sobota, 19 lipca 2014
CHAPTER 1: I'll take you to another world...
-Jen! Jesteś już gotowa? Bo ja muszę wychodzić!- szybko zbiegłam na dół, nakładając kurtkę.
-Nie mogę się przyzwyczaić do tego widoku.- jęknęłam, patrząc na mojego brata, który wkładał właśnie buty i w tym samym momencie rozglądał się za sportową torbą. Co śmieszniejsze, musiał przytrzymywać sobie długą sutannę.
Tak. Mój brat jest księdzem, a Bradford to jego pierwsza parafia. Dlatego się tu przeprowadziliśmy. Rodzice chcieli być bliżej Jima, a że tata mógł uzyskać przeniesienie... Cóż, wylądowaliśmy w małym domku obok kościoła, który stał się od teraz plebanią i moim nowym domem jednocześnie. Najsmutniejsze jednak było to, że jedną z pierwszych mszy, które mój brat odprawił, była msza pogrzebowa naszych rodziców.
-Jakiego widoku?- podniósł głowę i spojrzał na mnie zdziwiony.
-Ciebie, w sutannie...
-Powinnaś się już przyzwyczaić, młoda.- roześmiał się i poczochrał mi włosy.- W końcu masz mnie takiego codziennie od dwóch miesięcy i co jakiś czas mi pierzesz sutanny, więc...- zdjął kluczyki z haczyka i otworzył drzwi.
-Gdzie potem jedziesz?- spytałam, siadając w samochodzie. Jim rzadko jeździł samochodem. Można uznać za święto, że mnie odwozi do szkoły, ale w końcu to pierwszy dzień, no nie?
-Muszę podjechać do Londynu, do kurii, a potem chcę jeszcze odebrać sprzęt na salkę.
-Znowu do ćwiczeń?- Jim energicznie zabrał się za prowadzenie parafii. Nowy porządek mszy, wstępne oględziny kościółka przez architektów przed remontem i świetlica dla najmłodszych. Zorganizował też dla dzieciaków salę treningową i załatwił instruktorów od boksu i zapasów. Super pomysł na rozładowanie zbędnej energii. A chłopaki najbardziej się cieszą, jak Jim ćwiczy razem z nimi albo gra w nogę i w kosza na naszym podwórku. To dopiero frajda dla takich dwunasto- lub dziesięciolatków. A to, że Jim jest księdzem katolickim jakoś w ogóle nie przeszkadza ich rodzicom, którzy regularnie chodzą na nabożeństwa anglikańskie.
-Tak, nowe maty i kilka worków treningowych. Potem mam mszę wieczorem i spotkanie z jakąś panią, która uważa, że jestem za młody na proboszcza i próbuje mnie przekonać, żebym oddał się pod jej panowanie.- parsknęłam śmiechem. No tak. Jim jest świeżo po święceniach i wszyscy są zdumieni, że on prowadzi bradfordzką parafię. Ale po co bardziej doświadczony ksiądz na raptem czterystu ludzi? Przynajmniej mnie się tak wydaje.
-To tutaj.- odpięłam pas i odwróciłam się do brata.- Idę.- byłam lekko zdenerwowana.
-Trzymaj się, siostra.- Jim uścisnął mnie z uśmiechem.- Będzie dobrze. Pamiętaj, co mówili rodzice.
-Głowa do góry, uśmiech na twarzy i nie daj sobą pomiatać. Tak w skrócie.- odetchnęłam. Od razu, gdy przypomniałam sobie słowa mamy i taty, było mi lepiej. Jakby byli gdzieś bliżej. Tęsknię. Strasznie tęsknię.
-Dokładnie.- Jim spoważniał.- Nie martw się. Ja też tęsknię, ale czuję, że tu są, tuż obok. Nasi prywatni Aniołowie Stróżowie. Pilnują swojego zwariowanego syna i anielskiej córeczki.- anielskiej? Na pewno. To, że mam na drugie imię Angel, nie znaczy, że jestem jakimś aniołem.
-Okej, lecę. Pa.- wysiadłam z samochodu. Przede mną stał ogromny budynek szkoły. "Witamy w nowym świecie, Jenny".
Będzie dobrze. Musi być. Ruszyłam zdecydowanym krokiem w stronę wejścia. Czułam na sobie spojrzenia uczniów. Na pewno wiedzą, że jestem nowa. Co za powalony pomysł, żeby w połowie nauki w liceum przenosić się do innej szkoły. Minęłam grupę z papierosami, kilka dziewczyn ubranych na różowo (jak lalki Barbie! To chyba jakiś żart...), paru kujonów w okularach. Byli tak nachyleni nad książkami, że okulary prawie spadały im z nosów. Nie przejęłam się osaczającymi mnie spojrzeniami. Przyzwyczaiłam się do tego. Gdy mieszkasz w Anglii, jesteś katolikiem, a do tego twój brat to ksiądz, to możesz być pewnym, że ściągniesz na siebie uwagę społeczeństwa.
Szybko odnalazłam sekretariat i z uśmiechem weszłam do środka.
-Dzień dobry. Nazywam się Jennifer Sorset i jestem nową uczennicą.- powiedziałam do kobiety siedzącej za biurkiem. Obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem i przełożyła jakieś teczki na biurku.
-Twój plan lekcji, papiery na pierwszy dzień, szafka i informator.- wręczyła mi z niechęcią plik kartek.
-Dziękuje bardzo. Miłego dnia.- powiedziałam odwracając się w stronę drzwi. Kobieta znieruchomiała, a po chwili, niepewnie, powoli odwzajemniła uśmiech.
-Nawzajem. Miłego dnia.- wyszłam z gabinetu i ruszyłam przed siebie korytarzem, żeby znaleźć szafkę jeszcze przed pierwszą lekcją. Z planu wynikało, że to będzie angielski... Hmm, nawet spoko. Zawsze to mogła być fizyka. Moja zmora.
Z informacji na karteczce wyczytałam, że moja szafka znajduje się na pierwszym piętrze. 118, 118, 118, gdzie jest szafka numer 118? Nie mogłam jej znaleźć, więc pochyliłam się nad kartką, żeby sprawdzić, czy czegoś nie przeoczyłam. Na moje nieszczęście, nie patrzyłam się przed siebie i przywaliłam głową w otwarte drzwiczki jakiejś szafki tak mocno, że aż ją zamknęłam.
-Ała!- jęknęłam łapiąc się za czoło. Pięknie, będzie siniak.
-Wszystko okej?- usłyszałam przed sobą i otworzyłam zaciśnięte z bólu powieki. Mój wzrok padł na wysokiego chłopaka, szatyna z brązowymi oczami, wpatrującego się we mnie z niepokojem.
-Taa. Wszystko jest w porządku. Po prostu dawno nie miałam guza na czole, czas było to nadrobić.- wysiliłam się na kiepski żart. Chłopak zaśmiał się pod nosem.
-Właściwie powinienem ci podziękować. Nie musiałem się męczyć z zamykaniem szafki.- parsknęłam śmiechem.- Jestem Liam Payne.- wyciągnął do mnie rękę.
-Jennifer Sorset. Jestem tu nowa.- uścisnęłam dłoń chłopaka.
-Czyli podejrzewam, że potrzebujesz pomocy, hm?
-W zasadzie to tak. Wiesz, może, gdzie jest szafka numer 118?- zapytałam, a on uniósł brwi i lekko się odwrócił.
-Wydaje mi się, że jakieś dwa metry ode mnie.- wskazał na czwartą szafkę po swojej lewej. W myślach ponownie przywaliłam sobie dłonią w czoło. "Było tak się spieszyć? Zaraz byś ją znalazła... "
-Emm... dzięki.- podeszłam do szafki i otworzyłam ją. Wrzuciłam do środka swoje rzeczy, zostawiłam w torbie tylko książkę i zeszyt do anglika.
-No, nie można cię nazwać porządną.- stwierdził Liam, zaglądając do szafki. W sumie miał rację... Wrzuciłam wszystko byle jak. Nigdy jakoś specjalnie nie przepadałam za sprzątaniem.
-Chyba masz rację.- oceniłam przekrzywiając głowę. Wzruszyłam ramionami.- Mam teraz walnąć głową, żeby ją zamknąć?- Liam zachichotał.
-Może ja to zrobię, żeby zrewanżować?- uderzył ręką o drzwiczki szafki i zatrzasnął ją.
-Ej! Miałeś to zrobić głową!- zaśmiałam się waląc go ręką w ramię.
-Ups.- wzruszył ramionami.- Następnym razem.- pokręciłam głową z udana dezaprobatą i spojrzałam na trzymane w ręce kartki.
-Pomóc ci w czymś jeszcze?- zainteresował się Liam.
-Eee... Tak. Wiesz, gdzie jest sala numer 45?- podniosłam wzrok na chłopaka.
-Jasne, zaprowadzę cię.
Ruszyłam za nim w górę po schodach na drugie piętro. Matko, ta szkoła jest ogromna. Mam szczerą nadzieję, że się nie zgubię.
-Kogo ja widzę... Mr. Payne.- złośliwy głos wyrwał mnie z zamyślenia. Na korytarzu stał jakiś chłopak z kręconymi brązowymi włosami. Miał chyba zielone oczy... Ręce schował do kieszeni i wbijał we mnie drwiące spojrzenie.
-Co chcesz, Styles?- syknął Liam. Styles... To chyba nazwisko, no nie?
-No, proszę... Zająłeś się nową laską, Liam. Dans wie o nowej dziewczynie?- co za dupek. Mam ochotę mu przywalić.
-Odwal się, Harry.- aaaa, czyli on ma na imię Harry! Dobrze wiedzieć.- Nie masz interesów na boku do rozkminiania?
-Wow, wow, wow.- Harry uniósł ręce.- Spokojnie, stary. Chciałem tylko poznać nową koleżankę.- zwrócił się do mnie.- Jestem Harry Styles, ślicznotko. A ty?
-A ja nie jestem ślicznotką.- oznajmiłam i zręcznie go wyminęłam ruszając w stronę sali 45, którą już zdążyłam zauważyć.
-Jeszcze się dowiem, jak masz na imię!- krzyknął za mną Styles. "Może w marzeniach, kolego." Nie liczę na chłopaka, chcę na początek przyjaciół. A już zwłaszcza nie liczę na TAKIEGO chłopaka.
Zadzwonił dzwonek, więc przyspieszyłam, żeby wejść do klasy przed nauczycielem. Niestety, miałam pecha. Nauczyciel już tam siedział.
-A panna nowa, co?- powiedział ironicznie na mój widok starszy mężczyzna. Klasyczny przykład nauczyciela starej daty, istny belfer.- Zasada numer jeden: na moje lekcje przychodzi się jeszcze przed dzwonkiem. Zasada numer dwa: gdy ktoś się spóźnia, powinien przeprosić za niedbalstwo. Przełknęłam ślinę. Facet od razu mnie zdenerwował.
-Przepraszam bardzo za spóźnienie. To się więcej nie powtórzy.- powiedziałam posłusznie.
-Jak się panna nazywa?- otworzył dziennik i przejechał palcem po liście uczniów.
-Jennifer Sorset.
-Jennifer Sorset... Jennifer Angel Sorset. Piękne drugie imię.- stwierdził nie podnosząc na mnie wzroku.- Panno Sorset, w związku z tym, że u mnie wszyscy mają stałe miejsca na lekcjach i w zasadzie wszystkie miejsca są zajęte, będziesz musiała niestety usiąść z panem Malikiem.
-Dlaczego "niestety"?- wypaliłam szybciej niż pomyślałam. "Szkoda, że nie ugryzłam się w język" skarciłam się w myślach, czując na sobie palący wzrok nauczyciela.
-Przekonasz się, moja panno, dlaczego "niestety".- narysował palcami cudzysłów w powietrzu.- Proszę usiąść.
Przygryzłam wargę i ruszyłam w stronę jedynego wolnego miejsca w ostatniej ławce pod oknem. Bliżej szyby siedział ciemnowłosy chłopak i beznamiętnie wpatrywał się w boisko szkolne za oknem. Usiadłam na krześle i wyjęłam potrzebne rzeczy z torby. Chłopak nawet nie zareagował na moją obecność. Po prostu się nie poruszył, nic. Postanowiłam jakoś do niego zagadać uważając, żeby nie rozdrażnić opowiadającego o pasjonującej liście lektur na ten rok staruszka.
-Cześć.- szepnęłam uśmiechając się przyjaźnie.- Jestem Jennifer.- chłopak odwrócił głowę w moją stronę i rzucił mi groźne spojrzenie.
-Zrób mi przyjemność i się odwal.- syknął, po czym otworzył zeszyt i zaczął coś bazgrać na tylnej stronie. Zdumiona otworzyłam szeroko oczy. "O co mu chodzi? Zrobiłam coś nie tak?" Potrząsnęłam głową i oparłam brodę na dłoni próbując słuchać wywodu nauczyciela.
"Co ona, do diabła, wyprawia? Jest aż tak pusta i głupia, że nie zauważyła, że mnie się nie zagaduje?!" myślałem wkurzony zerkając kątem oka na dziewczynę, która z całych sił starała się nie usnąć pod wpływem monotonnego głosu profesora Hollinsa. "Ja rozumiem, jest nowa, ale mogła wykazać choć trochę rozsądku i się do mnie nie zbliżać! Ale nie! Ona lezie do mnie z tym swoim uśmiechem i chce się zaprzyjaźniać!" Zastanawiałem się, czy ktoś uświadomił ją, kim jestem. Jakie plotki krążą po szkole na mój temat. Jestem pewny, że wtedy nie siadałaby w ławce tak ufnie. Wszyscy uważają, że Zayn Javadd Malik to najgorszy chłopak w tej szkole. Laski są tym podniecone, normalni kolesie starają się schodzić mi z drogi, a ci nienormalni próbują się podlizać. Ale nikt nie ma szans, żeby się do mnie zbliżyć bardziej niż moi najlepsi kumple i dziewczyna. A już na pewno nie będzie moja przyjaciółką ta naiwna dziewczyneczka z tym przyjaznym podejściem do ludzi. "To nie twój świat, mała. Ja i ty to dwa różne światy i lepiej, żebyś to sobie szybko uświadomiła, Jennifer."
Wreszcie zadzwonił dzwonek. Zgarnąłem książki do plecaka i już miałem wychodzić, gdy dogonił mnie głos tej dziewczyny.
-Panie Malik!- powiedziała pogodnie. "Jakby nic się nie stało!". Odwróciłem się powoli w jej stronę i zmierzyłem ją ponurym spojrzeniem.- Nie rozumiem, dlaczego się tak zachowałeś, ale okej. Wszystko jedno. Chciałam tylko wiedzieć, jak masz na imię, bo głupio nie znać imienia swojego sąsiada, a nie chcę do ciebie mówić per "Malik". Wiesz, po nazwisku to po pysku.- uśmiechnęła się krzywo.
-Starczy, że nie będziesz się do mnie w ogóle odzywać. To dla twojego własnego dobra.- mruknąłem pod nosem i skierowałem się do drzwi. Przekroczyłem próg, gdy dziewczyna dogoniła mnie i złapała za rękaw. Wyszarpnąłem się szybko. "No, mam nadzieję, że nikt tego nie zauważył!"
-Proszę?- Jennifer popatrzyła na mnie z ukosa.- Twoje imię chyba nie jest zastrzeżone jak numer telefonu.- zażartowała. Prawie, podkreślam PRAWIE, się uśmiechnąłem.
-Tajemnica państwowa.- odwróciłem się w stronę schodów i już miałem zejść na parter, gdy z trzeciego piętra przez poręcz wychylił się Nialler.
-Ej, Zayn!- przekląłem go w duchu. "Serio, stary? Po imieniu? A "Malik" to nie łaska?!"- Zaczekaj, stary!- zatrzymałem się zrezygnowany i patrzyłem obojętnie, jak blondyn prawie łamie nogi zbiegając po schodach na łeb, na szyję. Był już na półpiętrze, gdy jeszcze zatrzymał się, żeby zagadać do jakiegoś kolesia. "No proszę cię!" jęknąłem w duchu. Miałem ochotę zejść na dół nie czekając na niego, gdy moja niedoszła rozmówczyni trąciła mnie łokciem schodząc po schodach.
-Na razie, Zayn.- uśmiechnęła się łobuzersko i zbiegła na pierwsze piętro nie oglądając się za siebie.
___________________________________________________
I macie pierwszy rozdział! Krótki wiem, ale wszystko się naprawi, gdy wstawię epilog "Everything's gonna be all right...", na który serdecznie was zapraszam ;)
Co jeszcze mogę wam napisać...? Chyba nie mam na tę chwilę ważnych komunikatów... A! Chwila, już wiem :D proszę o szczere komentarze i obserwowanie bloga. Jeżeli chcecie, to podajcie mi nicki na Twitter'a, żebym mogła tam was informować :)
To tyle. Do następnego napisania
Roxanne xD
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Aa.! Next please! <3
OdpowiedzUsuńDzięki :) następny myślę że za jakiś tydzień... w następny piątek na przykład :)
UsuńGenialny ;D Czekam na kolejny rozdział ;3
OdpowiedzUsuń