_______________________________________________
-Tak, słucham?- Nie rozpoznałam numeru, który do mnie dzwonił. Ryzyk-fizyk... Najwyżej znów zaproszą mnie do skorzystania z mega promocji i darmowej oferty, za którą będę musiała w czasie ściśle określonym jednak zapłacić...
-Czy rozmawiam ze Scarlett Wilson?- Zmarszczyłam brwi. Skoro do mnie dzwoni, dokładnie na mój numer, to chyba powinien znać moje imię i nazwisko. Skąd to pytanie?
-Tak, a o co chodzi?
-Sierżant Gayles, Komenda Policji w Bradford. Dzwonię w sprawie pana Stylesa.
-Przepraszam, ale składałam już zeznania co do wypadku.
-Tym razem nie chodzi o wypadek. Pan Styles zgłosił nam niedawno włamanie w swoim domu. Znaleźliśmy jego i panią Styles w domu, w ciężkim stanie. Zostali przewiezieni do szpitala. Pan Styles prosił, żeby panią poinformować o tym zdarzeniu...- Prawie upuściłam telefon. Boże, co tam znowu się stało?!
-Gdzie on jest?- zapytałam szybko.
-Oddział ratunkowy, szpital...- Słuchając wskazówek sierżanta, jedną ręką nakładałam kurtkę i już po chwili biegłam w stronę szpitala. Miałam przed sobą cztery kilometry, ale w ogóle nie myślałam, że rozsądniej byłoby zamówić taksówkę niż pędzić na zabój. Gdy dotarłam do szpitala, myślałam, że wypluję płuca. "Cienko z twoją kondycją, Scar... A przecież grasz w kosza..." Ciężko oddychając, wpadłam do recepcji.
-Dzień dobry... Sierżant... dzwonił... Styles...- wydyszałam do zdumionej pielęgniarki.
-Pani jest krewną pana Stylesa?- zapytała, gdy udało jej się zrozumieć moje słowa. Zastanowiłam się szybko. Jak powiem, że nie, to mnie nie wpuści. Jak powiem, że tak, to może kazać mi to jakoś potwierdzić...
-Jestem jego narzeczoną.- wypaliłam. Kobieta uniosła brwi w geście zdziwienia, ale bez słowa wpuściła mnie dalej. Popędziłam w kierunku, który wskazywały strzałki i za moment zderzyłam się z wysokim policjantem.
-Panna Wilson?
-Tak. Co się stało? Nic mu nie jest? Żyje? A co z jego matką?- wyrzucałam z siebie pytania jak karabin maszynowy kule.
-Spokojnie- sierżant Gayles położył mi rękę na ramieniu.- Żyje. Jest jeszcze bardziej poturbowany, bo próbował dostać się do telefonu. Dwa z trzech pękniętych żeber zostały złamane, w skręconej kostce puściło mu ścięgno Achillesa. No, a poza tym jest w beznadziejnym stanie psychicznym... Jego matkę zgwałcono, a on musiał tego słuchać.- Zakryłam usta ręką. "O Boże..." Oczy momentalnie napełniły mi się łzami.- Wiem dobrze, że powinienem go przymknąć za parę spraw, nawet bez dowodów, ale cóż... Nikt nie powinien przechodzić tego, co on.
-Gdzie on jest?- wychrypiałam, zaciskając powieki, żeby nie pozwolić łzom spłynąć po policzkach.
-Sala 37. Trzecie drzwi po prawej.- Odwróciłam się w tamtym kierunku i już miałam odejść, gdy policjant powiedział jeszcze jedno zdanie.- Musi ci na nim naprawdę zależeć.
-Ja go kocham.- Odpowiedziałam cicho i nie czekając na reakcję mężczyzny, poszłam szybkim krokiem do drzwi z liczbą 37. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka.
Nie mogłam dłużej powstrzymywać łez na widok połamanego chłopaka, leżącego z obiema nogami na wyciągu, obandażowanego prawie w całości, podłączonego do miliona kroplówek. Nie spał. Patrzył na okno i nawet ze sporej odległości widziałam krople spływające po jego twarzy, sporą plamę na poduszce przy jego policzku, słyszałam ciche pociąganie nosem...
-Harry...- wyjąkałam. Podniósł na mnie wzrok. Nie wytrzymałam i podbiegłam, żeby go mocno objąć. Aż syknął z bólu.- Przepraszam, przepraszam! Boże, nie chciałam...
-Nic... się nie stało...- zdrową ręką przyciągnął mnie do siebie. Jak dobrze było znów usłyszeć bicie jego serca...- Scar... Ja tak strasznie cię za wszystko przepraszam.- Wyszeptał łamiącym się głosem.- Wiedziałem... Zawsze wiedziałem, że cię skrzywdziłem, ale nie umiałem się przyznać... Wszystkich krzywdziłem... Ciebie, Jennifer, moich przyjaciół, ludzi, którym sprzedawałem to świństwo, te dziewczyny, z którymi byłem. A teraz... Boże, trzeba było czegoś takiego, żebym się ogarnął... Przepraszam...- Czułam, jak łzami moczy mi włosy. Cały drżał od płaczu. Wolałam sobie nie wyobrażać, co przeżywał tej nocy.
-Już w porządku...- Uniosłam głowę i wierzchem dłoni otarłam jego mokre policzki.- Jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze, już jesteś bezpieczny...- Przytrzymał moją dłoń swoją i mocno przygryzł wargę, powstrzymując kolejny napad płaczu.- Wierzyłam, że kiedyś zrozumiesz. Zawsze w ciebie wierzyłam, bo... Inaczej nie umiałam.
-Zawiodłem cię... Wszystkich zawiodłem, odszedłem od ciebie...
-Ale wróciłeś. I tylko to się liczy. Cokolwiek zrobisz, zawsze będę cię wspierać.- Uśmiechnęłam się do niego przez łzy i niewiele myśląc, nachyliłam się, żeby go pocałować. I sądząc po jego reakcji, to nie była zła decyzja.
Odwzajemnił pocałunek. A potem oboje znów się popłakaliśmy.
-Dobrze! Nareszcie wyszło dobrze!- Hollins skakał do góry w rytm jakiegoś własnego, bliżej nieokreślonego tańca radości. "Cóż za żywotny staruszek..."- I tak ma być! Za pięć tygodni przedstawienie i jeśli tak zatańczycie, to chyba z radości się upiję!
-Nie sądzę, żeby w pana wieku było to zdrowe, profesorze.- Mruknęła pod nosem Caitlyn, a ja z całych sił starałem się powstrzymać irytację. Miałem jej dość. Jej i tej całej Jessici. Wtrącały się we wszystko, stale wyśmiewały Jen i nawet jeśli ona udawała, że jej to nie rusza, to i tak widziałem, że sprawia jej to ogromną przykrość. Jedynym plusem było to, że bez Harry'ego nie miały takiego zaplecza i wszystko szło im jak po grudzie. Tym lepiej dla nas.
A Styles... Od kiedy miesiąc temu wyszedł ze szpitala zachowuje się jak stary on. Przede wszystkim stara się wszystko naprawić, co do prostych rzeczy nie należy, ale liczą się chęci. Porusza się jeszcze o kulach, ale wyleczył rękę i zeszły mu już siniaki, których nabawił się podczas wypadku i tamtej strasznej nocy. Scarlett nie odstępuje go na krok, stara się pomagać jemu i jego matce jak może najlepiej. Swoją drogą, myślałem, że pani Styles zniesie to gorzej. Okej, chodzi do psychologa, ale mimo wszystko... "Silna kobieta."
-Panie Malik, jeżeli skończył pan już bujać w obłokach, to radzę wyjść, zanim zamknę audytorium.- Wywróciłem oczami i podążyłem w stronę wyjścia. Jenny stała przy drzwiach i czekała na mnie wystawiając twarz do marcowego słońca.
-Ale się zamyśliłeś- zaśmiała się, łapiąc mnie za rękę.- Jesteśmy coraz lepsi. Jak tak dalej pójdzie, to może wystąpimy na Broadwayu.- Zażartowała, ale zaraz kogoś zauważyła.- Louis! Lou, czekaj!
Nie zatrzymał się. Pognał przed siebie, jakby gonił go wściekły pies. W ogóle nie zareagował na wołanie.
-Tomlinson!- Wrzasnąłem. Nic.
-No i jak ja mam z nim pogadać?- Jęknęła Jennifer.- Eleanor chodzi jak struta, praktycznie ze sobą zerwali, a on zachowuje się jak jakiś tchórz i nie chce się wytłumaczyć.
-Chyba ma jakieś problemy.- Zauważyłem.
-Zawsze moglibyśmy spróbować mu pomóc.- Jen spuściła głowę i przygryzła wargę.
-Jenny, nie możesz ratować każdego. Może on chce poradzić sobie sam.
-Obiecałam El, że spróbuję tylko porozmawiać... A on nawet nie daje mi szansy.- Coś mi się wydawało, że Louis ukrywa jakąś grubszą aferę. I możliwe, że to właśnie jego widziałem wczoraj wychodzącego z nory Gregory'ego. Niestety, wypadek Harry'ego nie zwolnił mnie i Nialla z pracy i spłaty długów. Cholera.
-Dokąd mnie prowadzisz?- Spytałem po chwili milczenia, gdy skręciliśmy w mniejszą ulicę.
-Za tydzień Wielkanoc. Muszę posprzątać na grobie rodziców, a ty mi w tym pomożesz.
Wolnym krokiem podążaliśmy w kierunku bramy cmentarza. Pamiętam, że byłem tam jako dziecko, razem z kolegami i bawiliśmy się w chowanego z grabarzem, który zawsze nas stamtąd przeganiał swoim ochrypłym wrzaskiem. Teraz ten cmentarz wyglądał inaczej. Drzewa wyrosły, zaczynały puszczać pączki i cóż... przybyło grobów. W tym grób państwa Sorset, rodziców mojej dziewczyny. "Chodzimy ze sobą jakieś dwa miesiące, a jeszcze się nie przyzwyczaiłem do nazywania jej moją dziewczyną."
-Coś nie tak?- Zapytałem, gdy przystanęła na chwilę przed cmentarną bramą.
-Nie, nie... Tylko... Nie cierpię tego momentu, gdy podchodzę do grobu i widzę ich nazwiska. Jakbym musiała przeżywać ich śmierć na nowo.- Zamyśliła się, ale zaraz potrząsnęła głową i zwróciła się do mnie z wymuszonym uśmiechem.- Idziemy?- Skinąłem głową i poszliśmy alejką w kierunku wskazywanym przez dziewczynę.
Wreszcie stanęliśmy przed marmurową płytą. Podniosłem głowę znad zwiędłego bukietu kwiatów i wypalonego znicza i z przerażenia wmurowało mnie w ziemię.
-Mamo, tato... Przyprowadziłam kogoś. To jest Zayn.- Ścisnęła mnie za rękę.- Mój chłopak. Opowiadałam wam o nim.
"Nie, nie, nie!" czułem, że krew odpływa mi z twarzy. Ręce nagle mi zlodowaciały, a nogi zaczęły się trząść w kolanach. "Zmarli śmiercią tragiczną... 30 czerwca 2014 roku... Boże!"
-Stało się coś?- Zapytałam, marszcząc brwi. Albo mi się wydaje, albo Zayn trochę zbladł... "Chyba że to już zwidy przez to słońce."
-Nie... Nic, wszystko jest okej.- Odchrząknął i stanął bliżej mnie.- Co mam robić?
-Weź to.- Wcisnęłam mu w rękę ścierkę i płyn czyszczący.- Po tych deszczach wszystko ma zacieki.
-Mam umyć cały nagrobek?- Upewnił się, ściskając mocno ściereczkę.
-Jakbyś był tak miły...- Odpowiedziałam, wyjmując z torby dwa duże znicze.- Ja pójdę po kwiaty, przy drugiej bramie sprzedają.
-Okej.- Mruknął i zabrał się niemrawo do pracy.
Poszłam ścieżką w przeciwnym kierunku do tego, z którego przyszliśmy. Miałam blisko, parę kroków od bramy stały dwie budki z kwiatami. Zawsze je tu wybierałam. No, ewentualnie ścinałam w naszym ogródku, który sama zorganizowałam, ale w marcu nie było co liczyć na jakieś cuda. Chyba że przebiśniegi.
Stanęłam przy najbliższym stoisku i szybko wybrałam spory bukiet drobniutkich różyczek. Był drogi, ale na święta nie mogłam postawić wazonu z byle czym. "Mama się ucieszy..." Szybko zapłaciłam za wiązankę i wróciłam do grobu. Już z pewnej odległości zauważyłam, jak Zayn chodzi tam i z powrotem przed grobem i... Chyba gada do siebie. Szarpiąc się za włosy. "O co chodzi...?" Podeszłam bliżej, starając się usłyszeć, co on tam mamrocze. Nie powiem, żeby było to łatwe. On wręcz szeptał.
-Idioto... najgorsza rzecz, jaką w życiu zrobiłeś... złamiesz jej... domyślić... było patrzeć...- "Co?" Nic nie ogarniałam. Chciałam posłuchać jeszcze przez chwilę, ale całkiem ściszył głos. W końcu zdecydowałam przestać się skradać i zawołałam z uśmiechem:
-Już jestem!- Zayn aż podskoczył w miejscu.
-Jezu! Nie strasz tak!- Złapał się jedną ręką za serce, jakby miał zaraz dostać zawału.
-Jak ostatnio sprawdzałam, to Jezusa widziałam w kościele, nie w lustrze.- Położyłam bukiet na stole.- Wytarłeś?
-Eee... Tak jakoś się... Zamyśliłem.
-Znowu? Okej, to teraz do roboty. Muszę powyrywać chwasty wokół grobu. Dopiero marzec, a te trawy już zaczęły rosnąć.
Pracowaliśmy długo i w milczeniu. Ja nie mogłam się powstrzymać i co chwilę na niego zerkałam, próbując odgadnąć, o co mu wtedy chodziło. Ale jego twarz wyglądała jak kamienna maska. Nic się nie dało z niej odczytać. Wycierał dokładnie płytę i przygryzał wargę tak mocno, że już się zastanawiałam, gdzie wsadziłam chusteczki do zatamowania przyszłego krwotoku. Wyrwałam ostatnią roślinkę, która próbowała korzonkami przebić marmur i wrzuciłam ją do siatki. Przetwarzałam jeszcze słowa Zayna, które udało mi się podsłuchać. "Coś o patrzeniu, domyślaniu się... A, jeszcze to! Najgorsza rzecz, jaką w życiu zrobiłeś... Mówił to do siebie?" Usiadłam na ławeczce przed grobem i zaczęłam szukać zapałek. Kurczę, chyba ich nie wzięłam.
Podniosłam głowę, żeby zapytać Zayna o zapałki, ale on właśnie w tym momencie nakładał pokrywkę na pierwszego, już zapalonego znicza i zabierał się do drugiego. "No tak... Zapalniczka." Uśmiechnęłam się pod nosem. "Czytał w moich myślach." Po chwili usiadł koło mnie i wrzucił do siatki z chwastami brudną ścierkę.
Znowu milczenie. Zaraz mnie coś trafi. Postanowiłam zapytać go, o co chodziło z tą "najgorszą rzeczą". Najwyżej się wścieknie.
-Zayn?- Spojrzał na mnie uważnie.- Jaka była najgorsza rzecz, którą w życiu zrobiłeś?
Zacisnął zęby i spuścił głowę.
-Słyszałaś, prawda?- Powiedział cicho.
-Tylko urywki... Nie mam zielonego pojęcia, o co ci chodziło, a wolałabym wiedzieć.
-Znienawidzisz mnie, gdy ci powiem.- Odchylił głowę do tyłu i zaczął się wpatrywać w bezchmurne niebo.
-A może będę mogła ci pomóc.- Zaśmiał się ponuro.
-Raczej nie pomożesz.
-Ale mi powiedz.- Usiadłam przodem do niego, na tyle, na ile pozwalała mi wąską ławka.- Proszę. Nie chcę, żebyśmy mieli przed sobą jakieś tajemnice.- Nic nie mówił.- Proszę...
-Zanim ci powiem, obiecaj mi jedno.- Złapał mnie za rękę i mocno ścisnął.- Obiecaj, że mnie nie znienawidzisz. Obiecaj, że wybaczysz. Obiecaj, że uwierzysz, że ja... Ja naprawdę tego nie chciałem. Nie chciałem zrobić czegoś takiego.
-Obiecuję.- Skinęłam posłusznie głową, zdumiona jego słowami. "Cokolwiek zrobił, to na pewno nie była drobnostka."
-To było prawie rok temu...- Zaczął opowiadać, a w głowie zaczęła mi się coraz wyraźniej rysować cała sytuacja. I ta wizja mi się wcale nie podobała.- Na samym początku wakacji. Pojechałem z Harrym i Niallem na wyścig. Wiesz, motory, narkotyki, takie tam. Ja pomagałem Harry'emu w sprzedawaniu dragów, jeszcze wtedy nie pracowałem dla szefa, dopiero po tym zdarzeniu zacząłem.
Znowu spojrzał w niebo i wziął głęboki oddech.
-Zaczęło padać, więc cała akcja się nie udała. Nikomu nie chciało się wystawać na deszczu. Wsiadłem na motor i pojechałem do domu.
"Motor..." Coś zaświtało mi w głowie, ale nie mogłam... Nie chciałam, żeby to, co teraz myślałam, było jednak prawdą.
-Wyścig był poza Bradford, musiałem wrócić przez słabo oświetloną drogę. Gdy wyjechałem z lasu, przede mną zobaczyłem światła jakiegoś samochodu. Całkiem mnie oślepiły. Droga była śliska i kiedy skręciłem, żeby ich ominąć, motor zaczął prawie tańczyć na jezdni...
"Spowodował wypadek... Na początku wakacji..." Gwałtownie puściłam jego rękę. On tylko spojrzał w moje szeroko otwarte oczy i już wiedział. Wiedział, że ja wiem, co tam się stało.
-Jakimś cudem wróciłem na swój pas, ale tamten kierowca... On też próbował mnie wyminąć. Udało mu się, ale w momencie, kiedy się minęliśmy, wpadł w poślizg, jak ja wcześniej i uderzył w drzewo. Zapalił się silnik...
Chyba nie chciałam słuchać dalej. Ale on opowiadał. Przerywanym, cichym, ale pewnym głosem opowiadał.
-Uciekłem stamtąd. To wszystko była moja wina. Przeze mnie ci ludzie zginęli. Od razu pojechałem do szefa chłopaków i poprosiłem o pomoc. Chciałem, żeby jakoś zatuszował mój udział w tej sprawie. Żeby nikt nie wygrzebał w jakichś nagraniach, zeznaniach, że to mogłem być ja. Stchórzyłem...
-Zayn.- Nie poznałam swojego głosu. Szorstki, lodowaty, po prostu... jak nie mój.- Kiedy dokładnie był ten wypadek?
Nie patrzył na mnie. Wzrok miał utkwiony w płycie nagrobnej moich rodziców.
-Trzydziesty czerwca. Rok dwa tysiące czternasty. Godzina dwudziesta czterdzieści osiem.
Wszystko już się zgadzało. Nawet ta przeklęta godzina. Wszystko ułożyło się w klarowną całość. Skinęłam głową i nawet nie próbowałam powstrzymać łez, które spływały mi po policzkach.
-Zabiłeś moich rodziców...- Wyszeptałam. Aż się skulił, słysząc mój głos.
-Naprawdę chciałbym cofnąć czas i tam nie pojechać.
-Nie cofniesz czasu.- Wstałam z ławki, on zaraz po mnie.- Nie zbliżaj się do mnie. Od tej pory dla mnie nie istniejesz.- Odwróciłam się, żeby z jak zwykle uniesioną głową wyjść z cmentarza.
-Jen!- Zawołał z rozpaczą w głosie.
-Nie nazywaj mnie tak!- Wrzasnęłam, płosząc wrony siedzące na gałęziach drzew.- Nienawidzę cię, do cholery! Zniszczyłeś mi życie, zabiłeś mi rodziców! Jesteś dla mnie nikim! NIENAWIDZĘ CIĘ!!!
Wyszedłem z zakrystii z naczyniami liturgicznymi. Musiałem wszystko przygotować do mszy wieczornej. Przyklęknąłem przed Najświętszym Sakramentem i zabrałem się za ustawianie wszystkiego. "Jak to dobrze, że chociaż w niedzielę mam ministranta..." Sam bym w życiu się z tym nie wyrobił. Zaraz po mszy będę musiał lecieć jeszcze na salkę treningową, bo chłopaki chcieli mi koniecznie coś pokazać. Ciekawe co...
-Jim!- Pisnął ktoś przy drzwiach wejściowych i za chwilę zobaczyłem ze zdumieniem, jak moja na ogół zrównoważona siostra pędzi główną nawą. "Zaraz... Czy ona płacze?!"
-Jenny, co się stało...- Zszedłem po dwóch stopniach z ołtarza i złapałem ją w ramiona. Mocno się do mnie przytuliła, zanosząc się od płaczu.
-No, już...- Usiedliśmy z pierwszej ławce przed ołtarzem. Cały czas była we mnie kurczowo wczepiona. Chyba już mi porwała komżę...- Powiedz mi, co się stało? Ktoś ci coś zrobił?
-Ja... już... wiem...- Wyszlochała, mocząc mi łzami ubranie. "Ale co wie?"
-Dobrze, ale powiedz mi, co wiesz.
-Z... Zayn...
-Zrobił ci coś? Powiedział? Zerwał z tobą?- Bombardowałem ja pytaniami. Nigdy nie lubiłem, gdy ktoś nie umiał się wysłowić albo gadał bez sensu przed dwie godziny, żeby w ostatnim zdaniu wreszcie mnie o czymś powiadomić.
-Zayn... zabił... naszych... rodziców...
Chyba właśnie stanęło mi serce.
____________________________________________
Lubię mocne uderzenia, wiecie? A ostatnio nie można narzekać na ich niedobór, zwłaszcza tutaj :P
Wszyscy teraz pewnie napiszą, że wiedzieli to od początku itp. itd. Wiem, że wiedzieliście. Tak zręcznie to zamaskowałam, że nie sposób było się nie domyślić.
PRZEPRASZAM ZA TO, ŻE ROZDZIAŁ JEST TAKI BEZNADZIEJNY, ALE MYŚLĘ, ŻE TREŚĆ WAM TO WYNAGRODZI! SORRY ZA BŁĘDY I ZA TEN PRZESKOK W CZASIE, ALE NIE WIEDZIAŁAM, CZYM GO ZAPCHAĆ...
Informuję też, że:
-zostały nam maksymalnie cztery, no, może pięć rozdziałów do końca i epilog;
-epilog mam już zaplanowany, przy reszcie... cóż, będę lała wodę, jak teraz;
-jestem do przodu z "Nothing's...", bo napisałam już trzy rozdziały, co mnie mega cieszy. Nie będę musiała się nad nimi męczyć, gdy przyjdzie sesja letnia czy coś w ten deseń;
-po "Would..." zaczynamy "Dance...", który stale próbuję zorganizować... Mam już szablon, zakładkę z inspiracjami (czytaj: co mnie natchnęło do napisania) plus zwiastun i problem z zakładką "Bohaterowie", ale do czasu publikacji się raczej z tym uporam.
MOGĘ TYLKO POWIEDZIEĆ, ŻE TYM RAZEM... ZAATAKUJEMY PARKIET!
I żeby nie być taką zołzą, w tej chwili pokażę wam zwiastun bloga "Dance with me tonight..." xD
Enjoy it ^^
I co myślicie? ;D Kolejny szalony pomysł Roxanne, który też może wypalić ^.^ tylko że zwiastun nie wyszedł tak dobry, jak przy "Nothing's..." :P
Dziękuję za komentarze, nie tylko tutaj, ale też pod "Everything's..."... Wczoraj się mega wzruszyłam, czytając jeden z nich i po prostu... No... Oj, co się będę rozpisywać!
DZIĘKUJĘ :***
Buziaki, życzcie mi powodzenia na kolosie z czaszki <3
Roxanne xD