wtorek, 28 października 2014

CHAPTER 14: I used to think that I was better alone... Why did I ever wanna let you go?

"No i po co się zgodziłeś, głupku? Miałeś się od niej trzymać z daleka! Ale nie! Nie dość, że zgodziłeś się na lekcje matmy z Jen, to jeszcze zrobiłeś to tak szybko!!! Nie mogłeś przetrzymać jej dłużej?! W końcu by odpuściła! A jakby nie zdała, to może przestałbyś ją wreszcie widywać..." Rozmyślałem stale o tym, co zrobiłem w sprawie tych nieszczęsnych korepetycji. Widok Jennifer w moim domu... Szok. Zdumienie. Złość. Aż mnie znowu zimny pot oblewa na myśl, że prawie zauważyła mój rysunek przedstawiający Anioła. Znaczy się, ją. Przedstawiający Jen. Narysowałem to zaraz po imprezie i od razu powiesiłem koło biurka. Największy z moich rysunków, miękki ołówek, gumka chlebowa, trochę szkicu węglem, kilka kresek markerem... Wygląda prawie jak czarno-białe zdjęcie. Siedząca na poręczy schodów dziewczyna, twarzą zwrócona do księżyca, widoczna tylko z profilu, długie włosy opadające na ramiona, i lekko odstające skrzydła. Widok, który przez długi czas po balu miałem przed oczami. "Taka piękna..." Ale to Jen. To niestety ona.
Odchyliłem gałązki wierzby i wślizgnąłem się pod nimi do swojej samotni. "No, dzisiaj nie taka samotna..." Stanąłem przy pniu drzewa i po prostu patrzyłem na pochyloną nad zeszytem dziewczynę. Włosy opadły jej wokół twarzy, tworząc jakby zasłonę dookoła notesu. Przygryzała paznokieć kciuka i w skupieniu wczytywała się w swoje zapiski. Wyjąłem powoli z kieszeni paczkę papierosów i ostrożnie podpaliłem jednego. Nawet nie zwróciła na to uwagi. Przekręciła stronę zeszytu i zmarszczyła brwi na widok jakiejś notatki. Wyprostowała się i zaczęła wodzić palcem po tekście. Jak zahipnotyzowany wpatrywałem się w jej rękę rysującą linijki na kartce. "Ocknij się, zakochańcu!" otrząsnąłem się z moich głupich rozmyślań. Odchrząknąłem cicho. Jennifer podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko. "Śliczny uśmiech... Co ja wygaduję?!"
-Cześć! Dobrze, że już jesteś, bo ja w ogóle nie rozumiem tych funkcji...- postukała palcem w zeszyt. Wziąłem głęboki wdech i podszedłem bliżej. Zrzuciłem plecak z ramienia i wskoczyłem na murek obok niej. W odpowiedniej odległości. Dobrze, że nie było bardzo zimno, można było posiedzieć na powietrzu. To co, że w kurtkach. W pomieszczeniu chyba nie dałbym rady z nią wytrzymać. Wsadziłem papierosa między zęby i wyciągnąłem rękę po zeszyt. Nasze ręce przez przypadek się zetknęły. Aż przeszedł mnie dziwny dreszcz. "Co jest...?" Nie patrząc na chyba speszoną dziewczynę, zacząłem przeglądać jej notatki. No, nic dziwnego, że nic nie rozumie, skoro ma tu pobazgrane tak, że nawet Einstein by się nie domyślił, o co chodziło autorowi. I bynajmniej nie chodziło mi o charakter pisma, tylko o chaos w tych jej zapiskach. Gigantyczny chaos.
-I ty się dziwisz, że nic nie czaisz?- prychnąłem.- Co ty, piszesz na lekcji co trzecie słowo?
-Bardzo śmieszne.- skrzywiła się.- To jak, wytłumaczysz mi to?
-Chyba nie mam wyjścia.- stwierdziłem sarkastycznie.- Masz jakiś inny zeszyt?
-Mam.- wyjęła spory brulion i otworzyła na czystej stronie.
-Dobra. To chyba zaczynamy od samego początku...- westchnąłem i przymknąłem oczy, żeby pozbierać myśli. Szykuje się długie popołudnie...




Po trzech lekcjach z Zaynem mogę śmiało stwierdzić, że: po pierwsze, doskonale zna się na matmie; po drugie, umie dobrze tłumaczyć; po trzecie, jeszcze kilka takich lekcji i będę mogła zdać poprawkę na nawet tróję; po czwarte, matma nie jest taka zła, jak mi się wcześniej zdawało.
Podeszłam do swojej szafki. Wyjęłam ze środka całą stertę zeszytów, które za chwilę będą mi potrzebne. Pan Malik stwierdził, że moje notatki to jakaś kpina i kazał założyć zeszycik do teorii, do obliczeń z podręcznika, osobny do zbioru zadań, żeby łatwiej było mi się uczyć. Plus jeszcze stare bruliony, w których się oczywiście nie mogłam połapać, ale on jakimś cudem wyszukiwał w nich informacje. "Cholerny detektyw..." Najgorsze w tych wspólnych lekcjach była jego niecierpliwość. Gdy nie potrafiłam rozwiązać jakiegoś zadania po trzykrotnym powtórzeniu teorii, robił się wkurzony i przeklinał pod nosem. A jak już udało mi się załapać, to miał na twarzy wypisaną taką ulgę, jakby wreszcie zakończyły się dla niego nie wiadomo jakie męczarnie. "Wpieniające."
Wcisnęłam jeszcze do szafki ciuchy na trening kosza, którego na szczęście dziś nie będzie. Cudownie, bo po korkach nie miałabym na to siły. Nagle drzwi mojej szafki same się zatrzasnęły, tuż przed moim nosem. "No, nie zrobiły tego tak samodzielnie..." Bokiem o sąsiednią szafkę opierała się Caitlyn, a zaraz za nią stała Jess. Super.
-Emm... cześć?- uśmiechnęłam się niepewnie. Ich miny wskazywały na to, że nasze spotkanie nie będzie należało do miłych.
-Daruj sobie.- warknęła Jess.- Mamy do pogadania.- jednym gwałtownym ruchem wytrąciła mi zeszyty z rąk. Notatki rozsypały się po całej podłodze korytarza. Zacisnęłam zęby i uniosłam wyżej głowę. Nie dam sobą pomiatać.
-Mogłabyś to łaskawie pozbierać?- zapytałam przesłodzonym głosem.
-Mogłabyś się łaskawie zamknąć?- no tak, bo to bardzo dojrzałe kogoś przedrzeźniać.
-Pięć słów.- odezwała się Caitlyn.- Trzymaj się z daleka od Zayna.- zmarszczyłam brwi. Może i jestem kiepska z matmy, ale do dziesięciu liczyć umiem.
-Ekhem, to było sześć słów.- odchrząknęłam, ale zaraz dotarło do mnie, co za pomocą tych "pięciu" słów przekazała mi dziewczyna.- Ej! Nie możesz mi mówić, z kim mogę się zadawać! To nie twoja sprawa.
-Chyba nie zrozumiałaś, więc powtórzę jeszcze raz.- powiedziała lodowatym głosem.- Zayn jest mój. I nikt, zwłaszcza taka ofiara jak ty, mi go nie odbierze.
-Słuchaj.- zaczęłam spokojnie.- Nie mam zamiaru ci go odebrać, jasne? Zayn tylko mi pomaga w matmie, okej? Między nami nic nie ma.- "A szkoda..."
-Tak, wmawiaj sobie. Wiem, co widziałam. A na balu to niby co było? Całowanie dla rozrywki? Dobrze wiemy, że dziewczyna taka jak ty, nie całuje się z pierwszym lepszym chłopakiem. A może powiesz, że dziewictwo też ci zabrał? Dałaś mu już?- wyraźnie korzystała z większej publiczności, bo wokół nas zebrała się spora grupka osób. Czułam się strasznie, policzki mnie paliły, chciałam tylko zapaść się pod ziemię i nigdy nie pojawić w tej szkole.
-I co? Lepiej ci? Jak mi nagadałaś i upokorzyłaś przed innymi? Ale wiesz co?- znalazłam w sobie tę siłę, żeby się im postawić.- Mam daleko i głęboko to, co ty mówisz. Jeżeli zechcę, to będę spotykać się z Zaynem, nie tylko na matmie, ale też normalnie. A ty nie masz żadnego prawa, żeby mówić mi, co mogę, a czego nie! Musisz być strasznie zdesperowana, skoro na każdym kroku mnie poniżasz. Jakbyś nie mogła tego załatwić w inny sposób. Jest mi ciebie żal.- wycedziłam przez zęby. Nagle jej dłoń głośno odbiła się od mojego policzka. Mało nie uderzyłam głową o kant szafki. Złapałam się odruchowo za bolące miejsce i podniosłam wściekły wzrok na dziewczyny.
-No, na co czekasz? Uderz mnie jeszcze raz.- wyprostowałam się, patrząc jej prosto w oczy. Jessica zmarszczyła brwi.
-Co tu się, kurwa, wyprawia?!- oho. Pan Malik.
-Cześć, Zayn.- Caitlyn uśmiechnęła się do niego promiennie.
-Co ona ci zrobiła, co?!- krzyknął, stając przede mną. "Czy... czy on właśnie stanął w mojej obronie?"- Jeszcze raz się do niej zbliżysz, a pożałujesz.- syknął przez zęby.
-A co?- Jess posłała mu drwiący uśmiech.- To twoja dziewczyna?
-Nie.- warknął.- Ale nie macie prawa tak jej traktować, bo nic nie zrobiła. Jeszcze raz coś takiego zobaczę, to się nie pozbieracie. A teraz...- spojrzał na Caitlyn.- Posprzątasz te papiery.
-Nie ma mowy.- prychnęła.- Nie licz na to.- Zayn podszedł bliżej i nachylił się nad nią.
-Zrób. To.- wysyczał. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami. "Boże, gdyby nie to, że to ja jestem powodem tego zamieszania i jest mi piekielnie głupio... nawet ciekawe widowisko." W końcu Caitlyn odpuściła. Chyba nawet ją rozumiem, czasem wzrok Zayna ma w sobie coś cholernie onieśmielającego.
-Dobra!- sfrustrowana uniosła ręce i schyliła się, żeby podnieść moje zeszyty.- Jess, pomóż mi, do jasnej cholery!- krzyknęła na przyjaciółkę. We dwie szybko się z tym uporały i po chwili wcisnęły mi w ręce stertę notatek.
-A teraz won stąd!- rozkazał. Dziewczyny niechętnie wykonały jego polecenie. Odwrócił się w moją stronę.- Chodź.
-Dokąd?- odważyłam się odezwać. Auć, ale boli... Położyłam rękę na pulsującym miejscu.
-Odwiozę cię do domu.- i nie czekając na moją reakcję, złapał mnie za rękę i pociągnął przez zgromadzony, zszokowany zaistniałą sytuacją tłum do wyjścia. Wyszliśmy przed szkołę i w milczeniu podeszliśmy do samochodu.
-Wsiadaj.- zakomenderował. Wykonałam polecenie bez słowa. Nawet nie wiedziałam, co mogłabym mu odpowiedzieć.- Chcesz się dzisiaj uczyć, czy odpuszczamy?- zapytał, uruchamiając silnik.
-Nie, nie odpuszczamy.- jedna lekcja matmy w plecy może mnie kosztować parę ładnych punktów na teście.
-Jesteś pewna?- zerknął na mnie kątem oka. "Okej, to lekko dezorientujące. Co mu się stało?"
-Dlaczego to właściwie zrobiłeś?- zmarszczył brwi, jakby nie wiedział, o co chodzi.
-To, znaczy co?
-Wiesz dobrze. Po co stanąłeś w mojej obronie.- przez chwilę nic nie mówił.
-Bo wiem, na co je stać. Nie dałabyś sobie z nimi rady, nie odpuściłyby ci. Jak cię uderzyły... Miałem się nie wtrącać?- i znowu agresywny pan Malik.
-Wiesz, to wyglądało, jakbyś...- zawahałam się, wybierając właściwe określenie.-... jakbyś się o mnie... troszczył. A podobno wolisz trzymać się ode mnie z daleka.- przygryzł wargę i zacisnął mocniej dłonie na kierownicy. "Już! Już się nie odzywam."
Nie wypowiedzieliśmy ani jednego słowa aż do mojego domu. Wysiadłam szybko z auta i ruszyłam do łazienki, żeby w lustrze ocenić rozmiary bolącego siniaka. Uuu... Jest nieciekawie. Mój policzek wygląda, jakby wyrywano mi zęba bez znieczulenia. Usłyszałam dziwne odgłosy dochodzące z kuchni. "Co jest?" Poszłam szybko w tamtym kierunku i przyłapałam Zayna na grzebaniu w lodówce.
-Jeśli jesteś głodny, to wystarczyło powiedzieć. Nie musisz od razu grzebać po szafkach jak u siebie.- powiedziałam głośno. Podniósł głowę i popatrzył na mnie z politowaniem.
-Szukam lodu.- "Ty idiotko..."
-Aha.- mruknęłam pod nosem i usiadłam na krześle przy stole. Za chwilę przede mną stanął Malik i delikatnie uniósł moją głowę. Wstrzymałam oddech, gdy jego kciuk pogładził mój policzek. O czym on teraz myślał? Jego wyraz twarzy był nie do odgadnięcia. Nie patrzył mi w oczy, tylko uważnie obserwował fioletowe miejsce. Ostrożnie przyłożył do niego woreczek z lodem. Syknęłam z bólu. Cholera... Jeśli wtedy mnie bolało, to nie wiem, jak określić to, co czułam teraz. Aż łzy stanęły mi w oczach i odruchowo uniosłam rękę do pulsującego siniaka. Traf chciał, że położyłam dłoń na ręce Zayna. Znieruchomiałam, gdy nasze palce się zetknęły. On też.




"Co ja wyprawiam?" pytałem sam siebie, wioząc Jen do domu i potem pomagając jej w ogarnięciu tej śliwki na twarzy. A teraz, gdy dotknąłem jej twarzy... Nie wiem, jak można określić to uczucie. Przeniosłem wzrok z jej policzka na oczy. Wpatrywała się we mnie, ewidentnie zdziwiona moim zachowaniem. "No, nie wiem, kto był bardziej zdumiony. Ja czy ona."
-Lepiej?- spytałem cicho, nie zabierając swojej ręki, czerpiąc przyjemność z dotyku jej dłoni.
-Tak.- odpowiedziała prawie niesłyszalnym szeptem.
-To dobrze.- stałem tam jak idiota. Ale za nic w świecie nie mogłem się ruszyć z miejsca. Jakby jakaś niewidzialna siła trzymała mnie tam, wbitego w podłogę. "Kretynie, to grawitacja!" Taa. Chyba jakaś pieprzona jennitacja. Ja pierdolę. Wreszcie dziewczyna się otrząsnęła i lekko odepchnęła moją rękę. "Dzięki Bogu, bo już myślałem, że skleił nas jakiś Super Glue."
-Chyba odpuścimy sobie dziś te korepetycje.- wymamrotała, wstając z krzesła. Skrzywiła się, gdy docisnęła za mocno lód do policzka. Miałem ochotę lecieć i samemu trzymać jej ten woreczek, byle tylko nie zrobiła sobie gorszej krzywdy. "CO. SIĘ. ZE. MNĄ. DZIEJE?!!!"
-Jak chcesz.- przybrałem na twarz obojętną maskę. Mogłem się tylko domyślać, że przed chwilą wyglądałem, jakbym miał się roztopić. "Zakochany szczeniak... Co?! Nie, ja tego nie pomyślałem, nie jestem zakochany!!!"- To ja już pójdę.
-Okej.- miała chyba zamiar obejść stół, bo odwróciła się w lewo, ale zamiast zrobić krok, potknęła się o sznurówki i mało nie wyrżnęła na podłogę. Ja... Złapałem ją w ostatniej chwili.
Zawsze uważałem, że te niedorzeczne romansidła, te wszystkie komedie romantyczne, historie, w którym kopciuszek spotyka księcia, gdy on przez przypadek zderza się z nią na ulicy i następuje miłość od pierwszego wejrzenia są głupotą i wierutną bzdurą. No bo, bez jaj, jak można się w kimś zabujać od jednego mrugnięcia. Cóż, tak UWAŻAŁEM. Do tej chwili.
Staliśmy w dość dziwnej pozycji. Ja obejmując ją mocno w talii, żeby nie upadła, ona lekko odchylona w tył, jedną ręką wsparta o stół, drugą złapała mnie mocno za rękaw bluzy. I oczywiście te spojrzenia. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Od szeroko otwartych szaro-niebieskich oczu w ciemnej oprawie, czerwonych warg, zarumienionych policzków, w tym jednego niestety uszkodzonego, ciemnych włosów, opadających kręconymi kosmykami na twarz. Podtrzymując uścisk, podniosłem jedną rękę i odgarnąłem jej włosy z oczu. Teraz lepiej. Przygryzłem wargę. Wyglądała jak... anioł. Mój Anioł, którego tak dobrze pamiętałem z balu. I którego chciałem poznać na nowo. "Ale przecież... miałeś się trzymać z daleka..."
-Pieprzyć to.- szepnąłem, nachylając się nad jej twarzą. Wstrzymała oddech.
W jednym ułamku sekundy nasze usta się złączyły w pocałunku. "Teraz... dopiero teraz jest okej..."




__________________________________________________
Uwielbiam trzymać was w niepewności, ale dłużej już nie wytrzymałam :P sorry za długość, ale nie dałam rady pociągnąć dłużej, a chciałam bardzo już dodać :*
Oczywiście---> ROZDZIAŁ NIESPRAWDZONY!!! Anon, masz pole do popisu ;)

Wielki shout-out and congratulations dla mojej BFF za zdane prawo jazdy :*** widzisz, teraz będziesz mnie wozić na moje nieszczęsne egzaminy praktyczne :P ;D

Oczywiście, tradycyjnie będę się żalić, jak to mam wiele nauki itp itd. Ale wiecie co? Dziś mi się nie chce :P powiem tylko, że zawaliłam kartkówkę z anatomii i jutro się okaże, czy oblałam ją totalnie, czy wyżebrzę choć trójeczkę z dwoma minusami xD

Kolejny nie wiem, kiedy... Zobaczy się :) mam nadzieję, że nie będziecie masakrycznie długo czekać ;) po drodze święta, wprawdzie z poniedziałkowym kolokwium z klatki piersiowej, ale potem dłuuugi weekend... no cóż, wygospodaruję chwilkę :P

Dziękuję za wszystkie komentarze, obserwacje, jesteście cudowni, wasz support dodaje powera ^^

Buziaki <3
Roxanne xD

PS: Oglądaliście "Steal My Girl"? :D powiem wam to, co napisałam w tweetach: ciekawi mnie, czy szympans był dobrym piosenkarzem i czemu oni właściwie nie przytulili się do tego boskiego lwiątka? ;P ^.^



I jeszcze aktualizacja:
ZAMIERZAM DODAĆ ROZDZIAŁ ŚWIĄTECZNY NA "EVERYTHING'S GONNA BE ALL RIGHT...", CZYLI MOIM UKOCHANYM PIERWSZYM BLOGU, ZA KTÓRYM CHOLERNIE TĘSKNIĘ!!! JEŚLI BĘDZIECIE CHCIELI SIĘ DOWIEDZIEĆ, JAK BĘDĄ WYGLĄDAŁY ŚWIĘTA 1D TEAM, TO ZAPRASZAM :D 
24 GRUDNIA 2014 r., GODZINA JESZCZE NIE USTALONA ^^
I to tyle <3

niedziela, 19 października 2014

CHAPTER 13: One way or another I'm gonna see you, I'm gonna meet ya, meet ya, meet ya, meet you...

Na początku rozdziału chciałabym pozdrowić Olę Patola, znajomą z Ask'a, której to obiecałam już przed dwunastym rozdziałem, ale z nawału obowiązków i ekspresowego pisania rozdziału zapomniałam, za co przepraszam :***


______________________________________________________________


Zayn przewiercał mnie nieprzyjemnym spojrzeniem. "Tak, wiem, co sobie myślisz! Ale spotykanie się z tobą na matmie nie było moim pomysłem!!!" Zwróciłam się z powrotem w stronę nauczyciela.
-Ale...- wyjąkałam.- Ale ja nie potrzebuję...
-Dziewczyno, masz prawie same niedostateczne, sklecenie jednego prostego ułamka ci nie wychodzi, a co dopiero mówić o równaniach kwadratowych i sześciennych. Nie umiesz się skupić i liczę, że Zayn ci w tym pomoże.- "Ha. Ha. Ha. Zayn mi się pomoże skoncentrować na czymś? Dobry żart!"
-Nie mam zamiaru jej uczyć!- warknął zdenerwowany chłopak. Szybkim ruchem poprawił szelkę plecaka.- Na konkurs też się nie wybieram. Dajcie mi wszyscy święty spokój!
-Kolego, ja się o zdanie nie pytam. Albo uczysz Jen matematyki, albo czekają cię gorsze konsekwencje.- zagroził Gordon. Zayn zacisnął zęby i wyszedł z sali, głośno trzaskając drzwiami.
-Ja... Chyba lepiej już pójdę...- powiedziałam cicho i opuściłam klasę, nie czekając na odpowiedź nauczyciela.
Powiedzieć, że byłam skołowana, to za mało. Czułam się dziwnie. "Zayn Malik ma mnie uczyć matmy... Zayn Malik ma mnie uczyć matmy. ZAYN MALIK MA MNIE UCZYĆ MATMY!!!" Powtarzałam w myślach to proste zdanie, jakbym ciągle nie mogła uwierzyć, że to prawda. A jednak. Kłopot w tym, że Zayn nie ma takiego zamiaru. Na korytarzu go nigdzie nie było widać, co by znaczyło, że poleciał gdzieś, wściekły jak osa i za Chiny nie znajdę go w tej szkole. Westchnęłam ciężko i poczłapałam na trening koszykówki. "Mam już totalnie dość dzisiejszego dnia."



-Jak to Malik?!
-Normalnie. Nie drzyj się tak, Scarlett, wszyscy to słyszą.- wywróciłam oczami i podałam piłkę z powrotem do mojej przyjaciółki. Wrzuciła ją do kosza szybkim, perfekcyjnym ruchem.
-Ale jak normalnie?- odgarnęłam włosy z czoła i podniosłam piłkę z parkietu.- Jenny, to do normalnych sytuacji nie należy. Siedzisz z nim na angielskim, okej. Nic nadzwyczajnego. Potem zderzasz się z nim na korytarzu. No dobra, mogło się przytrafić każdemu. Ale później mamy bal i wy akurat tańczycie ze sobą, gadacie, a wręcz flirtujecie, a potem bum! Buzi, buzi na środku parkietu.- zarobiłyśmy kolejne dwa punkty, dzięki mojemu rzutowi. A mówią, że nie da się czegoś robić i gadać jednocześnie.- Następnie okazuje się, że wy to wy, po czym nie odzywacie się do siebie, choć widać, że każde chce z tym drugim pogadać. Potem trafiacie razem na zajęcia teatralne. No spoko, ludzie czasem coś przeskrobią. Ale korepetycje?! Albo to jest cholerny zbieg okoliczności, albo jesteście sobie przeznaczeni od pierwszego waszego spotkania, kiedy tak go nagabywałaś, żeby powiedział ci, jak ma na imię.
-Skończyłaś?- Jen wreszcie udało się wciąć w mój słowotok.- Na serio, gadasz jak katarynka. Nie myślałaś o polityce? Przegadałabyś nawet Putina.
-Bardzo śmieszne, ale nie.- odbiłam kilka razy piłkę od ziemi. Dobrze, że były Mikołajki i trenerka się nad nami nie znęcała. Przynajmniej można było pogadać o wszystkim i o niczym. W tym wypadku o wszystkim.- Co zamierzasz zrobić?
-A co mogę?- westchnęła i złapała piłkę. Zaczęła obracać ją w rękach.- Potrzebuję tych korepetycji. Nie ma już czasu, żeby szukać kogoś innego. Wychodzi na to, że Zayn będzie moją jedyną nadzieją.
-Jak to zabrzmiało...- zaśmiałam się i szybkim ruchem wyrwałam jej piłkę.
-Dobra, dziewczyny, koniec na dziś!- krzyknęła trenerka.- Pod prysznice!
-Pogadamy później, muszę się szybko zbierać do domu.- powiedziała Jen i poleciała ekspresowo do szatni. Ja wolnym krokiem szłam za wszystkimi dziewczynami. Po co się spieszyć? Nie pali się, zdążę dotrzeć do domu na kolację.
Wypluskałam się w ciepłej wodzie i wycierając ręcznikiem włosy, wróciłam do szatni. "Ooo, chyba przesadziłam z długością prysznica... Nikogo nie ma." Wzruszyłam ramionami i wzięłam torbę z rzeczami. Płaszcz z szafki zgarnęłam już wcześniej i teraz tylko go założyłam podczas krótkiej drogi korytarzem. Wyszłam przed szkołę i momentalnie mnie wmurowało. "O cholera. Harry. I. Niall." Zamrugałam oczami i spuściłam głowę. Nie mogłam patrzeć na Harry'ego. Nie chodziło o to, że go nienawidzę, czy coś... Właściwie wręcz przeciwnie. Ciągle coś do niego czuję. Ale jaki normalny chłopak totalnie odwraca się od swojej dziewczyny, olewa ją, ignoruje jej prośby i dobre chęci, prawie wciska jej dragi, prawie ją bije... Zmienił się. Strasznie się zmienił, teraz udaje, że mnie nie zna... Jestem dla niego nikim. Jakby rozdział ze mną w roli głównej został wycięty z książki zwanej jego życiem.
-Hej, Scarlett!- "mój brat" podniósł rękę i pomachał do mnie. Zatrzymałam się w pół kroku. "Czy oni się do mnie odezwali?!"- Chodź na moment!- "Znaczy się... Ja?! Mam podejść?!!! DO NICH?!!!" Zrobiłam niepewne dwa kroki. Harry nawet nie podniósł głowy znad telefonu.
-Ekhem... Chciałeś coś?- zapytałam cicho. Na dźwięk mojego głosu Styles gwałtownie poderwał głowę do góry i zmarszczył brwi, lustrując mnie przenikliwym spojrzeniem. "Tak, Hazz, skarbie, to ja. Twoja dziewczyna. Była dziewczyna."
-Taa.- Niall posłał mi szeroki uśmiech. "O rany... Mam prawie taki sam!"- Chciałem tylko spytać, czy widziałaś może Zayna? Powinien sterczeć gdzieś przy szafkach, jeszcze nie wyszedł ze szkoły...- "A to ci psikus. Zayn wyszedł jakieś... trzy godziny temu."
-Zayna nie ma w szkole. Wybiegł, gdy się dowiedział, że ze względu na super matematyczne zdolności ma udzielać Jen korepetycji.- Harry wziął głośny wdech. "Aż tak nie lubi Jen?"
-O proszę.- zaśmiał się Horan.- A już myślałem, że będę jego jedynym uczniem.
-Taaa,- mruknęłam.- Nigdy nie myśl, że jesteś jedyny, zawsze ktoś lub coś może cię wykopać.- rzuciłam ostre spojrzenie Stylesowi. "Na przykład dragi..."
-Okeej... Chyba nie rozumiem.- zrobił zabawną minę.
-Jak życie da ci mocnego kopa w dupę, to zrozumiesz.- warknęłam.
Odwróciłam się na pięcie i poszłam w stronę swojego domu. Miałam ochotę się rozpłakać. "Scar, nie kochasz go, ty go nienawidzisz! Nienawidzisz go, jasne??? Niena... Cholera. Dlaczego ja go ciągle kocham? Nie mogę się wiecznie oszukiwać." Otarłam energicznie spływającą po policzku łzę. To bez sensu. Nie ma po co rozmyślać o Harrym, o tym, jak mnie zostawił, jak bardzo za nim tęsknię... To przeszłość. Wystarczył jeden głupi bal, pocałunek z przyrodnim bratem, żeby wszystkie wspomnienia wróciły, żeby wyskoczyły, jak z nagle otwartego pudełka. Dość. Kuferek ze wspomnieniami zamykamy z powrotem na klucz. Jestem silna i nie dam się przeszłości. Teraz jest już inaczej, to nowa "ja" i nowe życie. A Styles jest tylko godnym pożałowania epizodem.




Otworzyłam drzwi i weszłam do domu. Z kuchni od razu wyjrzał Jim.
-O, jesteś! Chodź, zrobiłem spaghetti.
-Spaghetti?- uniosłam brwi.- Umiałeś zrobić sos i nie przypaliłeś makaronu?
-Znaczy się... Z puszki zrobiłem...- wymamrotał pod nosem, mieszając zawartość garnka.
-Aaa, to wszystko wyjaśnia!- zaśmiałam się, siadając przy stole.
-Oj, nie czepiaj się.- żachnął się braciszek i postawił przede mną parujący talerz.- Smacznego.
-Dzięki.- złapałam za widelec i zaatakowałam porcję makaronu. Mmm, pycha.
-Coś ciekawego było w szkole?- zapytał, biorąc szklankę z sokiem.
-Tak. Chyba znalazłam korepetytora z matmy.- oznajmiłam kpiąco.
-No, nareszcie! A kto to?- wziął łyk soku.
-Zayn Malik.- cała pomarańczowa zawartość ust Jima została gwałtownie wypluta i wylądowała w moim spaghetti. Odskoczyłam gwałtownie razem z krzesłem, żeby uniknąć lepkiego soku na swoich ciuchach.
-O Jezu...- odkaszlnął porządnie i spojrzał na mnie zszokowany.- Że niby... Że ten... Że Zayn?!
-Tak. Okazało się, że jest matematycznym geniuszem. Gordon chciał go wysłać na konkurs, ale Malik się nie zgodził. Profesor się wpieklił i wrobił go w korepetycje.- wyjaśniłam, wycierając blat stołu z soku. Podniosłam niepewnie talerz.- Wiesz co... Spaghetti z sosem pomidorowo-pomarańczowym to chyba nie jest najlepszy pomysł.
-Zamówimy pizzę.- stwierdził i wsypał zawartość talerza do specjalnej miski, którą wystawiamy na zewnątrz dla bezpańskich kotów. "Pamiętaj, córeczko, jedzenie jest bożym darem. Nie wolno go wyrzucać..." przypomniał mi się głos mamy.
-Jak zwykle.- westchnęłam.- Ale mogę przynajmniej wziąć choć raz hawajską?
-Ananasy w serze?- jęknął, ale pod wpływem mojego spojrzenia skapitulował.- Połowa hawajska, połowa wegetariańska.- zażądał.
-Zgoda.- wyszczerzyłam się i szybko wykręciłam numer najbliższej pizzerii.
-Słuchaj...- odezwał się braciszek, gdy skończyłam składać zamówienie.- A kiedy masz te korki?
-No właśnie nie wiem.- skrzywiłam się.- Zayn nie chce udzielać mi korepetycji.
-W sumie mu się nie dziwię.- wzruszył ramionami. Za sekundę walnęłam go w ramię.- Au! Za co to?- rozmasował obolałą kończynę.
-Za niewinność.- mruknęłam.- Zayn nie chce mi udzielać korków, bo myśli, że mu się narzucam. Nie chce mieć ze mną do czynienia po tym, co się działo na balu i po nim.
-I może ma rację... A narzucasz mu się?- obrzucił mnie badawczym spojrzeniem.
-Pfff... Oczywiście, że nie.- oparłam czoło na blacie stołu.- Nie mam takiego zamiaru. Prosił, żebym zachowała dystans, zrobiłam to. Nawet jeśli to strasz...- urwałam. "Okej, Jim wie całkiem sporo epizodów z mojego życia, ale wszystkich znać nie musi..."
-Nawet jeśli co?- niestety, James Sorset zawsze usłyszy to, co nie powinien, bądź nie musi.
-Nic.- wymamrotałam.
-Ale ja słyszałem!- trącił mnie łokciem w bok.- Nooo? Siostra, nie daj się prosić...
-Nic nie mówiłam!- trzeba utrzymać front, co nie?
-Jen...
-Nie.
-Jenny...
-Nie!
-Jennifer!
-NIE!
-O mój Boże!- wykrzyknął nagle, zakrywając usta ręką.
-Co?- podniosłam głowę, nic nie rozumiejąc z jego wrzasku.
-Ty się zakochałaś!- zawołał z udawanym przerażeniem.
-Co?- powtórzyłam jak ostatnia tępota.- Znaczy się.., Nie! Wcale... NIE!
-Aha, akurat.- zakpił. Wyszczerzył się jak idiota.- Jen się zakochała, Jen się zakochała...- zaczął podśpiewywać pod nosem.
-Jim, kretynie!- rzuciłam się na niego, żeby zakryć mu usta ręką.
-Tylko nie kretynie! Jestem księdzem, więc na pewno nie idiotą.- spojrzałam na niego z politowaniem. "Jim, od myślenia tymczasowego głowa cię nie rozboli..."
-Tak... Czyli debilami są ci, u których zdawałeś te egzaminy na teologii, skoro cię przepuścili dalej.
-O przepraszam!- krzyknął, ale jego tłumaczenia przerwał dzwonek do drzwi.- Pewnie pizza. Idź otworzyć, a ja zastanowię się nad ripostą.- parsknęłam śmiechem i wzięłam forsę z szafki kuchennej.
Otworzyłam zamaszyście drzwi, ale zamiast znajomego pana z wąsem i dużym pachnącym pudłem zobaczyłam niskiego mężczyznę z brodą i czarną torbą przewieszoną przez ramię.
-Przepraszam.- powiedział niepewnie.- Szukam plebanii, ale to chyba nie tu...- zawahał się. Uśmiechnęłam się przyjaźnie.
-Nie, dobrze pan trafił. Zapraszam. Pan do księdza Jamesa Sorset?
-Eee... Tak.- skinął głową, wchodząc do przedpokoju.
-Jim, masz gościa!- krzyknęłam w stronę kuchni. Za chwilę brat przyczłapał do hallu.
-O witam.- uśmiechnął się do mężczyzny.- Czyli jednak pan się zgadza?
-Tak, raczej tak.- odparł facet i zerknął na mnie niepewnie.
-O, przepraszam, nie przedstawiłem panu mojej młodszej siostry, Jennifer. Jenny, to jest pan Marshall, nasz nowy organista. Zamieszka w domku naprzeciwko z żoną i córeczką.
-Bardzo mi miło.- uścisnęłam jego dłoń.- Cieszę się, że w naszym kościele wreszcie zagrają organy.
-Ja się cieszę, że tak szybko udało mi się znaleźć tu pracę.- powiedział i wreszcie się uśmiechnął.
-To ja idę do kuchni czekać na obiad. Jim, pogadamy później.- skinęłam głową panu Marshallowi i wróciłam do kuchni.
Zwinęłam się w kłębek na krześle i oparłam brodę na dłoni. Wpatrzyłam się w okno. "I co teraz?" Muszę postanowić, co z tymi korepetycjami. Chcę zdać matmę. Poprawka, ja muszę ją zdać. Ale jeśli Zayn nie będzie współpracował... Trzeba będzie go mocno prosić. Może w końcu się zgodzi, jeśli będę mu suszyła głowę na okrągło, 24 na dobę, przez 7 dni w tygodniu. "Potrzebuję tych korków... Potrzebuję Zayna... I będę mogła go częściej widywać..." Aż się uśmiechnęłam na tę myśl. Mimo wszystko, mimo tego, że on mnie odrzucał, to coraz bardziej chciałam być blisko niego. Chciałam poczuć jego zapach, chciałam, żeby dotknął mojej ręki, żeby mnie przytulił tak, jak wtedy za wierzbami, gdy zobaczył te plakaty, chciałam, żeby mnie pocałował... Zakochałam się. Kocham Zayna Malika i długo bez niego nie wytrzymam.
-No! I mamy organistę!- Jim, zacierając ręce, wszedł do kuchni. Oparł się plecami o szafkę i spojrzał na mnie badawczo.- A ty co tak odpłynęłaś?- zapytał podejrzliwie.
-Miałeś rację.- szepnęłam.- Zakochałam się.
-Przepraszam, nie słyszę, że co?- naigrawał się ze mnie. "Nie ma to jak dobry braciszek."
-Zakochałam się w nim.- powtórzyłam głośniej.
-Ja chyba naprawdę ogłuchłem.- pokręcił głową z udaną bezradnością. Wywróciłam oczami i zacisnęłam dłonie w pięści.
-ZAKOCHAŁAM SIĘ W ZAYNIE MALIKU, ZADOWOLONY?!!!- wrzasnęłam na cały głos. Jim wyszczerzył się w nienormalnym uśmiechu.
-Tak. Teraz tak.- zerknął na zegarek.- O rany, muszę lecieć.- podbiegł do drzwi, ale jeszcze zatrzymał się w progu.- Skonsumuj pizzę i leć do niego. Niech cię nauczy tej matmy, ale ręce przy sobie. Wiesz, co myślę o antykoncepcji, seksie przed ślubem i tym podobnych sprawach.
-James!- wbiłam w brata zaszokowane spojrzenie.
-No co? Jeszcze niedawno to ja byłem w twoim wieku i tata rzucał takie teksty do mnie. Muszę ci zastępować rodziców.- uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał.- A tak na serio, to bądź ostrożna. Nie pokazuj mu, co czujesz, dopóki nie będziesz stuprocentowo pewna, że warto. I że on na to zasługuje. Ja wiem, że miłość nie wybiera, ale... Uważaj na siebie.- kolejny look na zegarek.- Dobra, mam zaraz katechezę dla dzieciaków komunijnych. To znaczy dla piętnastki małych łobuziaków. Trzymaj się. I siedź u niego za długo.- i zniknął. Po prostu sobie poszedł. A ja zostałam tam na krześle z jeszcze większym mętlikiem w głowie. "Czy ktoś tu mówił, że mój brat jest idiotą? Potwierdzam."




Stałam przed drzwiami Zayna, nerwowo pocierając ręce o spodnie. "Cholera, przed nową szkołą tak się nie denerwowałam." Wreszcie nabrałam odwagi, by nacisnąć przycisk dzwonka. Po chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich miło wyglądająca kobieta.
-Dzień dobry...- zaczęłam z niepewnym uśmiechem.- Czy zastałam Zayna?
-Dzień dobry. Tak, wejdź, kochana.- gestem ręki zaprosiła mnie do środka. Weszłam nieśmiało do hallu.- Zayn! Masz gościa!
-Juuuż!- odkrzyknął z góry.
-Zdejmij kurtkę, skarbie, tu jest ciepło.- powiedziała do mnie ze szczerym uśmiechem.- Napijesz się czegoś? Chodź.- podążyłam posłusznie za nią do salonu.
-Nie, dziękuję. Ja tylko na chwilę...
-Jenny!- z kanapy podniosła się Safaa i podbiegła, żeby się do mnie przytulić.
-Cześć.- zaśmiałam się, czochrając jej włosy.
-Przyszłaś z Macy?- spytała szeroko uśmiechnięta.
-Nie, nie tym razem.- pokręciłam głową. "Macy... Muszę ją odwiedzić."- Ale następnym razem ją przyprowadzę.
-Obiecujesz?
-Obiecuję.- położyłam rękę na sercu.- A co ci się stało w rączkę?- zapytałam, widząc spory opatrunek na lewym nadgarstku dziewczynki.
-A, to. Jakoś sobie ją skręciłam.
-Zwichnęłaś.- poprawiła ją matka.- Nie wiedziałam, że się znacie.
-Poznałyśmy się na placu zabaw. Byłam tam z... przyjaciółką z domu dziecka.- wyjaśniłam pokrótce.- Akurat się złożyło, że był tam też Zayn z Safą.
-Jennifer?- uniosłam głowę i spotkałam się ze wzrokiem zdumionego pana Malika. "Zdumionego i wkurzonego." Jego oczy wręcz ciskały błyskawice.
-Możemy porozmawiać?- zapytałam nieśmiało. Wywrócił oczami i wskazał gestem ręki na schody. Podążyłam za nim do jego pokoju. Wszedł pierwszy, nawet się na mnie nie oglądając. Zamknęłam za sobą drzwi i rozejrzałam się dookoła.- Wow...- wyszeptałam, patrząc na całą masę plakatów, rysunków, graffiti itp. itd. Widać było, że większość stworzył sam. Zaraz... "Czy mi się wydaje... czy na jednym jestem ja?!" Zmrużyłam oczy, żeby lepiej widzieć.
-Przyszłaś podziwiać mój pokój?- zapytał groźnie, stając przede mną i zasłaniając mi widok.
-Nie, ja tylko...- podniosłam głowę, by spojrzeć mu w oczy.- Chciałam pogadać o tych korkach z matmy.- prychnął pod nosem i oparł się tyłem o biurko.
-Niepotrzebnie tu przychodziłaś.- zadrwił.- Nie ma mowy, już ci to mówiłem.
-Zayn, ale ja naprawdę tego potrzebuję.- powiedziałam błagalnie.- Nie zdam matmy, jeśli ktoś ze mną tego nie powtórzy, ale trafiam na samych głąbów, lub w ogóle nie mogę znaleźć nikogo sensownego!
-Sorry bardzo, ale ja się do tego nie nadaję. Mówiłem, żebyś trzymała się ode mnie z daleka.- warknął.
-Przecież to nie ja zaproponowałam te korki.- westchnęłam, wciskając ręce w kieszenie jeansów.
-A skąd mogę wiedzieć, czy nie prosiłaś o to Gordona przed lekcjami?- aż wciągnęłam głośno powietrze, słysząc te brednie.
-No wiesz!- krzyknęłam.- Normalnie ręce opadają! Ty nikomu bezinteresownie nie pomożesz?!
-Nie.- wzruszył ramionami.- Powiedziałem kiedyś, że to twoje nawracanie na nic się nie przyda.
-Ja nie... Ja cię nie nawracam, do cholery!- wkurzyłam się. "Może i mi się podobasz, Malik, może i się w tobie zakochałam, ale teraz przeginasz."
-A co robisz?
-Proszę cię, żebyś mi łaskawie udzielił korepetycji z matematyki. Nie chcę kiblować, mam beznadziejne stopnie i byle kto mi nie pomoże. A ciebie chcieli wyciągnąć na konkurs, więc chyba się na tym znasz.
-Nie ma mowy.- pokręcił głową.
-Zayn, proszę.- jęknęłam.- Obiecuję, że poza tymi zajęciami, poza lekcjami i tym głupim teatrem nie będę się do ciebie w ogóle odzywała.- posłał mi kpiące spojrzenie spode łba.- Przyrzekam.
-Ta, jasne, a potem znowu wplączą mnie w jakieś nadobowiązkowe gówno, którego ty będziesz główną atrakcją.- prychnął.- Nie.
-Obiecuję, że naprawdę nic takiego się nie stanie. Proszę.
-Nie ma mowy! Właściwie, po co ja z tobą dyskutuję?!- wkurzył się i odsunął się od biurka.- Zaraz znowu będziesz kombinowała, jak się do mnie zbliżyć.
-Nic nie kombinuję!- wrzasnęłam wściekła.- Ty jesteś taki tępy, że nic totalnie nie rozumiesz? Potrzebuję korków, ty jesteś dobry z matmy, dodaj to do siebie! Takie trudne działanie?
-No widzisz, skoro działanie jest takie trudne, a ja nie mogę go rozwiązać, to chyba nie jestem takim geniuszem.- mruknął i otworzył na oścież drzwi.- Wyjdź.
-Nie.- założyłam ręce na piersi i usiadłam po turecku na łóżku.- Nie wyjdę stąd, dopóki się nie zgodzisz.- zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby.
-Ja pierdolę.- usłyszałam w odpowiedzi. Zamknął drzwi i chyba usiadł na fotelu obrotowym, bo coś przesunęło się po podłodze.- Chciałbym pójść spać, a ty niestety blokujesz mi łóżko.- odezwał się przesłodzonym głosem.
-Trudno.- wzruszyłam ramionami i otworzyłam jedno oko. Gapił się na mnie wkurzony i przeczesywał włosy ręką.
-Jezu, Jen, wyjdź na serio. Mam już dość tej zabawy.
-Ja się doskonale bawię.- stwierdziłam, uśmiechając się pod nosem.
-Ale ja nie. I przypominam, że jesteś w moim domu, jakby co. To ja tu rządzę.
-Dziwne. Jakoś twoje rządzenie nie pomogło ci w wywaleniu mnie z pokoju.- parsknęłam śmiechem. Mruknął głośne "kurwa" i obrócił się kilka razy na swoim fotelu. Wreszcie wstał i podszedł do mnie. "Oho! Teraz wyrzuci mnie z domu przez okno." pomyślałam, patrząc na niego z dołu.
-Poddaję się.- wymamrotał.- Będziesz miała te swoje korepetycje.
-Naprawdę?!- pisnęłam uszczęśliwiona. Z tej radości wstałam i z miejsca rzuciłam mu się na szyję. Zayn aż zesztywniał. "Co ty robisz, kretynko?!" Odsunęłam się jak oparzona.- Przepraszam! Sorry, poniosło mnie.- pokryłam zmieszanie niepewnym uśmiechem.
-Lepiej niech cię tak nie ponosi, bo się rozmyślę.- warknął.- Jutro, po lekcjach, w tamtym miejscu pod murem. Zobaczymy, jak to będzie wyglądało.
-Jasne.- uniosłam kciuki w górę.- Dzięki, dzięki, dzięki, jeszcze raz dzięki! To już ci nie przeszkadzam! Pa!- i wyleciałam z jego pokoju jak torpeda. "Ufff... Udało się..."




_____________________________________________
ROZDZIAŁ NIESPRAWDZONY I TOTALNIE BEZNADZIEJNY!!!

Jest mi strasznie, strasznie, STRASZNIE głupio, że zaniedbałam rozdział, bloga... Ale musicie mi uwierzyć nie wyrabiam na zakrętach. Za dużo tego wszystkiego, można stracić głowę. Wczoraj siedziałam przez trzy godziny w necie i szukałam, żeby ktoś mi łaskawie wyjaśnił, jakiś skomplikowany wzór na biofizykę, na której uważają, że wszyscy skończyli w liceum matmę wyższą- nie znalazłam nic. Oj, będzie cienko w środę...

Mam już dość, nie mów mi nic
Pozwól żyć, pozwól mi być...
Tak, to idealnie oddaje charakter studiów. Mam już totalnie dość -.- ale spokojnie, Rox nie podda się tak łatwo! Będę walczyć do końca! (jak to zabrzmiało :P )

Kolejny rozdział nie wiem kiedy. Prawdopodobnie za dwa tygodnie... Zobaczymy. A nóż, widelec wyrobię się w jeden? Za kolejną zwłokę przepraszam.

Dzięki za komentarze, za rozmowy na Ask'u, które mi poprawiają humor. Jak coś piszcie na Twitterze, na Ask'u, czy tu w komach- będzie fajnie z wami pogadać i na trochę się oderwać od mięśni klatki piersiowej czy komórek tkanki łącznej :P

Buziaki przesyła
przywalona ciężarem anatomii,
powalona przez biofizykę,
rozłożona na łopatki przez histologię,
wymaglowana przez chemię,
dobita przez angielski
Roxanne xD

wtorek, 7 października 2014

CHAPTER 12: I can't be no superman, but for you I'll be superhuman...

-Nie, Zayn! Nie! Nie mamrocz pod nosem! Skup się!- Hollins znów stanął obok mnie.- Jesteś Romeem. Zakochałeś się w Julii. Chcesz jej pokazać swoje uczucie, jak bardzo jest dla ciebie ważna. Przenieś się w czasie! Wyobraź sobie, że Romeo to tak naprawdę ty! A ty, Jennifer, też się skoncentruj. Jesteś Julią, poznałaś Romea, miłość od pierwszego wejrzenia, rozumiecie? Nie kaleczcie Szekspira, biedak chyba przewraca się w grobie!- profesor cofnął się z powrotem na widownię, gdzie siedziała reszta.- Od początku!
Przymknąłem oczy, żeby wyobrazić sobie całą tę scenę. "Spokojnie. Pamiętaj, że jak nie zagrasz tej beznadziejnej roli jak trzeba, to staruszek nigdy nie zakończy tych durnych zajęć." Niestety, taki był Hollins. Po tych kilku zajęciach teatralnych wiedziałem, że jak sobie zaplanował jakiś materiał, to zrealizuje całość, choćby się waliło i paliło. Podniosłem kartkę z fragmentami tekstu, wziąłem głęboki oddech i zacząłem czytać, zerkając co chwilę na "Julię".
-Mamże przemówić, czy też słuchać dalej?- Jen wzięła swoją kartkę, zerknęła na tekst i popatrzyła na widownię.
-Nazwa twa tylko jest mi nieprzyjazną...- "Cholera jasna, czy ona mówi z pamięci?!" Normalnie mnie zatkało. Patrzyłem na nią, jak z lekkością, swobodnie wypowiada słowa Julii, obserwując widownię, jakby na serio stała na tym pieprzonym balkonie. Mało oczy nie wyleciały mi z orbit. Nagle zorientowałem się, że zapadła dziwna cisza i wszyscy się na mnie gapią. Co się stało? "Twoja kolej, ciołku!" Szybko spojrzałem na słowa.
-Biorę cię za słowo: zwij mię kochankiem, a krzyżmo chrztu tego sprawi, że odtąd nie będę Romeem...- Jen podniosła na mnie wzrok.
-Ktoś ty jest, co się nocą osłaniając, podchodzisz moją samotność?- "Tak jak wtedy, gdy wieczorem grałaś w kosza na swoim boisku...? Dlaczego mam nogi jak z waty?!" Ponownie spojrzałem na tekst, ale po chwili znów zwróciłem się do dziewczyny.
-Z nazwiska nie mógłbym tobie powiedzieć, kto jestem: nazwisko moje jest mi nienawistnem, bo jest, o! święta, nieprzyjaznem tobie. Zdarłbym je, gdybym miał je napisane.- chyba zacząłem się wczuwać w rolę. "Kurde, to nawet fajne." Co gorsze... Jakoś te słowa wydały mi się szczere i prawdziwe...
-Jeszcze me ucho stu słów nie wypiło z tych ust, a przecież dźwięk ich już mi znany. Jestżeś Romeo, mów? Jestżeś Monteki?- wpatrywała się we mnie, jakby odpowiedź na to pytanie była najważniejszą rzeczą, jaką powinna usłyszeć. "Jen powinna pójść na aktorstwo. Ciekawe, ile razy grała przy mnie?" pomyślałem, patrząc znów na tekst. Może cały czas odgrywała rolę niewiniątka, a tak naprawdę chciała mnie wykończyć swoimi sztuczkami.
-Nie jestem ani jednym, ani drugim, jeśli jedno z dwojga jest niemiłe tobie.- odpowiedziałem.
-Jakżeś tu przyszedł, powiedz, i dlaczego?- zmarszczyła brwi i przechyliła głowę na bok. "Przybyłem tu dla ciebie... Co ja wygaduję?!"- Mur jest wysoki i trudny do przejścia...- "Nie ma takiej przeszkody, która by nas odgrodziła od siebie..." Ja chyba mam coś nie tak z głową. Popatrzyłem na kolejne linijki tekstu. Że niby ja mam jej wyznać miłość? Pięknie. "Spokojnie, Zayn, to nie Jen... To Julia, ty jesteś Romeo, nie jesteś już Zayn Malik, masz teraz zakochać się w Julii... Dlaczego ja się czuję, jakbym się zakochiwał, ale w Jennifer?!" Wziąłem głęboki wdech i zrobiłem krok w jej stronę. Delikatnie złapałem rękę Jenny i uścisnąłem. Zerknąłem szybko na kartkę i zacząłem recytować, patrząc jej prosto w oczy. "Cholera, czemu mi się to podoba???"
-Na skrzydłach miłości lekko, bezpiecznie mur ten przesadziłem, bo miłość nie zna żadnych tam i granic; a co potrafi, na to się i waży...- Jen lekko się uśmiechnęła i złapała mocniej moją dłoń.
-Kto ci dopomógł znaleźć to ustronie?- przygryzła wargę, powstrzymując śmiech. Ciekawe, czy też pomyślała o "naszym ustroniu" pod szkolnym murem, za wierzbami...
-Miłość, co mi go doradziła szukać: ona mi instynkt, ja jej oczy dałem...- plotłem za Szekspirem trzy po trzy, próbując na serio oddać charakter tej sceny. "Malik, aktorstwo to twoje powołanie..." pomyślałem z zadowoleniem, gdy odgrywaliśmy swobodnie nasze role.
W pewnej chwili spojrzeliśmy sobie znów w oczy. Jennifer zakończyła właśnie jakiś przydługi monolog. Zapadła między nami cisza. "Pocałuj ją! Pocałuj ją, do cholery!!!" krzyczało coś w mojej głowie. Zacząłem się powoli do niej zbliżać. Nie wiem, czy działałem pod wpływem tego upierdliwego głosika w mojej głowie, czy może faktycznie tego chciałem... Już, już miałem ją pocałować, przypomnieć sobie, jak smakują jej usta, gdy nagle zerwała się burza oklasków. Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. Hollins wbiegł na scenę, jakby miał dwudziestkę, a nie sześćdziesiątkę na karku.
-TAK!!! Tak! Dokładnie o to mi chodziło!- wrzeszczał uradowany, zabierając nam kartki z tekstem.- Jesteście wspaniali, wręcz stworzeni do tych ról! Szykujcie się, że obsadzę was w głównych rolach na szkolne przedstawienie!- "CO?!!!"- Wiedziałem, miałem nosa, czym was zająć.- cieszył się jak dziecko. Zwrócił się do reszty.- Na dzisiaj koniec. Spotykamy się za tydzień. Weźcie przykład z Zayna i Jennifer.- "Ze mnie przykład? No, na pewno. To teraz już totalnie nie będę miał życia..." 
Złapałem za plecak i popędziłem w stronę wyjścia, żeby jak najszybciej opuścić to porąbane miejsce.




Zayn mnie prawie pocałował. Zayn. Malik. Prawie. Mnie. POCAŁOWAŁ!!! Na próbie, przy ludziach! Z własnej nieprzymuszonej woli! "Czy ty się właśnie cieszysz z tego, że prawie doszło do pocałunku, czy z tego, że jednak coś wam przerwało i nie musiałaś zowu sprawdzać, jak on genialnie całuje, jaki jest boski, jak... STOP! Ja chyba oszalałam." Miałam totalny mętlik w głowie. Nie zbliżałam się do niego. Zachowywałam ten wymagany dystans, ale jednak coś nas ku sobie stale przyciąga. Czy my jesteśmy przeciwnymi biegunami magnesu? Chyba tak, bo ja innego wytłumaczenia nie mam.
Szybko zeszłam ze sceny, złapałam swoją torbę i wybiegłam na korytarz.
-Jen! Czekaj!- usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się w kierunku biegnącego chłopaka.
-Whoa, dziewczyno, co to było?- zaśmiał się zdyszany Louis, hamując kilka metrów przede mną.
-O czym mówisz?- zawsze lepiej udawać głupią i niedomyślną, co nie?
-Jak to o czym? O tym, co miało zaraz nastąpić. Jen, na tej scenie aż iskrzyło, dziwne, że nie poszliśmy z dymem! Zayn cię prawie pocałował. Nawet diCaprio jako Romeo z tą swoją Julią nie wyglądali na tak zakochanych jak wy.
-Co ty gadasz? Nie jesteśmy zakochani!- obruszyłam się. "Znaczy się, Zayn nie jest. Bo ja... Ja chyba zaczynam..."
-Jeszcze, skarbie, jeszcze.- pokiwał głową.
-Ty lepiej powiedz, za co tu wylądowałeś.- obwiązałam szyję szalikiem i wyszłam przed szkołę.
-Zmiana tematu, sprytne.- prychnął.- Jeszcze do tego wrócimy. A trafiłem do tego teatrzyku, bo zachciało mi się bić na boisku z jakimś drągalem, który zaczął wyzywać jakiegoś słabszego kolesia. Facet nieźle oberwał. Skończyłoby się na upomnieniu i zostaniu po lekcjach, ale gdy nas rozdzielali, przez przypadek rąbnąłem łokciem w nos Gordona od matmy. Szykuj się, że będzie nie w humorze, jeśli nie zejdzie mu opuchlizna.
-Rany... Jeszcze jego mi brakuje.- wywróciłam oczami.- Jak jego zły humor się utrzyma, to będę kiblowała z matmy. Zapytam cie jeszcze raz, może coś się zmieniło: znasz kogoś, kto daje korki?
-Sorry, Jen, ale nie.- wzruszył ramionami.- Z matmą sobie jakoś radzę, lecę na trójkach, czasem dwójach, ale starczy. Żaden geniusz nie przychodzi mi na myśl.
-Cholera.- zaklęłam.- To muszę szukać dalej.
-Dobra, ja tu skręcam.- wskazał na jakąś uliczkę.- Trzymaj się, Jenny. Nie myśl za dużo o Maliku, bo ci się mózg przegrzeje!- zaśmiał się na całą ulicę i pobiegł w swoją stronę. "Pfff... Ja? O Zaynie? Dobry żart..." pomyślałam z sarkazmem.
-Jennifer!- no, kto tym razem?- Wyhamuj trochę, skarbie.
-Stało się coś?
-Daliście niezłe przedstawienie.- Nialler zachichotał.- Harry prawie się zagotował. Myślałem, że mu żyłka pęknie.
-Harry?- zmarszczyłam brwi.- O co ci chodzi?
-No, jak to? Nie wiesz, że Styles się w tobie zabujał? A teraz zwracasz większą uwagę na jego kumpla... Dla Hazzy to wielki cios i powód do...
-Do czego?- zapytałam szybko. "Coś mi dzwoni, tylko nie wiem jeszcze, w którym kościele..."
-Nie wiem, agresji? Zemsty?- "Zemsty? Rewanżu... Harry. No jasne!"
-Niall!- chłopak stanął na środku chodnika i popatrzył na mnie wyczekująco.- Myślisz... Nie wiem... Zastanawiałeś się może...
-No wyduś to z siebie.- ponaglił mnie, zerkając na zegarek. "Okej, streszczam się."
-Czy to możliwe, że to Harry mnie pogrążył tymi plakatami, bo za każdym razem chciałam, żeby się odwalił?- Horan wbił we mnie dziwne spojrzenie.
-Hazz? Nie...- urwał i przez chwilę obserwował uważnie chodnik.- A wiesz, że to możliwe? Przecież... Cholera, muszę coś załatwić! Na razie, Jen!- rzucił się w dół ulicy i po chwili zniknął za zakrętem.
Pięknie.



Leciałem przez miasto jak opętany. Chciałem jak najszybciej dostać się do magazynów, żeby wyprzedzić Zayna i pogadać na osobności ze Stylesem. Jeżeli to naprawdę on... To mamy problem. I to ogromny. To może rozwalić całą współpracę, choć nie ukrywam, że chciałbym skończyć ten chory biznes. Nie mam zielonego pojęcia, co mnie podkusiło, żeby sięgnąć po dragi. Najbardziej w świecie żałuję tamtej chwili. Durna trawka, cholerna koka, popierdolona amfa, to wszystko zeżarło mi kawał życia, odsunęło mnie od bliskich i do tego wciągnęło w długi, których za Chiny nie odpracuję. Rzygam tym dealerowaniem, wciskaniem nieświadomym dzieciakom tych "pigułek szczęścia", po których cały świat nabiera kolorów, żeby zaraz wyblaknąć jak stara bluzka, w dodatku bez możliwości całkowitego odzyskania dawnej barwy. Bo prawda jest taka, że od narkotyków nie uwolnisz się nigdy. Jak raz wpadniesz w to bagno, to już z niego nie wyjdziesz. Brud na ubraniach zaschnie i nie podda się działaniu żadnego odplamiacza. "Co właściwie mnie napadło na te ciuchowe skojarzenia?!" Ale chyba to najbardziej obrazowe porównanie. Ludzie wytykają cię palcami, bo najłatwiej jest zapamiętać najgorsze rzeczy o człowieku.
Wpadłem do magazynu jak burza. Harry stał nad pudłem i w skupieniu segregował niewielkie torebeczki pełne białego proszku i innych tabletek, na widok których automatycznie chciałem zwrócić obiad. Z trudem przybrałem normalny, czytaj wiecznie uśmiechnięty i rozpromieniony, wyraz twarzy i podszedłem do kumpla.
-Musimy pogadać.- powiedziałem od razu, żeby nie owijać w bawełnę. "Znowu to ubraniowe skojarzenie? Co jest, mam iść do szkoły krawieckiej, czy jak?!"
-Coś jest nie tak.- powiedział Hazz, w ogóle mnie nie słuchając.- Brakuje pięciu działek. Gregory nam nogi z dupy powyrywa, jeśli rachunki się nie zgodzą.
-Dołóż forsy, żeby było, że je sprzedałeś.- doradziłem, zastanawiając się, jak zacząć tę wielce delikatną kwestię plakatów.
-Niegłupie, ale złożymy się wspólnie.- zdecydował.- O czym chcesz pogadać?
-O Jennifer.- Styles momentalnie się spiął. Odrzucił trzymane w ręce woreczki i wbił we mnie nieprzyjemne spojrzenie.
-Co jest?- zapytał wrogo.
-To ty wykombinowałeś te plakaty i wodną pułapkę w jej szafce?- nie ma to jak od razu przejść do tematu.
-Jaja sobie robisz?- prychnął drwiąco.- A po co niby miałbym to robić?
-Nie wiem, może dlatego, że cię odrzuciła?- zasugerowałem, opierając się o ścianę.
-Daj spokój.- przygryzł wargę i spuścił głowę. "Tak, Harry, śliczne masz buty, ale i tak widzę, że ściemniasz, aż się kurzy."
-Nie dam, bo wiem, że to ty.- odparłem. Zmrużył oczy i zacisnął pięści. "Oho, wkurzył się."
-A masz jakiś dowód?- zaatakował.- Zdjęcie, nagranie, cokolwiek? Nie?! To daj mi święty spokój! Nie zrobiłem tego!
-Spokojnie. Po prostu staram się dowiedzieć, kto był takim dupkiem i świnią, żeby zrobić coś takiego właśnie jej.
-Może komuś się naraziła.- burknął.
-Może...- nie spuszczałem z niego wzroku, ale Hazza przyjął ten swój obojętny wyraz twarzy i wrócił do segregowania dragów.- No, zobaczymy. W końcu prawda wyjdzie na jaw. Ale sam przyznasz...- "A może by tak mały blef...?"-... że fajnie wyglądali dziś z Zaynem, nie? Nie zdziwię się, jeśli w końcu będą razem. Taka ładna para...- rzuciłem przez ramię, idąc w kierunku drzwi, żeby otworzyć Zaynowi, którego kroki słychać było przed budynkiem. Zdążyłem zauważyć, jak Styles cisnął kokainę z powrotem do pudła i z całej siły walnął pięścią o stół.
"Uważaj, jeszcze sobie krzywdę zrobisz..."



Masakra. Zaczął się grudzień. W powietrzu czuć już było zapach choinki, wystawy sklepowe pękały od nadmiaru bombek i innych ozdób, w szkole masowo zaczęła pojawiać się jemioła, a przecież dziś były dopiero Mikołajki! Wokół mnie kłębiło się około trzydziestu Mikołajów, tyle samo lub więcej Mikołajek i inne przebierańce, totalnie nie kojarzące się ze zbliżającymi się świętami. Boże Narodzenie, cudowne święta... Po raz pierwszy spędzone bez rodziców. Na samą myśl o nich łzy zakręciły mi się w oczach. Powstrzymałam się ostatkiem sił. I tak byłam szkolnym pośmiewiskiem, nie dam im kolejnego powodu do satysfakcji. Ostatnio ktoś "przez przypadek" umazał tył mojego swetra w jakimś dziwnym brązowym mazidle, rozsypał zawartość torby na podłodze szatni od w-fu... Takich ciekawych "zbiegów okoliczności i przypadków" można by wymieniać nieskończenie wiele. Faktem jest, że ktoś z całych sił starał się uprzykrzyć mi życie. I coraz lepiej mu to wychodziło, bo ja już nie umiałam tego ignorować.
Zayna też nie potrafiłam unikać. Ciężko było mi to przyznać przed samą sobą, ale ja... Ja chyba naprawdę się w nim zakochałam. Myślę o nim non stop, na angielskim z całych sił się powstrzymuję, żeby na niego nie zerkać, a na zajęciach teatralnych... Uch, Hollins chyba uwielbia nas dręczyć, bo coraz częściej dobiera nas w parę. "Nie żeby mi to przeszkadzało..." Poza tym wszystkim... Jestem dla Zayna powietrzem. I to boli coraz bardziej.
Szłam w kierunku sali profesora Gordona od matmy. Nie zaliczyłam kolejnego sprawdzianu. Głupie błędy, za które przypłaciłam następną pałą. Obiecałam zgłosić się do niego w sprawie jakichś dodatkowych lekcji, korepetycji bądź zaliczeń? Nawet sama nie wiedziałam, o co facetowi dokładnie chodziło. Stanęłam przed klasę i delikatnie zapukałam. Na głośne "Proszę!" weszłam do sali i automatycznie mnie wmurowało. No, jego to się tu nie spodziewałam. On mnie też nie.
-Zaczekaj chwilę, Jennifer.- powiedział nauczyciel i z powrotem zwrócił się do chłopaka.- Nie rozumiem tego, masz wspaniałe możliwości, bez trudu rozwiązałbyś zadanie dla studentów, a nie chcesz wziąć udziału w tym prostym konkursie? Dlaczego?
-Bo nie.- wzruszył ramionami Zayn.- Nie mam zamiaru się dodatkowo wysilać.
-Ale to dla ciebie nie byłby wysiłek.- przekonywał Gordon.- Dałbyś sobie radę, wygrałbyś coś, szkoła by na tym zyskała...
-Ale mnie na tym nie zależy. Mam lepsze rzeczy do zrobienia niż głupie konkursy.- stałam tam lekko skrępowana. Czemu nie mogę być niewidzialna? Czułam, że chyba nie powinnam tego widzieć. Pioruny z oczu Zayna zderzały się z tymi Gordona. Wlazłam w sam środek trzęsienia ziemi.
-Tak?!- profesor zaczął się denerwować.- Dobrze! Ale skoro konkurs, taka prestiżowa olimpiada ci nie odpowiada, to znajdę ci jakieś zajęcie.- odwrócił się do mnie.- Masz zaliczyć matematykę do końca semestru, czyli do połowy stycznia, tak?- skinęłam głową potakująco.- Świetnie. Poznaj swojego nowego korepetytora z matematyki.
Czy... Czy on właśnie wskazał na Zayna...?



_____________________________________________
ROZDZIAŁ NIESPRAWDZONY!!!

Wiem, długość po prostu woła o pomstę do nieba, ale nie dałam rady więcej. Przepraszam. 

Anatomia, chemia, biofizyka, histologia... To jakaś masakra. Powalone studia. Ale! Wczoraj zobaczyłam na Twitterze coś, co mnie totalnie rozwaliło. Otóż, Harry Styles, nasz Harry z 1D, robił follow spree na swoim prywatnym koncie. Dla laików i niezorientowanych w Twitterze: chodzi o to, że jak ktoś poda jego tweeta, to on go zaobserwuje. Zobaczyłam tweeta godzinę po publikacji i dla jaj podałam dalej. Godzinę później sprawdzam pocztę. Co zobaczyłam???



Albo mam omamy wzrokowe, albo już się ucieszyłam i to konto jednak nie jest jego i po prostu ktoś sobie zrobił jaja z ponad stu trzydziestu osób, ale chyba jednak to serio Harry Edward Styles, ten z One Direction... Aż dla przyzwoitości mam ochotę poprawić charakter fanfictionowego Hazzy... 
Tak. To było świetne zakończenie powalonego dnia :D jeszcze jak sobie na dokładkę puściłam "This Is Us"... ^^ życie na uczelni znów ma sens.

Kolejny nie wiem kiedy. Spróbuję dodać za tydzień. Wiecie, weekend po drodze, to więcej czasu, aczkolwiek już mam zapowiedziane na poniedziałek kolokwium z anatomii. Dla niestudiujących: taki mega giga sprawdzian, bardzo ważny na uczelni, tylko trochę mniej ważny niż sesja zimowa, bądź letnia.

I to tyle na dziś. Buziaki, jeszcze raz sorry za zwłokę :*** <3
Roxanne xD