niedziela, 29 marca 2015

CHAPTER 23: I'm half the man, at best with half an arrow in my chest. I miss everything we do, I'm a half a heart without you...

Jak to dobrze, że poszłam do tej biblioteki... A właściwie, że w tym momencie z niej wracałam. Minutę później on już by go zastrzelił.
-Na co czekasz?
Widziałam, że był zdenerwowany. Patrzył na mnie błagalnie, chciał, żebym się odsunęła. Nie ma mowy. Nie skrzywdzisz Louisa.
-Jen... Proszę.
-Nie.
Zasłoniłam sobą przyjaciela, który powoli podnosił się na nogi. Zerknęłam kątem oka na Nialla. "Gdyby mi ktoś powiedział... Gdyby ktoś mi chciał wmówić, że Niall kogoś pobił, w życiu bym nie uwierzyła. Ale ja to widziałam."
-Jenny...
-Miałeś mnie tak nie nazywać.- Wycedziłam.- Nie jestem już dla ciebie Jenny. Jestem Jennifer. A ty nie jesteś wart tego, żebym z tobą rozmawiała. Strzelaj.
Bolało mnie, gdy wypowiadałam te słowa. Nie chciałam... W głębi serca nie miałam zamiaru go ranić, ale to, co zrobił... Chęć zemsty, choćby słownej, była silniejsza ode mnie. Chciałam, żeby cierpiał jak ja. Zasłużył sobie na to. Całkowicie. "Jesteś tego pewna? Może przemyśl słowa Jima..." Tak, jestem pewna!
Zaczęła mu drżeć ręka. Pistolet wycelowany w moją stronę upadł na ziemię.
-Idźcie stąd.- Wyszeptał, opierając ręce na kolanach. Schylił nisko głowę.- Idźcie, bo ktoś mógł to zobaczyć!
-Zayn.- Niall podszedł do niego.- Stary, musimy iść. Inaczej on nas dopadnie.
-Wiem.- Wyprostował się i spojrzał mi prosto w oczy.- Jenny, nigdy nikogo nie zabiłem. Nie celowo.
Jasne.
Razem z Niallem pobiegli w kierunku zakrętu. Odwróciłam się do Louisa.
-Wszystko okej? Jesteś cały?
-I po co się wtrącałaś? Jakby mnie zabił, byłoby lepiej...- Zmarszczyłam brwi. "Co on wygaduje?"
-Nie pozwolę, by moim przyjaciołom stała się krzywda. Chodź.- Nie opierał się, pozwolił, żebym zaprowadziła go do swojego domu.
Nie rozmawialiśmy po drodze. A właściwie to Louis zbywał każde moje słowo milczeniem. Ten gadatliwy chłopak, którego kiedyś nie dało się uciszyć, teraz uparcie się nie odzywał i w ogóle nie reagował na moje zaczepki.
-Wchodź.- Otworzyłam drzwi i wpuściłam go do środka. Zaraz z pokoju obok wypadł Jim.
-Jezu, Jennifer, mówiłem ci, że masz mnie uprzedzać, jak gdzieś wyjdziesz wieczorem! Martwiłem się o ciebie! Już miałem wzywać policję!- "Szkoda, że nie wezwałeś."- Kto to?
-Louis. Spotkałam go, jak...- Chłopak spojrzał na mnie błagalnie, żebym nic nie mówiła, ale wiedziałam, że Jimowi mogę zaufać.- Kiedy Zayn chciał go postrzelić.
-Co?!- Jim chyba nie mógł przyswoić sobie informacji, że ten uwielbiany przez niego pan Malik jednak jest mordercą.- Jak... Gdzie? Kiedy?
-Teraz, na skrzyżowaniu.- Poprowadziłam Louisa do kuchni. Oszołomiony Jim podreptał za nami.- Pokaż brzuch, widziałam, że cię w niego uderzył.
-Zayn?- James był już całkiem zagubiony.
-Nie, Niall.
-To Zayn czy Niall?!
-Obaj tam byli.- Ucięłam zniecierpliwiona. Louis powoli podwinął koszulkę do góry. Ogromny czerwony ślad na żebrach... Uch, ależ to musi boleć...- Nie ruszaj się.- Wyjęłam z szafki pudełko z lekami. Gdzieś tu powinna być maść...
-Czy ktoś mi wytłumaczy, co tu się stało?- James był już na serio wkurzony.
-Sprowokowałem go.- Powiedział cicho Louis. Odwróciłam się gwałtownie.
-Co?
-Sprowokowałem go. Powiedziałem o kilka słów za dużo... Chciałem... Chciałem, żeby mnie zabił. Wiedziałem, że jeśli go wkurzę, to będzie gotowy strzelić.
-Od początku.- Jim wziął krzesło i usiadł, opierając się rękami o oparcie.- Dlaczego Niall i Zayn tam byli?
-Jestem winny ich szefowi kasę za narkotyki.- Czyli Eleanor miała rację...- Przyszli, żeby mnie ostrzec, że mam mało czasu na oddanie. Niall mnie uderzył, Zayn wyciągnął pistolet, a potem pojawiła się Jennifer i stanęła między nami. Po cholerę tam wskoczyłaś? Mógł cię trafić!- Naskoczył na mnie.
-Zayn by nie strzelił.- Odezwał się Jim.
-A skąd ty to możesz wiedzieć?- Prychnęłam.
-Rozmawiałem z nim.- Spojrzał na mnie z powagą.- Mówił, że nie może się wykręcić od roboty. Nie chce, żeby jego szef zaatakował jego rodzinę, tak samo, jak to zrobił z mamą Harry'ego.
-Celował do Louisa z pistoletu! Nabitego! Odbezpieczonego!- Wybuchłam.
-A skąd wiesz, że zamierzał faktycznie strzelić? Skąd wiesz, że to nie była atrapa? Skąd wiesz, że to nie miało być na pokaz, żeby Louisa nastraszyć, a tak naprawdę nie chcieli mu zrobić krzywdy?- Jim wstał gwałtownie z krzesła i podszedł kilka kroków w moją stronę.
-Bo...
-Bo?!
-Bo...- Nie mogłam znaleźć słów wytłumaczenia. Miał rację. Nie sprawdziłam jego broni, nie czytałam mu w myślach...
-Właśnie, Jen. Pochopnie go oskarżyłaś, nie mając na nic dowodów.- Odwrócił się i wyszedł z kuchni.





Niepewnie szedłem w kierunku kafeterii. Jeśli Jennifer mnie zobaczy przy ich stole, zostanę żywcem wykastrowany i powieszony na koszu w sali gimnastycznej. Ale przecież muszę z nią porozmawiać! Nie pozwolę, żeby myślała źle o Zaynie, zwłaszcza po tym, co on wyprawiał przez ostatni tydzień.
Otworzyłem drzwi i zajrzałem do środka. Większość ludzi siedziała jeszcze w klasach, przerwa na lunch miała się zacząć za dziesięć minut. Tylko nieliczni, którzy mieli odwołaną wcześniejszą lekcję siedzieli na dworze lub tu. Zayn przed sekundą zmył się za szkołę. "Pewnie kolejna paczka papierosów. Jak tak dalej pójdzie, to dostanie raka płuc w miesiąc. I niech nie myśli, że nie wiem, że on ma tam swoją kryjówkę!"
Jennifer siedziała przy stole ze Scarlett, Harrym i, o dziwo, Liamem, który przewiercał Hazzę nieprzyjemnym spojrzeniem. Chyba mu się nie dziwię. Reszta widocznie miała zajęcia. Stanąłem w drzwiach, blokując przejście i zacząłem obgryzać paznokcie. Wywali mnie? Bankowo. A Scarlett? Miałem z nią pogadać. "Stary, siostry się boisz?" No, raczej. Zwłaszcza, że tak jakoś za bardzo jej nie znam i nie wiem, jak zareaguje na moją próbę pojednania.
Wreszcie zebrałem się w sobie i ruszyłem w kierunku stolika. I bliżej byłem, tym lepiej słyszałem, o czym z takim ożywieniem opowiadała Jenny.
-... i wyobraźcie sobie, że oni złożyli papiery o adopcję! Macy będzie miała nowy dom, a Agnes lepiej zniesie śmierć... To, co się stało z Katie.- Zerknęła na dziwnie przygnębionego Stylesa.- Harry, oni naprawdę nie mają już nic do ciebie. Przecież nie mogłeś nic zrobić.
-Mogłem się nie pakować w to gówno.- Uderzył czołem o blat stołu.- Schrzaniłem wszystko po całości! Jestem debilem, kretynem, imbecylem i naprawdę nie wiem, co wy tu jeszcze robicie.
-Ja chyba też nie wiem.- Mruknął pod nosem Liam. Jen obrzuciła go groźnym spojrzeniem, ale chyba się jakoś nie przejął.
-Uhm... Hej.- Stanąłem przy stole i popatrzyłem niepewnie na zgromadzonych.- Mogę się dosiąść?
-Z mordercami nie gadam.- Jenny wzięła tacę i chciała wstać, ale Harry ją powstrzymał.
-Jennifer, mnie wybaczyłaś. Jemu też wybacz.
-Co mam wybaczyć?!- Wybuchnęła.- To, że chciał wysłać na tamten świat mojego przyjaciela?! Razem z Zaynem?!
-Nie chcieliśmy, żeby tak wyszło...
-Jasne.- Prychnęła.- A pistolet trzymaliście dla zabawy.
-Prawdę mówiąc tak było.
-Proszę, już nie wciskaj mi kitu. Tak byłoby lepiej, ja już nie mam na to wszystko siły.- Oparła głowę na dłoni.
-Czy ty możesz mnie wysłuchać?- Nie wytrzymałem.- Musieliśmy to zrobić, ale nie zamierzaliśmy strzelać! Gregory by nas załatwił, gdybyśmy nie poszli postraszyć Louisa. Wisi mu kasę i mieliśmy tylko zmusić go do oddania. Groził naszych rodzinom, gdybyśmy spasowali. A chcieliśmy się wycofać, kiedy dowiedzieliśmy się, o kogo chodzi!- Wszyscy przy stole wpatrywali się we mnie szeroko otwartymi oczami.
-Umówiliśmy się z Zaynem, że nie strzelimy, nie skaleczymy go, tylko narobimy mu strachu, a Gregory'emu najwyżej powiemy, że ktoś nas spłoszył. Widziałaś, co się stało z Harrym. Nie mogliśmy pozwolić, żeby skrzywdził Safę i Scarlett.
-Co? Dlaczego mnie?- Przestraszyła się Scar.- Ja nie mam z tym nic wspólnego!
-Masz. Jesteś moją siostrą, a on się już tego dowiedział.
-I ty chciałeś mnie bronić? Przecież nie chcesz mieć ze mną do czynienia!
-Mam ojcu za złe, że mi o tobie nie powiedział. I wolę nie myśleć o tym, że całowałem własną siostrę, bo to obrzydliwe. Ale nie pozwoliłbym nikogo skrzywdzić, obcej osoby, a co dopiero rodziny. Może tego nie ogarniasz, ale chciałbym cię mimo wszystko lepiej poznać...
-Czyli rozumiem, że moje winy w tym temacie też są wybaczone?- Zapytał Harry z niewinną minką.
-Poczekaj, aż będziesz sprawny.- Zagroziłem mu.- Wracając do tematu. Jennifer, nikogo byśmy nie zabili.
-To, że ty byś nie zabił, niczego nie zmienia! Przecież Zayn zabił mi rodziców!
Zapadła cisza. Jasne, słyszałem, co Jennifer wtedy krzyczała do Zayna, ale jakoś... Chyba nie zwróciłem na to większej uwagi.
-Co...?- Wykrztusiła Scarlett.- On był tym...
-Tak.- Skinęła głową Jen.- Przyznał się do wszystkiego.
-Kiedy to było?- Spytał oszołomiony Styles.
-Ostatni dzień czerwca.
-To dlatego on był potem taki nie do życia!- Zawołał odkrywczo. Faktycznie, na początku wakacji Zayn jakby zamknął się w sobie. Tylko my chyba byliśmy zbyt zajęci swoimi sprawami, żeby się nim zainteresować.
-Jezu, z kim ja mam do czynienia!- Liam wybuchł gwałtownym śmiechem. Spojrzeliśmy na niego jak na wariata.- Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, to w życiu bym nie uwierzył.- Nikt nie zdążył zareagować, bo zadzwonił dzwonek i do stołówki wpadł tłum głodnych, rozwrzeszczanych ludzi. Do naszego stolika podbiegła Eleanor.
-Zerwałam z Louisem.- Oświadczyła przez łzy. Jennifer zamarła. Ja zresztą też. "O rany, to przez te dragi..."
-Dlaczego?- Zapytał oszołomiony Liam.
-Nic mi nie chce powiedzieć. Wytłumaczyć się... Nie wiem, co się z nim ostatnio działo i się nie dowiem, nawet na to nie liczę. Poza tym znowu się pokłóciliśmy, prawie doszło do rękoczynów... Jest taki nerwowy, że zaczynam się go bać...- Scarlett objęła ja ramieniem i przytuliła.
-Może jeszcze się pogodzicie...- Zaczęła nieśmiało Jenny, ale Els zaraz jej przerwała.
-Tak, jak ty z Zaynem?- Dziewczyna zacisnęła zęby i już się nie odezwała.
Tak. Po raz kolejny w życiu przekonałem się, jak dragi potrafią wszystko spieprzyć.
-Jennifer...- Podniosła na mnie wzrok.- Jesteś pewna, że nie wybaczysz Zaynowi?
-Dlaczego wszyscy tak na mnie naciskacie?- Wywróciła oczami poirytowana.
-Bo pasujecie do siebie.- Odpowiedziałem stanowczo.- Bo jesteście dla siebie stworzeni. Bo Zayn nie chciał spowodować wypadku i przez ostatni tydzień wypłakiwał się na moim ramieniu. I mówię serio, jak stamtąd poszliśmy, to rozryczał się w samochodzie jak małe dziecko. I żeby było jasne, nigdy nie widziałem, żeby on płakał.






-Wszyscy na miejsca! Zaraz zaczynamy! Gdzie Josh?! Aha, tutaj. Pamiętacie teksty? Wiecie, że wchodzimy z "Summer Nights"? Rizzo, znaczy Caitlyn, błagam, nie pomyl się na "Worst Things I Could Do", czy jak tam brzmiał tytuł, proszę! O Boże, widownia pełna! Zaraz kurtyna pójdzie w górę!
Normalnie zdenerwowanie Hollinsa skwitowałbym wybuchem śmiechu i jakimiś drwinami, ale byłem totalnie nie do życia. Jennifer unikała mnie, jak tylko mogła najlepiej, co znaczyło, że odzywaliśmy się do siebie w ramach kwestii naszych postaci w przedstawieniu. A po dzisiejszej premierze i kilku powtórkach nasz kontakt w ogóle się urwie. Pięknie. Przecież bez niej jestem jak bez tlenu! Już nie wytrzymuję psychicznie tego napięcia między nami! Kocham ją jak idiota i nie mogę nic zrobić, żeby mi wybaczyła. Chyba, że znajdę gdzieś wehikuł czasu, który mnie cofnie w czasie i nie zaangażuję się w tę brudną robotę. Szkoda, że jest za późno, żeby wszystko cofnąć.
-Zayn, nie śpij!!!
-Przecież nie śpię.- Wymamrotałem, podnosząc głowę. Profesorek przewiercał mnie wściekłym spojrzeniem.
-Proszę po raz ostatni, zróbcie to lepiej niż na wszystkich próbach razem wziętych. Nie powinno być to problemem.
-Stary, będzie dobrze.- Harry przykuśtykał do mnie o kulach.- Jak coś, to zawsze możesz liczyć na rzut zgniłym pomidorem prosto w twoją zaspaną twarz. Pamiętaj, że siedzę w pierwszym rzędzie.
-Zawsze można na ciebie liczyć, Styles.- Mruknąłem pod nosem.
-Nie zawsze.- Pokręcił głową przygaszony, ale zaraz się rozpogodził.- Ustaliłem, że jak się zatniesz, to Scarlett cię kopnie i wrócisz do roli.
-Okej.- Byłem już tak zobojętniały na wszystko, że mogli mnie obrzucać czyimiś wymiocinami, a i tak by to po mnie spłynęło. Dosłownie i w przenośni.
-Gotowi? Wchodzicie za dziesięć!- Hollins zniknął ze sceny. Zostaliśmy tylko my.

Chyba wszystko szło jak trzeba. Może jednak powinienem pójść na aktorstwo? Byłbym chyba mistrzem, za to udawanie Oscar murowany. Wykrzesałem z siebie mega pokłady energii. Gdy tylko kurtyna poszła w górę, dostałem jakiegoś kopa (nie, nie od Scarlett) i starałem się udowodnić całemu światu, że potrafię to zagrać tak, że nikt by się domyślił, z jakimi problemami się ostatnio borykałem. A może za bardzo byłem radosny i wyszło sztucznie? Kij z tym, Jennifer chyba przyjęła taką samą taktykę. Skakała po tej scenie jak naćpana. Najwyżej publiczność stwierdzi, że wszyscy się czegoś nawaliliśmy, jak Danny i Sandy w Rydel High.
Nadeszła pora na ostatnią scenę. "You're The One That I Want". Tak szczerze powiedziawszy, to ją mieliśmy najmniej dopracowaną. Z braku czasu nie zrobiliśmy nawet próby w kostiumach, a wszystko przez Jessikę i Caitlyn, które zmniejszyły kostium Jenny. W ostatnim akcie zawiści. Nikt nie miał pojęcia, że potem powiedziałem im parę rzeczy do słuchu. Aż im w pięty poszło. Ale teraz chciałem odśpiewać swoje i już pójść do domu. A najlepiej się uchlać do nieprzytomności. Jeszcze jedna piosenka z nią u boku, tak sztucznie i nieszczerze zaśpiewana, a się zastrzelę.
-Jak to zostawiasz nas?- Odezwał się Niall, opierając się o Louisa, który z trudem powstrzymywał drżenie rąk. Na głodzie nie jest łatwo. Zwłaszcza w towarzystwie kolesi, którzy chcieli cię kropnąć. Chociaż Nialler podobno już mu wyjaśnił całą akcję. Całe szczęście, bo ja naprawdę nie miałem do tego głowy.
-Musicie wreszcie sobie radzić beze mnie.- Zaśmiałem się.- Przyzwyczajaj się, Doody.- W tym czasie Josh klepnął Nialla w ramię, gapiąc się z otwartymi ustami na miejsce, z którego powinna nadejść Jen. Nialler zrobił to samo, waląc w ramię Louisa. Wszyscy trzej z minami przygłupów wpatrywali się w Jennifer. "Okej, Malik, twoja kolej."
Odwróciłem się.
O, cholera.
Moja szczęka chyba wybiła dziurę do jądra ziemi.
O kurwa...
Nawet nie musiałem grać. Jennifer stała tam z kpiącym uśmieszkiem na ustach i papierosem w dłoni. Wyglądała... "O żesz, ja pierdolę..." jęknąłem  w myślach na jej widok. Obcisłe, skórzane spodnie, czarny gorset odsłaniający brzuch, lekko natapirowane włosy, mocny makijaż. Wyglądała jak nie ona, ale jednocześnie wyglądała... gorąco. Seksownie. Zarąbiście.
Opamiętałem się, gdy Louis delikatnie kopnął mnie w nogę. Mam śpiewać, jasne...
Chyba ta piosenka idealnie odzwierciedla to, co czuję w tej chwili.
-I got chills, they're multiplyin', and I'm losin' control
Cause the power you're supplyin', it's electrifyin'- Padłem na ziemię, jak rażony tym piorunem. Zupełnie jak w filmie. Jenny zerknęła na Jess i zgodnie z pokazaną instrukcją udała, że gasi papierosa.
- You better shape up, cause I need a man,
and my heart is set on you
You better shape up, you better understand,
to my heart I must be true
Nothing left, nothing left for me to do- Odeszła kilka kroków, a ja podniosłem się z ziemi jednym skokiem, żeby pójść za nią.
-You're the one that I want (you are the one I want),
ooh ooh ooh, honey
The one that I want (you are the one I want),
ooh ooh ooh, honey
The one that I want (you are the one I want),
ooh ooh ooh
The one I need (the one I need),
oh yes indeed (yes indeed)
Śpiewaliśmy dokładnie tak, jak chciał tego Hollins. Travolta mógłby być z nas dumny. Zakończyliśmy nasz występ, żeby od razu przejść do ostatniej piosenki, czyli "We Go Together".
Nawet nie wiedziałem, czy śpiewam dokładnie to, co w tekście. Ważne było, że Jennifer stała koło mnie i mogłem ja objąć ramieniem w pasie. Czułem jej włosy na swoim policzku, jej oddech na mojej szyi, gdy odwracała się w moją stronę, jej rękę na moich plecach, bo zgodnie z instrukcjami Hollinsa mieliśmy wyglądać na zakochaną, dobrze czującą się w swoim towarzystwie parę. Co z tego, że w rzeczywistości darliśmy ze sobą koty? I właściwie... Skoro to tylko gra... Tylko przedstawienie... To chyba można je jakoś urozmaicić? Hmm?
Gdy tylko piosenka się skończyła, odwróciłem Jen w swoją stronę i nie czekając na jej reakcję, mocno ją pocałowałem. Kurtyna opadła dopiero po chwili i mogłem się domyślać, jak zszokowane były miny tych, którzy jeszcze dzisiaj widzieli nas omijających się szerokim łukiem.





___________________________________________________
Witajcie na zakończenie tego jakże powalonego tygodnia! Mam nadzieję, że w rozdziale nie ma błędów. Coś tam niby sprawdzałam :P
Tytuł rozdziału pewnie wszystkim znajomy, zwłaszcza Anon wie, o którą piosenkę chodzi... Zwrotka Zayna, żeby nie było wątpliwości. Anonku, pamiętam, jak pod poprzednim rozdziałem pisałaś o choć jednym nieszczęśliwym zakończeniu. Wiesz, w świetle wydarzeń, które poniżej skomentuję, chyba nie mam ochoty tutaj kończyć tego "na ponuro". Wystarczy, że w "Nothing's..." od początku będę wszystko pieprzyła.
A idąc w kierunku punktu kulminacyjnego dzisiejszej notki...

Drama na dramie dramę pogania. 
Elounor jest przeszłością. Te zdjęcia wbiły mnie w fotel i zawiodłam się cholernie na Louisie... Okej, całował tę laskę już po zerwaniu z Eleanor, ale serio, odczekał tylko dwa tygodnie? Mr Tomlinson. Stracił pan w moich oczach jako facet. Zresztą, stracił pan już samym zerwaniem z tak cudowną osobą, jaką jest Els.
Liam odpowiedział na hejty fanki Justina Biebera, za co został zlinczowany publicznie, a ja jestem z niego dumna. Moja krew! Idiotkom trzeba odpyskiwać! Zwłaszcza po takich bzdurach, jaki ona wypisywała. Dla niezorientowanych w sytuacji: kretynka napisała: "Liam, jak się czujesz z tym, że nigdy nie osiągniesz tyle co Justin?", na co Liam jej odpowiedział: "Ile razy siedziałem w więzieniu?" Liaś, za to kocham cię jeszcze mocniej *o*
I wreszcie punkt programu. ZAYN OPUŚCIŁ ONE DIRECTION...
...
...
Nie wiem, co napisać, poza tym, że w środę, która miała być wieczorem w miarę spokojnym, weszłam na bloga o 1D, czytam komentarze do posta informacyjnego i tam wklejony tekst tego oficjalnego oświadczenia. Rzuciłam się na Twittera, zobaczyłam hashtagi i po prostu wybuchnęłam płaczem. Autentycznie. Błogosławię tego, przez którego nie mam Wi-Fi na uczelni, bo inaczej nie wytrzymałabym nerwowo już na anatomii. 
Powiem tak. Zayna zawsze lubiłam najmniej. I mean, lubiłam go, ale zawsze był jakoś w cieniu reszty. Ten tajemniczy Zayn... Ale było mi tak cholernie przykro, gdy to zobaczyłam... Do tego jeszcze te "fanki", które po odejściu Malika przestały go obserwować na TT i go zhejtowały za decyzję, którą być może podjął właśnie dzięki nim i jakimś photoshopom. Ale. Po wysmarkaniu się w siedem chusteczek poszłam do rozum do głowy i wreszcie zaczęłam myśleć. 
Oto, co wykminiłam:
Zayn rzeczywiście nie był ostatnio taki jak dawniej. Widać było, że występy nie sprawiają mu już takiej przyjemności, chociaż w Azji jakoś się odrobinę rozkręcił. Ale ta sytuacja z Perrie go dobiła. I nie dziwię mu się. Totalnie zgadzam się z jego decyzją, jeśli to jest dla niego lepsze, to akceptuję. Dalej będę go wspierać, bo dla mnie One Direction zawsze będzie miało pięciu członków, nie czterech. I z całej siły będę supportować chłopaków, żeby im się dalej udało. Twierdzą, że wszystko będzie okej i nie zakończą działalności, ale kij ich wie? Bez Zayna to już nie to samo. Piątą płytę wydadzą, dokończą On The Road Again Tour, ale czy później dalej będą śpiewać? 
Mam nadzieję. I mam też nadzieję, że Zayn kiedyś zdecyduje się na powrót. A jeśli nie, to nic. 
A już w ogóle mam nadzieję, że zwyciężę w krwiożerczej bitwie z mamą i wywalczę wyjazd na O2 Arenę 24 września, gdzie będzie pierwszy koncert w Londynie. Tak długo ryczałam tacie na Skypie, że wlazł w neta i zaczął szukać na Ebayu biletów. Normalnie aż mnie zatkało. Powiedział, że odbierze mnie z lotniska, gdzieś przenocuje, wsadzi w powrotny samolot, byle bym tylko już mu nie jęczała. Teraz trzeba tylko urobić mamę. I tak to zorganizować, żeby zabrać moją ukochaną BFF ^^ bo to może być moja jedyna okazja, żeby ich zobaczyć na żywo i ja nie zamierzam jej zmarnować. 

Dziękuję za wszystkie komentarze, obserwowania... Twitter mnie ostatnio zaszokował. Dwa konta Eleanor, dwa konta Zayna, Max George z The Wanted, Ashley Benson na prywatnym, jacyś autorzy książek... Jak oni mnie, do czorta, tam znaleźli?! Ale nie, nie protestuję, wręcz przeciwnie... 

Dobra, czas wracać do anatomii... Jeszcze dwa, góra trzy dni i cały tydzień wolnego. Wolność. 
Roxanne xD

piątek, 13 marca 2015

CHAPTER 22: You're still hurt if this is over, but do you really want to be alone?

Dzień pierwszy po wyjawieniu prawdy.
Wypaliłem trzy paczki papierosów. Nie poszedłem do tej pieprzonej szkoły. Olałem zajęcia teatralne. Zresztą nie ja jeden. Niall usłużnie mnie poinformował, że Jennifer również się nie pojawiła.
Dzień drugi.
Tym razem dwie i pół paczki. Safaa wyciągnęła mnie na plac zabaw. Nigdzie jej nie widziałem, a specjalnie wybrałem drogę na piechotę.
Dzień trzeci.
Rozchorowałem się po tym, jak wystawałem późnym wieczorem pod jej bramą. Była tam. U siebie na boisku. Rzucała do kosza z zawziętością godną zawodnika ligi NBA. Nie przepuściła żadnej okazji. Za to ja zmarnowałem szansę na wykrzyczenie jeszcze jednego "przepraszam". Wróciłem, przeklinając pod nosem siebie, swoje tchórzostwo, tamten czerwcowy wieczór i deszcz, który jak na złość lunął z nieba. Pewnie przez niego dziś przeleżałem w łóżku cały dzień.
Dzień czwarty.
Mama wygoniła mnie do szkoły. Powlokłem się tam, jak na ścięcie. I w sumie mogłem zostać w domu.
Była tam. Cudowna, piękna, jak zwykle. Ale widać było, jak bardzo odbiły się na niej ostatnie wydarzenia. Miała podkrążone oczy, chyba zapadnięte policzki... I zero uśmiechu. Przez cały dzień nie uśmiechnęła się ani razu. Chyba każdy to spostrzegł, bo zwykle swoim przepięknym uśmiechem wręcz rozświetlała szkolny korytarz.
Na mój widok odwróciła się i odeszła. Z zaszklonymi oczami.
Dzień piąty.
Znów nie poszedłem na zajęcia. Hollins mnie zabije. "Chociaż w sumie to nie byłoby takie złe, gdybym wreszcie zniknął z powierzchni ziemi." Zamiast tego poszedłem do kościoła. Miałem pewność, że Jenny była w audytorium. Dzięki temu mogłem na spokojnie pogadać z Jimem. O ile na wstępie nie da mi w gębę i nie zadzwoni po policję.
W kościele było cicho i ciemno. Tylko mała lampka świeciła przed ołtarzem, tworząc cienie na wiszącym krzyżu. Rozejrzałem się za księdzem, ale nigdzie nie mogłem go dostrzec. W końcu usiadłem w jednej z ławek. W końcu musiał się pojawić. Mimowolnie zerknąłem na krzyż. Ten człowiek wiszący na nim... Jezus, chyba. Ależ to musiało cholernie boleć. To znaczy, strasznie, strasznie boleć. Może lepiej, żebym nie przeklinał w kościele. Nawet w myślach. "Czy ją bolało tak samo, gdy okazało się, że jestem mordercą?" Chyba nie aż tak.
-No, tutaj się ciebie nie spodziewałem.- Głos Jima odbił się echem w całym kościele. Zerwałem się na równe nogi, ale powstrzymał mnie gestem ręki.- Siedź.
Wsunął się w ławkę przede mną i usiadł bokiem, żeby nie odwracać się tyłem ani do mnie, ani do ołtarza. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.
-Jenny... Powiedziała ci?- Wychrypiałem po chyba pół godzinie milczenia.
-O wypadku? Tak, powiedziała.- Odpowiedział spokojnie. Podniosłem na niego wzrok.
-I nic cię to nie obeszło?- Zdziwiłem się. Uśmiechnął się drwiąco pod nosem.
-Nie jestem nieczuły, Zayn. Ja po prostu się z tym pogodziłem. Trudno. Stało się.
-Ja naprawdę nie chciałem...- Jęknąłem i pozwoliłem tym tłumionym przez pięć dni łzom wypłynąć z moich oczu.
-Wiem. Jennifer nie powiedziała mi dokładnie całej historii, ale wiem, że nie chciałeś tego zrobić. Nie potrafiłbyś. Nie jesteś takim człowiekiem.
-Skąd wiesz?- Oparłem łokcie na kolanach i schowałem twarz w dłoniach.- Ja jestem złym człowiekiem. Zrobiłem tyle rzeczy, których żałuję... Ale ta jest najgorsza. Nie potrafię... Nie potrafię się pogodzić z myślą, że kogoś zabiłem.- Ksiądz przez moment się nie odzywał.
-Wiesz, co to jest spowiedź, Zayn? To wyznanie wszystkich grzechów, wszystkich złych uczynków, których się w życiu dokonało. I jest pięć warunków, żeby ją dobrze wypełnić. Chcesz to zrobić?
-Nie jestem przecież katolikiem.- Popatrzyłem na niego niepewnie.- Nie jestem chyba nawet dobrym muzułmaninem. Ja już sam, cholera, nie wiem, kim jestem!- Załamałem się totalnie. Jim położył rękę na moim ramieniu.
-Na pewno jesteś człowiekiem. A każdy człowiek, każdy z nas jest dzieckiem Boga. Jeżeli jesteś dobry, to nie ma znaczenia, czy jesteś ateistą, buddystą czy innym wyznawcą. Jeżeli postępujesz w zgodzie z sumieniem, nawet nieświadomie według przykazań, to jesteś kimś wiele wartym w oczach Boga.
-To co mam zrobić?- Przygryzłem wargę, mocno się nad tym zastanawiając. Może nie był to taki zły pomysł.
-Pierwszy krok to rachunek sumienia. Musisz wyznać wszystkie swoje grzechy, wszystko, co źle zrobiłeś. Jeżeli czegoś zapomnisz, to nic nie szkodzi. Potem żal za grzechy. Ja już widzę, że tego żałujesz. Widać to po twojej postawie, ciężar tego, co zrobiłeś cię przygniata, nie pozwala dobrze żyć. Kolejny punkt to mocne postanowienie poprawy. Ten etap chyba też mamy już za sobą. No, to zostaje szczera spowiedź i zadośćuczynienie.
-Zadośćuczynienie?- Zmarszczyłem brwi.
-Rewanż. Zrób wszystko, żeby wynagrodzić to, co zrobiłeś. Niekoniecznie odbyć karę. Czasem starczy dać coś od siebie w zamian.
Krok po kroku, od słowa do słowa, z pomocą Jima udało mi się przebrnąć przez ten paskudny okres w moim życiu, jakim był ostatnie lata. Nigdy jeszcze z taką szczerością nie powiedziałem nikomu o tym wszystkim, co zrobiłem, o ludziach, których zraniłem, o rzeczach, które zniszczyłem. Dopiero teraz w pełni uświadomiłem sobie, jak bardzo nie rozumiałem siebie samego i jak często ulegałem innym, nie wiedząc nawet, po co to robię. Znów polały się łzy bezsilności i wielkiego żalu. Znów czułem się jak dziecko, które oczekuje kary za jakąś psotę. Tylko, że moja kara powinna być sto razy większa, proporcjonalnie do tego, co nawyczyniałem.
-Zayn.- Podniosłem czerwone, załzawione oczy na Jima, który jeszcze przed chwilą modlił się w skupieniu, a teraz uśmiechał się do mnie z radością. Położył rękę na mojej głowie.- Bóg odpuścił tobie wszystkie twoje grzechy.
Poczułem, jakby wielki kamień spadł mi z serca. Od razu lżej. Tablica wymazana gumką, czyste konto na przyszłość.
-Dziękuję.- Niewiele myśląc, pochyliłem się i mocno go uściskałem.
-Dobra, spokojnie.- Zaśmiał się i odsunął mnie od siebie.- Podziękuj Jemu, nie mnie. Ja jestem tylko pośrednikiem.- Wskazał ręką na krzyż.
-A co z tym zadośćuczynieniem?- Zapytałem szybko, widząc, że Jim podnosi się i wychodzi z ławki.
-On ci powie, co zrobić. Będziesz wiedział. A ja... Ja ci już dawno wybaczyłem. U mnie masz luz, stary.- Mrugnął do mnie porozumiewawczo i przyklęknął przed ołtarzem, by za chwilę zniknąć za drzwiami zakrystii.





-Dlaczego nie pójdziemy do Safy?- Marudziła Macy, a ja miałam ochotę krzyczeć na cały głos. "Nie! Nie pójdziemy do Safy, bo tam jest Zayn! Morderca! Niszczyciel rodzin!"
-Nie możemy odwiedzić Safy bez zapowiedzi... Poza tym, obiecałam Jimowi, że zaniosę te książki.
-Muszę iść z tobą?
-Jesteś pod moją opieką, chcę cię mieć na oku. Nie zostawię cię przecież samej.- Żartobliwie poczochrałam jej grzywkę.
-Może Zayn mógłby ze mną zostać.- Zacisnęłam powieki i powoli wypuściłam powietrze z płuc. "Nie, Macy, Zayn nie może z tobą zostać!"
-Macy... Zayn jest teraz trochę zajęty...
-Pokłóciliście się, prawda?- Dzieci mnie zadziwiają. Potrafią dostrzec tyle szczegółów, o wiele więcej niż dorośli. Jakim cudem potem się traci tę umiejętność?
-Tak. Nie rozmawiamy ze sobą.- Przyznałam cicho, przeprowadzając dziewczynkę przez ulicę.
-On cię kocha, wiesz?- Jeszcze jedno takie zdanie, a wybuchnę płaczem. I tak już dużo łez wypłakałam w tym tygodniu. Wystarczy.
-Chcesz zadzwonić do drzwi?- Zaproponowałam, zmieniając temat. Macy podbiegła do furtki i nacisnęła kilka razy dzwonek.
-Już idę!- Drzwi się otworzyły i na podwórko wyszła Agnes.- Dzień dobry, Jennifer.- Przywitała się, ustępując nam miejsca w wejściu.
-Jim prosił mnie, żebym ci to przyniosła.- Podałam jej sporą paczkę z książkami.- Jak się czujesz?
-Dobrze. Fizycznie, bo psychicznie nie bardzo.- Biedna kobieta. Tak bardzo współczułam jej utraty córki. Doskonale wiedziałam, jak się czuje, w końcu też zmarli moi bliscy. "I znów o nim myślisz..."
-Będzie dobrze.- Pogłaskałam ją uspokajająco po ramieniu.
-Mam nadzieję.
-Co się pani stało?- Macy z zafascynowaniem obserwowała szeroką bliznę na policzku Agnes. Pozostałość po wypadku.
-Nic takiego.- Agnes jakby dopiero teraz zauważyła dziewczynkę.- Jak masz na imię?
-Macy. Jestem jej przyjaciółką!- Pochwaliła się, wskazując na mnie palcem.
-A masz może ochotę na ciasteczka?
-A jakie?
-Ulubione ciasteczka Kat...- Ugryzła się w język.
-Pewnie, że mam ochotę!- Macy nie czekając na zaproszenie, wcisnęła się do domu.- Ale tu ładnie!
-Mam nadzieję, że nie będziemy przeszkadzać.- Odezwałam się, wchodząc do domu.
-Nie, skąd. Teraz, gdy Winston jest w pracy, a nie ma Katie jest tu tak pusto.- Westchnęła, zamykając drzwi.- Dlatego prosiłam księdza o jakieś książki. Żeby czymś się zająć. Na pracę jeszcze za wcześnie, ciągle jestem na zwolnieniu.
-Co to za dziewczynka?- Dobiegł nas głos Macy. Weszłyśmy do salonu. Moja mała przyjaciółka wpatrywała się w zdjęcie Katie, stojące na regale.
-To moja córeczka.- Odpowiedziała cicho Agnes.
-I gdzie ona teraz jest?
-Macy.- Upomniałam ją, ale nie zwróciła nawet uwagi na mój stanowczy ton.
-W niebie.
-Jak moi rodzice...- Macy wróciła do oglądania zdjęć, a Agnes nie spuszczała z niej uważnego wzroku.






Stałam pod koszem, próbując skupić się na celnych rzutach. Nie wychodziło. Przez moje nieobecności wywalono mnie z drużyny. Nie będę mogła zagrać w zawodach. Dziś trenerka mi to powiedziała.
Rzuciłam z wyskoku, ale piłka tylko odbiła się od obręczy. Złapałam ją i spróbowałam wykonać dwutakt. Piłka przeleciała nad koszem. Szlag. Rzuciłam nią z całej siły o ścianę domu i gwizdnęłam umówiony sygnał. Jim zaraz wybiegł z domu.
-Co ty robisz? Bawisz się buldożera? Prawie nam chatkę przewróciło.- Podniósł piłkę i szybkim ruchem umieścił ją w koszu. Dwa punkty. Farciarz.
-Wyrzucili mnie z drużyny.- Powiedziałam ponuro, kładąc się na trawie.
-A mówiłem, nie siedź w domu, tylko rusz ten tyłek do szkoły.- Zaczął kozłować pomiędzy nogami. Śmiesznie to wyglądało, koniec sutanny trzymał zwinięty w kłębek w jednej ręce, a drugą próbował odbijać piłkę.
-Pocieszaj mnie dalej.- Warknęłam i zasłoniłam oczy ręką.
-Zayn u mnie był.- Powiedział Jim po chwili milczenia. Odsunęłam rękę z twarzy.
-Kiedy?
-Jakieś dwa tygodnie temu.- Puścił piłkę wolno i usiadł naprzeciwko mnie.- Przyszedł do kościoła.
-Wow. Myślałby kto, że taki święty.- Zakpiłam, zamykając ponownie oczy. Temat Zayna dalej bolał jak cholera i miałam dosyć tego, że co pięć sekund każdy go porusza. Scarlett pyta, co się stało, Danielle próbuje wymyślić sposób na pogodzenie nas, Eleanor jest smutna, bo wszystkie związki, włącznie z jej, się rozpadają, Liam dziwi się, że takie całkowicie różne osoby wytrzymały ze sobą tak długo, Niall nic nie ogarnia i próbuje wyciągnąć ze mnie prawdę, a Harry, od kiedy wczłapał do szkoły o kulach, próbuje zrobić wszystko, żeby mi wynagrodzić to, co do tej pory robił, czym doprowadza mnie do białej gorączki. W ogóle cały świat zmówił się, żeby mnie wkurzyć.
-Jennifer Angel Sorset!- Oho, będzie pogadanka.- Możesz się ogarnąć i porozmawiać ze mną jak człowiek.
-A teraz to jestem małpa?- Jim sapnął z oburzenia i pociągnął mnie za rękę do pozycji siedzącej.
-Od kiedy dowiedziałaś się prawdy o wypadku, warczysz na wszystkich naokoło. Kim jesteś i co zrobiłaś z moją siostrą?
-Bardzo śmieszne, James.- Wywróciłam oczami.
-Aha, czyli teraz walimy pełnymi imionami, tak? Dobrze, Jennifer, skoro rozmowa jest taka poważna, to powiedz, co ci zrobiliśmy, że wszystkich nagle odtrącasz?
-Wszyscy mnie wkurzacie! Jesteście jak cholerny wrzód na dupie, mam was wszystkich dosyć! On jest mordercą, a wy wpychacie go w moje ramiona!- Zerwałam się na równe nogi i gestykulując, chodziłam w tę i z powrotem przed nabuzowanym Jimem.
-Nie jest mordercą! Nie zrobił tego specjalnie!
-Nienawidzę go za to, rozumiesz?! Zniszczył mi życie!- Wydarłam się tak głośno, aż spłoszyłam sikorki, siedzące na gałęziach brzozy.
-A wiesz, że nienawiść jest grzechem? A on, ze łzami w oczach przyszedł do kościoła i błagał mnie o wybaczenie! A ja mu wybaczyłem, gdy tylko się dowiedziałem o wypadku!
-Jak mogłeś?! Przecież on ich zabił!!! Gdyby nie to, mama i tata by tu byli! To on powinien zginąć, nie oni! I co, uwierzyłeś w te krokodyle łzy?
-Tak, uwierzyłem. Bo były szczere.
-Jasne.- Założyłam ręce na piersi i wpatrywałam się buntowniczo w okna domu.
-Wiesz co, Jennifer?- Jim wstał z trawy i otrzepał sutannę z jakichś pyłków.- Myślałem, że jesteś mądrzejsza. Nic na świecie nie dzieje się bez przyczyny, to po pierwsze. Po drugie, jego nienawidzisz, to jeszcze byłbym w stanie zrozumieć, chociaż nienawiść to za mocne słowo, ale inni? Co oni ci zrobili? Nie wiedzieli o tym, więc cię nie okłamali, nie pomagali mu, próbują za to pomóc tobie. I po trzecie... Czytasz książki, prawda? W takim razie wiesz, że praktycznie w każdej książce, nie tylko w Biblii, piszą, że trzeba wybaczać. Teraz tylko się zastanów, czy czytałaś uważnie. A teraz przepraszam, ale idę przeczytać książkę o miłosierdziu.- Położył nacisk na ostatnie zdanie.- Tobie też radziłbym się udać do biblioteki.
Wszedł do domu, zostawiając mnie na środku trawnika, bez możliwości wymyślenia jakiejś ciętej riposty. Zawsze musiał mieć ostatnie zdanie. I mu się to udawało. Zacisnęłam zęby i poszłam do pokoju się przebrać. Idę do tej biblioteki.






-Wiesz, czego on chce?- Zapytałem Nialla, gdy wjeżdżaliśmy na teren szefa.
-Pewnie znów ma dla nas towar do rozprowadzenia. Boże, jak ja zazdroszczę Hazzie, że nie musi mieć z tą szumowiną już do czynienia.
-Okoliczności rozwiązania umowy też mu zazdrościsz?- Zaparkowałem za czarnym BMW należącym do Gregory'ego.
-Nie no, tego akurat nie.
-Nie licz, że rozwiążesz układ w pokojowy sposób. On może mieć na nas haka i trzymać w garści przez całe życie.- Stwierdziłem ponuro, wysiadając z auta. Za chwilę weszliśmy do biura.
-Dzwoniłeś.- Niall lakonicznie wyjaśnił przyczynę naszego przyjazdu.
-Szybko jesteście.- Facet zerknął na zegarek. Oczywiście. Złoty rolex.- To dobrze. Załatwicie to jeszcze dzisiaj.
-O co chodzi?
-Macie nastraszyć jednego dzieciaka. Wisi mi sporo forsy. Macie mu powiedzieć, że czekam na spłatę za ostatnie dragi i że już więcej nie dostanie, jeśli nie będzie kasy w terminie. A, i poharatajcie go odrobinę. Niech zapamięta tę lekcję. Najlepiej nożem.
Nie chciałem tego robić. Obiecałem sobie, że się zmienię. Ta cała spowiedź naprawdę coś mi dała i nie chciałem, żeby poszło to na marne. Miałem nadzieję szybko skończyć z tym całym interesem i jednocześnie miałem świadomość, że to, co przed chwilą mówiłem Niallowi, jest prawdą. Wdepnęliśmy w niezłe bagno i ten brud już na nas zostanie.
-Malik, jakieś zastrzeżenia?
-Żadnych.- Odpowiedziałem szybko.
-Świetnie.- Gregory otworzył szufladę.- Dla lepszego efektu przestrzel mu nogę.- Przesunął po blacie biurka pistolet. Zacisnąłem zęby.
-O kogo chodzi?- Zapytałem, wyciągając rękę po broń.
-Nazywa się Louis Tomlinson.- Szybko cofnąłem dłoń.
-Nie zrobimy tego!- Niall zaprotestował szybciej niż zdążyłem mrugnąć. Wymieniliśmy przerażone spojrzenia.
-A to niby dlaczego?- Gregory wydawał się być tym rozbawiony. Przewidział to, cholerny manipulator.
-To nasz znajomy! Były przyjaciel!- Horan był bardziej tym zestresowany niż ja.
-Pracujecie dla mnie, nie dla ligi ochrony człowieka czy innej Amnesty International. Radzę ci, weź tę broń.
-A jak nie, to co?- Zacisnąłem pięści i spojrzałem mu odważnie w oczy.
-Masz ładną siostrę. Mała, ale ładna. Twoja też, Horan. Jak to jest, poznać efekt wyskoku twojego tatuśka?- Cała odwaga w mgnieniu oka mnie opuściła. Safaa. Scarlett. On nie może im zrobić krzywdy.
-Jaka decyzja?- Zapytał ten sukinsyn po kilku minutach ciężkiego milczenia.
-Zgoda.- Wziąłem pistolet i razem opuściliśmy dom szefa.
-Nie możemy tego zrobić.- Niall kręcił głową, przerażony.- Przecież to nasz kumpel.
-Nie gadasz z nim od paru lat.- Mruknąłem, odpalając silnik.
-Gdyby nie te dragi, to znowu bylibyśmy kumplami. Jakoś z Liamem się zaczęliśmy dogadywać, jak kiedyś.
-Horan, ten skurwiel zrobi coś mojej siostrze, jeśli tego nie zrobię. Rozumiesz to? Twojej też. Nawiasem mówiąc, obgadaliście już tę sytuację?
-Nie. Nie ma odpowiedniego momentu.- Odchylił głowę na oparcie fotela.
-Zrób to jak najszybciej, bo znając Gregory'ego niedługo będziemy wąchali kwiatki od spodu.
-A może byśmy go oszukali?- Wyprostował się gwałtownie.
-Co masz na myśli?- Zmarszczyłem brwi.
-Nie strzelaj albo strzel w powietrze. Nie próbuj go ranić nożem. Postraszymy go, uderzymy kilka razy i zwiejemy, a Gregory'emu powiemy, że ktoś nas spłoszył. Albo jeszcze lepiej. Nic mu nie mówmy.
-Wiesz, że to samobójstwo?
-Wiem, Zayn.
Jechaliśmy dalej przez miasto w milczeniu. Zapadł już zmrok i zapaliły się latarnie. Myślałem nad tym, co powiedział Nialler. Oszukać Gregory'ego to naprawdę samobójstwo. Ten człowiek miał swoje wtyki wszędzie, mógł nas wytropić na drugim końcu planety. Jednak mimo wszystko... Nie chciałem robić Louisowi krzywdy. Nie chciałem już nikogo krzywdzić. Nawet jeśli byłem zmuszony to zrobić, ślepo wykonać polecenie szefa. Nie potrafiłem już spojrzeć na to tak beznamiętnie, jak kiedyś. Nagle Niall wskazał na jakąś postać.
-To on.- Pojechałem trochę dalej i zaparkowałem za zakrętem. Wysiedliśmy z samochodu i skierowaliśmy się w stronę, z której nadchodził Louis. "Nie trać równowagi. Nie zrób nic, czego będziesz potem żałował do końca życia!"
-Masz pozdrowienia od Gregory'ego.- Rzucił na powitanie Nialler. Louis zatrzymał się i spojrzał na nas z lekkim strachem.
-Czyli to prawda? Pracujecie dla niego?
-Zgadnij.- Wyjąłem broń, a Horan nóż. Nie mieliśmy zamiaru ich używać. Tylko nastraszyć.
-Czego chcecie?- Zapytał drżącym głosem, cofając się o kilka kroków.
-Forsa za dragi. Ma być gotowa za trzy dni.
-Nie mam tyle...
-To masz pecha.- Horan rąbnął go prawym prostym w brzuch. Tomlinson padł na kolana, wciągając mocno powietrze i sycząc z bólu. Odbezpieczyłem pistolet i wycelowałem.
-Wiesz co, Zayn?- Jęknął, podnosząc na mnie wzrok.- Zawsze wiedziałem, że taki właśnie jesteś. Zimny morderca. Ilu już masz na sumieniu?- Zatrząsłem się z gniewu. Trafił w czuły punkt. W tamtej chwili, naprawdę miałem ochotę go zastrzelić. Walić postanowienia i dobre rady.
-No, dalej. Zrób to. Ja i tak spieprzyłem wszystko. Zawiodłem Eleanor, rodziców, rodzeństwo, przyjaciół. Dawaj, pozbędziesz się śmiecia. Co to dla ciebie.
Oddychałem ciężko, kierując lufę na klęczącego chłopaka.
-Zayn.- Powiedział ostrzegawczo Niall.
-Strzel.- Powtórzył Louis.
-STÓJ!!!- Wrzasnął ktoś.- Nie pozwolę ci na to!
Przed oczami mignęło mi coś kolorowego. Ktoś zasłonił sobą Louisa.
-Nie zrobisz tego.- Z przerażeniem patrzyłem na Jennifer, która zdyszana patrzyła na mnie z wściekłością.
-Jen, odsuń się.
-Nie ruszę się stąd! Jak masz do kogoś strzelić, strzel do mnie. Moich rodziców już zabiłeś, teraz sprzątnij mnie.- Spojrzała mi wyzywająco prosto w oczy.








_______________________________________________
Bam! Kolejny rozdział :D NIESPRAWDZONY!!!

Spodziewał się ktoś tego? Mam nadzieję, że nie. I wiecie co? Do końca zostało dwa rozdziały i epilog. Obym was nie rozczarowała dalszym ciągiem :P

Rozpisałabym się bardziej, ale jestem wykończona po całym dniu harówki. Do tego jeszcze ten tydzień, który się zbliża... Zwłaszcza weekend. Czas ostrego zapieprzania. W czwartek kolokwium z histologii, w piątek praktyczny z głowy z anatomii, sobota i niedziela zakuwamy do testu z głowy z anaty i pierwszego kolokwium z biochemii, oba w poniedziałek. Chyba się pochlastam. Albo pożyczę od Zayna broń, żeby się zastrzelić -.-

Dziękuję za obserwacje i komentarze, staram się na wszystkie odpowiadać, ale nie zawsze mi wychodzi, za co przepraszam. Jeśli nie dostałeś/aś odpowiedzi na kom- przepraszam, może nie zauważyłam, może się nie władował, a może zapomniałam odpisać, ale się nie zrażaj! Naprawdę się staram, ale nie jestem robotem, żeby wykonywać wszystko, co mam w planie. Chociaż czasem chciałabym się sklonować i nadrobić wszystkie życiowe zaległości.

Pozdrawia was zmęczony pracuś-student
Roxanne xD