziewał się ktoś tego? Mam nadzieję, że nie. I wiecie co? Do końca zostało dwa rozdziały i epilog. Obym was nie rozczarowała dalszym ciągiem :P
Rozpisałabym się bardziej, ale jestem wykończona po całym dniu harówki. Do tego jeszcze ten tydzień, który się zbliża... Zwłaszcza weekend. Czas ostrego zapieprzania. W czwartek kolokwium z histologii, w piątek praktyczny z głowy z anatomii, sobota i niedziela zakuwamy do testu z głowy z anaty i pierwszego kolokwium z biochemii, oba w poniedziałek. Chyba się pochlastam. Albo pożyczę od Zayna broń, żeby się zastrzelić -.-
Dziękuję za obserwacje i komentarze, staram się na wszystkie odpowiadać, ale nie zawsze mi wychodzi, za co przepraszam. Jeśli nie dostałeś/aś odpowiedzi na kom- przepraszam, może nie zauważyłam, może się nie władował, a może zapomniałam odpisać, ale się nie zrażaj! Naprawdę się staram, ale nie jestem robotem, żeby wykonywać wszystko, co mam w planie. Chociaż czasem chciałabym się sklonować i nadrobić wszystkie życiowe zaległości.
Pozdrawia was zmęczony pracuś-student
Roxanne xD
Wypaliłem trzy paczki papierosów. Nie poszedłem do tej pieprzonej szkoły. Olałem zajęcia teatralne. Zresztą nie ja jeden. Niall usłużnie mnie poinformował, że Jennifer również się nie pojawiła.
Dzień drugi.
Tym razem dwie i pół paczki. Safaa wyciągnęła mnie na plac zabaw. Nigdzie jej nie widziałem, a specjalnie wybrałem drogę na piechotę.
Dzień trzeci.
Rozchorowałem się po tym, jak wystawałem późnym wieczorem pod jej bramą. Była tam. U siebie na boisku. Rzucała do kosza z zawziętością godną zawodnika ligi NBA. Nie przepuściła żadnej okazji. Za to ja zmarnowałem szansę na wykrzyczenie jeszcze jednego "przepraszam". Wróciłem, przeklinając pod nosem siebie, swoje tchórzostwo, tamten czerwcowy wieczór i deszcz, który jak na złość lunął z nieba. Pewnie przez niego dziś przeleżałem w łóżku cały dzień.
Dzień czwarty.
Mama wygoniła mnie do szkoły. Powlokłem się tam, jak na ścięcie. I w sumie mogłem zostać w domu.
Była tam. Cudowna, piękna, jak zwykle. Ale widać było, jak bardzo odbiły się na niej ostatnie wydarzenia. Miała podkrążone oczy, chyba zapadnięte policzki... I zero uśmiechu. Przez cały dzień nie uśmiechnęła się ani razu. Chyba każdy to spostrzegł, bo zwykle swoim przepięknym uśmiechem wręcz rozświetlała szkolny korytarz.
Na mój widok odwróciła się i odeszła. Z zaszklonymi oczami.
Dzień piąty.
Znów nie poszedłem na zajęcia. Hollins mnie zabije. "Chociaż w sumie to nie byłoby takie złe, gdybym wreszcie zniknął z powierzchni ziemi." Zamiast tego poszedłem do kościoła. Miałem pewność, że Jenny była w audytorium. Dzięki temu mogłem na spokojnie pogadać z Jimem. O ile na wstępie nie da mi w gębę i nie zadzwoni po policję.
W kościele było cicho i ciemno. Tylko mała lampka świeciła przed ołtarzem, tworząc cienie na wiszącym krzyżu. Rozejrzałem się za księdzem, ale nigdzie nie mogłem go dostrzec. W końcu usiadłem w jednej z ławek. W końcu musiał się pojawić. Mimowolnie zerknąłem na krzyż. Ten człowiek wiszący na nim... Jezus, chyba. Ależ to musiało cholernie boleć. To znaczy, strasznie, strasznie boleć. Może lepiej, żebym nie przeklinał w kościele. Nawet w myślach. "Czy ją bolało tak samo, gdy okazało się, że jestem mordercą?" Chyba nie aż tak.
-No, tutaj się ciebie nie spodziewałem.- Głos Jima odbił się echem w całym kościele. Zerwałem się na równe nogi, ale powstrzymał mnie gestem ręki.- Siedź.
Wsunął się w ławkę przede mną i usiadł bokiem, żeby nie odwracać się tyłem ani do mnie, ani do ołtarza. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.
-Jenny... Powiedziała ci?- Wychrypiałem po chyba pół godzinie milczenia.
-O wypadku? Tak, powiedziała.- Odpowiedział spokojnie. Podniosłem na niego wzrok.
-I nic cię to nie obeszło?- Zdziwiłem się. Uśmiechnął się drwiąco pod nosem.
-Nie jestem nieczuły, Zayn. Ja po prostu się z tym pogodziłem. Trudno. Stało się.
-Ja naprawdę nie chciałem...- Jęknąłem i pozwoliłem tym tłumionym przez pięć dni łzom wypłynąć z moich oczu.
-Wiem. Jennifer nie powiedziała mi dokładnie całej historii, ale wiem, że nie chciałeś tego zrobić. Nie potrafiłbyś. Nie jesteś takim człowiekiem.
-Skąd wiesz?- Oparłem łokcie na kolanach i schowałem twarz w dłoniach.- Ja jestem złym człowiekiem. Zrobiłem tyle rzeczy, których żałuję... Ale ta jest najgorsza. Nie potrafię... Nie potrafię się pogodzić z myślą, że kogoś zabiłem.- Ksiądz przez moment się nie odzywał.
-Wiesz, co to jest spowiedź, Zayn? To wyznanie wszystkich grzechów, wszystkich złych uczynków, których się w życiu dokonało. I jest pięć warunków, żeby ją dobrze wypełnić. Chcesz to zrobić?
-Nie jestem przecież katolikiem.- Popatrzyłem na niego niepewnie.- Nie jestem chyba nawet dobrym muzułmaninem. Ja już sam, cholera, nie wiem, kim jestem!- Załamałem się totalnie. Jim położył rękę na moim ramieniu.
-Na pewno jesteś człowiekiem. A każdy człowiek, każdy z nas jest dzieckiem Boga. Jeżeli jesteś dobry, to nie ma znaczenia, czy jesteś ateistą, buddystą czy innym wyznawcą. Jeżeli postępujesz w zgodzie z sumieniem, nawet nieświadomie według przykazań, to jesteś kimś wiele wartym w oczach Boga.
-To co mam zrobić?- Przygryzłem wargę, mocno się nad tym zastanawiając. Może nie był to taki zły pomysł.
-Pierwszy krok to rachunek sumienia. Musisz wyznać wszystkie swoje grzechy, wszystko, co źle zrobiłeś. Jeżeli czegoś zapomnisz, to nic nie szkodzi. Potem żal za grzechy. Ja już widzę, że tego żałujesz. Widać to po twojej postawie, ciężar tego, co zrobiłeś cię przygniata, nie pozwala dobrze żyć. Kolejny punkt to mocne postanowienie poprawy. Ten etap chyba też mamy już za sobą. No, to zostaje szczera spowiedź i zadośćuczynienie.
-Zadośćuczynienie?- Zmarszczyłem brwi.
-Rewanż. Zrób wszystko, żeby wynagrodzić to, co zrobiłeś. Niekoniecznie odbyć karę. Czasem starczy dać coś od siebie w zamian.
Krok po kroku, od słowa do słowa, z pomocą Jima udało mi się przebrnąć przez ten paskudny okres w moim życiu, jakim był ostatnie lata. Nigdy jeszcze z taką szczerością nie powiedziałem nikomu o tym wszystkim, co zrobiłem, o ludziach, których zraniłem, o rzeczach, które zniszczyłem. Dopiero teraz w pełni uświadomiłem sobie, jak bardzo nie rozumiałem siebie samego i jak często ulegałem innym, nie wiedząc nawet, po co to robię. Znów polały się łzy bezsilności i wielkiego żalu. Znów czułem się jak dziecko, które oczekuje kary za jakąś psotę. Tylko, że moja kara powinna być sto razy większa, proporcjonalnie do tego, co nawyczyniałem.
-Zayn.- Podniosłem czerwone, załzawione oczy na Jima, który jeszcze przed chwilą modlił się w skupieniu, a teraz uśmiechał się do mnie z radością. Położył rękę na mojej głowie.- Bóg odpuścił tobie wszystkie twoje grzechy.
Poczułem, jakby wielki kamień spadł mi z serca. Od razu lżej. Tablica wymazana gumką, czyste konto na przyszłość.
-Dziękuję.- Niewiele myśląc, pochyliłem się i mocno go uściskałem.
-Dobra, spokojnie.- Zaśmiał się i odsunął mnie od siebie.- Podziękuj Jemu, nie mnie. Ja jestem tylko pośrednikiem.- Wskazał ręką na krzyż.
-A co z tym zadośćuczynieniem?- Zapytałem szybko, widząc, że Jim podnosi się i wychodzi z ławki.
-On ci powie, co zrobić. Będziesz wiedział. A ja... Ja ci już dawno wybaczyłem. U mnie masz luz, stary.- Mrugnął do mnie porozumiewawczo i przyklęknął przed ołtarzem, by za chwilę zniknąć za drzwiami zakrystii.
-Dlaczego nie pójdziemy do Safy?- Marudziła Macy, a ja miałam ochotę krzyczeć na cały głos. "Nie! Nie pójdziemy do Safy, bo tam jest Zayn! Morderca! Niszczyciel rodzin!"
-Nie możemy odwiedzić Safy bez zapowiedzi... Poza tym, obiecałam Jimowi, że zaniosę te książki.
-Muszę iść z tobą?
-Jesteś pod moją opieką, chcę cię mieć na oku. Nie zostawię cię przecież samej.- Żartobliwie poczochrałam jej grzywkę.
-Może Zayn mógłby ze mną zostać.- Zacisnęłam powieki i powoli wypuściłam powietrze z płuc. "Nie, Macy, Zayn nie może z tobą zostać!"
-Macy... Zayn jest teraz trochę zajęty...
-Pokłóciliście się, prawda?- Dzieci mnie zadziwiają. Potrafią dostrzec tyle szczegółów, o wiele więcej niż dorośli. Jakim cudem potem się traci tę umiejętność?
-Tak. Nie rozmawiamy ze sobą.- Przyznałam cicho, przeprowadzając dziewczynkę przez ulicę.
-On cię kocha, wiesz?- Jeszcze jedno takie zdanie, a wybuchnę płaczem. I tak już dużo łez wypłakałam w tym tygodniu. Wystarczy.
-Chcesz zadzwonić do drzwi?- Zaproponowałam, zmieniając temat. Macy podbiegła do furtki i nacisnęła kilka razy dzwonek.
-Już idę!- Drzwi się otworzyły i na podwórko wyszła Agnes.- Dzień dobry, Jennifer.- Przywitała się, ustępując nam miejsca w wejściu.
-Jim prosił mnie, żebym ci to przyniosła.- Podałam jej sporą paczkę z książkami.- Jak się czujesz?
-Dobrze. Fizycznie, bo psychicznie nie bardzo.- Biedna kobieta. Tak bardzo współczułam jej utraty córki. Doskonale wiedziałam, jak się czuje, w końcu też zmarli moi bliscy. "I znów o nim myślisz..."
-Będzie dobrze.- Pogłaskałam ją uspokajająco po ramieniu.
-Mam nadzieję.
-Co się pani stało?- Macy z zafascynowaniem obserwowała szeroką bliznę na policzku Agnes. Pozostałość po wypadku.
-Nic takiego.- Agnes jakby dopiero teraz zauważyła dziewczynkę.- Jak masz na imię?
-Macy. Jestem jej przyjaciółką!- Pochwaliła się, wskazując na mnie palcem.
-A masz może ochotę na ciasteczka?
-A jakie?
-Ulubione ciasteczka Kat...- Ugryzła się w język.
-Pewnie, że mam ochotę!- Macy nie czekając na zaproszenie, wcisnęła się do domu.- Ale tu ładnie!
-Mam nadzieję, że nie będziemy przeszkadzać.- Odezwałam się, wchodząc do domu.
-Nie, skąd. Teraz, gdy Winston jest w pracy, a nie ma Katie jest tu tak pusto.- Westchnęła, zamykając drzwi.- Dlatego prosiłam księdza o jakieś książki. Żeby czymś się zająć. Na pracę jeszcze za wcześnie, ciągle jestem na zwolnieniu.
-Co to za dziewczynka?- Dobiegł nas głos Macy. Weszłyśmy do salonu. Moja mała przyjaciółka wpatrywała się w zdjęcie Katie, stojące na regale.
-To moja córeczka.- Odpowiedziała cicho Agnes.
-I gdzie ona teraz jest?
-Macy.- Upomniałam ją, ale nie zwróciła nawet uwagi na mój stanowczy ton.
-W niebie.
-Jak moi rodzice...- Macy wróciła do oglądania zdjęć, a Agnes nie spuszczała z niej uważnego wzroku.
Stałam pod koszem, próbując skupić się na celnych rzutach. Nie wychodziło. Przez moje nieobecności wywalono mnie z drużyny. Nie będę mogła zagrać w zawodach. Dziś trenerka mi to powiedziała.
Rzuciłam z wyskoku, ale piłka tylko odbiła się od obręczy. Złapałam ją i spróbowałam wykonać dwutakt. Piłka przeleciała nad koszem. Szlag. Rzuciłam nią z całej siły o ścianę domu i gwizdnęłam umówiony sygnał. Jim zaraz wybiegł z domu.
-Co ty robisz? Bawisz się buldożera? Prawie nam chatkę przewróciło.- Podniósł piłkę i szybkim ruchem umieścił ją w koszu. Dwa punkty. Farciarz.
-Wyrzucili mnie z drużyny.- Powiedziałam ponuro, kładąc się na trawie.
-A mówiłem, nie siedź w domu, tylko rusz ten tyłek do szkoły.- Zaczął kozłować pomiędzy nogami. Śmiesznie to wyglądało, koniec sutanny trzymał zwinięty w kłębek w jednej ręce, a drugą próbował odbijać piłkę.
-Pocieszaj mnie dalej.- Warknęłam i zasłoniłam oczy ręką.
-Zayn u mnie był.- Powiedział Jim po chwili milczenia. Odsunęłam rękę z twarzy.
-Kiedy?
-Jakieś dwa tygodnie temu.- Puścił piłkę wolno i usiadł naprzeciwko mnie.- Przyszedł do kościoła.
-Wow. Myślałby kto, że taki święty.- Zakpiłam, zamykając ponownie oczy. Temat Zayna dalej bolał jak cholera i miałam dosyć tego, że co pięć sekund każdy go porusza. Scarlett pyta, co się stało, Danielle próbuje wymyślić sposób na pogodzenie nas, Eleanor jest smutna, bo wszystkie związki, włącznie z jej, się rozpadają, Liam dziwi się, że takie całkowicie różne osoby wytrzymały ze sobą tak długo, Niall nic nie ogarnia i próbuje wyciągnąć ze mnie prawdę, a Harry, od kiedy wczłapał do szkoły o kulach, próbuje zrobić wszystko, żeby mi wynagrodzić to, co do tej pory robił, czym doprowadza mnie do białej gorączki. W ogóle cały świat zmówił się, żeby mnie wkurzyć.
-Jennifer Angel Sorset!- Oho, będzie pogadanka.- Możesz się ogarnąć i porozmawiać ze mną jak człowiek.
-A teraz to jestem małpa?- Jim sapnął z oburzenia i pociągnął mnie za rękę do pozycji siedzącej.
-Od kiedy dowiedziałaś się prawdy o wypadku, warczysz na wszystkich naokoło. Kim jesteś i co zrobiłaś z moją siostrą?
-Bardzo śmieszne, James.- Wywróciłam oczami.
-Aha, czyli teraz walimy pełnymi imionami, tak? Dobrze, Jennifer, skoro rozmowa jest taka poważna, to powiedz, co ci zrobiliśmy, że wszystkich nagle odtrącasz?
-Wszyscy mnie wkurzacie! Jesteście jak cholerny wrzód na dupie, mam was wszystkich dosyć! On jest mordercą, a wy wpychacie go w moje ramiona!- Zerwałam się na równe nogi i gestykulując, chodziłam w tę i z powrotem przed nabuzowanym Jimem.
-Nie jest mordercą! Nie zrobił tego specjalnie!
-Nienawidzę go za to, rozumiesz?! Zniszczył mi życie!- Wydarłam się tak głośno, aż spłoszyłam sikorki, siedzące na gałęziach brzozy.
-A wiesz, że nienawiść jest grzechem? A on, ze łzami w oczach przyszedł do kościoła i błagał mnie o wybaczenie! A ja mu wybaczyłem, gdy tylko się dowiedziałem o wypadku!
-Jak mogłeś?! Przecież on ich zabił!!! Gdyby nie to, mama i tata by tu byli! To on powinien zginąć, nie oni! I co, uwierzyłeś w te krokodyle łzy?
-Tak, uwierzyłem. Bo były szczere.
-Jasne.- Założyłam ręce na piersi i wpatrywałam się buntowniczo w okna domu.
-Wiesz co, Jennifer?- Jim wstał z trawy i otrzepał sutannę z jakichś pyłków.- Myślałem, że jesteś mądrzejsza. Nic na świecie nie dzieje się bez przyczyny, to po pierwsze. Po drugie, jego nienawidzisz, to jeszcze byłbym w stanie zrozumieć, chociaż nienawiść to za mocne słowo, ale inni? Co oni ci zrobili? Nie wiedzieli o tym, więc cię nie okłamali, nie pomagali mu, próbują za to pomóc tobie. I po trzecie... Czytasz książki, prawda? W takim razie wiesz, że praktycznie w każdej książce, nie tylko w Biblii, piszą, że trzeba wybaczać. Teraz tylko się zastanów, czy czytałaś uważnie. A teraz przepraszam, ale idę przeczytać książkę o miłosierdziu.- Położył nacisk na ostatnie zdanie.- Tobie też radziłbym się udać do biblioteki.
Wszedł do domu, zostawiając mnie na środku trawnika, bez możliwości wymyślenia jakiejś ciętej riposty. Zawsze musiał mieć ostatnie zdanie. I mu się to udawało. Zacisnęłam zęby i poszłam do pokoju się przebrać. Idę do tej biblioteki.
-Wiesz, czego on chce?- Zapytałem Nialla, gdy wjeżdżaliśmy na teren szefa.
-Pewnie znów ma dla nas towar do rozprowadzenia. Boże, jak ja zazdroszczę Hazzie, że nie musi mieć z tą szumowiną już do czynienia.
-Okoliczności rozwiązania umowy też mu zazdrościsz?- Zaparkowałem za czarnym BMW należącym do Gregory'ego.
-Nie no, tego akurat nie.
-Nie licz, że rozwiążesz układ w pokojowy sposób. On może mieć na nas haka i trzymać w garści przez całe życie.- Stwierdziłem ponuro, wysiadając z auta. Za chwilę weszliśmy do biura.
-Dzwoniłeś.- Niall lakonicznie wyjaśnił przyczynę naszego przyjazdu.
-Szybko jesteście.- Facet zerknął na zegarek. Oczywiście. Złoty rolex.- To dobrze. Załatwicie to jeszcze dzisiaj.
-O co chodzi?
-Macie nastraszyć jednego dzieciaka. Wisi mi sporo forsy. Macie mu powiedzieć, że czekam na spłatę za ostatnie dragi i że już więcej nie dostanie, jeśli nie będzie kasy w terminie. A, i poharatajcie go odrobinę. Niech zapamięta tę lekcję. Najlepiej nożem.
Nie chciałem tego robić. Obiecałem sobie, że się zmienię. Ta cała spowiedź naprawdę coś mi dała i nie chciałem, żeby poszło to na marne. Miałem nadzieję szybko skończyć z tym całym interesem i jednocześnie miałem świadomość, że to, co przed chwilą mówiłem Niallowi, jest prawdą. Wdepnęliśmy w niezłe bagno i ten brud już na nas zostanie.
-Malik, jakieś zastrzeżenia?
-Żadnych.- Odpowiedziałem szybko.
-Świetnie.- Gregory otworzył szufladę.- Dla lepszego efektu przestrzel mu nogę.- Przesunął po blacie biurka pistolet. Zacisnąłem zęby.
-O kogo chodzi?- Zapytałem, wyciągając rękę po broń.
-Nazywa się Louis Tomlinson.- Szybko cofnąłem dłoń.
-Nie zrobimy tego!- Niall zaprotestował szybciej niż zdążyłem mrugnąć. Wymieniliśmy przerażone spojrzenia.
-A to niby dlaczego?- Gregory wydawał się być tym rozbawiony. Przewidział to, cholerny manipulator.
-To nasz znajomy! Były przyjaciel!- Horan był bardziej tym zestresowany niż ja.
-Pracujecie dla mnie, nie dla ligi ochrony człowieka czy innej Amnesty International. Radzę ci, weź tę broń.
-A jak nie, to co?- Zacisnąłem pięści i spojrzałem mu odważnie w oczy.
-Masz ładną siostrę. Mała, ale ładna. Twoja też, Horan. Jak to jest, poznać efekt wyskoku twojego tatuśka?- Cała odwaga w mgnieniu oka mnie opuściła. Safaa. Scarlett. On nie może im zrobić krzywdy.
-Jaka decyzja?- Zapytał ten sukinsyn po kilku minutach ciężkiego milczenia.
-Zgoda.- Wziąłem pistolet i razem opuściliśmy dom szefa.
-Nie możemy tego zrobić.- Niall kręcił głową, przerażony.- Przecież to nasz kumpel.
-Nie gadasz z nim od paru lat.- Mruknąłem, odpalając silnik.
-Gdyby nie te dragi, to znowu bylibyśmy kumplami. Jakoś z Liamem się zaczęliśmy dogadywać, jak kiedyś.
-Horan, ten skurwiel zrobi coś mojej siostrze, jeśli tego nie zrobię. Rozumiesz to? Twojej też. Nawiasem mówiąc, obgadaliście już tę sytuację?
-Nie. Nie ma odpowiedniego momentu.- Odchylił głowę na oparcie fotela.
-Zrób to jak najszybciej, bo znając Gregory'ego niedługo będziemy wąchali kwiatki od spodu.
-A może byśmy go oszukali?- Wyprostował się gwałtownie.
-Co masz na myśli?- Zmarszczyłem brwi.
-Nie strzelaj albo strzel w powietrze. Nie próbuj go ranić nożem. Postraszymy go, uderzymy kilka razy i zwiejemy, a Gregory'emu powiemy, że ktoś nas spłoszył. Albo jeszcze lepiej. Nic mu nie mówmy.
-Wiesz, że to samobójstwo?
-Wiem, Zayn.
Jechaliśmy dalej przez miasto w milczeniu. Zapadł już zmrok i zapaliły się latarnie. Myślałem nad tym, co powiedział Nialler. Oszukać Gregory'ego to naprawdę samobójstwo. Ten człowiek miał swoje wtyki wszędzie, mógł nas wytropić na drugim końcu planety. Jednak mimo wszystko... Nie chciałem robić Louisowi krzywdy. Nie chciałem już nikogo krzywdzić. Nawet jeśli byłem zmuszony to zrobić, ślepo wykonać polecenie szefa. Nie potrafiłem już spojrzeć na to tak beznamiętnie, jak kiedyś. Nagle Niall wskazał na jakąś postać.
-To on.- Pojechałem trochę dalej i zaparkowałem za zakrętem. Wysiedliśmy z samochodu i skierowaliśmy się w stronę, z której nadchodził Louis. "Nie trać równowagi. Nie zrób nic, czego będziesz potem żałował do końca życia!"
-Masz pozdrowienia od Gregory'ego.- Rzucił na powitanie Nialler. Louis zatrzymał się i spojrzał na nas z lekkim strachem.
-Czyli to prawda? Pracujecie dla niego?
-Zgadnij.- Wyjąłem broń, a Horan nóż. Nie mieliśmy zamiaru ich używać. Tylko nastraszyć.
-Czego chcecie?- Zapytał drżącym głosem, cofając się o kilka kroków.
-Forsa za dragi. Ma być gotowa za trzy dni.
-Nie mam tyle...
-To masz pecha.- Horan rąbnął go prawym prostym w brzuch. Tomlinson padł na kolana, wciągając mocno powietrze i sycząc z bólu. Odbezpieczyłem pistolet i wycelowałem.
-Wiesz co, Zayn?- Jęknął, podnosząc na mnie wzrok.- Zawsze wiedziałem, że taki właśnie jesteś. Zimny morderca. Ilu już masz na sumieniu?- Zatrząsłem się z gniewu. Trafił w czuły punkt. W tamtej chwili, naprawdę miałem ochotę go zastrzelić. Walić postanowienia i dobre rady.
-No, dalej. Zrób to. Ja i tak spieprzyłem wszystko. Zawiodłem Eleanor, rodziców, rodzeństwo, przyjaciół. Dawaj, pozbędziesz się śmiecia. Co to dla ciebie.
Oddychałem ciężko, kierując lufę na klęczącego chłopaka.
-Zayn.- Powiedział ostrzegawczo Niall.
-Strzel.- Powtórzył Louis.
-STÓJ!!!- Wrzasnął ktoś.- Nie pozwolę ci na to!
Przed oczami mignęło mi coś kolorowego. Ktoś zasłonił sobą Louisa.
-Nie zrobisz tego.- Z przerażeniem patrzyłem na Jennifer, która zdyszana patrzyła na mnie z wściekłością.
-Jen, odsuń się.
-Nie ruszę się stąd! Jak masz do kogoś strzelić, strzel do mnie. Moich rodziców już zabiłeś, teraz sprzątnij mnie.- Spojrzała mi wyzywająco prosto w oczy.
_______________________________________________
Bam! Kolejny rozdział :D NIESPRAWDZONY!!!
Spodziewał się ktoś tego? Mam nadzieję, że nie. I wiecie co? Do końca zostało dwa rozdziały i epilog. Obym was nie rozczarowała dalszym ciągiem :P
Rozpisałabym się bardziej, ale jestem wykończona po całym dniu harówki. Do tego jeszcze ten tydzień, który się zbliża... Zwłaszcza weekend. Czas ostrego zapieprzania. W czwartek kolokwium z histologii, w piątek praktyczny z głowy z anatomii, sobota i niedziela zakuwamy do testu z głowy z anaty i pierwszego kolokwium z biochemii, oba w poniedziałek. Chyba się pochlastam. Albo pożyczę od Zayna broń, żeby się zastrzelić -.-
Dziękuję za obserwacje i komentarze, staram się na wszystkie odpowiadać, ale nie zawsze mi wychodzi, za co przepraszam. Jeśli nie dostałeś/aś odpowiedzi na kom- przepraszam, może nie zauważyłam, może się nie władował, a może zapomniałam odpisać, ale się nie zrażaj! Naprawdę się staram, ale nie jestem robotem, żeby wykonywać wszystko, co mam w planie. Chociaż czasem chciałabym się sklonować i nadrobić wszystkie życiowe zaległości.
Pozdrawia was zmęczony pracuś-student
Roxanne xD
sobota, 28 lutego 2015
CHAPTER 21: Who’s gonna be the last one to drive away? Forgetting every single promise we ever made...
Bardzo proszę o przeczytanie notki pod rozdziałem i "dla chętnych" (a wiem, że wszyscy są chętni ;) o obejrzenie załącznika... <3
_______________________________________________
-Tak, słucham?- Nie rozpoznałam numeru, który do mnie dzwonił. Ryzyk-fizyk... Najwyżej znów zaproszą mnie do skorzystania z mega promocji i darmowej oferty, za którą będę musiała w czasie ściśle określonym jednak zapłacić...
-Czy rozmawiam ze Scarlett Wilson?- Zmarszczyłam brwi. Skoro do mnie dzwoni, dokładnie na mój numer, to chyba powinien znać moje imię i nazwisko. Skąd to pytanie?
-Tak, a o co chodzi?
-Sierżant Gayles, Komenda Policji w Bradford. Dzwonię w sprawie pana Stylesa.
-Przepraszam, ale składałam już zeznania co do wypadku.
-Tym razem nie chodzi o wypadek. Pan Styles zgłosił nam niedawno włamanie w swoim domu. Znaleźliśmy jego i panią Styles w domu, w ciężkim stanie. Zostali przewiezieni do szpitala. Pan Styles prosił, żeby panią poinformować o tym zdarzeniu...- Prawie upuściłam telefon. Boże, co tam znowu się stało?!
-Gdzie on jest?- zapytałam szybko.
-Oddział ratunkowy, szpital...- Słuchając wskazówek sierżanta, jedną ręką nakładałam kurtkę i już po chwili biegłam w stronę szpitala. Miałam przed sobą cztery kilometry, ale w ogóle nie myślałam, że rozsądniej byłoby zamówić taksówkę niż pędzić na zabój. Gdy dotarłam do szpitala, myślałam, że wypluję płuca. "Cienko z twoją kondycją, Scar... A przecież grasz w kosza..." Ciężko oddychając, wpadłam do recepcji.
-Dzień dobry... Sierżant... dzwonił... Styles...- wydyszałam do zdumionej pielęgniarki.
-Pani jest krewną pana Stylesa?- zapytała, gdy udało jej się zrozumieć moje słowa. Zastanowiłam się szybko. Jak powiem, że nie, to mnie nie wpuści. Jak powiem, że tak, to może kazać mi to jakoś potwierdzić...
-Jestem jego narzeczoną.- wypaliłam. Kobieta uniosła brwi w geście zdziwienia, ale bez słowa wpuściła mnie dalej. Popędziłam w kierunku, który wskazywały strzałki i za moment zderzyłam się z wysokim policjantem.
-Panna Wilson?
-Tak. Co się stało? Nic mu nie jest? Żyje? A co z jego matką?- wyrzucałam z siebie pytania jak karabin maszynowy kule.
-Spokojnie- sierżant Gayles położył mi rękę na ramieniu.- Żyje. Jest jeszcze bardziej poturbowany, bo próbował dostać się do telefonu. Dwa z trzech pękniętych żeber zostały złamane, w skręconej kostce puściło mu ścięgno Achillesa. No, a poza tym jest w beznadziejnym stanie psychicznym... Jego matkę zgwałcono, a on musiał tego słuchać.- Zakryłam usta ręką. "O Boże..." Oczy momentalnie napełniły mi się łzami.- Wiem dobrze, że powinienem go przymknąć za parę spraw, nawet bez dowodów, ale cóż... Nikt nie powinien przechodzić tego, co on.
-Gdzie on jest?- wychrypiałam, zaciskając powieki, żeby nie pozwolić łzom spłynąć po policzkach.
-Sala 37. Trzecie drzwi po prawej.- Odwróciłam się w tamtym kierunku i już miałam odejść, gdy policjant powiedział jeszcze jedno zdanie.- Musi ci na nim naprawdę zależeć.
-Ja go kocham.- Odpowiedziałam cicho i nie czekając na reakcję mężczyzny, poszłam szybkim krokiem do drzwi z liczbą 37. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka.
Nie mogłam dłużej powstrzymywać łez na widok połamanego chłopaka, leżącego z obiema nogami na wyciągu, obandażowanego prawie w całości, podłączonego do miliona kroplówek. Nie spał. Patrzył na okno i nawet ze sporej odległości widziałam krople spływające po jego twarzy, sporą plamę na poduszce przy jego policzku, słyszałam ciche pociąganie nosem...
-Harry...- wyjąkałam. Podniósł na mnie wzrok. Nie wytrzymałam i podbiegłam, żeby go mocno objąć. Aż syknął z bólu.- Przepraszam, przepraszam! Boże, nie chciałam...
-Nic... się nie stało...- zdrową ręką przyciągnął mnie do siebie. Jak dobrze było znów usłyszeć bicie jego serca...- Scar... Ja tak strasznie cię za wszystko przepraszam.- Wyszeptał łamiącym się głosem.- Wiedziałem... Zawsze wiedziałem, że cię skrzywdziłem, ale nie umiałem się przyznać... Wszystkich krzywdziłem... Ciebie, Jennifer, moich przyjaciół, ludzi, którym sprzedawałem to świństwo, te dziewczyny, z którymi byłem. A teraz... Boże, trzeba było czegoś takiego, żebym się ogarnął... Przepraszam...- Czułam, jak łzami moczy mi włosy. Cały drżał od płaczu. Wolałam sobie nie wyobrażać, co przeżywał tej nocy.
-Już w porządku...- Uniosłam głowę i wierzchem dłoni otarłam jego mokre policzki.- Jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze, już jesteś bezpieczny...- Przytrzymał moją dłoń swoją i mocno przygryzł wargę, powstrzymując kolejny napad płaczu.- Wierzyłam, że kiedyś zrozumiesz. Zawsze w ciebie wierzyłam, bo... Inaczej nie umiałam.
-Zawiodłem cię... Wszystkich zawiodłem, odszedłem od ciebie...
-Ale wróciłeś. I tylko to się liczy. Cokolwiek zrobisz, zawsze będę cię wspierać.- Uśmiechnęłam się do niego przez łzy i niewiele myśląc, nachyliłam się, żeby go pocałować. I sądząc po jego reakcji, to nie była zła decyzja.
Odwzajemnił pocałunek. A potem oboje znów się popłakaliśmy.
-Dobrze! Nareszcie wyszło dobrze!- Hollins skakał do góry w rytm jakiegoś własnego, bliżej nieokreślonego tańca radości. "Cóż za żywotny staruszek..."- I tak ma być! Za pięć tygodni przedstawienie i jeśli tak zatańczycie, to chyba z radości się upiję!
-Nie sądzę, żeby w pana wieku było to zdrowe, profesorze.- Mruknęła pod nosem Caitlyn, a ja z całych sił starałem się powstrzymać irytację. Miałem jej dość. Jej i tej całej Jessici. Wtrącały się we wszystko, stale wyśmiewały Jen i nawet jeśli ona udawała, że jej to nie rusza, to i tak widziałem, że sprawia jej to ogromną przykrość. Jedynym plusem było to, że bez Harry'ego nie miały takiego zaplecza i wszystko szło im jak po grudzie. Tym lepiej dla nas.
A Styles... Od kiedy miesiąc temu wyszedł ze szpitala zachowuje się jak stary on. Przede wszystkim stara się wszystko naprawić, co do prostych rzeczy nie należy, ale liczą się chęci. Porusza się jeszcze o kulach, ale wyleczył rękę i zeszły mu już siniaki, których nabawił się podczas wypadku i tamtej strasznej nocy. Scarlett nie odstępuje go na krok, stara się pomagać jemu i jego matce jak może najlepiej. Swoją drogą, myślałem, że pani Styles zniesie to gorzej. Okej, chodzi do psychologa, ale mimo wszystko... "Silna kobieta."
-Panie Malik, jeżeli skończył pan już bujać w obłokach, to radzę wyjść, zanim zamknę audytorium.- Wywróciłem oczami i podążyłem w stronę wyjścia. Jenny stała przy drzwiach i czekała na mnie wystawiając twarz do marcowego słońca.
-Ale się zamyśliłeś- zaśmiała się, łapiąc mnie za rękę.- Jesteśmy coraz lepsi. Jak tak dalej pójdzie, to może wystąpimy na Broadwayu.- Zażartowała, ale zaraz kogoś zauważyła.- Louis! Lou, czekaj!
Nie zatrzymał się. Pognał przed siebie, jakby gonił go wściekły pies. W ogóle nie zareagował na wołanie.
-Tomlinson!- Wrzasnąłem. Nic.
-No i jak ja mam z nim pogadać?- Jęknęła Jennifer.- Eleanor chodzi jak struta, praktycznie ze sobą zerwali, a on zachowuje się jak jakiś tchórz i nie chce się wytłumaczyć.
-Chyba ma jakieś problemy.- Zauważyłem.
-Zawsze moglibyśmy spróbować mu pomóc.- Jen spuściła głowę i przygryzła wargę.
-Jenny, nie możesz ratować każdego. Może on chce poradzić sobie sam.
-Obiecałam El, że spróbuję tylko porozmawiać... A on nawet nie daje mi szansy.- Coś mi się wydawało, że Louis ukrywa jakąś grubszą aferę. I możliwe, że to właśnie jego widziałem wczoraj wychodzącego z nory Gregory'ego. Niestety, wypadek Harry'ego nie zwolnił mnie i Nialla z pracy i spłaty długów. Cholera.
-Dokąd mnie prowadzisz?- Spytałem po chwili milczenia, gdy skręciliśmy w mniejszą ulicę.
-Za tydzień Wielkanoc. Muszę posprzątać na grobie rodziców, a ty mi w tym pomożesz.
Wolnym krokiem podążaliśmy w kierunku bramy cmentarza. Pamiętam, że byłem tam jako dziecko, razem z kolegami i bawiliśmy się w chowanego z grabarzem, który zawsze nas stamtąd przeganiał swoim ochrypłym wrzaskiem. Teraz ten cmentarz wyglądał inaczej. Drzewa wyrosły, zaczynały puszczać pączki i cóż... przybyło grobów. W tym grób państwa Sorset, rodziców mojej dziewczyny. "Chodzimy ze sobą jakieś dwa miesiące, a jeszcze się nie przyzwyczaiłem do nazywania jej moją dziewczyną."
-Coś nie tak?- Zapytałem, gdy przystanęła na chwilę przed cmentarną bramą.
-Nie, nie... Tylko... Nie cierpię tego momentu, gdy podchodzę do grobu i widzę ich nazwiska. Jakbym musiała przeżywać ich śmierć na nowo.- Zamyśliła się, ale zaraz potrząsnęła głową i zwróciła się do mnie z wymuszonym uśmiechem.- Idziemy?- Skinąłem głową i poszliśmy alejką w kierunku wskazywanym przez dziewczynę.
Wreszcie stanęliśmy przed marmurową płytą. Podniosłem głowę znad zwiędłego bukietu kwiatów i wypalonego znicza i z przerażenia wmurowało mnie w ziemię.
-Mamo, tato... Przyprowadziłam kogoś. To jest Zayn.- Ścisnęła mnie za rękę.- Mój chłopak. Opowiadałam wam o nim.
"Nie, nie, nie!" czułem, że krew odpływa mi z twarzy. Ręce nagle mi zlodowaciały, a nogi zaczęły się trząść w kolanach. "Zmarli śmiercią tragiczną... 30 czerwca 2014 roku... Boże!"
-Stało się coś?- Zapytałam, marszcząc brwi. Albo mi się wydaje, albo Zayn trochę zbladł... "Chyba że to już zwidy przez to słońce."
-Nie... Nic, wszystko jest okej.- Odchrząknął i stanął bliżej mnie.- Co mam robić?
-Weź to.- Wcisnęłam mu w rękę ścierkę i płyn czyszczący.- Po tych deszczach wszystko ma zacieki.
-Mam umyć cały nagrobek?- Upewnił się, ściskając mocno ściereczkę.
-Jakbyś był tak miły...- Odpowiedziałam, wyjmując z torby dwa duże znicze.- Ja pójdę po kwiaty, przy drugiej bramie sprzedają.
-Okej.- Mruknął i zabrał się niemrawo do pracy.
Poszłam ścieżką w przeciwnym kierunku do tego, z którego przyszliśmy. Miałam blisko, parę kroków od bramy stały dwie budki z kwiatami. Zawsze je tu wybierałam. No, ewentualnie ścinałam w naszym ogródku, który sama zorganizowałam, ale w marcu nie było co liczyć na jakieś cuda. Chyba że przebiśniegi.
Stanęłam przy najbliższym stoisku i szybko wybrałam spory bukiet drobniutkich różyczek. Był drogi, ale na święta nie mogłam postawić wazonu z byle czym. "Mama się ucieszy..." Szybko zapłaciłam za wiązankę i wróciłam do grobu. Już z pewnej odległości zauważyłam, jak Zayn chodzi tam i z powrotem przed grobem i... Chyba gada do siebie. Szarpiąc się za włosy. "O co chodzi...?" Podeszłam bliżej, starając się usłyszeć, co on tam mamrocze. Nie powiem, żeby było to łatwe. On wręcz szeptał.
-Idioto... najgorsza rzecz, jaką w życiu zrobiłeś... złamiesz jej... domyślić... było patrzeć...- "Co?" Nic nie ogarniałam. Chciałam posłuchać jeszcze przez chwilę, ale całkiem ściszył głos. W końcu zdecydowałam przestać się skradać i zawołałam z uśmiechem:
-Już jestem!- Zayn aż podskoczył w miejscu.
-Jezu! Nie strasz tak!- Złapał się jedną ręką za serce, jakby miał zaraz dostać zawału.
-Jak ostatnio sprawdzałam, to Jezusa widziałam w kościele, nie w lustrze.- Położyłam bukiet na stole.- Wytarłeś?
-Eee... Tak jakoś się... Zamyśliłem.
-Znowu? Okej, to teraz do roboty. Muszę powyrywać chwasty wokół grobu. Dopiero marzec, a te trawy już zaczęły rosnąć.
Pracowaliśmy długo i w milczeniu. Ja nie mogłam się powstrzymać i co chwilę na niego zerkałam, próbując odgadnąć, o co mu wtedy chodziło. Ale jego twarz wyglądała jak kamienna maska. Nic się nie dało z niej odczytać. Wycierał dokładnie płytę i przygryzał wargę tak mocno, że już się zastanawiałam, gdzie wsadziłam chusteczki do zatamowania przyszłego krwotoku. Wyrwałam ostatnią roślinkę, która próbowała korzonkami przebić marmur i wrzuciłam ją do siatki. Przetwarzałam jeszcze słowa Zayna, które udało mi się podsłuchać. "Coś o patrzeniu, domyślaniu się... A, jeszcze to! Najgorsza rzecz, jaką w życiu zrobiłeś... Mówił to do siebie?" Usiadłam na ławeczce przed grobem i zaczęłam szukać zapałek. Kurczę, chyba ich nie wzięłam.
Podniosłam głowę, żeby zapytać Zayna o zapałki, ale on właśnie w tym momencie nakładał pokrywkę na pierwszego, już zapalonego znicza i zabierał się do drugiego. "No tak... Zapalniczka." Uśmiechnęłam się pod nosem. "Czytał w moich myślach." Po chwili usiadł koło mnie i wrzucił do siatki z chwastami brudną ścierkę.
Znowu milczenie. Zaraz mnie coś trafi. Postanowiłam zapytać go, o co chodziło z tą "najgorszą rzeczą". Najwyżej się wścieknie.
-Zayn?- Spojrzał na mnie uważnie.- Jaka była najgorsza rzecz, którą w życiu zrobiłeś?
Zacisnął zęby i spuścił głowę.
-Słyszałaś, prawda?- Powiedział cicho.
-Tylko urywki... Nie mam zielonego pojęcia, o co ci chodziło, a wolałabym wiedzieć.
-Znienawidzisz mnie, gdy ci powiem.- Odchylił głowę do tyłu i zaczął się wpatrywać w bezchmurne niebo.
-A może będę mogła ci pomóc.- Zaśmiał się ponuro.
-Raczej nie pomożesz.
-Ale mi powiedz.- Usiadłam przodem do niego, na tyle, na ile pozwalała mi wąską ławka.- Proszę. Nie chcę, żebyśmy mieli przed sobą jakieś tajemnice.- Nic nie mówił.- Proszę...
-Zanim ci powiem, obiecaj mi jedno.- Złapał mnie za rękę i mocno ścisnął.- Obiecaj, że mnie nie znienawidzisz. Obiecaj, że wybaczysz. Obiecaj, że uwierzysz, że ja... Ja naprawdę tego nie chciałem. Nie chciałem zrobić czegoś takiego.
-Obiecuję.- Skinęłam posłusznie głową, zdumiona jego słowami. "Cokolwiek zrobił, to na pewno nie była drobnostka."
-To było prawie rok temu...- Zaczął opowiadać, a w głowie zaczęła mi się coraz wyraźniej rysować cała sytuacja. I ta wizja mi się wcale nie podobała.- Na samym początku wakacji. Pojechałem z Harrym i Niallem na wyścig. Wiesz, motory, narkotyki, takie tam. Ja pomagałem Harry'emu w sprzedawaniu dragów, jeszcze wtedy nie pracowałem dla szefa, dopiero po tym zdarzeniu zacząłem.
Znowu spojrzał w niebo i wziął głęboki oddech.
-Zaczęło padać, więc cała akcja się nie udała. Nikomu nie chciało się wystawać na deszczu. Wsiadłem na motor i pojechałem do domu.
"Motor..." Coś zaświtało mi w głowie, ale nie mogłam... Nie chciałam, żeby to, co teraz myślałam, było jednak prawdą.
-Wyścig był poza Bradford, musiałem wrócić przez słabo oświetloną drogę. Gdy wyjechałem z lasu, przede mną zobaczyłem światła jakiegoś samochodu. Całkiem mnie oślepiły. Droga była śliska i kiedy skręciłem, żeby ich ominąć, motor zaczął prawie tańczyć na jezdni...
"Spowodował wypadek... Na początku wakacji..." Gwałtownie puściłam jego rękę. On tylko spojrzał w moje szeroko otwarte oczy i już wiedział. Wiedział, że ja wiem, co tam się stało.
-Jakimś cudem wróciłem na swój pas, ale tamten kierowca... On też próbował mnie wyminąć. Udało mu się, ale w momencie, kiedy się minęliśmy, wpadł w poślizg, jak ja wcześniej i uderzył w drzewo. Zapalił się silnik...
Chyba nie chciałam słuchać dalej. Ale on opowiadał. Przerywanym, cichym, ale pewnym głosem opowiadał.
-Uciekłem stamtąd. To wszystko była moja wina. Przeze mnie ci ludzie zginęli. Od razu pojechałem do szefa chłopaków i poprosiłem o pomoc. Chciałem, żeby jakoś zatuszował mój udział w tej sprawie. Żeby nikt nie wygrzebał w jakichś nagraniach, zeznaniach, że to mogłem być ja. Stchórzyłem...
-Zayn.- Nie poznałam swojego głosu. Szorstki, lodowaty, po prostu... jak nie mój.- Kiedy dokładnie był ten wypadek?
Nie patrzył na mnie. Wzrok miał utkwiony w płycie nagrobnej moich rodziców.
-Trzydziesty czerwca. Rok dwa tysiące czternasty. Godzina dwudziesta czterdzieści osiem.
Wszystko już się zgadzało. Nawet ta przeklęta godzina. Wszystko ułożyło się w klarowną całość. Skinęłam głową i nawet nie próbowałam powstrzymać łez, które spływały mi po policzkach.
-Zabiłeś moich rodziców...- Wyszeptałam. Aż się skulił, słysząc mój głos.
-Naprawdę chciałbym cofnąć czas i tam nie pojechać.
-Nie cofniesz czasu.- Wstałam z ławki, on zaraz po mnie.- Nie zbliżaj się do mnie. Od tej pory dla mnie nie istniejesz.- Odwróciłam się, żeby z jak zwykle uniesioną głową wyjść z cmentarza.
-Jen!- Zawołał z rozpaczą w głosie.
-Nie nazywaj mnie tak!- Wrzasnęłam, płosząc wrony siedzące na gałęziach drzew.- Nienawidzę cię, do cholery! Zniszczyłeś mi życie, zabiłeś mi rodziców! Jesteś dla mnie nikim! NIENAWIDZĘ CIĘ!!!
Wyszedłem z zakrystii z naczyniami liturgicznymi. Musiałem wszystko przygotować do mszy wieczornej. Przyklęknąłem przed Najświętszym Sakramentem i zabrałem się za ustawianie wszystkiego. "Jak to dobrze, że chociaż w niedzielę mam ministranta..." Sam bym w życiu się z tym nie wyrobił. Zaraz po mszy będę musiał lecieć jeszcze na salkę treningową, bo chłopaki chcieli mi koniecznie coś pokazać. Ciekawe co...
-Jim!- Pisnął ktoś przy drzwiach wejściowych i za chwilę zobaczyłem ze zdumieniem, jak moja na ogół zrównoważona siostra pędzi główną nawą. "Zaraz... Czy ona płacze?!"
-Jenny, co się stało...- Zszedłem po dwóch stopniach z ołtarza i złapałem ją w ramiona. Mocno się do mnie przytuliła, zanosząc się od płaczu.
-No, już...- Usiedliśmy z pierwszej ławce przed ołtarzem. Cały czas była we mnie kurczowo wczepiona. Chyba już mi porwała komżę...- Powiedz mi, co się stało? Ktoś ci coś zrobił?
-Ja... już... wiem...- Wyszlochała, mocząc mi łzami ubranie. "Ale co wie?"
-Dobrze, ale powiedz mi, co wiesz.
-Z... Zayn...
-Zrobił ci coś? Powiedział? Zerwał z tobą?- Bombardowałem ja pytaniami. Nigdy nie lubiłem, gdy ktoś nie umiał się wysłowić albo gadał bez sensu przed dwie godziny, żeby w ostatnim zdaniu wreszcie mnie o czymś powiadomić.
-Zayn... zabił... naszych... rodziców...
Chyba właśnie stanęło mi serce.
____________________________________________
Lubię mocne uderzenia, wiecie? A ostatnio nie można narzekać na ich niedobór, zwłaszcza tutaj :P
Wszyscy teraz pewnie napiszą, że wiedzieli to od początku itp. itd. Wiem, że wiedzieliście. Tak zręcznie to zamaskowałam, że nie sposób było się nie domyślić.
PRZEPRASZAM ZA TO, ŻE ROZDZIAŁ JEST TAKI BEZNADZIEJNY, ALE MYŚLĘ, ŻE TREŚĆ WAM TO WYNAGRODZI! SORRY ZA BŁĘDY I ZA TEN PRZESKOK W CZASIE, ALE NIE WIEDZIAŁAM, CZYM GO ZAPCHAĆ...
Informuję też, że:
-zostały nam maksymalnie cztery, no, może pięć rozdziałów do końca i epilog;
-epilog mam już zaplanowany, przy reszcie... cóż, będę lała wodę, jak teraz;
-jestem do przodu z "Nothing's...", bo napisałam już trzy rozdziały, co mnie mega cieszy. Nie będę musiała się nad nimi męczyć, gdy przyjdzie sesja letnia czy coś w ten deseń;
-po "Would..." zaczynamy "Dance...", który stale próbuję zorganizować... Mam już szablon, zakładkę z inspiracjami (czytaj: co mnie natchnęło do napisania) plus zwiastun i problem z zakładką "Bohaterowie", ale do czasu publikacji się raczej z tym uporam.
I co myślicie? ;D Kolejny szalony pomysł Roxanne, który też może wypalić ^.^ tylko że zwiastun nie wyszedł tak dobry, jak przy "Nothing's..." :P
Dziękuję za komentarze, nie tylko tutaj, ale też pod "Everything's..."... Wczoraj się mega wzruszyłam, czytając jeden z nich i po prostu... No... Oj, co się będę rozpisywać!
DZIĘKUJĘ :***
Buziaki, życzcie mi powodzenia na kolosie z czaszki <3
Roxanne xD
_______________________________________________
-Tak, słucham?- Nie rozpoznałam numeru, który do mnie dzwonił. Ryzyk-fizyk... Najwyżej znów zaproszą mnie do skorzystania z mega promocji i darmowej oferty, za którą będę musiała w czasie ściśle określonym jednak zapłacić...
-Czy rozmawiam ze Scarlett Wilson?- Zmarszczyłam brwi. Skoro do mnie dzwoni, dokładnie na mój numer, to chyba powinien znać moje imię i nazwisko. Skąd to pytanie?
-Tak, a o co chodzi?
-Sierżant Gayles, Komenda Policji w Bradford. Dzwonię w sprawie pana Stylesa.
-Przepraszam, ale składałam już zeznania co do wypadku.
-Tym razem nie chodzi o wypadek. Pan Styles zgłosił nam niedawno włamanie w swoim domu. Znaleźliśmy jego i panią Styles w domu, w ciężkim stanie. Zostali przewiezieni do szpitala. Pan Styles prosił, żeby panią poinformować o tym zdarzeniu...- Prawie upuściłam telefon. Boże, co tam znowu się stało?!
-Gdzie on jest?- zapytałam szybko.
-Oddział ratunkowy, szpital...- Słuchając wskazówek sierżanta, jedną ręką nakładałam kurtkę i już po chwili biegłam w stronę szpitala. Miałam przed sobą cztery kilometry, ale w ogóle nie myślałam, że rozsądniej byłoby zamówić taksówkę niż pędzić na zabój. Gdy dotarłam do szpitala, myślałam, że wypluję płuca. "Cienko z twoją kondycją, Scar... A przecież grasz w kosza..." Ciężko oddychając, wpadłam do recepcji.
-Dzień dobry... Sierżant... dzwonił... Styles...- wydyszałam do zdumionej pielęgniarki.
-Pani jest krewną pana Stylesa?- zapytała, gdy udało jej się zrozumieć moje słowa. Zastanowiłam się szybko. Jak powiem, że nie, to mnie nie wpuści. Jak powiem, że tak, to może kazać mi to jakoś potwierdzić...
-Jestem jego narzeczoną.- wypaliłam. Kobieta uniosła brwi w geście zdziwienia, ale bez słowa wpuściła mnie dalej. Popędziłam w kierunku, który wskazywały strzałki i za moment zderzyłam się z wysokim policjantem.
-Panna Wilson?
-Tak. Co się stało? Nic mu nie jest? Żyje? A co z jego matką?- wyrzucałam z siebie pytania jak karabin maszynowy kule.
-Spokojnie- sierżant Gayles położył mi rękę na ramieniu.- Żyje. Jest jeszcze bardziej poturbowany, bo próbował dostać się do telefonu. Dwa z trzech pękniętych żeber zostały złamane, w skręconej kostce puściło mu ścięgno Achillesa. No, a poza tym jest w beznadziejnym stanie psychicznym... Jego matkę zgwałcono, a on musiał tego słuchać.- Zakryłam usta ręką. "O Boże..." Oczy momentalnie napełniły mi się łzami.- Wiem dobrze, że powinienem go przymknąć za parę spraw, nawet bez dowodów, ale cóż... Nikt nie powinien przechodzić tego, co on.
-Gdzie on jest?- wychrypiałam, zaciskając powieki, żeby nie pozwolić łzom spłynąć po policzkach.
-Sala 37. Trzecie drzwi po prawej.- Odwróciłam się w tamtym kierunku i już miałam odejść, gdy policjant powiedział jeszcze jedno zdanie.- Musi ci na nim naprawdę zależeć.
-Ja go kocham.- Odpowiedziałam cicho i nie czekając na reakcję mężczyzny, poszłam szybkim krokiem do drzwi z liczbą 37. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka.
Nie mogłam dłużej powstrzymywać łez na widok połamanego chłopaka, leżącego z obiema nogami na wyciągu, obandażowanego prawie w całości, podłączonego do miliona kroplówek. Nie spał. Patrzył na okno i nawet ze sporej odległości widziałam krople spływające po jego twarzy, sporą plamę na poduszce przy jego policzku, słyszałam ciche pociąganie nosem...
-Harry...- wyjąkałam. Podniósł na mnie wzrok. Nie wytrzymałam i podbiegłam, żeby go mocno objąć. Aż syknął z bólu.- Przepraszam, przepraszam! Boże, nie chciałam...
-Nic... się nie stało...- zdrową ręką przyciągnął mnie do siebie. Jak dobrze było znów usłyszeć bicie jego serca...- Scar... Ja tak strasznie cię za wszystko przepraszam.- Wyszeptał łamiącym się głosem.- Wiedziałem... Zawsze wiedziałem, że cię skrzywdziłem, ale nie umiałem się przyznać... Wszystkich krzywdziłem... Ciebie, Jennifer, moich przyjaciół, ludzi, którym sprzedawałem to świństwo, te dziewczyny, z którymi byłem. A teraz... Boże, trzeba było czegoś takiego, żebym się ogarnął... Przepraszam...- Czułam, jak łzami moczy mi włosy. Cały drżał od płaczu. Wolałam sobie nie wyobrażać, co przeżywał tej nocy.
-Już w porządku...- Uniosłam głowę i wierzchem dłoni otarłam jego mokre policzki.- Jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze, już jesteś bezpieczny...- Przytrzymał moją dłoń swoją i mocno przygryzł wargę, powstrzymując kolejny napad płaczu.- Wierzyłam, że kiedyś zrozumiesz. Zawsze w ciebie wierzyłam, bo... Inaczej nie umiałam.
-Zawiodłem cię... Wszystkich zawiodłem, odszedłem od ciebie...
-Ale wróciłeś. I tylko to się liczy. Cokolwiek zrobisz, zawsze będę cię wspierać.- Uśmiechnęłam się do niego przez łzy i niewiele myśląc, nachyliłam się, żeby go pocałować. I sądząc po jego reakcji, to nie była zła decyzja.
Odwzajemnił pocałunek. A potem oboje znów się popłakaliśmy.
-Dobrze! Nareszcie wyszło dobrze!- Hollins skakał do góry w rytm jakiegoś własnego, bliżej nieokreślonego tańca radości. "Cóż za żywotny staruszek..."- I tak ma być! Za pięć tygodni przedstawienie i jeśli tak zatańczycie, to chyba z radości się upiję!
-Nie sądzę, żeby w pana wieku było to zdrowe, profesorze.- Mruknęła pod nosem Caitlyn, a ja z całych sił starałem się powstrzymać irytację. Miałem jej dość. Jej i tej całej Jessici. Wtrącały się we wszystko, stale wyśmiewały Jen i nawet jeśli ona udawała, że jej to nie rusza, to i tak widziałem, że sprawia jej to ogromną przykrość. Jedynym plusem było to, że bez Harry'ego nie miały takiego zaplecza i wszystko szło im jak po grudzie. Tym lepiej dla nas.
A Styles... Od kiedy miesiąc temu wyszedł ze szpitala zachowuje się jak stary on. Przede wszystkim stara się wszystko naprawić, co do prostych rzeczy nie należy, ale liczą się chęci. Porusza się jeszcze o kulach, ale wyleczył rękę i zeszły mu już siniaki, których nabawił się podczas wypadku i tamtej strasznej nocy. Scarlett nie odstępuje go na krok, stara się pomagać jemu i jego matce jak może najlepiej. Swoją drogą, myślałem, że pani Styles zniesie to gorzej. Okej, chodzi do psychologa, ale mimo wszystko... "Silna kobieta."
-Panie Malik, jeżeli skończył pan już bujać w obłokach, to radzę wyjść, zanim zamknę audytorium.- Wywróciłem oczami i podążyłem w stronę wyjścia. Jenny stała przy drzwiach i czekała na mnie wystawiając twarz do marcowego słońca.
-Ale się zamyśliłeś- zaśmiała się, łapiąc mnie za rękę.- Jesteśmy coraz lepsi. Jak tak dalej pójdzie, to może wystąpimy na Broadwayu.- Zażartowała, ale zaraz kogoś zauważyła.- Louis! Lou, czekaj!
Nie zatrzymał się. Pognał przed siebie, jakby gonił go wściekły pies. W ogóle nie zareagował na wołanie.
-Tomlinson!- Wrzasnąłem. Nic.
-No i jak ja mam z nim pogadać?- Jęknęła Jennifer.- Eleanor chodzi jak struta, praktycznie ze sobą zerwali, a on zachowuje się jak jakiś tchórz i nie chce się wytłumaczyć.
-Chyba ma jakieś problemy.- Zauważyłem.
-Zawsze moglibyśmy spróbować mu pomóc.- Jen spuściła głowę i przygryzła wargę.
-Jenny, nie możesz ratować każdego. Może on chce poradzić sobie sam.
-Obiecałam El, że spróbuję tylko porozmawiać... A on nawet nie daje mi szansy.- Coś mi się wydawało, że Louis ukrywa jakąś grubszą aferę. I możliwe, że to właśnie jego widziałem wczoraj wychodzącego z nory Gregory'ego. Niestety, wypadek Harry'ego nie zwolnił mnie i Nialla z pracy i spłaty długów. Cholera.
-Dokąd mnie prowadzisz?- Spytałem po chwili milczenia, gdy skręciliśmy w mniejszą ulicę.
-Za tydzień Wielkanoc. Muszę posprzątać na grobie rodziców, a ty mi w tym pomożesz.
Wolnym krokiem podążaliśmy w kierunku bramy cmentarza. Pamiętam, że byłem tam jako dziecko, razem z kolegami i bawiliśmy się w chowanego z grabarzem, który zawsze nas stamtąd przeganiał swoim ochrypłym wrzaskiem. Teraz ten cmentarz wyglądał inaczej. Drzewa wyrosły, zaczynały puszczać pączki i cóż... przybyło grobów. W tym grób państwa Sorset, rodziców mojej dziewczyny. "Chodzimy ze sobą jakieś dwa miesiące, a jeszcze się nie przyzwyczaiłem do nazywania jej moją dziewczyną."
-Coś nie tak?- Zapytałem, gdy przystanęła na chwilę przed cmentarną bramą.
-Nie, nie... Tylko... Nie cierpię tego momentu, gdy podchodzę do grobu i widzę ich nazwiska. Jakbym musiała przeżywać ich śmierć na nowo.- Zamyśliła się, ale zaraz potrząsnęła głową i zwróciła się do mnie z wymuszonym uśmiechem.- Idziemy?- Skinąłem głową i poszliśmy alejką w kierunku wskazywanym przez dziewczynę.
Wreszcie stanęliśmy przed marmurową płytą. Podniosłem głowę znad zwiędłego bukietu kwiatów i wypalonego znicza i z przerażenia wmurowało mnie w ziemię.
-Mamo, tato... Przyprowadziłam kogoś. To jest Zayn.- Ścisnęła mnie za rękę.- Mój chłopak. Opowiadałam wam o nim.
"Nie, nie, nie!" czułem, że krew odpływa mi z twarzy. Ręce nagle mi zlodowaciały, a nogi zaczęły się trząść w kolanach. "Zmarli śmiercią tragiczną... 30 czerwca 2014 roku... Boże!"
-Stało się coś?- Zapytałam, marszcząc brwi. Albo mi się wydaje, albo Zayn trochę zbladł... "Chyba że to już zwidy przez to słońce."
-Nie... Nic, wszystko jest okej.- Odchrząknął i stanął bliżej mnie.- Co mam robić?
-Weź to.- Wcisnęłam mu w rękę ścierkę i płyn czyszczący.- Po tych deszczach wszystko ma zacieki.
-Mam umyć cały nagrobek?- Upewnił się, ściskając mocno ściereczkę.
-Jakbyś był tak miły...- Odpowiedziałam, wyjmując z torby dwa duże znicze.- Ja pójdę po kwiaty, przy drugiej bramie sprzedają.
-Okej.- Mruknął i zabrał się niemrawo do pracy.
Poszłam ścieżką w przeciwnym kierunku do tego, z którego przyszliśmy. Miałam blisko, parę kroków od bramy stały dwie budki z kwiatami. Zawsze je tu wybierałam. No, ewentualnie ścinałam w naszym ogródku, który sama zorganizowałam, ale w marcu nie było co liczyć na jakieś cuda. Chyba że przebiśniegi.
Stanęłam przy najbliższym stoisku i szybko wybrałam spory bukiet drobniutkich różyczek. Był drogi, ale na święta nie mogłam postawić wazonu z byle czym. "Mama się ucieszy..." Szybko zapłaciłam za wiązankę i wróciłam do grobu. Już z pewnej odległości zauważyłam, jak Zayn chodzi tam i z powrotem przed grobem i... Chyba gada do siebie. Szarpiąc się za włosy. "O co chodzi...?" Podeszłam bliżej, starając się usłyszeć, co on tam mamrocze. Nie powiem, żeby było to łatwe. On wręcz szeptał.
-Idioto... najgorsza rzecz, jaką w życiu zrobiłeś... złamiesz jej... domyślić... było patrzeć...- "Co?" Nic nie ogarniałam. Chciałam posłuchać jeszcze przez chwilę, ale całkiem ściszył głos. W końcu zdecydowałam przestać się skradać i zawołałam z uśmiechem:
-Już jestem!- Zayn aż podskoczył w miejscu.
-Jezu! Nie strasz tak!- Złapał się jedną ręką za serce, jakby miał zaraz dostać zawału.
-Jak ostatnio sprawdzałam, to Jezusa widziałam w kościele, nie w lustrze.- Położyłam bukiet na stole.- Wytarłeś?
-Eee... Tak jakoś się... Zamyśliłem.
-Znowu? Okej, to teraz do roboty. Muszę powyrywać chwasty wokół grobu. Dopiero marzec, a te trawy już zaczęły rosnąć.
Pracowaliśmy długo i w milczeniu. Ja nie mogłam się powstrzymać i co chwilę na niego zerkałam, próbując odgadnąć, o co mu wtedy chodziło. Ale jego twarz wyglądała jak kamienna maska. Nic się nie dało z niej odczytać. Wycierał dokładnie płytę i przygryzał wargę tak mocno, że już się zastanawiałam, gdzie wsadziłam chusteczki do zatamowania przyszłego krwotoku. Wyrwałam ostatnią roślinkę, która próbowała korzonkami przebić marmur i wrzuciłam ją do siatki. Przetwarzałam jeszcze słowa Zayna, które udało mi się podsłuchać. "Coś o patrzeniu, domyślaniu się... A, jeszcze to! Najgorsza rzecz, jaką w życiu zrobiłeś... Mówił to do siebie?" Usiadłam na ławeczce przed grobem i zaczęłam szukać zapałek. Kurczę, chyba ich nie wzięłam.
Podniosłam głowę, żeby zapytać Zayna o zapałki, ale on właśnie w tym momencie nakładał pokrywkę na pierwszego, już zapalonego znicza i zabierał się do drugiego. "No tak... Zapalniczka." Uśmiechnęłam się pod nosem. "Czytał w moich myślach." Po chwili usiadł koło mnie i wrzucił do siatki z chwastami brudną ścierkę.
Znowu milczenie. Zaraz mnie coś trafi. Postanowiłam zapytać go, o co chodziło z tą "najgorszą rzeczą". Najwyżej się wścieknie.
-Zayn?- Spojrzał na mnie uważnie.- Jaka była najgorsza rzecz, którą w życiu zrobiłeś?
Zacisnął zęby i spuścił głowę.
-Słyszałaś, prawda?- Powiedział cicho.
-Tylko urywki... Nie mam zielonego pojęcia, o co ci chodziło, a wolałabym wiedzieć.
-Znienawidzisz mnie, gdy ci powiem.- Odchylił głowę do tyłu i zaczął się wpatrywać w bezchmurne niebo.
-A może będę mogła ci pomóc.- Zaśmiał się ponuro.
-Raczej nie pomożesz.
-Ale mi powiedz.- Usiadłam przodem do niego, na tyle, na ile pozwalała mi wąską ławka.- Proszę. Nie chcę, żebyśmy mieli przed sobą jakieś tajemnice.- Nic nie mówił.- Proszę...
-Zanim ci powiem, obiecaj mi jedno.- Złapał mnie za rękę i mocno ścisnął.- Obiecaj, że mnie nie znienawidzisz. Obiecaj, że wybaczysz. Obiecaj, że uwierzysz, że ja... Ja naprawdę tego nie chciałem. Nie chciałem zrobić czegoś takiego.
-Obiecuję.- Skinęłam posłusznie głową, zdumiona jego słowami. "Cokolwiek zrobił, to na pewno nie była drobnostka."
-To było prawie rok temu...- Zaczął opowiadać, a w głowie zaczęła mi się coraz wyraźniej rysować cała sytuacja. I ta wizja mi się wcale nie podobała.- Na samym początku wakacji. Pojechałem z Harrym i Niallem na wyścig. Wiesz, motory, narkotyki, takie tam. Ja pomagałem Harry'emu w sprzedawaniu dragów, jeszcze wtedy nie pracowałem dla szefa, dopiero po tym zdarzeniu zacząłem.
Znowu spojrzał w niebo i wziął głęboki oddech.
-Zaczęło padać, więc cała akcja się nie udała. Nikomu nie chciało się wystawać na deszczu. Wsiadłem na motor i pojechałem do domu.
"Motor..." Coś zaświtało mi w głowie, ale nie mogłam... Nie chciałam, żeby to, co teraz myślałam, było jednak prawdą.
-Wyścig był poza Bradford, musiałem wrócić przez słabo oświetloną drogę. Gdy wyjechałem z lasu, przede mną zobaczyłem światła jakiegoś samochodu. Całkiem mnie oślepiły. Droga była śliska i kiedy skręciłem, żeby ich ominąć, motor zaczął prawie tańczyć na jezdni...
"Spowodował wypadek... Na początku wakacji..." Gwałtownie puściłam jego rękę. On tylko spojrzał w moje szeroko otwarte oczy i już wiedział. Wiedział, że ja wiem, co tam się stało.
-Jakimś cudem wróciłem na swój pas, ale tamten kierowca... On też próbował mnie wyminąć. Udało mu się, ale w momencie, kiedy się minęliśmy, wpadł w poślizg, jak ja wcześniej i uderzył w drzewo. Zapalił się silnik...
Chyba nie chciałam słuchać dalej. Ale on opowiadał. Przerywanym, cichym, ale pewnym głosem opowiadał.
-Uciekłem stamtąd. To wszystko była moja wina. Przeze mnie ci ludzie zginęli. Od razu pojechałem do szefa chłopaków i poprosiłem o pomoc. Chciałem, żeby jakoś zatuszował mój udział w tej sprawie. Żeby nikt nie wygrzebał w jakichś nagraniach, zeznaniach, że to mogłem być ja. Stchórzyłem...
-Zayn.- Nie poznałam swojego głosu. Szorstki, lodowaty, po prostu... jak nie mój.- Kiedy dokładnie był ten wypadek?
Nie patrzył na mnie. Wzrok miał utkwiony w płycie nagrobnej moich rodziców.
-Trzydziesty czerwca. Rok dwa tysiące czternasty. Godzina dwudziesta czterdzieści osiem.
Wszystko już się zgadzało. Nawet ta przeklęta godzina. Wszystko ułożyło się w klarowną całość. Skinęłam głową i nawet nie próbowałam powstrzymać łez, które spływały mi po policzkach.
-Zabiłeś moich rodziców...- Wyszeptałam. Aż się skulił, słysząc mój głos.
-Naprawdę chciałbym cofnąć czas i tam nie pojechać.
-Nie cofniesz czasu.- Wstałam z ławki, on zaraz po mnie.- Nie zbliżaj się do mnie. Od tej pory dla mnie nie istniejesz.- Odwróciłam się, żeby z jak zwykle uniesioną głową wyjść z cmentarza.
-Jen!- Zawołał z rozpaczą w głosie.
-Nie nazywaj mnie tak!- Wrzasnęłam, płosząc wrony siedzące na gałęziach drzew.- Nienawidzę cię, do cholery! Zniszczyłeś mi życie, zabiłeś mi rodziców! Jesteś dla mnie nikim! NIENAWIDZĘ CIĘ!!!
Wyszedłem z zakrystii z naczyniami liturgicznymi. Musiałem wszystko przygotować do mszy wieczornej. Przyklęknąłem przed Najświętszym Sakramentem i zabrałem się za ustawianie wszystkiego. "Jak to dobrze, że chociaż w niedzielę mam ministranta..." Sam bym w życiu się z tym nie wyrobił. Zaraz po mszy będę musiał lecieć jeszcze na salkę treningową, bo chłopaki chcieli mi koniecznie coś pokazać. Ciekawe co...
-Jim!- Pisnął ktoś przy drzwiach wejściowych i za chwilę zobaczyłem ze zdumieniem, jak moja na ogół zrównoważona siostra pędzi główną nawą. "Zaraz... Czy ona płacze?!"
-Jenny, co się stało...- Zszedłem po dwóch stopniach z ołtarza i złapałem ją w ramiona. Mocno się do mnie przytuliła, zanosząc się od płaczu.
-No, już...- Usiedliśmy z pierwszej ławce przed ołtarzem. Cały czas była we mnie kurczowo wczepiona. Chyba już mi porwała komżę...- Powiedz mi, co się stało? Ktoś ci coś zrobił?
-Ja... już... wiem...- Wyszlochała, mocząc mi łzami ubranie. "Ale co wie?"
-Dobrze, ale powiedz mi, co wiesz.
-Z... Zayn...
-Zrobił ci coś? Powiedział? Zerwał z tobą?- Bombardowałem ja pytaniami. Nigdy nie lubiłem, gdy ktoś nie umiał się wysłowić albo gadał bez sensu przed dwie godziny, żeby w ostatnim zdaniu wreszcie mnie o czymś powiadomić.
-Zayn... zabił... naszych... rodziców...
Chyba właśnie stanęło mi serce.
____________________________________________
Lubię mocne uderzenia, wiecie? A ostatnio nie można narzekać na ich niedobór, zwłaszcza tutaj :P
Wszyscy teraz pewnie napiszą, że wiedzieli to od początku itp. itd. Wiem, że wiedzieliście. Tak zręcznie to zamaskowałam, że nie sposób było się nie domyślić.
PRZEPRASZAM ZA TO, ŻE ROZDZIAŁ JEST TAKI BEZNADZIEJNY, ALE MYŚLĘ, ŻE TREŚĆ WAM TO WYNAGRODZI! SORRY ZA BŁĘDY I ZA TEN PRZESKOK W CZASIE, ALE NIE WIEDZIAŁAM, CZYM GO ZAPCHAĆ...
Informuję też, że:
-zostały nam maksymalnie cztery, no, może pięć rozdziałów do końca i epilog;
-epilog mam już zaplanowany, przy reszcie... cóż, będę lała wodę, jak teraz;
-jestem do przodu z "Nothing's...", bo napisałam już trzy rozdziały, co mnie mega cieszy. Nie będę musiała się nad nimi męczyć, gdy przyjdzie sesja letnia czy coś w ten deseń;
-po "Would..." zaczynamy "Dance...", który stale próbuję zorganizować... Mam już szablon, zakładkę z inspiracjami (czytaj: co mnie natchnęło do napisania) plus zwiastun i problem z zakładką "Bohaterowie", ale do czasu publikacji się raczej z tym uporam.
MOGĘ TYLKO POWIEDZIEĆ, ŻE TYM RAZEM... ZAATAKUJEMY PARKIET!
I żeby nie być taką zołzą, w tej chwili pokażę wam zwiastun bloga "Dance with me tonight..." xD
Enjoy it ^^
I co myślicie? ;D Kolejny szalony pomysł Roxanne, który też może wypalić ^.^ tylko że zwiastun nie wyszedł tak dobry, jak przy "Nothing's..." :P
Dziękuję za komentarze, nie tylko tutaj, ale też pod "Everything's..."... Wczoraj się mega wzruszyłam, czytając jeden z nich i po prostu... No... Oj, co się będę rozpisywać!
DZIĘKUJĘ :***
Buziaki, życzcie mi powodzenia na kolosie z czaszki <3
Roxanne xD
Subskrybuj:
Posty (Atom)