Wróciłam do domu nieludzko zmęczona. Angielski z nieprzyjaznym panem Malikiem u boku był chyba najprzyjemniejszą lekcją pod słońcem. Potem musiałam użerać się z wredną facetką od francuskiego, którego nie cierpiałam, zmusić się do uważania na chemii i udawać zainteresowanie na matematyce. Poprawka, na dwóch godzinach matmy. Ostatecznie doszłam do wniosku, że nauki ścisłe pochodzą z totalnie innej planety niż ja i nie ma najmniejszych szans, żebym je polubiła. Z wzajemnością.
Na szczęście nie byłam w szkole całkiem sama. Na przerwie na lunch spotkałam Liama, który zapoznał mnie ze swoim przyjacielem i dziewczyną. To chyba o niej wspominał ten cały Harry. Jakby myślał, że Liam zdradza ją ze mną. Danielle jest fantastyczną osobą. Szczera, wygadana, towarzyska. Szybko znalazłyśmy wspólny język. A Louis? To chyba najweselszy chłopak, jakiego kiedykolwiek widziałam. Na wstępie poinformował mnie, że jestem urocza, ale niestety, on ma dziewczynę i nie będzie mógł częściej dotrzymywać mi towarzystwa. "Spoko. Gdyby mnie zainteresował w TEN sposób, to może bym żałowała, a tak... Lou to dobry materiał na przyjaciela. Liam tak samo." pomyślałam kierując się na tyły plebanii, gdzie mieliśmy boisko. Już z ulicy słychać było krzyki i śmiechy. Wyszłam zza rogu domu i zobaczyłam Jima szalejącego z chłopakami niewiele młodszymi ode mnie. Właśnie pod jednym z koszy toczył się zażarty bój o piłkę. Usiadłam na trawie i z uśmiechem przyglądałam się bratu. Był w swoim żywiole. "Gdyby nie przyjął święceń, to chyba uczyłby w-fu w szkole..."
-Faul!- wrzasnęłam, gdy któryś z chłopaków popchnął drugiego tak mocno, że ten aż upadł na ziemię.- Przerwa techniczna!
Wszyscy obejrzeli się na mnie. Jim uśmiechnął się szeroko i zwrócił się do chłopaków:
-Panowie, kończymy na dziś. Z moją siostrą lepiej nie zadzierać.- jęk zawodu wydobył się z kilkunastu gardeł.- Ale co to ma być?- zdziwił się mój brat.- Jutro przecież rewanż.- jęk przerodził się we wrzask radości. Pokręciłam głową ze śmiechem widząc, jak jakiś mniejszy chłopiec wskakuje Jimowi na plecy, a ten śmiejąc się zaczyna go wozić na barana. "Wariat... Umie się porozumieć z chłopakami. Ciekawe, czy dotarłby do "pana Malika". To znaczy, Zayna. Bo to chyba jego imię, nie przezwisko?" zastanawiałam się wchodząc do kuchni.
-Nnno!- powiedział Jim wchodząc do kuchni.- Mecz jutro o szesnastej, chcesz być sędzią? Dziś tak ładnie przerwałaś grę...- zaśmiał się kpiąco.
-Chciałabym, ale tak jakoś od dzisiaj mam szkołę, braciszku. Kończę jutro akurat o szesnastej.
-A to pech. No dobra, to powiedz, jak było? Nie zjedli cię? Nie stratowali? Nie zagryźli?
-Wyobraź sobie, że nie.- parsknęłam śmiechem.- Było okej, chociaż trafiłam na jakiegoś mrukliwego kolegę z ławki na angielskim.
-Oj tam, przeżyjesz.- stwierdził Jim nakładając sobie na talerz zapiekankę.- Dobra, ja jem i lecę do kościoła.
-Przecież msza jest za godzinę.
-Ale konfesjonał zarasta brudem.
-To coś niedokładnie zmywasz te grzechy.
-Staram się, ale co zrobić? Niektóre są gorsze od świerzbowca. Ale dość o tym. Tajemnica spowiedzi.- udał, że zamyka usta na kluczyk.
-Jasne. Ja idę zakuwać. Już nam zadali masakrycznie dużo z matmy.
-Jak będziesz miała jakiś problem, to wal śmiało. Tylko nie przerywaj nabożeństwa w połowie.
Nie odpowiedziałam. Jim pochłaniał późny obiad, a ja ruszyłam do swojego pokoju. Wyjrzałam przez okno. Trzech chłopaków szło właśnie chodnikiem po drugiej stronie ulicy. "Zaraz, zaraz... Przecież to oni..." pomyślałam wytężając wzrok. Tak, miałam rację. To szli Zayn, Harry i ten blondyn, który nieświadomie ujawnił mi imię pana Malika. Co najlepsze... Zayn się właśnie uśmiechał. Przynajmniej tak mi się zdawało, patrząc z mojego okna na piętrze. "No i nie mógł się choć raz uśmiechnąć w szkole? Tak trudno, panie Malik?"
Usiadłam przy biurku. "Trzeba zrobić tę idiotyczną matmę." przypomniałam sobie. Skupiłam się na zadaniach całkowicie wyrzucając z myśli Zayna Malika.
-Zayn, synku! Wstawaj, bo się spóźnisz!- głos mamy wyrwał mnie ze snu. Jęknąłem przewracając się na drugi bok. "Jeszcze pięć minut..." pomyślałem wtulając się w poduszkę. Mama nie wiedziała, o której wróciłem do domu. I dobrze. Lepiej, żeby nie wiedziała, co robię po nocach i dlaczego wracam tak późno.
Zwlokłem się z łóżka i po jakimś czasie już siedziałem na dole w kuchni, a przede mną stał talerz z gorącym omletem.
-Jedz, kochanie. Wczoraj nie zjadłeś śniadania, przedwczoraj też...- popatrzyła na mnie z troską.- Przynajmniej dziś coś przegryź.- posłusznie wziąłem widelec i zacząłem dziobać swoją porcję. Nie miałem apetytu. Od końca czerwca nie miałem apetytu ani humoru. Jedynymi osobami, które mogły mnie rozśmieszyć byli Hazz i Nialler. I tylko oni. Nikt inny. "Ale nawet z nimi nie porozmawiasz o wszystkim..." pomyślałem. "Nawet im nie powiedziałeś, co zrobiłeś."
-O której dziś wrócisz?- zapytała mama.
-Nie wiem. Późno.
-Safaa liczyła, że ją zabierzesz do wesołego miasteczka.- "Tak, pójdę tam. Chyba jako klaun."
-Dziś nie dam rady.- powiedziałem kończąc śniadanie. Nawet nie zauważyłem, jak znikało z talerza.- Postaram się jutro.
-No dobrze. Leć, bo nie zdążysz.
Złapałem plecak i poszedłem w stronę znienawidzonego budynku. "Szkoła jest jak kibel: chodzisz, bo musisz" przypomniał mi się stary suchar. "Święta prawda". Dochodziłem do kościoła, gdy z bramy za nim wyszła dziewczyna. "To ona". Od razu ją rozpoznałem. Wścibska panna Sorset. Dziś znów mamy angielski. Cudownie. Znowu będzie mnie zagadywać i nie zrozumie, że ja nie mam siły ani ochoty, żeby z nią gadać.
Szedłem parę kroków za nią. Maszerowała dość szybko. Włosy związane w kucyk kołysały się jak wahadełko, a długa zielona spódnica delikatnie powiewała na wietrze. Normalnie ktoś by ją wyśmiał za włożenie spódnicy do samej ziemi, ale w połączeniu z czarną bokserką i czarną kurtką prezentowała się... naprawdę nieźle. Dziewczyna była wysoka, szczupła, a taki strój tylko podkreślał jej nienaganną sylwetkę. "Ciekawe, jakie ma nogi..." pomyślałem, ale zaraz strzeliłem sobie mentalnie w twarz. "O czym ty, kurwa, myślisz?! Ogarnij się, Malik!".
Dotarliśmy w końcu do szkoły. Nareszcie. Ta droga zaczynała mnie już męczyć. Nie chciałem jej wyprzedzać, bo zaraz by się do mnie przyczepiła. Nienawidzę, jak ktoś mi się na siłę narzuca. A ona zdążyła już to parę razy zrobić. Wmieszała się w tłum, a ja zaraz za nią. Poszła na pierwsze piętro. Zaraz, zaraz... "Ona ma szafkę koło mnie, Hazzy i Nialla?! W tym samym rzędzie szafek?! Co to za pierdolony dowcip?!" Zszokowany stanąłem na środku korytarza. I jak ja mam teraz wyjąć książki z szafki? "Malik, co ty? Boisz się głupiej laski?" Nie, kurwa. Boję się, że się do mnie przyczepi jak rzep do psiego ogona. Jak te wszystkie dziewczyny, które ślinią się na mój widok. Powoli podszedłem do swojej szafki i otworzyłem ją. Zacząłem wyjmować potrzebne podręczniki i w duchu przygotowywałem się na powitanie z jej strony. Ale jedyne co słyszałem, to przekleństwa. "Co jest? Córeczka pastora przeklina? Nieładnie..." Słyszałem, że ma jakieś powiązania z kościołem, czy coś. Więc chyba jest córką pastora.
-Psiakość, cholerna matma. Dlaczego teraz musi być ta piekielna matma?- mruczała pod nosem. Zaraz głośno trzasnęła drzwiczkami szafki i pobiegła na drugie piętro. Uśmiechnąłem się do siebie. "No. I tak ma być..."
Weszłam szybko do klasy i przemknęłam między koleżankami i kolegami do swojej ławki. "Byle do końca lekcji, byle do końca... Byle mnie nie zapytał...." myślałam gorączkowo przeglądając podręcznik. Proszę, niech tu będzie to jasno wytłumaczone, bo inaczej się powieszę... Moje myśli samobójcze przerwał nauczyciel.
-Witam uczniów! Jak tam, robaczki, nauczyliście się czegoś wczoraj?- dziarsko podszedł do tablicy i starł wszystko, co było tam nabazgrane.- No, to może ostatnie regułki przypomni nam...- zawiesił głos szukając kozła ofiarnego w dzienniku.- ...Jennifer Sorset.
Przymknęłam oczy i powoli wstałam z miejsca. "Myśl, idiotko, myśl. Coś wymyślisz!" Stanęłam pod tablicą i zaczęłam rozwiązywać podany przez nauczyciela przykład. Okej... "Najpierw spotęguj, a potem rozwal ten pierwiastek... A jak szły logarytmy...? Jasny gwint, nie pamiętam!" pomyślałam z paniką, ale dalej brnęłam przez gąszcz cyferek i dziwnych arytmetycznych oznaczeń. Zatrzymałam się pod koniec. "Jeszcze tylko ten logarytm..." Przygryzłam wargę i gapiłam się na ten nieszczęsny przykład jak sroka w kość. Nagle usłyszałam głos z tyłu klasy:
-Siedem...- pospiesznie wpisałam siódemkę modląc się, żeby nauczyciel nie zauważył, że ktoś mi podpowiedział.
-No dobrze... Piątki za to nie będzie, bo zgubiłaś tu jedno działanie...- wskazał na środek działania. Faktycznie, ominęłam jeden ułamek.- I tu się pomyliłaś...- pokazał kolejne miejsce. "Poległam..." westchnęłam w myślach. "Muszę iść na korki z tej przeklętej matmy!"- Ale jedynki też ci nie wstawię. Będzie dwójka. Siadaj.
Odetchnęłam z ulgą i ruszyłam w kierunku swojej ławki. Przeżyłam. Kolejna matma za mną, a nie ma dużej porażki. Żyję. Ale temat, który potem omawiał profesor Gordon znowu wytrącił mnie z równowagi. "Pilnie potrzebuję korepetycji! Albo przeszczepu mózgu..."
Po matmie poszłam na stołówkę. Była długa przerwa. Potem miałam okienko, czyli do lekcji angielskiego miałam jeszcze półtorej godziny. Nieźle. Przynajmniej odpocznę po lasowaniu mózgu, zwanego też matematyką.
-Cześć Jen!- przywitał mnie radośnie Louis.
-Cześć Tommo.- powiedziałam cicho i padłam na krzesełko obok chłopaka.
-Ooo, widzę, że przeszłaś pranie mózgu.- stwierdził Lou.- Niech zgadnę, udupili cię na historii.
-Pudło. Powaliła mnie królowa nauk.
-Wiesz, z królową się nie zadziera...- zachichotał chłopak.
-Zapamiętam na przyszłość.- wyjęłam z torby kanapki i zaczęłam powoli jeść.- Rozumiem, że ty nie jesteś wielbicielem historii?
-Nom, właśnie z niej wracam. To była mordęga.- skrzywił się.- Nie rozumiem, dlaczego mam się uczyć o tym, co już było. Trzeba się skupić na przyszłości i na tym, co teraz.
- No, w sumie masz rację...- do naszego stolika podeszli Liam, Danielle i jakaś brunetka, której nie znałam. "Ale ona ładna..."
-Cześć, kochanie.- Lou wstał i przytulił dziewczynę. "To chyba Eleanor."- El, skarbie, poznaj Jennifer. Jen, to moja wspaniała dziewczyna, Eleanor.- "Ha! Miałam rację."
-Hej!- dziewczyna podała mi rękę.- Jesteś nową uczennicą?
-Tak. Jestem tu od wczoraj.
-To od razu cię uprzedzę.- nachyliła się konspiracyjnie w moją stronę.- Uważaj na tych przy stoliku obok.- wskazała głową trzech chłopaków i dwie dziewczyny.- Jeśli jesteś nowa, to Harry albo Niall nie przepuszczą okazji, żeby cię przelecieć.- "Spoko. Cudownie. Gdzie ja trafiłam?" pomyślałam obserwując ukradkiem grupkę przy stoliku obok. Harry i jedna z tych dziewczyn głośno się z czegoś śmiali, blondyn, chyba Niall, zajadał hamburgera, a druga dziewczyna przykleiła się do Zayna, który nic sobie z niej nie robił i siedział bez ruchu gapiąc się na telefon.
-Nie uda mi się trzymać od nich z daleka.- pokręciłam głową.- Siedzę w jednej ławce z Zaynem na angielskim.
-No to kiepsko.- ocenił Liam.- Ale staraj się do nich nie zbliżać.
Zastanawiałam się, dlaczego właściwie wszyscy tak się ich boją. "Wszyscy? Poznałaś opinię zaledwie kilku osób!" Szybko dokończyłam lunch i wyszłam z cafeterii. Chciałam znaleźć jakieś ciche miejsce, w którym mogłabym się zaszyć na godzinkę. Nie miałam ochoty siedzieć w stołówce albo na korytarzu. Wyszłam na zewnątrz. Na placu przed szkołą wszystkie ławki były zajęte, a przy boisku wręcz nie było jak przejść. No tak, przerwa się jeszcze nie skończyła, większość uczniów korzystała z wrześniowego słońca. Obeszłam szkołę dookoła i znalazłam się na tyłach budynku. Ktoś tu niedawno kosił trawę, powietrze przesycone było jej zapachem. Zauważyłam kępę wierzb płaczących. Ich zwisające gałęzie tworzyły jakby parawan dookoła swoich pni. Odchyliłam delikatnie gałązki i wsunęłam się pod nie. Przeszłam za drzewa i znalazłam się na niewielkiej przestrzeni, z dwóch stron ograniczonej drzewami, pod którymi właśnie przeszłam, a z dwóch pozostałych szkolnym murem, który tutaj przylegał do jakiegoś ceglanego budynku tworząc jakby półeczkę, na której można było wygodnie usiąść. Uśmiechnęłam się do siebie. "Znalazłam swoje miejsce..."
Wskoczyłam na murek i oparłam się wygodnie o ścianę z cegieł. Wyciągnęłam nowy kryminał, który niedawno kupiłam i zaczęłam pochłaniać stronę po stronie. Co chwilę kontrolnie zerkałam na zegarek, żeby nie spóźnić się na angielski. Nagle w pewnym momencie usłyszałam szelest i trzask gałązki. Znieruchomiałam. Ktoś tutaj szedł. Zaszumiały listki wierzb i zza ich zasłony wyszedł... Zayn. "No wolne żarty! Ja tu chcę mieć spokój!" Nie zauważył mnie, bo siedziałam w cieniu. Oparł się plecami o murek i zapalił papierosa. Zaciągnął się i z westchnieniem wypuścił kłąb dymu. Zamknął oczy wystawiając twarz na słońce. Przez chwilę się nie ruszał. Potem wskoczył na murek i usiadł w takiej pozycji jak ja.
-Cześć Zayn.- powiedziałam z uśmiechem. Chłopak aż podskoczył w miejscu. Mało nie spadł z muru. Gapił się na mnie szeroko otwartymi oczami.
-Co ty tu robisz?!
_____________________________________
Hello, zgodnie z zapowiedzią oto trzeci rozdział! Tak, wiem, jest krótki, ale obiecuję, że potem będą choć odrobinę dłuższe. :)
Zapraszam serdecznie na "Everything's gonna be all right..." gdzie wczoraj pojawił się 43 rozdział :D
Od razu też informuję, że zakładkę "Bohaterowie" zrobię w wolnej chwili :) podejrzewam też, że niedługo pojawi się szablonik :*
Pozdrawiam i całuję <3
Roxanne xD
cudnyy^^
OdpowiedzUsuńŚwietny nie mogę doczekać się nexta <3
OdpowiedzUsuńDziękuje <3
UsuńGenialny rozdział,czekam na kolejny zniecierpliwieniem
OdpowiedzUsuńThank you <3 i dzięki za zaobserwowanie ;*
UsuńŚwietny rozdział! Czekam na nexta :) Twoje opowiadania są najlepsze ze wszystkich które czytałam ;D
OdpowiedzUsuńO rany... Nie wiem, co napisać, a to się rzadko zdarza :P To może jedno wielkie: DZIĘKUJĘ <3 <3 <3
UsuńMega hajaha piszesz najlepiej serio
OdpowiedzUsuń~ Verii
Dziękuuuję <3
Usuń